Rewolucja
Zanim człowiek uświadomi sobie brak czasu na czytanie Dostojewskiego, musi przeżyć Jacka Londona. Nic tak dobrze nie zapisuje się w pamięci jak młodzieńcze doświadczenia. Te książkowe również. Pisane prostym językiem, obrazują rzeczywistość wymyśloną lub prawdziwą. Nie ważne. Ważne, że sporo w tym życiowej mądrości. Obok oczywiście rozrywki. Dodajmy, że rozrywki trochę innej niż dziś.
Dawniej książki wspierały wyobraźnię, dziś gry i internet ją zastępują. To może dlatego trudno optymistycznie patrzeć w przyszłość?! Teraźniejszość nam ją zasłania. Jest taka opowieść rzeczonego Jacka o wątłym Meksykaninie. Przypomniałem ją sobie, kiedy przeczytałem niedawno o nadchodzącej rewolucji. Juan Fernandez nim został przyjęty w szeregi Junty musiał przejść wszystkie szczeble rewolucyjnej kariery. Jednak nawet wtedy, kiedy usiadł za biurkiem pamiętał, że kiedyś pod tym biurkiem sprzątał. Zmywał podłogę z zawziętością małego dżokeja walczącego o dobrą pozycję po zewnętrznej. Okna czyścił jakby od tego zależało życie jego najbliższej rodziny. Na bokserskim ringu zarabiał pieniądze i robił to dobrze, chociaż nienawidził tego sportu. Mniejsza o osobiste powody. Ważne, że wierzył w rewolucję.
Rewolucja w podatkach. Kiedy człowiek widzi taki tekst od razy mocniej trzyma się krzesła. Ciekawe co wymyślili tym razem? W ramach poprawy życia i twórczości przedsiębiorców, rewolucja dotyka sprawy wystawiania faktur. Może nie do końca tak jest, ale wydźwięk podobny. Nie jestem przedsiębiorcą. Nie znam się. Znają się za to urzędnicy ministerstwa finansów. Jak człowiek widzi taki tytuł, myśli zapewne, że ktoś się wziął za „oddziczanie” kraju. Może nie będzie trzeba płacić podatków za niezapłacone faktury? Może uda się wymusić na nieuczciwych kontrahentach zwrot kosztów przynajmniej? Nie, to byłaby zbyt daleko idąca rewolucja. To może przynajmniej, tak jak w cywilizowanych krajach, podatek będzie można zapłacić dopiero wtedy, kiedy na koncie pojawi się przelew. A może w ogóle zrezygnować z archaicznego systemu faktur?! Nie, to nie tak. To nie nazywałaby się rewolucja. Rewolucja w wydaniu księgowym polega, mniej więcej na tym, że nie zależnie od wszystkiego co dzieje się wokół, budżet państwa chce mieć podatek od transakcji zaraz. Nie jakieś tam kilka miesięcy po. To jest ta niesamowita rewolucja. Tak ją przynajmniej rozumiem. Jednak najbardziej rewolucyjna w zmianach jest rola dwudziestu złotych. Taką wartość (bez VAT-u!) mogą mieć już niebawem gadżety przekazywane kontrahentom w ramach akcji promocyjnej. To kolejny krok milowy w uzdrawianiu Polskiej gospodarki. Dzięki tym dynamicznym działaniom już niebawem czeka nas lawina sukcesów. Spadnie bezrobocie. Wzrosną pensje. Spodziewać należy się natychmiastowej poprawy kondycji ubezpieczeń społecznych. Dzięki tym posunięciom, dystans pomiędzy nami a Zachodem zmniejszy się zapewne do 851 lat. Możemy powiedzieć więcej – za mniej niż milenium zaczniemy ich przeganiać.
Na pomysł rewolucyjnych zmian wpadł zapewne ktoś, kto zbyt długo siedział za biurkiem. Podobno praca fizyczna relaksuje umysłowych? Może by tak, wzorem Fernandeza, kazać im przynajmniej posprzątać, coś wyszorować lub coś umyć. Może wpadliby na coś na miarę prawdziwej rewolucji. Póki co, rewolucja po naszemu to może być wtedy, kiedy bigos popijesz zsiadłym mlekiem. Nic poza tym.
Mariusz Rytel
