Statek „Bona” z Łomży odpływa w siną dal
Wpisała się momentalnie w łomżyński pejzaż nad Narwią od strony Rybaków: zgrabny, niebiesko-biały korpus statku wycieczkowego przy zielonym brzegu rzeki, czasami posuwający się w górę do zakrętu albo z nurtem w dół do Piątnicy. Nie będzie więcej cieszyć oczu ani służyć rejsom. - Niech szlag trafi „Bonę”, nie chcę o niej więcej słyszeć – zżyma się kapitan Wiesław Szczubełek z Łomży, który wiosną 2008 roku z wielkim zapałem remontował z kolegami pływający nabytek, a siedem lat później z jeszcze większą ulgą sprzedał. - Jak go kupowałem, myślałem, że będą klienci, że zarobię, a nie, że będę dokładał.
Historia „Bony” w Łomży jest krótka, ale i długa zarazem, bo holownik został zbudowany w 1972 r. i przypłynął z Opola, pokonując w 12 dni pokręcony szlak: Odra, Warta, Noteć, Kanał Bydgoski, Brda, Wisła, Zalew Zegrzyński i Narew. Statek, którego dopłynięcie do miasta wywołała ogromne zaciekawienie łomżan, nazywał się „Jagiełło”. Najpierw stał przy nabrzeżu w pobliżu domu rodzinnego kapitana Wiesława Szczubełka, który go kupił i z kolegami oczyścił z rdzy, pomalował i barkę przekształcił w „wycieczkowca”, nadając mu bardziej pasujące do historii Łomży imię „Bona”. Po ponadrocznym remoncie „Bonę” z wielką pompą ochrzcił w sierpniu 2009 r. biskup łomżyński Stanisław Stefanek z późniejszym JEm. kard. Gerhardem Müllerem, prefektem Kongregacji Nauki Wiary. W pierwszy rejs po Narwi „Bona” wyruszyła z kilkudziesięcioma oficjelami na pokładzie z przystani LOK-u przy Zjeździe do zakrętu za nowym mostem „Hubala”. Wówczas jeszcze nie było w Łomży nadnarwiańskich bulwarów i portu rzecznego. Na chrzcinach padało mnóstwo obietnic, zapewnień, życzeń i gratulacji, że swoim wyczynem kapitan Szczubełek odwraca Łomżę do rzeki – jak dawniej – twarzą, a nie plecami.
Był też jeden zły omen , który mógł źle wróżyć przedsięwzięciu. Butelka szampana za pierwszym razem nie rozbiła się o burtę statku...
Pusty „wycieczkowiec”
- Kiedy ja kupowałem barkę, to z innymi zamiarami, niż sprzedanie po remoncie i pięciu sezonach... - mówi Wiesław Szczubełek, który właśnie dopiął transakcji sprzedaży „Bony”. - Żebym nie dokładał, tobym nie sprzedał – zarzeka się kapitan. - Kto by chciał siedzieć ciągle nad rzeką jak niewolnik i jeszcze dokładać do tego...? Ludzie mieli wolne, niedziele i święta, a ja nie.
Bo jak się okazało kiedy ludzie mieli wolne, to niezbyt często korzystali z możliwości wypłynięcia w rejs po Narwi. Mimo takich nadziei, sytuacji nie poprawiło także otwarcie przed dwoma laty zbudowanego za kilkanaście milionów złotych z dotacją unijną betonowego Portu Łomża wraz z 500-metrowym bulwarem nadrzecznym. Oficjele z ówczesnym marszałkiem podlaskim Jarosławem Dworzańskim na czele ponownie pokonali „Boną” szlak w górę Narwi, zapewniając o przychylności i snując marzenia o świetlanej przyszłość żeglugi narwiańskiej. Niestety, nadzieje szybko się rozprysły w konfrontacji z za płytką rzeką, która szorstkim dnem z kamieniami czy mieliznami zniechęcała kolejnych śmiałków do żeglugi. Teraz poddał się i prekursor XXI-wiecznej żeglugi po Narwi Wiesław Szczubełek. Mówi, że „Bony” w Łomży nie opłacało się konserwować, naprawiać i trzymać.
- Może nowemu właścicielowi bardziej się poszczęści... - dodaje kapitan.
Nie na naszą miarę
„Bona” to wyposażony w silnik diesla o mocy 165KM statek, który mierzy 19,30 m długości, ma 4,25 m szerokości, waży 20 ton i zanurzony jest na 60 cm. Przy takich gabarytach i z pełnym pokładem turystów mógł mknąć Narwią pod prąd nawet do 12 km na godzinę. Zazwyczaj jednak nie mknął, ale stał. Raz, bo nie było kogo wozić, dwa, bo 60 centymetrów zanurzenia jak na Narew w okolicy Łomży to i tak za dużo.
Nieoficjalnie wiadomo, że nowym armatorem narwiańskiego wycieczkowca został przedsiębiorca z województwa świętokrzyskiego, który... pogłębia Wisłę i zamierza używać „Bony” jako holownika. Przybliżona cena sprawnego, ponad 40-letniego statku podobnej klasy waha się w granicach 30 000 zł.