Drzewa umierają bez krzyku...
- Często odwiedzam swoich rodziców na cmentarzu – mówi łomżyniak Bogdan Majewski, który zrobił serię zdjęć drzewom, okaleczonym przez ludzi bez serca i wyobraźni. - Przeraża mnie to, co się dzieje: bezduszni chcą wyciąć drzewa, bo zrzucają na jesień liście! Ten skandaliczny proceder jak przyczajony rak bezlitośnie toczy ponad 200-letni cmentarz przy ul. Mikołaja Kopernika w Łomży.
- Te akty wandalizmu są celowe, a do tego bezprawne, bo przecież ktoś nasze drzewa cmentarne przed laty sadził, a teraz my je pielęgnujemy – ubolewa ks. proboszcz Marian Mieczkowski. - Wydajemy z budżetu parafii katedralnej rocznie od kilkunastu do ponad 20 tys. zł, żeby przycinać korony i konary oraz leczyć wpisany w pejzaż nekropolii drzewostan.
Fakt, że nasz cmentarz jest zabytkiem kultury narodowej - porównywalnym wiekiem z warszawskimi Powązkami – oznacza, że ochronie konserwatorskiej podlegają nie tylko nagrobki, ale i drzewa. Dwadzieścia lat temu zespół pod kierunkiem dr inż. Elżbiety Baniukiewicz opracował ekspertyzę, określającą wytyczne postępowania i zabezpieczenia roślinności na terenie tej starej nekropolii. Dendrolodzy wyliczyli wówczas, że wokół ogrodzeń, wzdłuż alei i na kwaterach rośnie 551 drzew. Są to m.in. klony, jesiony, sosny, lipy, kasztanowce, świerki, dęby, jedlice i żywotniki. Każde otrzymało diagnozę. Jeden z klonów pospolitych taką: „Ściąć susz i gałęzie zamierające. Brzegi uszkodzeń kory przyciąć odpowiednio formując i posmarować Funabenem lub Abizolem R, a dna ran zdezynfekować i zaimpregnować”. Z taką badawczą troską naukowcy potraktowali wszystkie drzewa, a wprowadzenie w czyn zaleceń spowodowało, że do dziś cieszy oko i duszę urocza aleja lipowa, od bramy głównej tworząca zielone sklepienie.
Trwa wyścig dobra ze złem - czy ratujący zabytki zdążą, czy niszczący je ukradkiem. Policja informowana jest o aktach barbarzyństwa, ale nie przyłapawszy nikogo za rękę, postępowanie umarza. W tej bezradności parafii i policji chyba tylko my sami, odwiedzając cmentarz katedralny i rozmawiając o nim z rodziną i znajomymi, możemy być antidotum. W tym sensie, żeby ludziom bez wyobraźni stworzyć obraz: niszczone w takim tempie miejsce, tchnące kolorami, blaskami i cieniami i gwarem ptaków, stanie się wyprażoną kamienno-lastrikową pustynią. A jego czar następne pokolenia poznawać będą tylko z fotografii...
Mirosław R. Derewońko