Przejdź do treści Przejdź do menu
czwartek, 21 listopada 2024 napisz DONOS@

Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony

Reguła w życiu świeckiego oblata - prof. Anna Świderkówna Rozstając się ze swoimi uczniami, Jezus modli się za nich do Ojca: “Nie proszę, żebyś zabrał ich ze świata, lecz żebyś zachował ich od złego. Nie są ze świata, jak i ja nie jestem ze świata. Uświęć ich w prawdzie. Słowo twoje jest prawdą. Jak mnie na świat posłałeś, tak i ja ich na świat posyłam, a za nich poświęcam samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17,15-19). Jest to jedyny chyba możliwy literacki przekład słów tych na język polski, nie oddaje jednak ich właściwego sensu. Jeden grecki czasownik hagiadzo został w tłumaczeniu przełożony dwoma polskimi o nieco odmiennych znaczeniach: uświęcić i poświęcić. Chodzi tu właśnie o poświęcenie, a mówiąc inaczej o konsekrację, konsekrację tak całkowitą, że jest ona pełnym uświęceniem człowieka, a w ostatecznej konsekwencji prowadzi nawet do ofiary z życia. Narzędziem tej konsekracji jest Prawda, objawiająca się w Słowie Wcielonym, które uczniowie przyjmują przez wiarę.

 



Czytając o uświęceniu i poświęceniu, zapominamy często, jaki jest tych słów sens właściwy, a może raczej pierwotny. Konsekrować coś czy kogoś znaczyło to przenieść z płaszczyzny czysto ziemskiej na płaszczyznę nadprzyrodzoną, wyłączyć niejako ze świata doczesnego i wprowadzić raz na zawsze w sferę samego Boga, uczynić już nieodwołalnie Jego własnością. Dlatego też dopiero owa konsekracja uzdalnia uczniów do pełnienia powierzonej im przez Jezusa misji. Wyodrębniając bowiem ze świata, zarazem od świata nie izoluje tych, którzy są właśnie do świata posłani.

W szczególny sposób te słowa Jezusa mogą odnieść do siebie ci z nas, którym Pan - jak opętanemu z Gerazy (Mk 5,19) - nie pozwolił porzucić wszystkiego i iść za sobą, lecz kazał pozostać “w domu, wśród swoich”, by tam służyli Bogu tak, jak On sam tego zechce. Ale i tutaj także różne są drogi Boże i różne powołania. Rodzina, szkoła, szpital, parafia, okienko w urzędzie, biurko pisarza czy kuchnia stołówki... Któż by zdołał wyliczyć? Niektórych ludzi wybiera Pan jednak po prostu po to, by w owym świecie, obcym Mu i dalekim, żyli wyłącznie dla Jego chwały, “aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (1 P 4,11). I tym właśnie dał też św. Benedykta za przewodnika.

“Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” - tak kończy św. Benedykt 57 rozdział swojej Reguły, w którym zajmuje się rzemieślnikami klasztornymi. Mają oni taniej od rzemieślników świeckich sprzedawać wyroby swojej sztuki, “aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”. W życiu ucznia wielkiego Patriarchy nie ma bowiem niczego, co by mogło być wyjęte spod tego ogólnego prawa, nie ma rzeczy zbyt ziemskiej, zbyt małej, zbyt nieważnej. Cokolwiek czynimy, cokolwiek przeżywamy, czymkolwiek jesteśmy, cel jest zawsze jedyny: “aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”.

Dlatego to wspólnoty benedyktyńskie nie mają żadnego własnego “dzieła”, choćby najwznioślejszego. Nie jest nim nawet liturgia ani modlitwa. W ciągu długich wieków swojej historii mnisi św. Benedykta zajmowali się najróżniejszymi pracami, robili zazwyczaj to, co im sam Bóg dyktował przez rozmaite okoliczności i warunki życia, realizowali swoje powołanie równie do­rze pisząc uczone księgi, jak i karczując lasy. Chodzi zawsze jedynie o to, aby Bóg był naprawdę uwielbiony we wszystkim.

Otóż ta właśnie cecha duchowości benedyktyńskiej sprawia, że może nią żyć w pełni każdy człowiek, zawsze i wszędzie, także każdy świecki chrześcijanin bez względu na swój zawód, rodzaj pracy, stopień zaabsorbowania codziennymi zajęciami czy stan rodzinny. Żeby być uczniem św. Benedykta potrzeba tylko jednego: takiego ustawienia całego życia, aby Bóg był w nim w każdej chwili uwielbiony przez wszystko.

Jest to wymaganie nader proste, lecz zawrotne. Chciałoby się rzec: niewykonalne! Dlatego też niezbędna jest nam pomoc, także i ludzka. Ci, którzy do tej drogi czują się powołani, znajdują ową pomoc w Regule św. Benedykta, “maleńkiej Regule dla początkujących”, jak ją nazywa sam Patriarcha, i w oparciu o jakąś konkretną rodzinę monastyczną. Innymi słowy: w oblaturze benedyktyńskiej.

