Halloween sralloween
Bez wnikania w opasłe tomy unijnych dokumentów, każdy z nas jest chyba w stanie wymieć kilka „programowych inicjatyw” (to w urzędach ostatnio wyjątkowo podniecające słowa) wspierających „lokalne przedsięwzięcia” (wysokie ciśnienie, szybszy puls, krótki oddech, czerwone lica!) w celu zachowania tradycji naszych „małych ojczyzn” (o taaak! tak! tak!). Dzięki temu Oscypek i Ser koryciński to produkty regionalne, których nie może sobie wędzić jakiś tam Rumun. Wydarzenia kulturalne promujące regionalne tańce, śpiewy, recytację. Szkolenia dla lokalnych liderów, światłych i bezkompromisowych w walce o zachowanie tradycji. Bierzcie sprawy w swoje ręce! Walczcie o swoje. Wyróżniajcie się, bo w tej różnorodności, funkcjonującej w zgodnej koegzystencji tkwi wasza siła! My wam damy na to trochę pieniędzy.
To w najczystszej postaci hipokryzja naszego świata, zorientowanego na kasę przede wszystkim. Nawet nie chodzi o to, że my mamy swoje zwyczaje. To co wygodniejsze i przyjemniejsze zawsze przyjmowało się szybciej i zyskiwało większą popularność. O wiele prościej jest kupić wyskrobaną dynię z plastiku, i wywoływać duchy przed telewizorem niż pójść do kościoła na długą mszę z procesją. To nawet nie jest kwestia okultyzmu, o której mówią środowiska katolickie. Ostrzegali przed tym jeszcze za nim przyszło Halloween. Może to nie po chrześcijańsku, ale każdy o swoją duszę musi zadbać sam. Wykupić OC i jeździć ostrożnie? Wolna wola. Kontakt ciała z duszą przeżywa dziś kryzys. Trudno zająć się sferą własnej duchowości, a co dopiero modlić się za innych. Tak nam zbudowali dom, że nie ma w nim czasu na osobiste pierdoły. Nie, to nie jest wyraz mojej wiary w spiskowe teorie dziejów. Wręcz przeciwnie. Uważam, że spiskowcy to idioci, dla których liczy się tylko kasa. Wszystko inne, wychodzi im przez przypadek. Takie skutki uboczne, których nie są w stanie przewidzieć. Co więcej, nie zaprzątają sobie nimi głowy! Jeśli z tego wyrośnie gdzieś w społeczeństwie jakiś mały potworek, zrobi się badania czy oby na tym potworku nie da się zarobić? Jeśli tak, powstaje nowa gałąź przemysłu rozrywki, jeśli nie – leży odłogiem i toczy człowieczą psychikę jak chrząszcz kulkę gnoju. Nasza rodzima refleksja, zaduma, rozpamiętywanie, to się nie sprzedaje. W tym tkwi problem. Co innego maska Frankensteina, kolejny film o koledżu w którym w niewyjaśnionych okolicznościach znika pół klasy – to schodzi jak świeże pieczywko. O to tu chodzi. Supermarkety, szkoły, człowiek nawet nie ma możliwości dziecku wyjaśnić. Na jedno twoje niezdecydowane pół zdania, ono dostaje setkę obrazków w grach, telewizji, idzie po szkole na zakupy. W gimbazie wszyscy myślą, że tak było od zawsze. Gówno było!
Kilku facetom nie zeszło w tamtym roku parę kontenerów mordek Lucyfera w Stanach, i trzeba odzyskać kasę wyłożoną na dwie miski ryżu dla tajwańskich dysydentów pracujących w singapurskiej fabryce. Ot, i cała filozofia. Boję się, że jest w tym coś jeszcze, ale piszę co widać. Widać, że jeżeli chodzi o zdobywanie rynków i kolejny zastrzyk świeżej gotówki, nie ma mowy o jakiś małych ojczyznach, lokalnych zwyczajach czy nawet religijnych i osobistych tradycjach. Ty człowieku, oczywiście sobie możesz dyskutować o estetycznej wyższości kurpiowskich strojów ludowych nad białowieskimi, ale konferencję musisz zrobić w mcdonaldzie.
Tak wygląda wspieranie odrębności i szanowanie tradycji przeprowadzane na tych, którym się nie chce o swoje upomnieć.
Mariusz Rytel