Fiasko pierwszego spotkania Roledera z załogą szpitala
W asyście policjantów przedzierał się przez tłumy pracowników Szpitala Wojewódzkiego w Łomży nowy p.o. dyrektora Jacek Roleder, wyznaczony przez Zarząd Województwa Podlaskiego po tym, gdy rezygnację z kierowania szpitalem złożyła dr Joanna Chilińska. Pielęgniarki, lekarze, technicy laboratoriów, ratownicy medyczni oraz pracownicy sekcji technicznych i sprzątających – jak jeden mąż zaprotestowali przeciwko przekształceniu szpitala wielospecjalistycznego w szpital zakaźny, ze względu na stan epidemii koronawirusa w Polsce. Godzina nerwowego spotkania pełna była pytań, czemu jedyny szpital w Łomży i regionie z dnia na dzień wybrano na zakaźniak dla województwa, zamiast USK w Białymstoku. Jacek Roleder nie wyjaśnił tego ani pracownikom, ani mieszkańcom.
Po niedzielnym spotkaniu personelu szpitala z marszałkiem podlaskim Arturem Kosickim w tej sali, gdzie było ponad 100 osób, w poniedziałek było goręcej. Jeszcze więcej ludzi w ścisku, bez masek, rozmawiających i krzyczących z dystansu kilkudziesięciu cm i dwaj zdenerwowani urzędnicy. Rola Dominika Maślaka, dyrektora Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego w Białymstoku, była krótka: przedstawił p.o. dyrektora Jacka Roledera, a w trakcie spotkania wyznał, że „marszałek odbiera informacje od wojewody. Sami jesteśmy ciekawi merytorycznego uzasadnienia”. I właśnie nerwy i pretensje załogi poszły o brak na spotkaniu kompetentnych osób z Urzędu Wojewódzkiego, dlaczego łomżyński szpital, i to jedyny w regionie – ma być w stanie epidemicznym koronawirusa szpitalem zakaźnym, skoro stolica Białystok ma szpitali 6 i więcej lekarzy i pielęgniarek, mogących przejąć pacjentów miasta i okolic, nie pozbawiając opieki medycznej cierpiących na inne choroby?
„Panuje zupełny chaos, nikt nic wie”
Przed szpitalem dziesiątki ludzi w grupach, żywo dyskutujących dramatyczną sytuację. Transparent na trawniku przed głównym wejściem i kartki w rękach albo za szybami aut z apelem: „Oddajcie nam szpital”. 30-letnia Araksya Khudoyan protestuje z dwojgiem dzieci: 6-letnim i 17-miesięcznym w maskach. Wzięła udział w porannym proteście i czekała do 13., myśląc, że przybędzie wojewoda podlaski. Jest przekonana, że szpital w Łomży nie jest przygotowany na przekształcenie w ośrodek zakaźny, gdzie z województwa będą zwożeni chorzy z podejrzeniami albo objawami koronawirusa. Jest też przerażona, gdzie będzie leczyć córkę z astmą, synka z fenyloketonurią i siebie z padaczką.
Pracująca w szpitalu od 39 lat Małgorzata Sienicka 37 lat poświęciła pracy w laboratorium, dwa w sekcji utrzymania czystości. Opowiada z przestrachem i złością, że panuje zupełny chaos, nikt nic wie, nie ma masek, ochronnych fartuchów i kombinezonów, za ochronę mają starczyć rękawiczki i własna odzież robocza. - My się boimy, nie chcemy ryzykować zdrowia swojego i rodzin, będziemy składać wypowiedzenia – mówi Pani Małgorzata, żaląc się na 2 116 zł brutto plus 20 % stażowego. Z młodszą koleżanką słyszały, że „od jutra mają nas wziąć za gęby i nas doprowadzą do porządku”.
Przed spotkaniem z p.o. dyrektora szpitala ludzie żywili nadzieję, że przyjedzie wojewoda podlaski Bohdan Paszkowski i uda się go przekonać do zmiany decyzji. Nadzieja matką oczekujących. - Nic nie wiemy, nic – mówi była poseł Bernadeta Krynicka, kierownik Działu Kontraktowania i Nadzoru Świadczeń Medycznych na pustym w samo południe korytarzu 2. piętra, gdzie mieści się dyrekcja.