Co mamy robić, od czego zacząć, aby w naszym codziennym świeckim życiu Bóg był naprawdę we wszystkim uwielbiony? Najlepiej zacząć od początku, od pierwszych słów Reguły: “Słuchaj, synu”... Słowa te, w których dźwięczy echo Szema Israel, codziennej modlitwy każdego pobożnego Żyda, zaczerpniętej z Księgi Powtórzonego Prawa (6,4-9; 11,13-21), skierowane są wprawdzie do mnichów, lecz w niemniejszym stopniu odnoszą się do każdego, świadomego swego powołania chrześcijanina. Jeśli prawdziwie chcemy żyć z Bogiem, musimy ciągle słuchać, chwila po chwili czujnie nadsłuchiwać, gdyż nasz Pan ma takie obyczaje, że częściej niż w burzy i huraganie przemawia w cichym powiewie (1 Krl 19,11-12). Takie nadsłuchiwanie jest zarazem szukaniem Boga, nic więc dziwnego, że pierwsze kryterium powołania widzi św. Benedykt w tym, czy “nowicjusz prawdziwie szuka Boga” (RB 58,7). Jak mamy Go jednak szukać, żeby znaleźć, jak słuchać, żeby usłyszeć?

Św. Benedykt prowadzi swoich uczniów na wyżyny Boże dwunastoma stopniami, które nazywa stopniami pokory (RB 7,9), a pokora ta jest zarazem posłuszeństwem, miłością i adoracją. I oto na pierwszym stopniu tej drabiny mnich ma mieć przed oczami stale bojaźń Bożą, ma pamiętać zawsze o wszystkim, co Bóg nakazuje i żyć w ciągłym przekonaniu, że Bóg nań patrzy. Jest to konieczne, elementarne założenie. Jeśli bowiem szczerze pragniemy, aby Bóg był uwielbiony we wszystkim, musimy zacząć od tego, by Go we wszystkim szukać. Nie wolno odkładać tego szukania na dzień świąteczny czy na godzinę modlitwy. Bóg przychodzi do nas w każdej chwili naszego życia, we wszystkim, co nas spotyka z zewnątrz i wewnątrz nas samych, we wszystkim, co się może wydarzyć. I tam Go trzeba też szukać, bo inaczej znaleźć się nie da.

Na to jednak, by Go w ten sposób szukać, należy najpierw ustawić odpowiednio własną hierarchię wartości, bo bez tego zabiegu wszystko łatwo zagubi się i zamaże. Tak więc pierwszym nakazem będzie: “niczego nie przedkładać nad miłość Chrystusa” (RB 4,21). Pożytecznie jest zadać sobie czasem pytanie: Co dla mnie jest w życiu najważniejsze? Czego naprawdę chcę? A wówczas, jeśli uda się nam sięgnąć dostatecznie głęboko, przekonamy się być może, iż mamy wprawdzie ochotę na bardzo wiele rzeczy, że często nam się czegoś zachciewa - i to właśnie wprowadza pewien zamęt przesłaniając jasność widzenia - ale tak naprawdę chcemy tylko jednego: tego, czego On chce, a co więcej, chcemy tego jedynie dlatego, że On chce. Jest to “drugi stopień pokory” św. Benedykta, kiedy “stosujemy się do słów Pana, który mówi: “Zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który mnie posłał” (RB 5,13).

Takie prawdziwe szukanie Boga zaprowadzi nas na pewno bardzo daleko i nie darmo św. Benedykt przypomina, że wzorem naszym jest posłuszeństwo “Pana, o którym mówi Apostoł: «Stał się posłuszny aż do śmierci»” (RB 7,34). Niekiedy ludzie uskarżają się, że nie umieją kochać Boga, a rozumieją przez to najczęściej, że nie są w stanie zdobyć się na uczucie podobne do tego, jakim darzą swoich bliskich. Tymczasem uczucie jest wprawdzie wielkim darem, lecz stanowi jedynie aureolę miłości, aureolę tęczową i urzekającą, którą sam Bóg rozpala, nieraz jednak także - dla celów sobie tylko znanych - przygasza. Jezus powiedział nam zresztą całkiem wyraźnie, na czym polega miłość: “Jak mnie umiłował Ojciec i ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej. Jeśli zachowacie moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej tak, jak ja zachowałem przykazania Ojca i trwam w Jego miłości” (J 15,9-10). Miłość Syna do Ojca wyraża się w Jego pełnym posłuszeństwie, posłuszeństwie “aż do śmierci, i to śmierci na krzyżu” (Flp 2,8). Nasza miłość do Pana musi także znaleźć swój wyraz w równie bezwzględnym posłuszeństwie “aż do śmierci”, bo inaczej nie jest miłością. I nie ma tu żadnej różnicy między mnichem a człowiekiem świeckim.

