Niech się święci...
Jesteśmy na świeżo po uroczystościach związanych z Dniem Kobiet. I niezależnie czy przedstawiciele płci brzydkiej, silniejszej, męskiej etc., etc., etc., zdążyli na czas uczcić to wydarzenie. Niezależnie czy się spóźnili, czy byli zbyt gorliwi i chcieli zrobić niespodziankę, wcześniejszy zakup zakończył się zamarznięciem wiązanki róż w bagażniku samochodu. Niezależnie czy kolejki w sklepach z upominkami przypominały te po sznurek do snopowiązałki. I w końcu, niezależnie od tego, że o każdym innym święcie pamiętamy, a nasza kreatywność dorównuje Leonardo da Vinci, i tak jest źle.
W doniesieniach prasowo-radiowo-telewizyjnych pojawiła się bowiem informacja o tym, jak świętuje się Dzień Kobiet na Białorusi. Dowiadujemy się co następuje. Święto owo, w tym kraju kwitnącej czereśni, jest świętem państwowym. I tu oczywiście niektórzy/re, mają czego zazdrościć. Ale dalej nie jest już tak różowo. Prezydent Aleksander Łukaszenka nagrodził szereg kobiet medalami – słychać w radio. Agencje nie podają jakiej wielkości były medale i czy na pewno nie były z ołowiu. Odznaczona została między innymi dyrektorka fermy hodowlanej z obrzeży Puszczy Białowieskiej, gospodyni domowa z Mińska i sprzedawczyni z jednego ze sklepów Grodna. Los tej pierwszej jest niepewny w momencie nadejścia ptasiej grypy. Idąc dalej tropem relacji zza wschodniej granicy, ogólnotamtejsza gazeta „Biełoruskije Nowosti" zwraca uwagę, że w białoruskiej armii jest 4 tysiące kobiet, w tym ponad 200 oficerów. I co na to NATO? Ale inne doniesienia powalają jak Paweł Nastula. Na Białorusi są też 42 kobiety traktorzystki. W tym roku nie miały one tak wielkiego święta jak kilka lat wcześniej. Wtedy bowiem, jak donosi gazeta, o traktorzystkach pamiętano szczególnie, gdy kołchozom i sowchozom w których pracują przekazano nowe traktory. Zapewne, jedynie przez niedopatrzenie, brakuje tam tylko świstaka, który by to wszystko zawijał w sreberka. Zostańmy przy swoim.
Mariusz Rytel