Gościniec łomżyński
Wielu z nas z nieukrywanym zaciekawieniem obserwuje postępującą od jakiegoś czasu integrację w Łomży. Jest to niezwykle budujące w czasach, gdy indywidualizm ocierający się o wojujący egoizm wszechogarnął niemal każdą dziedzinę życia społecznego. Wraz z zakończeniem sezonu grillowego, niebawem stracimy ostatnie szańce budowania wspólnoty. Tym bardziej cieszy, kiedy Łomża przeżywa takie zacieśnienie stosunków. Nie ma zresztą się co się dziwić. Gród historyczny, z tradycjami.
Próżno jednak szukać w tym właśnie przyczyny nowego, a jeżeli nie, to przynajmniej powracającego cyklicznie zjawiska zjednoczenia. Nie jest to też efekt jakichś spektakularnych tragedii, które zwyczajowo łączą w nieszczęściu cały kraj. Omijają nas powodzie, susze i wichury o skali, która wymagałaby solidarnego pochylania się aparatu państwa nad problemem. Dzięki Bogu, bo aparat strasznie w krzyżu rypie i jak się pochyli, to szybko się zaraz prostuje. W efekcie nikt już za parę tygodni, a na pewno miesięcy, nie pamiętałby o nas. Tymczasem znają nas w Warszawie, ba! w Berlinie nas znają, w Rydze i w Tallinie. Powinniśmy być z tego dumni. Trudno powiedzieć czy łomżyniacy czują dumę z tego, że się o nich w świecie mówi, ale jesteśmy przecież Polakami. W Polsce to się normalnie orgazmu dostaje, jak ktoś coś o nas powie. Na przykład, czasopismo „Szkocki człowiek” (The Scotsman) spośród trzech i pół tysiąca wydarzeń kulturalnych, jakie w ramach jednego festiwalu odbywają się w Edynburgu, poleciło występ Waldemara Malickiego i jego wesołej trupy poważnej muzyki.
Genialnie! Wszyscy rozpływamy się w zachwytach, wycinki z gazet pokazywane są w większości opiniotwórczych programów telewizyjnych i cytowane w najważniejszych stacjach radiowych. I aż wstyd człowiekowi za tą całą Polonię. Dlaczego oni jeszcze nie wykupili całego nakładu, nie obsadzili w antyramie i nie wysłali po świecie z podpisem premiera?!
Ale skoro rozjechani w świecie tracimy zmysł i potrzebę wspólnego spędzania czasu i zachwytów nad nami samymi, dlaczego nie moglibyśmy zrobić tego w Łomży. Dla siebie i innych. Tym bardziej, że zgodnie z duchem europejskiej idei inicjatywa oddolna już działa. Nie potrzeba żadnej organizacji pozarządowej, która musiałaby napisać projekt, wystąpić o grant i czekać na decyzję pięciu komisji. Ileż można się dowiedzieć o świecie podczas wesołego biesiadowania przy stacji paliw BP. Niepozorne Bistro to prawdziwy międzynarodowy tygiel. Litwini, Łotysze, Estończycy, Rosjanie konsumujący w dobrych humorach i szybko. Człowiek dowiaduje się w ekspresowym tempie bardzo praktycznych rzeczy. Na przykład, wskazówki, jak można zarobić w Europie i ile? Gdzie najłatwiej dostać pracę? Okazuje się, że wycieczka z Wilna do Amsterdamu wcale nie musi być efektem powszechnego urlopu kierowców tirów. To lądowi marynarze, którzy skrzyknęli się, by pojechać do Holandii, wsiąść tam do czterdziestotonowych maszyn i rozjechać się po świecie. Miesięczna pensja minimum trzy tysiące Euro. To wprawdzie drażni trochę wykładowców naszych lokalnych uniwersytetów, ale takiej wiedzy nie ma nigdzie w oficjalnych komunikatach Eurostatu. Wyższe sfery z Warszawy stołują się w Mc Donaldzie. Można podziwiać nowe samochody i kobiety po nieukrywanym liftingu. A przez całą drogą do skrzyżowania w Piątnicy i z powrotem można ćwiczyć anielską wręcz cierpliwość.
W ogóle powinno się zgłosić te korki na al. Legionów do Unii jako wyjątkowej urody produkt regionalny. Jak tu kiedyś zbudują obwodnicę, nikt tego miasta może nawet nie zauważyć.
Mariusz Rytel