Mnichowi jest wprawdzie łatwiej, ale niekiedy i trudniej odnaleźć to posłuszeństwo. Łatwiej, bo wola Boża - owe “przykazania” Jezusowe - przychodzi do niego najczęściej w uchwytnej i łatwo dostrzegalnej postaci woli przełożonego. Trudniej, bo człowiek w przełożonym może nieraz przesłaniać Boga, a trudniej i dlatego, że przyzwyczaiwszy się upatrywać wolę Boga zawsze w woli przełożonego, może jej czasem nie dostrzegać we własnym charakterze, w chorobie, w klęsce żywiołowej, w takim czy innym prześladowaniu, a nawet w złym humorze swego brata czy przydługim oczekiwaniu na spóźniający się autobus. Chrześcijanin świecki musi zawsze mówić swoje “tak” bezpośrednio samemu Panu. Jest mu zatem trudniej i łatwiej zarazem. Trudniej, bo nie ma przełożonego, którego decyzja, chociaż po ludzku omylna, byłaby dla niego jednak zawsze niezawodnym wyrazem woli Bożej. Kierownictwo duchowe, chociaż nieomal nieodzowne przynajmniej w początkach życia wewnętrznego, spełnia tę rolę zaledwie częściowo i w stopniu ograniczonym. Jest mu łatwiej, gdyż już od pierwszych kroków musi uczyć się szukać Boga w każdej chwili swego codziennego życia, we wszystkim, dobrym i złym, radosnym i bolesnym, co go z zewnątrz i wewnątrz spotyka. Łatwiej i trudniej jednocześnie, bo żaden przełożony nie zwróci mu uwagi, że przestał nadsłuchiwać głosu Bożego, że zagubił bezwzględne pierwszeństwo miłości Chrystusa w swoim życiu, bo trzeba, aby sam ciągle czuwał, sam dokonywał ustawicznej korekty, sam ciągle się nawracał i wciąż na nowo walczył o wierność w walce o wierność.

Posłuszeństwa nie można w żaden sposób ograniczać. Nie można mówić: Panie, tylko dotąd, dalej już nie! Św. Benedykt żąda od nowicjusza, by był “gorliwy w znoszeniu upokorzeń”, a właściwie tłumacząc dokładniej, “w znoszeniu wszystkiego, przeciwko czemu wzdraga się natura” (łac. słowo obprobria). Uczy też swoich mnichów, by “nawet doznając jakiejś krzywdy, zachowywali w posłuszeństwie milczącą i świadomą cierpliwość, a znosząc wszyst­ko nie słabli i nie odchodzili, gdyż “Pismo mówi: Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony, a na innym miejscu: Niech się twe serce umocni i wyczekuj Pana” (RB 7,35-37). Chodzi mu przy tym nie tyle o wymuszoną cierpliwość, o znoszenie wszelkich cierpień z zaciśniętymi zębami, ile o cierpliwość rozświetloną radosną ufnością, która wypływa z przekonania, że “we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (RB 7,39). Najtrudniej jest chyba zobaczyć wolę i miłość Boga w krzywdzie, która nas spotyka z ręki człowieka. Zapominamy, że chociaż ten, kto postępuje źle, sprzeciwia się Bogu, chociaż Bóg nie chce jego złego czynu, to z chwilą, gdy owe zło nas - bez naszego udziału - dosięga, jest już zadaniem postawionym nam przez miłość samego Boga, jest tym kielichem, którego Jezus nie mógł odtrącić, ponieważ wiedział, że podaje Mu go ręka Ojca (J 18,11). Dlatego to, jak mówi Patriarcha, “w przeciwnościach i w niesprawiedliwości przez cierpliwość wypełniają tacy ludzie przykazania Pana, uderzani w jeden policzek nadstawiają drugi, zabierającemu tunikę oddają płaszcz, ze zmuszającym iść tysiąc kroków idą dwa tysiące...” (RB 7,42).

Dwunasty stopień pokory św. Benedykta w pierwszej chwili nieco nas zaskakuje. Po wszystkich stawianych mnichowi wymaganiach wewnętrznych, nieraz bardzo trudnych, żąda się teraz z kolei okazywania pokory oczom ludzi także w samej postawie zewnętrznej i to zawsze, wszędzie, gdziekolwiek mnich by się znalazł: “w oratorium, w klasztorze, w podróży, czy gdziekolwiek indziej, bez względu na to, czy siedzi, chodzi czy też stoi...” (RB 7,63). Wbrew pozorom idzie tu o coś bardzo istotnego, co mimo upływu wieków nie straciło bynajmniej na swej aktualności. Jeśli w każdej chwili naszego dnia powszedniego spotykamy się z Wiekuistym, taka stała zażyłość musi promieniować również i na zewnątrz. Człowiek nie jest ani aniołem, ani zwierzęciem, lecz psychofizyczną, nierozłączną całością, w której duch wyraża się przez ciało, a postawa ciała wpływa - niekiedy w stopniu bardzo znacznym - na życie duchowe. Wniosek prosty: Jeśli nie wspięliśmy się jeszcze na dwunasty stopień drabiny św. Benedykta, gdzie wielka miłość Boża samorzutnie kształtuje także naszą postawę zewnętrzną, powinniśmy korygować ją świadomie od razu, gdy tylko zdamy sobie sprawę, że przeszkadza nam w prawdziwym, intensywnym szukaniu Boga.

Świecki chrześcijanin może tutaj powiedzieć: wszystko to dobre dla mnicha, lecz w jaki sposób żyjąc w świecie, obarczony licznymi innymi obowiązkami, mam jeszcze wypełniać dodatkowo to, co nakazuje Reguła św. Benedykta? Wątpliwość byłaby całkiem uzasadniona, gdyby rzeczywiście chodziło o wypełnianie obowiązków i to obowiązków dodatkowych. Po pierwsze jednak św. Benedykt niczego nie dodaje do Ewangelii, pokazuje nam tylko jasno, jakie konsekwencje wypływają z jej uczciwego przyjęcia. Po drugie uczy nas nie tyle wypełniania obowiązków, ile raczej życia miłością, ale miłością wszechogarniającą, której śmiało można powiedzieć słowami św. Augustyna: kochaj i czyń, co chcesz!

