Prawdziwie bezcenny...
W 60-tysięcznej Łomży „potrzebę” skorzystania z niego odczuwa od 5 do 10 osób dziennie. Choć jest niewielki kosztował blisko 200 tysięcy złotych, a za administrowanie nim miasto płaci 1230 zł miesięcznie czyli pięć razy więcej niż wyciągają z niego miejscy urzędnicy. Dla tych, którzy muszą jest jednak prawdziwie bezcenny...
Mowa o szalecie miejskim, który jesienią stanął na skwerku pomiędzy Placem Nieodległości a Teatrem Lalki i Aktora. Budowa „wygódki” za 193 tysiące 940 złotych i 25 groszy dla wielu wydawała się dziwna, tym bardziej, że ma ona postać niewielkiego kontenera, a za takie pieniądze można wybudować całkiem spory domek. Zwolennicy miejskiej inwestycji przekonywali, że wart jest swojej ceny, bo oferuje wygody i udogodnienia na miarę XXI wieku - jest ogrzewany, oświetlony, monitorowany, samoobsługowy i posiada przycisk alarmowy na wypadek zatrzaśnięcia drzwi oraz system alarmowania o długim przebywaniu w obiekcie na wypadek np. zasłabnięcia osoby w trakcie korzystania. Poza tym jeśli kogoś przymusi potrzeba, to okazuje się się wręcz bezcenny. Po pięciu miesiącach użytkowania zapytaliśmy w ratuszu jaką cieszy się popularnością. Stosunkowo łatwo powinno się dać to policzyć, bo wstęp jest płatny i kosztuje 1 zł.
Łukasz Czech w odpowiedzi podaje ile pieniędzy z automatu wrzutowego wyciągała komisja specjalnie powołana przez prezydenta Łomży. Jak się okazuje w listopadzie korzystający z szaletu pozostawili w jego skarbonce nieco ponad 308 zł. W grudniu kwota spadła do niespełna 219 zł, a w styczniu i lutym do ok. 175 zł. Odbicie przyszło w marcu, gdy z kasy szaletu wydobyto 292 zł i 80 groszy.
W sumie wychodzi więc, że przez pięć miesięcy z szaletu mogło skorzystać mogło około 1170 osób. Takie wyliczenie liczby rzeczywistych użytkowników może być obarczone błędem, bo szalet choć kosztuje złotówkę, to przyjmuje wszystkie monety do 5 zł i nie wydaje reszty.
Miejscy urzędnicy podkreślają, że wszystkie pieniądze wciągane ze skarbonki szaletu zasilają budżet miasta.