ZARYZYKOWAĆ ŻYCIE
Wytyczenie mi dalszej drogi zostawiałam jednak zawsze Bogu. Byłam ostrożna w podejmowaniu radykalnych decyzji, pamiętając na słowa świętego Pawła: „Miłość cierpliwa jest...” (1 Kor 13,4).
=========================================
==========================
ZARYZYKOWAĆ ŻYCIE
Podjęcie decyzji, żeby w jednym klasztorze jako mniszka spędzić całe swoje życie, nie było łatwe. Rozmyślałam o „RZECZYWISTOŚCI” NIEWIDZIALNEGO, a widziałam tylko to, co realne. Potrzebowałam kilku lat, sięgałam od książki do książki , od pomysłu do pomysłu, przemieszczając się z miejsca na miejsce. W nieustannych poszukiwaniach potykałam się o nadmiar obowiązków i złudzeń. Moje powołanie, by świadczyć o Bożej miłości, przemieniło się w znojną pracę. Musiałam się zmuszać, by stanąć twarzą w twarz wobec mojego niespokojnego „ja”. Dlaczego? Może stawałam się więźniem ludzkich oczekiwań? Może bardziej wychwalałam ludzi niż miłowałam Boga? Może bardziej starałam się „mieć” niż „być”? Może... Wszystko to było bardzo niejasne, a uświadomiłam to sobie, gdy moja siostra, która jest u Sióstr Szarytek, zaproponowała mi wspólne rekolekcje na Tamce. Pierwsza moja myśl była: Co, rekolekcje!? Nie mam czasu na lekturę, martwię się egzaminami. A co one mogą mi pomóc? Wtedy jeszcze nie wiedziałam w głębi serca, że są to niewłaściwe pytania, że źródłem teologii jest modlitwa. Zgodziłam się jednak, nie wiedząc, jak miałyby one wyglądać. Niektóre decyzje, wybory są lepsze niż inne – ten pozwolił mi znaleźć własną drogę, ale jeszcze nie odkrył „mapy”, która ukazywałaby właściwy kierunek. Rekolekcje przerwały moje dotychczasowe życie. Po raz pierwszy pojęłam, że przyznanie się do niewiedzy, to wiedza, że cała mądrość pochodzi od Boga, że nauka modlitwy jest nauką ciszy, a miłość zaczyna się dopiero tam, gdzie nie ma oczekiwania na dar. To pragnienie wchodzenia w głąb było dla mnie coraz bardziej dominujące. Zrozumiałam, że nigdy nie zdołam uczynić tego sama. Rekolekcje odegrały wielką rolę w moim życiu. W spotkaniu z Siostrami widziałam palec Boży, a w mojej siostrze znalazłam człowieka, którego bardzo potrzebowałam. Ileż miałam wtedy powodów, by dziękować Bogu, że skierował me serce do Siebie. Moje następne liczne wizyty na Tamce podsuwały mi myśl, żeby w bliskiej przyszłości zerwać z dotychczasowymi obowiązkami i planami, i wstąpić do klasztoru. W pełni zdawałam sobie sprawę z niezwykłości mego pragnienia. Nikomu jednak nie sformułowałam tego pomysłu. Własne snucie zostania Szarytką zajmowało część moich myśli i uczuć. Z drugiej zaś strony im częściej tam przebywałam miałam wewnętrzne przeczucie, że to nie moja droga. Popadałam w fanatyczne marzenia, by Bóg stanął, złamał skorupę mego oporu i ukazał mi wreszcie, jaką mam podjąć decyzję. W głowie kłębiły się różne pomysły. Chciałam równocześnie żyć w jednym i drugim świecie. Oddanie się Bogu wydawało mi się mozolne, sprawiające ból i bardzo smutne. Kochałam taniec, muzykę, rozliczne wyjazdy. Wytyczenie mi dalszej drogi zostawiałam jednak zawsze Bogu. Byłam ostrożna w podejmowaniu radykalnych