Jak mówi O. Piotr Rostworowski, wszyscy winniśmy wrócić do etyki dziecka. Taki mały człowieczek nie wie jeszcze, co to znaczy obowiązek, a kiedy coś zrobi, spogląda po prostu na twarz mamy: jeśli zobaczy na niej uśmiech, rozumie, że wszystko jest w porządku, jeśli zaś mama zmarszczy brwi, znaczy to, że stało się coś nieładnego. Dorastając, zaczynamy stosować do naszego postępowania kryterium obowiązku: Czy powinienem to uczynić? Czy takie zachowanie będzie właściwe? A może to do mnie nie należy i nikt ode mnie tego nie oczekuje? Na to jednak, by sprostać wymaganiom Pana, musimy stać się z powrotem dziećmi, które nie roztrząsają, czy trzeba, czy nie trzeba, lecz po prostu patrzą w oczy Ojca i wiedzą, jak On ocenia ich postępowanie. To samo, choć innymi słowami mówi św. Benedykt: Kiedy mnich (a można by tu powiedzieć równie dobrze: człowiek) dojdzie “do tej miłości Boga, która jako doskonała usuwa precz bojaźń, wówczas to, co poprzednio [...] z obawy wypełniał, tego wszystkiego będzie teraz przestrzegał bez żadnego trudu, z przyzwyczajenia, niejako w sposób naturalny, już nie ze strachu przed piekłem, lecz z miłości do Chrystusa” (RB 7,67-69), a na innym miejscu: “Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości” (RB Prol.49).

Św. Benedykt nie szczędzi swoim mnichom również wielu rad praktycznych, które - jak się łatwo przekonać - są pożyteczne nie tylko dla mnichów. Na straży hierarchii wartości stoi, jak już widzieliśmy, nakaz: “Niczego nie przedkładać nad miłość Chrystusa” (RB 4,21), powtórzony po raz drugi jeszcze w przedostatnim rozdziale Reguły: “Niechaj nic nigdy nie będzie ważniejsze od Chrystusa” (RB 72,11). Przyjąwszy tę zasadę nawet z całym przekonaniem, gubimy ją zazwyczaj bardzo szybko w naszej powszedniości. I dlatego święty Ojciec formułuje jeszcze jedno polecenie, a formułuje je w sposób identyczny: “Nic nie może być ważniejsze od Służby Bożej” (RB 43,3). A zatem Chrystus czy wspólna modlitwa liturgiczna rodziny monastycznej, nazywana w Regule Opus Dei tj. Służbą Bożą? Pytanie takie nie ma sensu. Na to, by Chrystus zajmował zawsze pierwsze miejsce w naszym życiu, musimy w nim utrzymać bezwzględny prymat modlitwy. Dla mnicha będzie to przede wszystkim modlitwa liturgiczna wspólnoty, która ma stanowić ramy i niejako kościec dnia całego. Również chrześcijanin chcący żyć w świecie duchem św. Benedykta, musi konsekwentnie realizować tę samą zasadę. W jego przypadku nie będzie to na ogół modlitwa wspólnotowa, lecz osobista, bardzo też często zdoła jej poświęcić zaledwie niewielki ułamek dnia powszedniego. Nie chodzi tu jednak o miarę czasu. “Nic nie może być ważniejsze...” Znaczy to, że modlitwa ma zajmować w naszym życiu miejsce centralne, że nie możemy jej “odbębniać”, “odfajkowywać”, spychać na sam koniec dnia, kiedy załatwimy już wszystko, co się nam wydaje ważniejsze. Właśnie dlatego, że nic ważniejszego nie ma! Rzecz nie w tym, by wyliczać minuty. Jeśli tylko nasz brak czasu jest rzeczywisty, a nie pozorny, prymatowi modlitwy to nie zagrozi. Należy wszakże ustalić sobie jakieś minimum czasu, które chcemy codziennie oddać Panu bez reszty, a jeśli raz zrozumiemy, że modlitwa jest nam nieodzownie potrzebna - nawet kiedy tej potrzeby wcale nie odczuwamy - potrzebna po prostu tak, jak sen czy oddech, wtedy już nie z obowiązku (choć nieraz nadal z wysiłkiem) będziemy starali się w miarę możliwości coś niecoś do owego minimum dorzucić, pamiętając i o tym poleceniu św. Benedykta, które brzmi: “Często znajdować czas na modlitwę” (RB 4,56). Nie wolno jednak mylić dwóch rzeczy: co innego jest czas, jaki udaje nam się wygospodarować na modlitwę, a co innego utrzymywanie jej prymatu w naszym życiu.

Wielekroć narzekamy, że nie umiemy się modlić. Nie trzeba się tym za bardzo przejmować. Już św. Paweł pisał do Rzymian, że sami nie wiemy, o co prosić, lecz Duch Święty przychodzi z pomocą naszej słabości i “wstawia się za nami w błaganiach, które nie da się wyrazić słowami” (Rz 8,26). Ale, jak powiedział O. R. Voillaume, choć nie potrafimy się dobrze modlić, możemy zawsze, jeśli tylko zechcemy, dobrze modlitwę zacząć. I tutaj także mis­trzem jest dla nas św. Benedykt. Każe on pamiętać swoim uczniom, że idąc na modlitwę, stają “w obliczu Boga i Jego aniołów”, a przecież, “jeśli ludziom możnym pragniemy przedstawić jakąś sprawę, ośmielamy się czynić to jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem. Z o ileż większą pokorą i czystszym oddaniem musimy zanosić nasze prośby przed oblicze Boga, Pana wszechświata!” (RB 20,1). To jest właśnie istota tego koniecznego przygotowania do modlitwy, którego również nie należy odmierzać na zegarku. Nie chodzi o to “ile”, ale “jak”! “A i to trzeba wiedzieć - dodaje św. Benedykt - że nie wielomówstwo, lecz tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie” (RB 20,3).

