MOC MEDYTACJI
Medytacja benedyktyńska, nie będąc w swej istocie niczym więcej niż chrześcijańską, kieruje się jednak ze szczególną mocą ku harmonii podstawowych wymiarów chrześcijańskiego życia, widzi mianowicie osobiste studium, liturgię, pracę i życie braterskie w ich organicznej więzi. To, co się poznaje, jest jednocześnie tym, czym się żyje. Wiedza dla niej samej nie ma sensu. Poznanie musi wyraźnie służyć życiu i miłości.
Czy medytujemy właściwie?
Owoce medytacji powinny być zgodne z nauką Kościoła - czyli Pismem Świętym. i z Tradycją.
Dobra medytacja...oczyszcza samo swoje źródło, czyli umysł. Następnie wprowadza ład w uczuciach, kieruje działaniem i czyni szlachetnym całe życie, dając w końcu wiedzę o rzeczach Boskich i ludzkich.
**********************************************
****************************
Moc medytacji
(z o. KONRADEM MAŁYSEM OSB, benedyktynem z Tyńca, rozmawia Jarosław Czuchta)
Czym jest medytacja chrześcijańska?
Łaciński źródłosłów meditatio (od meditari) oznacza rozmyślanie o czymś, zastanawianie się, ale też i ćwiczenie, zaprawianie się w czymś, a nawet w pewnych kontekstach - naśladowanie. Medytacja chrześcijańska, w ścisłym znaczeniu, jest rozważaniem Pisma Świętego jako żywego Słowa Bożego. W znaczeniu szerokim - pobożnością.
Jaka jest różnica między medytacją a zwykłą modlitwą?
Na pytanie o różnicę można odpowiedzieć tylko wtedy, gdy określimy ich wzajemną więź. Medytacja odkrywa jakieś duchowe dobro i budzi pragnienie jego posiadania, ale ponieważ odsłania niewystarczalność sił ludzkich w dążeniu do niego - rodzi modlitwę. Rozmyślanie nastawione jest bardziej na poznanie, modlitwa natomiast jest tym rodzajem dialogu z Bogiem, który owocuje udziałem w poznawanym dobru.
Co charakteryzuje medytację chrześcijańską?
Na ten temat pisano całe traktaty. W podstawowy sposób sama nazwa wskazuje, że wyrasta ona z konsekracji chrzcielnej, która tworzy między człowiekiem a Bogiem wyjątkową więź zaufania. Medytację chrześcijańską powinna charakteryzować szczególna odwaga szukania i przyjmowania prawdy w głębokiej pokorze i wdzięczności. Sam Duch Święty jest w niej przewodnikiem i nauczycielem.
Na czym polega specyfika medytacji benedyktyńskiej?
Podstawą
jest tradycyjnie lectio divina - duchowa lektura Biblii. To osobiste studium
powinno jednak znajdować swe przedłużenie w liturgii, w pracy i owocować pogłębianiem
się braterskiej komunii. I właśnie wzajemne powiązanie tych rzeczywistości
nadaje charakterystycznego ducha klasztorowi benedyktyńskiemu.
Można więc powiedzieć, że medytacja benedyktyńska, nie będąc w swej istocie
niczym więcej niż chrześcijańską, kieruje się jednak ze szczególną mocą ku
harmonii podstawowych wymiarów chrześcijańskiego życia, widzi mianowicie
osobiste studium, liturgię, pracę i życie braterskie w ich organicznej więzi.
To, co się poznaje, jest jednocześnie tym, czym się żyje. Wiedza dla niej samej
nie ma sensu. Poznanie musi wyraźnie służyć życiu i miłości.
Wynika z tego, że dzięki dobrej medytacji udział w liturgii jest pełniejszy.
Słowo i misterium są zawsze ściśle ze sobą powiązane. Nauczając Chrystus pociągał za sobą, ale ostatecznie to Misterium Paschalne dało Jego uczniom moc kierowania się Jego nauką i światło głębokiego jej zrozumienia. Bez liturgii słowo staje się tylko literą...
Czy są jakieś zalecenia co do częstotliwości modlitwy medytacyjnej?
Ojciec Bertrand Rollin w swym komentarzu do Reguły benedyktyńskiej napisał, że siłę ducha wyrabiają w człowieku nie wielkie sprawy podejmowane na krótkim dystansie, ale małe - na długim. Tak też, jak sądzę, jest z medytacją - lepiej rozmyślać trzy razy w tygodniu po dziesięć minut niż raz przez godzinę. Święty Benedykt na czytanie duchowe przewidział jednak około trzech godzin dziennie, obejmując w tym Biblię i dzieła Ojców.
W jaki sposób Ojciec medytuje?
Nie
stosuję żadnych nadzwyczajnych metod. Otwieram Biblię i czytam po kolei. Gdy
jakiś fragment lub zdanie zaczyna szczególnie zwracać moją uwagę, staram się je
rozważać do momentu aż przychodzi jakieś lepsze zrozumienie, odkrycie treści.
Stwarza to następnie podstawę do modlitwy.
W tradycji monastycznej od wieków wyróżniano cztery charakterystyczne stopnie:
czytanie - rozważanie - modlitwa - kontemplacja. To prosty schemat, ale bardzo
trafny.
Które z ksiąg biblijnych mają dla Ojca znaczenie szczególne?
Szczególne znaczenie ma zawsze ta księga, którą właśnie czytam. Lubię czytanie ciągłe, bo ono z zasady nie "narzuca" Panu Bogu sposobu, w jaki ma do nas przemawiać. Często zdarza się, że fragmenty, które wydają się początkowo mniej interesujące, zawierają jakąś ważną dla nas prawdę. Jeśli jednak miałbym dać ogólną odpowiedź, to poza Ewangeliami lubię List do Hebrajczyków, a także listy św. Pawła do Rzymian i Efezjan. W Starym Testamencie chętnie powracam do Księgi Rodzaju, a w niej zwłaszcza do historii Abrahama. Lubię śledzić, jak zachowywał się w poszukiwaniu odpowiedzi na "problem Boga", który najpierw dał mu obietnicę, a potem w przedziwny sposób nie spieszył się z jej realizacją, a nawet wydawał się jej zaprzeczać. Cały ten etos doprowadził Abrahama ostatecznie do odkrycia zdumiewającej głębi miłości Boga - tej stwórczej i tej zbawczej, ukrytej jeszcze za symbolem ofiary z baranka.
Benedyktyńska "lectio divina" poza lekturą Biblii bazuje również na jej komentarzach patrystycznych. Do czego Ojciec sięga najczęściej?
Mogę
stwierdzić z całym przekonaniem, że wszystko, co mam, zawdzięczam nie tylko
samemu Panu Bogu, ale i ludziom, którzy dawniej lub dziś szukali Go,
odnajdywali i nadal szukają i odnajdują. To są konkretne osoby. Takim
przewodnikiem był dla mnie kiedyś św. Bernard. Pamiętam, jak zaskoczył mnie
jego styl pisania, który łączył Biblię, liturgię, duchowość i życie wspólne tak
ściśle, że niemal nie sposób było ich od siebie odróżnić. Nie rozumiałem z tego
właściwie nic, ale tekst mnie frapował, nie dawał spokoju. Czy można by było w
dzisiejszych czasach, w których wszystko wykłada się osobno, spróbować choć
trochę go rozgryźć, zbliżyć się do takiej syntezy? Z tym pytaniem chodziłem
dłuższy czas, aż w końcu znalazłem się na seminarium magisterskim biskupa
Wacława Świerzawskiego. Podobał mi się jego styl prowadzenia spotkań - nie narzucał
tematu, pytał, o czym chcesz pisać, co w tobie siedzi, a potem twardo wymagał,
korygował, naprowadzał, zachęcając zarazem do dalszego wysiłku. W etosie
mnicha-studenta, który poza nauką ma jeszcze wiele innych obowiązków, rychło
zrozumiałem, że z wszelkich zapędów naukowych, z rozległej wiedzy trzeba
zrezygnować i dać się w zamian prowadzić kilkudziesięciu zaledwie stroniczkom
tekstu św. Bernarda.
Ale czegoś takiego chciałem - wysiłku medytacji w harmonii z Kościołem, pod
kierunkiem kogoś doświadczonego.
Trwało to parę lat i - mimo trudnych momentów - nie żałowałem tego. Bernard w
końcu pokazał mi liturgię, przynajmniej na tyle, że mogłem z większym
zrozumieniem czytać pisma twórców współczesnej, soborowej odnowy.
Czy medytację można rozumieć jako paschalną przemianę, coraz głębsze poznawanie Boga?
Z pewnością, o ile pozwalamy Mu się prowadzić i odnawiać w naszym myśleniu. Właściwe zrozumienie Słowa jest jednocześnie zdolnością do kierowania się nim. W dniu Pięćdziesiątnicy Piotr skierował do ludu piękną, głęboką przemowę. Dopóki jego Mistrz chodził po świecie, nie potrafił jeszcze Go rozumieć ani odważnie przemawiać. Teraz jednak żył już całkowicie tym, co mówił. Jego pascha i zrozumienie słów Chrystusa zlały się w jedno.
W życiu modlącego się człowieka przychodzą chwile, w których czuje się opuszczony, kiedy pomimo starań nie czuje obecności Boga. Co wtedy robić?
