Ad calendas…
Jak to zwykle bywa, koniec roku przynosi czas podsumowań. Tak naprawdę możemy już mówić o końcu roku, chociaż grudzień jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Takie czasy, że nawet kalendarz nie ma znaczenia, kiedy w grę wchodzi polityka i jej interes. Jeszcze trochę głupio u nas choinki stroić przed pierwszym listopada. Uroczyste wspomnienie zmarłych made in Poland nie daje się komercji na szeroką skalę. Tym gorzej dla tego święta.
Im dłuższy czas otrzymamy na zrobienie prezentów, tym społeczeństwo szczęśliwsze, gospodarka syta.
Trochę to smutne jednak, że na naszych oczach pada ostatni bastion zorganizowanego przez przodków świata. Kalendarz był do niedawna ostatnim pewnym punktem oparcia w dzisiejszej rzeczywistości. Pozytywnym, bo neutralnym światopoglądowo. W dobie papki informacyjnej, pojawiających się co chwila bzdurnych ustaw czy kolejnego meczu reprezentacji, każdy może wybrać z niego to, co mu aktualnie odpowiada. Wiadomo, że lepsze są imieniny u szwagra niż data wyborów czy termin zbliżającej się rozprawy sądowej. Do tej pory było niewiele odstępstw od reguły, ale dziś?! Przecież kilka miesięcy przed zakończeniem umowy na telefon można podpisać nową. Ubezpieczenia, podatki - zobowiązań jest tyle, że każdy powinien mieć operatywną sekretarkę. Niestety nie każdego stać. Do tego, ta depresyjna pogoda! Nie ma się co dziwić, że politycy szukają pozytywów i próbują uzasadnić jakoś nasze istnienie w środku Europy. Oto ukazał się niedawno raport podsumowujący dokonania naukowe naszych „nielatów”. Stan wiedzy gimnazjalistów napawa optymizmem. „Jesteśmy w czołówce Europy” – głoszą ministrowie, byli ministrowie, przyszli ministrowie i obecny premier. Nasze pociechy skoczyły „Biegunowo” w matematyce. Otarliśmy się o pudło w liczeniu, oczywiście zakładając, że zadania w tej dziedzinie zbliżają się do dowcipnego wzorca – „pokoloruj drwala”. Coraz lepiej czytają, i co najważniejsze, potrafią zrozumiale opowiedzieć o tym co przeczytali. Za nami są Niemcy, Brytyjczycy i inne napuszone nacje. Rządowi euroentuzjaści podchodzą jednak do przegranych z ogromnym zrozumieniem i tolerancją. Można przecież z dużą dozą pewności przewidzieć, że już wkrótce rynki pracy tych państw zasili dobrze wykształcona, i co najważniejsze, tania siła robocza. Nie wiem jednak, czy nasza klasa polityczna powinna wykazywać się takim optymizmem. Kalendarz biegnie nieubłaganie. Niezależnie, czy będziemy go zmieniać dowolnie do zaistniałej sytuacji piętnastolatkowie wreszcie kiedyś dorosną. Umiejętność liczenia i czytania ze zrozumieniem może spowodować nieodwracalne skutki dla wszystkich opcji politycznych. Jeszcze jeden taki wynik, a niechybnie czeka nas kolejna reforma edukacji.
Mariusz Rytel