Modlitwa u św. Benedykta zakorzeniona jest w Piśmie Świętym. Warto się przyjrzeć, ile czasu przewidziano na czytanie duchowe (np. r.25) w owej Regule pisanej na początku VI w., kiedy niewielu było ludzi biegłych w tej sztu­ce. A do czytania poleca się przede wszystkim “natchnione przez Boga księgi Starego i Nowego Testamentu oraz ich komentarze napisane przez znanych i prawowiernych Doktorów i Ojców Kościoła” (por. RB 9,8). Wszyscy też powinni “chętnie słuchać czytania duchowego” (RB 4,55), a już zwłaszcza ci, którzy sami czytać nie potrafią. W ten sposób św. Benedykt również i nas, żyjących w świecie chrześcijan, uczy jeszcze dziś miłości Pisma Świętego i to miłości czynnej, która nie zaspokaja się jednorazowym przerzuceniem tekstu, ale wraca do niego wielokrotnie, posługując się przy tym wszelkimi dostępnymi pomocami, aby lepiej zrozumieć zawsze aktualne i skierowane wprost do każdego z nas Słowo Boże. Cała liturgiczna modlitwa wspólnoty monastycznej utkana jest ze słów Pisma Świętego, tak że mnisi już i w ten sposób uczą się obcować z Pismem. To jednak nigdy nie wystarczało. Obecne przepisy skróciły wprawdzie do 30 minut czas przewidziany na obowiązkowe “czytanie duchowe” (lectio divina), lecz sam zwyczaj po­zos­tał. Powinno to być w zasadzie czytanie Pisma Świętego i wszelkich tekstów, które takie czytanie mogą ułatwić, pogłębić je i wzbogacić. Nie chodzi przy tym o zdobywanie wiedzy czy erudycji ani o zaspokajanie ciekawości. Czytać tak, to znaczy słuchać, co Pan do nas mówi, to szukać Boga w Jego Słowie.

Czytanie modlitewne Pisma Świętego odgrywa bardzo ważną rolę w życiu mnicha, lecz bodaj czy nie ważniejszą jeszcze w życiu chrześcijanina w świecie. W jakiejś przynajmniej mierze musi mu ono zastąpić i wspólną modlitwę brewiarzową i kierownictwo przełożonego. Wszystko to wszakże pod jednym warunkiem, że nie będziesz próbował interpretować Słowa Bożego według własnej wygody i własnych poglądów ani też że nie będziesz kreował się samowolnie na “uczonego w Piśmie”, który poza sobą nie uznaje żadnych autorytetów. Tutaj również rządzi posłuszeństwo, i nie wolno zapominać, jak to Jezus rozradował się w Duchu Świętym wielbiąc Ojca, że zasłonił swoją prawdę “przed mądrymi i roztropnymi, a objawił ją prostaczkom” (Łk 10,21).

Mówiąc dużo o modlitwie, św. Benedykt nie poświęca szczególnej uwagi umartwieniom. Kiedy formułuje przepisy dotyczące pożywienia czy ubrania, uzależnia je w dużym stopniu od miejscowych warunków i od wytrzymałości fizycznej braci. Stwierdza przy tym, że “przede wszystkim trzeba unikać braku umiaru” (RB 39,9). Gdyby zaś w jakimś kraju czy okolicy całkiem nawet zabrakło czegoś z rzeczy uznawanych zazwyczaj za potrzebne, “niechaj ci, którzy tam mieszkają, nie szemrają, lecz błogosławią Boga” (RB 40,8). Jest też św. Benedykt realistą w ocenie słabości natury ludzkiej. “Dobrze by było wprawdzie - pisze, - by mnich w każdym czasie żył tak, jak należy żyć w wielkim poście, lecz tylko nieliczni mają taki stopień cnoty. Dlatego też radzimy, żeby przynajmniej w dniach wielkiego postu bracia zachowali nienaruszoną nieskazitelność swego życia, usiłując naprawić w tych dniach świętych wszelkie zaniedbania innych okresów... Tak więc w tych dniach dorzućmy coś niecoś do zwykłych obowiązków naszej służby: dodatkowe modlitwy, ograniczenia w jedzeniu i piciu. Niechaj każdy ponad wyznaczoną sobie miarę ofiaruje coś Bogu “w radości Ducha Świętego” (1 Tes 1,6), a znaczy to - niechaj odmówi swemu ciału trochę z jedzenia, picia, snu, rozmów czy żartów i niech wygląda świętej Paschy, pełen duchowej radości i tęsknoty” (RB 49,7). Te zalecenia św. Benedykta są niewątpliwie zawsze i wszędzie aktualne, nie tylko w okresie wielkiego postu i nie wyłącznie dla mnichów.