„Chcemy mieć wolny szpital, a nie zakaźny”
- Trochę się denerwuję, nigdy w życiu nie byłem w takiej sytuacji... Słyszałem, że nastroje wśród państwa są bardzo złe – zaczął Jacek Roleder i szybko przekonał się na własne uszy, jak bardzo złe. - Wszystko, co obiecałem, dotrzymałem, jestem osobą bardzo słowną – przypomniał krótko swoje zalety p.o. dyrektora, oświadczając publicznie, że wie, że „szpital nie jest gotowy”. „I nie będzie” - odpowiedziały złowrogie komentarze z sali. Potem inicjatywę przejęli ok. 40-, 50-letni mężczyźni, z przejęcia tracący głos, gdy opowiadali przykłady z życia rodzin z chorymi dziećmi i staruszkami. - Chcemy mieć wolny szpital, a nie zakaźny – tak da się streścić zdanie łomżyniaków spoza załogi, którą p.o. dyrektor przekonywał - bez skutku - że szpital w Łomży nie jest zostawiony sam sobie, że rozmawiał z prezesem NFZ i wojewodą. Obiecał, że od jutra będą wjeżdżać sprzęty, że będą środki ochrony osobistej. - Już nas zostawiliście – usłyszał od żywo reagującej sali. Prezentację oczekiwań pracowników szpitala - ok. 1300, a pracują dla wyleczenia ok. 20 tys. pacjentów rocznie - wzięła na swe barki pielęgniarka ds. epidemiologicznych szpitala Małgorzata Góralczyk. Postawiła w ogniu pytań p.o. dyrektora Roledera, zaskoczonego odwagą i konkretami. Pytała, dlaczego z dnia na dzień szpital w Łomży stał się zakaźny, a nie Uniwersytecki Szpital Kliniczny. Uzmysłowiła, że w Łomży jest 2 lekarzy zakaźników, 6 anestezjologów i 13 respiratorów. Przypomniała, że chorym w Polsce podaje się leki na malarię i HIV, że to materiał badawczy dla profesorów, zaś łomżyński szpital nie jest ośrodkiem klinicznym. - Czy Łomża ma być umieralnią dla tych pacjentów? - zadała tragicznie odważne pytanie, co sala nagrodziła oklaskami. - Apeluję do wiedzy i odpowiedzialności profesora Flisiaka (prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku – red.). - Nie chcemy wywracania szpitala do góry nogami – mówiła Pani Góralczyk i informowała, że szpital w Łomży nie ma oczyszczalni ścieków. W piątek i poniedziałek zadzwoniła do sekretariatu ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego i błagała, aby zechciał rozmawiać merytorycznie. P.o. dyrektora szpitala Roleder na pytania o uzasadnienie decyzji, że szpital w Łomży stal się zakaźnym, odrzekł: „Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć”. - Chcemy cofnięcia decyzji – nie ustąpiła pielęgniarka.
„Mamy prawo odmówić współpracy i to zrobimy”
Obawy mnożyły się z każdą minutą, że szpital jako zakaźniak utraci rangę i rozjadą się specjaliści z innych dziedzin. - Nie ma możliwości, żeby szpital nie wrócił do poprzednich funkcji – replikował p.o. dyrektoras Jacek Roleder. - Nie chcemy zniszczyć szpitala. Dlaczego wojewoda się nie pojawił, dlaczego nie chce z nami rozmawiać? - pytała pielęgniarka Małgorzata Góralczyk. - Nie odstąpimy!
Zabrał głos ordynator oddziału zakaźnego dr Paweł Radom. Przygnębienie budziły dane, że dwoje lekarzy ma po 10 dyżurów, gros czasu zajmują porady telefoniczne, lekarze z terenu zadają chorym pytanie o gorączkę (objaw koronawirusa) i odsyłają do Łomży, a na miejscu okazuje się, że to ospa.
Dr Bożena Chojnowska z Zakładu Radiologii podała, że zakład nie jest przygotowany do przyjęcia pacjentów zarażonych, a konsultant wojewódzki ds. chorób zakaźnych winien stanąć przed komisją kodeksu etyki. - Mamy prawo odmówić i to zrobimy – powiedziała lekarka w imieniu radiologów.
Kierownik Krynicka proponowała, że skoro w szpitalu odbywa się także spotkanie 18 konsultantów wojewódzkich z innych dziedzin, to niech p.o. Roleder zaprosi prof. Roberta Flisiaka do wyjaśnień. Wskazała na torby foliowe z pomarańczowymi kombinezonami na stole, mówiąc, że profesor może założyć kombinezon i gogle – a wszyscy zobaczą, jak zabezpieczyć się skutecznie. Roleder odrzucił inicjatywę, bo nie ma sensu i nie będzie dyskusji, a po kilku minutach, nie zyskawszy poparcia sali, która żywiołowo poparła pielęgniarkę, obiecał, że zaprosi profesora na spotkanie za dwie godziny...
Mirosław R. Derewońko