O czym szumią … dęby „Szkoła w wakacje?” – pomyślałam ze zdziwieniem, czytając motto sierpniowego obozu w Rogalinku. „Szlakiem Piastowskim – w poszukiwaniu polskich korzeni” – właśnie to hasło zaniepokoiło moją belferską duszę. Wyobraźnia zaczęła działać. Pokryte kurzem muzealne eksponaty? Fakty i daty historyczne? TO mają być atrakcje letniego wypoczynku?! Owszem, historia ma swój urok, ale czy można go docenić w pełni gorącego lata?
Pełna obaw spakowałam niezbędny ekwipunek, stawiłam się na miejsce zbiórki i w drogę! Zambrów – Łomża – Jedwabne. Nareszcie jesteśmy w komplecie. Pięćdziesięcioro żądnych wrażeń zuchów, harcerzy i kandydatów na członków ZHP. Plus my- sześć sztuk obozowej „starszyzny”.
Autokar okazał się świetnym miejscem do integracji. Po ośmiu godzinach wspólnej jazdy znaliśmy nie tylko swoje imiona i przezwiska, ale też wiedzieliśmy, że dh Piguła potrafi zadbać o dyscyplinę jak nikt, dh Basia ma w głowie cały atlas Polski, dh Kamil lubi słuchać piosenek Ani Wyszkoni, a na gitarze grają dh Kasia i dh Mateusz. Może to nie była wiedza historyczna, o której myślała dh Komendant, pisząc program obozu, ale zawsze jakaś wiedza….
Dotarliśmy do Rogalinka szczęśliwie. Po pobieżnym obejrzeniu bazy harcerskiej z ulgą stwierdziłam, że z pierwszymi Piastami ma ona na szczęście niewiele wspólnego. Dostęp do bieżącej wody, stołówka, basen, boisko oraz pralnia (sic!) utwierdziły mnie w przekonaniu, że to nie tutaj będziemy tych „polskich korzeni” szukać. Jedynie dęby rogalińskie nie pozwalały zapomnieć, że jesteśmy w miejscu, które służy Polakom od wieków.
Zostałam zakwaterowana z dh Gosią w namiocie nieopodal bazy razem z kilkunastoma harcerzami z Jedwabnego i Łomży. Zuchy zostały w budynku w bazie (tzw. Zuchówce), większość czasu jednak spędzały z nami w „leśnej” części obozu. Rozgościliśmy się pięknie: zrobiliśmy bramę, półki na rzeczy, kosze na śmieci, zeribę, lodówki – ziemianki, zawiesiliśmy flagę, ułożyliśmy ogromną lilijkę z szyszek. Nareszcie obóz był „nasz”.
Podziwiałam zapał zuchów i harcerzy, z jakim wykonywali każdą czynność. Tego entuzjazmu nie ugasił nawet nocny alarm ewakuacyjny, podczas którego musieliśmy „zwinąć” cały obóz i przenieść się na teren bazy. Od tej chwili część z nas mieszkała w głównym pawilonie, a tylko niewielka grupa pod namiotami ustawionymi nieopodal tego budynku.
Ale wróćmy do korzeni… Każdy dzień naszego pobytu toczył się pod innym hasłem. Nazwy: Perun, Mokosz, Wodnik czy Świętowit pewnie niewiele mówią niewtajemniczonym w słowiańską mitologię, ale my wiemy o nich sporo. Od dziś Spas (słowiańskie święto darów sadów) będzie nam się kojarzył z walczącymi o ostatnie okruchy „owocowej pychoty” dh Sylwkiem i dh Tomkiem. Dzień Jaryły (święto mężczyzn) to ten, gdy zuchy z zapamiętaniem celowały z własnoręcznie wykonanych łuków w ulubioną dh Dorotę (szczęśliwie uszła z życiem). Tury (początek sezonu polowań, dzień myśliwych) wiążą się ze złowieniem na wędkę (także samodzielnie przygotowaną) palca dh Izy i nogawki dh Michała.
O wkuwaniu historycznych dat nie było mowy! Wystarczyło, że zastęp „Krwiożerczych komarów” przedstawił najważniejsze daty za pomocą własnych ciał, a dh Adam stanął (dosłownie!) na głowie i już pamiętaliśmy, kiedy odbył się Chrzest Polski, w którym roku była bitwa pod Cedynią albo kiedy miał miejsce ślub Mieszka z Odą.
W blasku obozowych ognisk płynęły opowieści o Lechu, Czechu i Rusie, o mocach przypisywanych przez Słowian dębom, o poznańskich koziołkach, kórnickiej Białej Damie, świętym Wojciechu i o… chłopie z siekierą.
Później, podczas wycieczek w miejsca związane z tymi legendami, uzupełnialiśmy wiedzę zadając szczegółowe pytania. („Proszę pani, to gdzie w końcu był ten Chrzest Polski – w Poznaniu, Gnieźnie czy na Ostrowie Lednickim???”)
Ciekawiły nas także czasy prehistoryczne. W Parku Dinozaurów „Zaurolandia” w Rogowie zobaczyliśmy modele m.in. diplodoka i tyranozaura. Nie mogliśmy obojętnie przejść obok tamtejszego placu zabaw. Szaleństwa na mostach linowych, równoważnie, dmuchane zjeżdżalnie, śmieszne pojazdy pływające skutecznie zajęły uwagę całej naszej grupy na czas naprawy popsutego właśnie wtedy autokaru.
Podczas każdej z wypraw poza obozowisko poznawaliśmy czasy przeszłe: w Gnieźnie – wczesne średniowiecze, w Kórniku – neogotycką architekturę, w Biskupinie – kulturę łużycką. Nuda? Jaka nuda? Hitem okazał się zamek w Kórniku z ogromną ilością niezwykłych eksponatów (naszyjnik z ludzkich zębów zrobił furorę) i Muzeum Arkadego Fiedlera (W piramidzie usiadłam przy ścianie wróżącej szczęśliwą miłość, a Ty?).
Telefon z domu: „Dlaczego nie dzwonisz?” „Nie mam czasu” – odpowiadam. Nie kręcę. Naprawdę brakuje „nicnierobienia”.
Kadra młodszoharcerska – dh Oboźny, dh Ewelina, dh Bartek – organizuje biegi patrolowe sprawdzające znajomość zasad udzielania pierwszej pomocy i orientację obozowiczów w terenie. „Druhno, ale te dwa tygodnie szybko mijają” – słyszę niby – narzekania.
To prawda – mijają błyskawicznie! W dodatku w ciepłej, życzliwej atmosferze. Pośród rozmów „o życiu”, o małych i ważnych sprawach, wśród wspólnego śpiewania do późna. Uczymy się nie tylko historii, my po prostu uczymy się być wartościowymi, dobrymi ludźmi.
Wsiadam do autokaru przed całodzienną podróżą do domu. Ostatni rzut oka na rogalińskie dęby. Teraz to my będziemy opowiadać o ich potędze i sile. A one niech kolejnym obozowiczom wyszumią legendę o zuchach i harcerzach z Hufca Nadnarwiańskiego w Łomży.
dh Katarzyna Powichrowska
33 ZDH Zambrów