W Benedyktowej koncepcji człowieka doniosłe miejsce zajmuje praca i to praca wszelkiego rodzaju. “Bezczynność jest wrogiem duszy” - czytamy w 48 rozdziale Reguły. “Dlatego też bracia muszą się zajmować w określonych godzinach pracą fizyczną i również w określonych godzinach czytaniem duchowym...” W niedzielę wszyscy powinni czytać. “Jeśli zaś ktoś jest tak niedbały i leniwy, że nie chce albo nie może ani rozmyślać, ani czytać, trzeba mu zlecić jakąś pracę do wykonania, aby nie był bezczynny”. Jest Benedykt dobrym psychologiem. Wie, że bezczynność szkodzi zdecydowanie - tak duszy - jak i ciału. Ponadto każda praca zmierza przecież różnymi drogami do jednego celu: “aby Bóg był uwielbiony we wszystkim” (RB 57,9), dlatego też każda nabiera niejako charakteru liturgii, a wszelkie sprzęty czy narzędzia klasztorne stają się jakby “naczyniami świętymi” (RB 31,10; por. Za 14,20).

Jeśli praca jest w planach Bożych aż tak ważna, to człowiek, który ma poczucie, że dobrze ją wykonuje, łatwo zaczyna przeceniać jej - a tym samym i swoje - znaczenie. Św. Benedykt był tego w pełni świadomy: “Gdyby... ktoś z nich (tj. z rzemieślników klasztornych)  pysznił się swoją umiejętnością, sądząc, że przynosi jakąś korzyść klasztorowi, trzeba go od tej pracy odsunąć i już do niej więcej nie dopuszczać, chyba że się upokorzy i że opat mu ponownie poleci wykonywać ów zawód” (RB 57,2).

Niebezpieczeństwo takie grozi również - zapewne w większym stopniu - chrześcijaninowi w świecie. Tym konieczniejsza jest też tutaj osobista kontrola. A ponieważ nie jest ona nigdy całkiem wystarczająca, Pan w końcu zawsze przykłada rękę do dzieła. I wówczas staje się nagle jasne, że różne mniejsze i większe niepowodzenia, zawody, krytyka, zarówno ta sprawiedliwa, jak i krzywdząca, wszystko to jest po prostu tym samym, czym dla mnicha-rzemiślnika zgodna z Regułą surowa decyzja Opata - zbawiennym przypomnieniem, że “słudzy nieużyteczni jesteśmy” (Łk 17,10).

Mimo tak wielkiej doniosłości pracy ważniejszy jest dla św. Benedykta zawsze człowiek, który ją wykonuje (dlatego właśnie każe Opatowi niekiedy przerywać dobrą pracę!). A ludzie bywają różni: mądrzy i głupi, silni i słabi, energiczni i ślamazarni. To, co jest nazbyt trudne dla jednego, dla drugiego bywa bardzo łatwe i na odwrót. Zbyt często jesteśmy skłonni mierzyć innych własną miarą. Gorzej jest jeszcze wtedy, kiedy od innych żądamy więcej niż od siebie samych, czasem tego zgoła nie dostrzegając. Najgorzej, jeśli żądamy dla siebie - choćby nawet tego, co się nam naprawdę należy - innych przy tym w ogóle nie dostrzegając. Św. Benedykt każe nam zawsze patrzeć na drugiego człowieka, zawsze uwzględniać tak potrzeby, jak i możliwości naszych braci, powtarzając nieznużenie na każdym kroku, że są one różne i że nie od każdego można tego samego wymagać. Podkreślając konieczność pracy, dodaje: “Niechaj bracia chorzy lub słabi otrzymają takie zajęcia, żeby nie groziła im bezczynność, lecz jednocześnie, by nadmiar roboty ich nie przytłaczał[...] Opat powinien mieć wzgląd na ich słabość[...] We wszystkim należy zachować umiar ze względu na tych, którym brak siły ducha” (RB 48,24). “Trzeba brać pod uwagę słabości ludzi. Ten, kto mniej potrzebuje, niechaj dziękuje Bogu i niech się nie smuci. Ten zaś, kto ma większe potrzeby, niech się upokorzy z powodu swej słabości, a nie wy­nosi z racji okazywanego mu miłosierdzia. I w ten sposób wszyscy będą w po­koju” (RB 34,3).

Św. Benedykt pisał dla swoich wspólnot monastycznych. Wszyscy jednak żyjemy w jakiejś wspólnocie, czy będzie to rodzina, miejsce pracy, grono przyjaciół i znajomych, środowisko kulturalne, parafia, czasem wieś lub tylko kamienica miejska, naród, Kościół, ludzkość... a przytoczone wyżej słowa Reguły są wszędzie i zawsze aktualne. Nie narzekajmy zatem, że tak rzadko w czyn się je wprowadza, lecz spróbujmy od dziś, jako uczniowie św. Benedykta, postępować według nich na co dzień.