decyzji, pamiętając na słowa świętego Pawła: „Miłość cierpliwa jest...” (1 Kor 13,4). Koncentrowałam się jednak tylko na własnych uczuciach, a one sprawiały, że stawałam się ślepa na obecność Boga. Kolejne dni skupienia u Sióstr Szarytek, tym razem w Częstochowie: „powołanie jest łaską”. Te słowa sprawiły, że zadałam sobie pytanie: Czy ja mam powołanie do takiego życia? Moja ukryta myśl w niedługiej chwili stała się rzeczywistością. Bóg zgodnie z moją wcześniejszą fanatyczną mrzonką odpowiedział na moje wołanie. „Nie wystarczy chcieć” – te słowa, wypowiedziane przez siostrę, z gestem poklepania mnie po ramieniu i wzrokiem zatrzymanym na mnie dały mi do zrozumienia: jedna zakonnica w domu wystarczy. Rozpoczęła się więc druga połowa mojego życia, zakotwiczając swoje życie na trwałym punkcie wyruszyłam w dalszą podróż z nadzieją, odwagą i zaufaniem. Stałam się jednak ponownie spętana siecią dziwnych paradoksów – chociaż utyskiwałam na nadmiar pracy, to czułam się nieswojo, kiedy mnie nikt o nic nie prosił; choć narzekałam, jak mi trudno odpowiedzieć na listy, niepokoiłam się, kiedy ich nie otrzymywałam. Krótko mówiąc, mimo że pragnęłam samotności, bałam się zostać sama. Im bardziej zdawałam sobie sprawę z tych paradoksów, tym wyraźniej dostrzegałam, że jestem niewolnikiem narzuconych ponownie sobie obowiązków, że ulegam złudzeniom, że muszę zrobić konkretny krok. Zrozumiałam, że rzadko drogę do Jedynego Boga można przebyć samotnie. Istotne decyzje życiowe i wielkie próby wymagają przewodnika. Rozważając minione lata widziałam wyraźnie, że brak mi było spójności. Pomieszałam moje życie na drobne, niespójne fragmenty. Niewielkie codzienne obowiązki stawały się ciężarem wywołującym niepokój. Moje serce nadal pozostawało podzielone: pragnęłam kochać Boga, a jednocześnie zrobić karierę, pragnęłam być świętą, a jednocześnie cieszyć się przeżyciami grzesznika; chciałam być blisko Chrystusa, ale też chciałam być lubianą przez ludzi. Ta sytuacja stawała się bardzo wyczerpująca. Cechą świętego jest chcieć jednej rzeczy. A ja? No cóż – pragnęłam więcej niż jednej rzeczy. Do czasu, kiedy usłyszałam słowa: „wszystko albo nic”, „miłość za miłość”. Słowa zaprzyjaźnionego ze mną kapłana, że byłabym pokorną zakonnicą, były dla mnie całkowitym zerwaniem z własnym „ja”, absolutnym poddaniem się Bogu - tym razem na zawsze. Były rzeczy trudne, przykre, nieprzyjemne, ale duch mój już nie słabł. Rozpoczynałam każde zajęcie z wesołym błyskiem w oczach. W zaufaniu do Boga nieustannie mogłam doświadczać jego obecności. Moje więzi z Nim od tej pory oparły się na wierze. Zmieniłam świat, który w sobie nosiłam, wartości, którymi się kierowałam. Stwierdziłam, że najważniejsze jest to, co niewidzialne: Bóg i wnętrze człowieka. Niespełna rok, może w dziwnych okolicznościach, bo przez Radio Nadzieja, poznałam Siostry Benedyktynki... To niezwykłe połączenie sprawiło, że postanowiłam swoje dalsze losy połączyć z tą łomżyńską Wspólnotą Mniszek, w której odkryłam ukryty do tej pory kierunek "mapy”.
s. Regina OSB
==========================