Ustawowa opatrzność
Coś mi ostatnio nie wychodzi ciasto. Do czego się dotknę – zakalec. Nawet w roli domowego podwykonawcy. Człowiek kombinuje, żeby margaryna nie była za zimna, a jajka nie były z niewiadomego źródła. Piekarnik powinien być rozgrzany, wszystko wymieszane z głową. Efekt i tak jest bardziej przewidywalny niż pogoda. Dzisiaj prowadzenie tak zwanego gospodarstwa domowego to droga przez mękę. Kłopoty rosną wprost proporcjonalnie do wieku pociech, pieniądze odwrotnie proporcjonalnie do zawodowych zadań. Nie wystarczy znać się na piłce nożnej. Każdy musi się orientować w prawie, podatkach, trzeba się znać na medycynie i dobrze jeszcze liznąć nieco mechaniki pojazdowej. Jak by tego było mało, trzeba też zrobić podyplomówkę ze śmieci.
Ustawa o utrzymaniu czystości w gminach wymaga niebywałej koncentracji, cierpliwości i wiedzy graniczącej z fizyką kwantową. To jest nawet bardziej skomplikowane. Trzeba być jednocześnie rozgarniętym chemikiem na poziomie i jednocześnie filozofującym humanistą, na nowo definiującym rzeczywistość w teorii i praktyce. Choć w założeniu społeczeństwu ma być lepiej i wygodniej (wszystkim mają zająć się samorządowi urzędnicy), a środowisko naturalne święcące czystością, nawet Albert Einstein mógłby się przegrzać. Będziemy musieli bowiem segregować odpady. Z racji tego, że nikt nie wie, co tak naprawdę ten termin oznacza, czeka nas sporo ciekawych wątpliwości. Kiedy jeszcze w myśl starych zasad ktoś wyrzucił słoik po ogórkach i leniwy ignorant nie wylał zalewy, to mu zabrali nie jako szkło, ale odpad zmieszany. Dzisiaj w ogóle mogą nie wziąć, a w najlepszym razie jeden słoik po ogórkach może sprawić, że za wszystkie śmieci zapłacimy więcej. Dbasz o swoje oszczędności?! Nie, jeżeli nie wyliżesz do reszty słoika z dżemem. Nie można też bezrefleksyjnie wyrzucać wszystkiego do szkła. A nakrętka?! Może i burżuje, których stać na czekoladę, nie muszą się zastanawiać, gdzie wyrzucić papierek, a gdzie pazłotko, ale nowoczesny i odpowiedzialny człowiek wie, że to folia aluminiowa i zalicza się do metali. Najgorzej, że prawie każdy towar pakują w plastik. Trzeba wziąć urlop, żeby poodklejać te niesforne papierowe etykiety.
Jak już człowiek stworzy sobie jakąś strategię segregacji i przejdą mu wory pod oczami, trzeba zmierzyć się z kolejnym problemem. Co niektórzy, przedstawiciele gospodarstwa domowego mają więcej niż jedno mieszkanie, a w pozostałych nikt nie mieszka. Nawet jak wynajmuje je student, to przecież kiedyś jeździ do domu i w tym domu ktoś już raz za niego płacił. Naśmiecić może, oczywiście gdzie indziej. Tym bardziej, że student to stworzenie wczesnonaukowe z ambicjami. Wpadną znajomi z wizytą z wieczora i tak się zaczytają, że rano nawet nie dadzą rady ze stancji wyjść. Meldować ich wszystkich wtedy czy nie meldować. A ile śmieci po takim czytaniu. Nikomu do głowy nie przyjdzie segregacja. Wątpliwości jest cała masa. Im więcej odpowiedzi, tym bardziej skomplikowane rodzą się pytania. Przy tym jajko Kolumba jest niewinną igraszką w stylu szkolnych krzyżówek panoramicznych. Proste komunikaty skończyły się tysiące lat temu, kiedy Mojżesz przyniósł Dekalog. To niezbity dowód na istnienie Boga! Nikt z ludzi nie jest w stanie pisać tak prosto, zrozumiale, trafnie i sprawiedliwie. Wydaje się, że nasi posłowie nawet nie siedzieli obok takich tekstów, co nie najlepiej o nich świadczy w chrześcijańskim kraju. Może robią to specjalnie. Żaden z nich nigdy publicznie nie mówił, że chce się dostać do Nieba. Oni chcą do Brukseli. Dostosowują więc prawo do wymogów Unii.
Mają wolną wolę, więc i Bóg się nie wtrąca. W ramach tego wypieku wyszedł zakalec, a później ręce opadły. Teraz musimy sobie radzić sami.
Mariusz Rytel