”I w ten sposób wszyscy będą w pokoju”. Przez całą Regułę snuje się troska, żeby utrzymać pokój, żeby nie wprowadzać zamieszania, sporów, kłótni, jeśli zaś takie powstaną - bo ludzie są tylko ludźmi - żeby jak najrychlej je załagodzić (“Nie działać pod wpływem gniewu. Nie odkładać gniewu na później. Nie chować w sercu podstępu[...] Złem za zło nie odpłacać[...] Nie zazdrościć. Nie chować zazdrości. Nie lubić kłótni. Unikać wyniosłości[...] Jeśli zdarzy się jakaś kłótnia, pojednać się przed zachodem słońca” - RB 4). Niekiedy przyczyną nieporozumienia bywa odrzucenie czyjejś prośby lub propozycji, odmowa - czasem odmowa konieczna. Św. Benedykt wie jednak doskonale - o czym my często zapominamy - że wiele zależy wówczas od sposobu, w jaki nasze “nie” wypowiemy. Pisze więc o szafarzu klasztornym: “Jeśli zdarzy się, że ktoś zwróci się do niego z nierozsądnym żądaniem, niechaj nie sprawia proszącemu przykrości traktując go pogardliwie, lecz rozsądnie i z pokorą odmówi spełnienia niestosownej prośby[...] Kiedy proszącemu nie ma co dać, niech mu ofiaruje w odpowiedzi życzliwe słowo”. A w zakończeniu tegoż rozdziału 31 podkreśla raz jeszcze: wszystko trzeba zawsze tak załatwić, “aby w domu Bożym nikt się nie niepokoił ani nie doznawał przykrości”.

Może tu ktoś powiedzieć: Nie tak trudno w ten sposób postępować, jeśli mamy do czynienia z ludźmi wprawdzie ułomnymi, lecz za to dobrej woli. Ale przecież sam św. Benedykt bynajmniej nie zawsze z takimi się spotykał. Toteż rady, jakich udziela opatowi, nie pomijają także ciemnych stron natury ludzkiej. Nie uznając kompromisów, nikogo też do paktowania ze złem nie namawia. Swemu opatowi nakazuje jednak stanowczo: “Niech zawsze miłosierdziu daje pierwszeństwo nad sądem, aby sam go także dostąpił”. I jeszcze mocniej: “Niechaj nienawidzi zła, a miłuje braci” (RB 64,11). Jest to nakaz straszliwie trudny, jak doświadcza tego każdy człowiek, który choć raz spotkał się twarzą w twarz ze złem, z niewątpliwą krzywdą, zbrodnią czy okrucieństwem. Pojawia się wtedy pokusa utożsamienia zła z człowiekiem, który je czyni. I tak łatwo zaczyna się nienawidzić brata - bo i ten, co źle czyni, jest naszym bratem - usprawiedliwiając przy tym swoją nienawiść koniecznością zwalczania zła. Zapominamy, że tą metodą nie tylko zła nie zwalczymy, ale sami staniemy się jego niewolnikami, gdyż godząc się nienawidzić brata, już się złu poddaliśmy. To miał na myśli Apostoł Paweł, kiedy pisał do rzymskich chrześcijan: “Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12,21). Tę samą drogę wskazuje nam św. Benedykt: zło można zwyciężyć jedynie rozróżniając wyraźnie pomiędzy złym postępowaniem, które trzeba potępić, a źle postępującym bratem, którego trzeba kochać, bo tylko miłość rodzi miłość.

Cała Reguła jest wielkim katechizmem miłości braterskiej. Czasem są to wyraźnie sformułowane nakazy (np. RB 4), kiedy indziej znów odnajdujemy jej kształt w charakterystyce opata (RB 64,1), szafarza (RB 31,1) lub furtiana, który ma na każde postawione mu przez obcego pytanie udzielić wyjaśnienia bez zwłoki, “z całą łagodnością zrodzoną z bojaźni Bożej i z gorliwą miłością” (RB 66,3). Nie ulega żadnej wątpliwości, że katechizm ten musi obowiązywać wszystkie dzieci św. Benedykta bez względu na strój, jaki noszą, i miano, jakim się określają, bez względu na to, czy złożyli profesję zakonną, czy też tylko Bogu samemu powiedzieli swoje fiat. Mają oni “przede wszystkim kochać Boga z całego serca, z całej duszy i z całej mocy, następnie zaś bliźniego jak siebie samego”. Mają też nigdy “nie schodzić z drogi miłości” (RB 4,26). A miłość bliźniego zaczyna się od szacunku dla drugiego człowieka. Tak więc powinni “szanować wszystkich ludzi” (RB 4,8), “w okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzać”, (RB 72,4 por. Rz 12,10). “Niech słabości swoje duchowe i cielesne znoszą cierpliwie (św. Paweł w Liście do Efezjan 4,2 pisze: “znosząc jedni drugich w miłości”). Niechaj nikt nie szuka tego, co uważa za pożyteczne dla siebie, lecz raczej to, co dla drugiego” (RB 72,7; por. 1 Kor 10,24). “Niech służą sobie wzajemnie [...] w duchu miłości” (RB 35,6). Szczególna życzliwość i uczynna pomoc należy się tym wszystkim, którzy jej najbardziej potrzebują, a więc znużonym przybyszom z daleka (gości należy przyjmować jak samego Chrystusa - RB 53) i chorym. Tu św. Benedykt jeszcze raz dowodzi, jak trzeźwo patrzy na każdego człowieka. “O chorych należy troszczyć się przede wszystkim i ponad wszystko i służyć im rzeczywiście tak, jak Chrystusowi...” Chorzy jednak niekiedy potrafią także wykorzystywać swoją prawdziwą lub wyolbrzymioną słabość, żądając dla siebie praw zgoła wyjątkowych. Tym Benedykt przypomina: “Ale i chorzy niech pamiętają, że bracia służą im dla chwały Bożej, i niech przez nadmierne wymagania nie sprawiają przykrości tym, którzy się nimi opiekują” (RB 36,4).