Kiedyś zapytano Gandhiego, czy modląc się tak często, naprawdę usłyszał od Boga jakąś odpowiedź. "Pod tym względem mogę się chyba uznać za szczęśliwego człowieka - odparł. - Nigdy nie sądziłem, że Bóg ma mi coś odpowiadać. Doświadczyłem Go najgłębiej, gdy wszystko wokół mnie było ciemnością..." Są próby i chwile, kiedy wiara jest jedynym rozwiązaniem. Ale zarazem prawdziwa wiara nie pozostaje bez światła. Musimy wierzyć, że rozwiązanie problemu istnieje, że trudności, których doświadczamy, oczyszczają nas, przygotowują wewnętrznie na to, byśmy to rozwiązanie dostrzegli i przyjęli. Ktoś powiedział, że miłość Boga jest ukrytą rzeczywistością wszystkich naszych doświadczeń. Trudne sytuacje zazwyczaj przypominają też o tym, jak bardzo potrzebna nam jest pomoc drugiej osoby - kierownika duchowego, spowiednika, przyjaciela...
Czy duchowe kryzysy podnoszą medytację na wyższy poziom?
Tak, o ile nie upadamy na duchu i nie szukamy rozwiązań zastępczych. Mamy prawo szukać odpowiedzi na miarę głębi naszych pytań, a nie zadowalać się rozwiązaniami prowizorycznymi. Człowiek często błędnie sądzi, że to, co poznał, jest już prawdą ostateczną i nie chce szukać dalej. Kryzys pomaga to przełamać. Kiedy ludowi wybranemu zabrakło wody na pustyni, należało wołać o pomoc i zrozumienie sensu tej próby, a nie z góry zakładać odpowiedź.
Kiedy wiadomo, że właściwie medytujemy?
Medytacja jest w pierwszym rzędzie umiejętnością słuchania, potem dopiero zrozumieniem. Rzetelność medytacji sprawdza się więc w tym, czy wciąż jeszcze chcemy słuchać, a nie w tym, co już zrozumieliśmy. Nawet wobec prawdziwych darów duchowych trzeba umieć pozostać wewnętrznie wolnym. Inaczej człowiek niepostrzeżenie zaczyna dyktować Panu Bogu swoją wolę. Zdarza się, że pierwsze duchowe doświadczenia tak absorbują wolę człowieka, że umiejętność słuchania całkowicie w nim wygasa. I męczy innych swoją niedojrzałą miłością. Stąd pytanie, czy medytujemy właściwie, należy zawsze do istoty rzeczy. Można powiedzieć, że owoce medytacji powinny być zgodne z nauką Kościoła - czyli Pismem Świętym. i z Tradycją. Jest to jednak kwestia kierownictwa duchowego. Obiektywną ocenę możemy osiągnąć dzięki pomocy innych, gdy jesteśmy wewnętrznie na nią otwarci. W szukanie prawdy wpisana jest obiektywna miara uczciwego wysiłku. Wtedy światło na drodze może przyjść nawet przez ludzi - jak to się mówi - trudnych. Mędrcy ze Wschodu szli za gwiazdą, która w pewnym momencie zgasła. Zamiast w Betlejem, znaleźli się najpierw w Jerozolimie, i to na dworze Heroda. Pojęcia nie mieli, co się tu naprawdę dzieje, a tymczasem sam prześladowca wskazał im dalszą drogę. Jak wielki musiał być później ich zachwyt nad majestatem Boga, który na drodze słabego, a uczciwie szukającego człowieka, nawet z największego prześladowcy czyni narzędzie, które pozwala osiągnąć cel!
Bywa, że ustami rozmawiamy z Bogiem, serce natomiast zajęte jest czymś innym. Skąd bierze się rozproszenie na modlitwie i jak sobie z nim radzić?
Przyczyny rozproszeń mogą być bardzo różne. Ojcowie grupowali je tradycyjnie w trzech obszarach: szatan, świat, ciało. Wiele jest nauk duchowych rozpatrujących problem pod kątem każdej z tych rzeczywistości. Podstawową sprawą jest przyjrzeć się nieco, czym konkretnie jesteśmy zajęci "na marginesie" naszej modlitwy. Może to tylko brak koncentracji wynikający ze zmęczenia, a może nierozwiązany problem, którego nie potrafimy włączyć w modlitwę. Trudności w osiągnięciu skupienia uczą pokory, cierpliwego wchodzenia w siebie i mobilizują do większego wysiłku. Rozproszenia nie oznaczają jeszcze, że nasza modlitwa jest zła. Często i dobra modlitwa nękana jest rozproszeniami. Stąd tradycyjnie wynikają dwie formy walki: wkładać wszelki możliwy wysiłek, by rozproszenia pokonywać lub też z pokorą ofiarowywać je Bogu.
W jaki sposób dobra medytacja może owocować w życiu?
Dobra medytacja owocuje wszelkim duchowym dobrem. Znów zacytuję Bernarda, który mówi, że rozważanie przede wszystkim oczyszcza samo swoje źródło, czyli umysł. Następnie wprowadza ład w uczuciach, kieruje działaniem i czyni szlachetnym całe życie, dając w końcu wiedzę o rzeczach Boskich i ludzkich.
****************************
**********************************************