Zapusty śpiewne i taneczne z Ziabelą i Janem w Radziłowie
- To nasza radziłowska tradycja – tłumaczy wychowankom Elżbieta Jurska, polonistka z 19-letnim stażem w Gimnazjum w Radziłowie, gdzie na rynku odbywały się zapusty z udziałem pary szlacheckiej: Ziabeli i Jana, co w czas karnawału na tańcach, hulankach i swawolach roztrwonili majątek. - Po co wójt, sołtysi i my, mieszkańcy, organizujemy taką przebieraną zabawę co roku...? Bo to jest okazja, abyśmy razem się pobawili, spotkali, zobaczyli w jednym miejscu. Ludzie mogą w nieskrępowanej atmosferze porozmawiać, pośmiać się, potańczy, pośpiewać. To integracja naszej lokalnej społeczności i promocja gminy, ponieważ na zapusty Ziabeli i Jana przyjeżdżają też goście.
Rynek w Radziłowie został wyłożony w prostokąty z nowych, białych i żółtych płyt i chodnikami z białej kostki. Od razu widać, że projektujący to człowiek nie miał pojęcia o geometrii przestrzennej, tyle jest nieoczekiwanych załamań i zakrętów, że po prostu przejść się nie da przez wielki jak Stary Rynek w Łomży plac w centrum miejscowości. Pomiędzy prostokątami „betonu” rozległe rabaty z nowo nasadzonymi krzaczkami i drzewkami, przez które jak przez pola wędrują tłumy młodzieży i starszych, przybyłych na zapust, w którym rolę główną grają przebierańcy: młodzieniec w peruce z lokami i drugi jak z 20-lecia międzywojennego, w stylu: kusa marynareczka, krateczka, chusteczka. W bryczce za nimi na dwa konie pójdzie składnie i bezładnie korowód rozbawionych uczestników, z kilkoma misiami - „futro” z pracowicie skręconych powróseł ze słomy, przygotowane w stodole niedaleko rynku - bocianami i turami. Towarzystwo przystaje co i rusz przy kilku sklepach wokół rynku, dokąd Ziabela z Janem wpadają na skoczne tańce. Potańczą, poklaszczą i wezmą, co trzeba. Duch abstynencki bierze górę nad przyzwyczajeniami, tylko nieliczni piją przed sklepami z butelek.
Opowiastki z życia wzięte na wesoło i na serio
Scenę przez ponad dwie godziny okraszali występami artyści ludowi i amatorzy: zespół śpiewaczy pań z Turośli i pań z Nowej Rudy, Kolorowy Tabor Aliny Tuzinowskiej ze Szkoły Podstawowej w Sławcu i kapela Jana Kani z synem Krzysztofem z Lipników, którzy w przerwie występu poszli na grochówkę od Zespołu Szkół w Niećkowie. Smaczna, ostatki, z dna kotła. Niewiele brakowało, a Jan Kania szedłby na księdza, by – jak wspomina - „być w życiu kimś”. Rozmowy z proboszczem dały skutek odwrotny i ma trzy córki i czterech synów 55-letni kapelmistrz orkiestry kurpiowskiej z Lelisa, kształcąc w śpiewie i tańcu w czterech podstawówkach: Lelis, Łyse, Serafin i Klon, do tego ponad 20 uczniów wychowanków. - Na harmonii pedałowej gram od 1978 r., sam się nauczyłem, to czwarty instrument – opowiada z chęcią po występie z utworem - folklorem do zabawy, do uciechy.
„Kiedyś na jabłka do starej Wicki wybrał się nocą Adaś Nowicki” - mówi nam z pamięci Weronika Wiśniewska (lat 15) wierszyk o bezczelnym złodziejaszku, który odesłał właścicielce felerny towar z robakami - pocztą. Tego typu opowiastek z przymrużeniem oka i z życia wziętych uczniowie ze sceny wypowiadali więcej, wywołując uśmiech i wesołość wśród rówieśników i dorosłych. Śmieje się do podchodzących kolejnych wychowanków Elżbieta Jurkowska. Witają się i tulą się czule do lubianej wychowawczyni, będącej w ciąży, więc ma urlop. Jacek Malinowski jest małomówny, ale to właśnie jego nauczycielka wyróżnia za elokwencję, zdolności, pracowitość: trzy razy w tygodniu jeździ do Grajewa na lekcje fortepianu. Systematyczność przydała się w konkursie Biebrzańskiego Parku Narodowego. Na kartoniku zbiera jak dziesiątki dzieci coraz to nowe pieczątki: że zbudował ze śliskich polan wieżę, że wie, jakie ślady zostawiają na piasku sarna, jeleń, łoś i dzik, że odważył się włożyć rękę do otworu i dotykiem stwierdzić, że ma pod palcami nie ogon wiewiórki, nie jeża, a gniazdko ptasie. Od stażystki BPN – największy w Polsce – Pauliny Pisanko mógł się dowiedzieć, że kozioł to samiec sarny, dzięcioł czarny jest większy niż dzięciol duży, łoś, nie klempa ma poroże.
Oczepiny hulaszczej pary i obrona utracjuszy
Uczniowie Doroty Antosiewicz, historyczki gimnazjum, bawią kupletami ze sceny, a Jadzia, Zosia i Grażyna z domu Stachelek z Turośli przypominają sobie, jak były dziećmi i chodziły w cygany czy też na zapusty, inaczej mówiąc. „Jadzie zopust drogo, koń przed nim paradny, grzywa ze lnu, łeb z patyka, to ci przystrój ładny! Jedzie zopust drogo, spuch mu jeden bocek, do widzenia, moi mili, as na psysły roczek”. Kurpianki śpiewają na co dzień w GOK-u u Iwony Potaś, zaś Jakub Drozdowski, 12-latek z Klimaszewnicy, tańczy nowocześniej u Lilli Łempickiej, uczącej tam w podstawówce: wychowania przedszkolnego, plastyki, techniki i tańca szósty rok. - Jakub nam pokazał, że chłopcy również potrafią tańczyć rytmicznie i ładnie, nie gorzej niż dziewczęta – chwali rodzynka w grupie młodzieży dyskotekowej i hiphopowej w białych szelkach i kapeluszach sympatyczna instruktorka. Nie mniej energii ma 71-letnia Teresa Pogorzelska z 14-osobowego zespołu Tęcza w Trzciannem i jej starszy o pięć lat mąż Henryk. Na akordeonie przygrywa im Jan Ciecierski (lat 59), kiedy robią porządek pod koniec zapustów na oczepinach: Ziabela zasiada na dzieży, żeby ciasto na chleb rosło cały rok zdrowo, lecz musi utracić wianek. Jak wiadomo, czepek nie uchroni jej przed upadkiem... - Sami się bawili, zapraszali, jeśli chcieli, mogli chwalić się majątkiem, podzielić się radością – broni utracjuszy za staropolską gościnność Weronika Ramotowska. Bo bywało: gość w dom, Bóg w dom. Żegnali przed deszczem mieszkańców i gości: bibliotekarka samorządowa Anna Karbowiak i wójt Krzysztof Milewski, zapraszając do zobaczenia za rok. Ciekawe, czy zima będzie równie wiosenna.
Mirosław R. Derewońko