Jest jeszcze jeden rozdział Reguły, który zasługuje na odrębne omówienie, choć z pozoru dotyczy on spraw czysto zakonnych. Chodzi tu o rozdział 68 przynoszący odpowiedź na pytanie, co ma począć mnich, jeśli dostanie polecenie niemożliwe do wykonania. Św. Benedykt uczy nas tutaj, jak nie naruszając pokoju i nie rozpalając sporu można przeprowadzić dyskusję w sprawie ważnej, trudnej i drażliwej, kiedy próbujemy przeciwstawić się czemuś, co zdaje się nam absolutnie niesłuszne i krzywdzące albo wręcz szkodliwe. Po pierwsze - nie reagować od razu (“Jeśli jakiś brat otrzymałby polecenie trudne lub zgoła niemożliwe do wykonania, niech przyjmie wówczas rozkaz z całą łagodnością i posłuszeństwem”), lecz ma spokojnie rozważyć swoje stanowisko, a także wszystkie za i przeciw (“Gdy zaś się przekonał, że ciężar tego zadania przekracza całkowicie jego siły...”). Następnie – przedłożyć swoje racje choćby i najwyższemu autorytetowi, uczynić to jednak nie w pierwszej lepszej chwili, lecz w momencie świadomie wybranym - nie okazując żadnego zniecierpliwienia (“niech cierpliwie i w chwili stosownej przedstawi przełożonemu przyczyny swojej niemożności"), a uczynić to w sposób odpowiedni, to znaczy nie podkreślać nazbyt własnej pewności, nie odrzucać z góry żadnych argumentów strony przeciwnej, nie zaczynać dyskusji z pozycji “nie” (“jednak nie okazując pychy, nie sprzeciwiając się jego woli ani nie odmawiając jej spełnienia”). A jeśli mimo to nasz rozmówca nie da się przekonać, wtedy też trzeba pamiętać, że przede wszystkim liczy się miłość (“Niechaj więc będzie posłuszny z miłości ufając w pomoc Bożą”) i że nic nie jest “ważniejsze od Chrystusa, który oby nas razem raczył doprowadzić do życia wiecznego” (RB 72,12).

Niemałe bez wątpienia stawia wymagania swoim uczniom ta Benedyktowa “szkoła służby Bożej”. Zechciejmy w niej jednak wytrwać, jak nas do tego zachęca jej Założyciel, “abyśmy przez cierpliwość stali się uczestnikami Męki Chrystusowej i zasłużyli na udział w Jego Królestwie” (RB Prol 50).

Znaczną pomocą w owej wytrwałości może być oparcie w konkretnej wspólnocie monastycznej. Każdy benedyktyn w dniu profesji składa ślub stałości, wiążąc się w ten sposób także ze swoim klasztorem na dobre i na złe, raz na zawsze. Dzięki temu wspólnota benedyktyńska jest prawdziwą, choć często bynajmniej nie idealną, rodziną. Członkami tej rodziny są także ludzie świeccy, którzy specjalnym przyrzeczeniem zobowiązali się żyć w świecie w duchu Reguły św. Benedykta w łączności z wybraną przez siebie wspólnotą monastyczną. Stara tradycja nazywa ich oblatami. Zobowiązanie do zachowania tej łączności odgrywa w życiu oblata podobną rolę jak ślub stałości w życiu mnicha: tworzy rodzinę. W swojej rodzinie benedyktyńskiej oblat (czy oblatka) znajduje tak potrzebne mu oparcie duchowe, a ilekroć tylko jest to dlań możliwe, uczestniczy także we wspólnej liturgii. Kiedy zaś takiej możliwości nie ma, stara się łączyć z ową liturgią przez codzienną Mszę Świętą i codzienne odmawianie przynajmniej jednej godziny Oficjum. Przecież i św. Benedykt przewidział tego rodzaju łączność na odległość dla braci, “którzy pracują daleko od oratorium albo są w podróży” (RB 50,1). Najistotniejszym wyrazem rodzinnego związku z benedyktyńską wspólnotą jest jednak stały wysiłek realizowania w życiu świeckim tego, co stanowi ducha Reguły. Wysiłek ten musi być ciągle podtrzymywany codziennym modlitewnym czytaniem Pisma Świętego i prywatną, najczęściej milczącą modlitwą u stóp Pana (np. 30 minut dziennie), a zajęciom tym przysługuje bezwzględny prymat w życiu (“nic nie może być ważniejsze od Służby Bożej”), zachowywany nawet wówczas, gdy warunki zmuszają do (nieraz drastycznego) skrócenia poświęcanego im czasu.

Rodzina monastyczna może także oczekiwać od swego oblata (czy oblatki) wszelkich normalnych rodzinnych przysług i wszelkiej pomocy, gdy tylko okaże się ona możliwa, a zarazem potrzebna lub wskazana. “Niech darzą się wzajemnie czystą w intencji miłością braterską” (RB 72,8), czynną i konkretną, zakorzenioną we wspólnej miłości Pana.

 

S. Stefania OSB
pt, 22 stycznia 2010 21:36
Data ostatniej edycji: śr, 03 marca 2010 00:03:26

 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę