Wojenna strategia
Wygraliśmy z Portugalią. Nasze Orły stanęły na wysokości zadania. Obiły drogie zadki, śniadych i zadufanych bawidamków z portfelem mniejszym tylko od ego ich wysokości. Brawo. Sprawdziła się typowa taktyka Polaków. Najpierw koncepcja rozpracowania przeciwnika. Cele, założenia itd. Tak z grubsza to wygląda. Na samo rozpracowanie, na ogół nie ma już czasu. Trzeba grać. Tak to u nas wygląda, ale przy odpowiednim opakowaniu i wybraniu opcji 50/50 czasami się udaje.
Nie tylko Portugalia ma z nami kłopot. „Koniec partyzantki. Polska bierze się serio za Chiny” - czytam w jednym z prasowych tytułów. Najpierw lekkie zdziwienie, które ustępuje na rzecz delikatnej nutki podniecenia. Ożywienie rośnie, rośnie. Za chwilę jednak zdenerwowanie bierze górę. Co my możemy im zrobić?! Nie można bić słabszych, a oni są przecież mniejsi od nas. Biedne małe rączki przyczepione do biednych małych ludzi, pracują za miskę ryżu. Może powinniśmy oszczędzić Chińczyków. A nie od razu z partyzantki przechodzić do otwartej konfrontacji. Partyzantka, szczególnie w naszym wydaniu, to przecież ucieleśnienie cnót wszelakich. Skutków frontalnego ataku niestety nie znamy. Brak historycznego doświadczenia. Mogliśmy się jeszcze rozszaleć i narobić w świecie niezłego zamieszania. Stany Zjednoczone, nasz strategiczny sojusznik ma przecież w Chinach większość swoich obligacji i oryginalnych podróbek. Skutki dla światowej gospodarki mogłyby być katastrofalne. Chyba żeby powtórzyć manewr Gromosława. Nie finansowy, a operacyjny oczywiście. Trzeba by te obligacje amerykańskie Chińczykom zabrać, zalać gorzałą i wywieść przez granicę jako polskie. Gospodarcze konsekwencje mogą być ciekawe, niestety. Amerykanie do tych obligacji mogliby się nie przyznać. W świat poszłaby informacja niczym o polskich obozach koncentracyjnych. Spłacalibyśmy amerykańskie długi i wszyscy byliby zadowoleni. My również. Po raz kolejny stanęlibyśmy na straży światowej gospodarki. Istnieje oczywiście ryzyko podniesienia larum, że nas na to nie stać. Nie pierwsze i nie ostatnie takie larum.
Ryzyko podejmujemy przy okazji kolejnych wyborów. Równie dobrze, w przypadku krajowych czy samorządowych moglibyśmy głosować na Chińczyków. Skutki dla polskiej gospodarki mogą być podobne. Przecież oni nie zajęliby się nami gorzej od tych, których wybieramy. Ponieśliśmy ryzyko. Nie większe jednak jak wyjście piłkarskich reprezentantów naprzeciw Cristiano Ronaldo. Ryzyko różni się nieco ze względu na skutki, i to właśnie one powinny nas zastanawiać. Na niektóre decyzje nie mamy większego wpływu i nie ma się co nimi przejmować. Nikt z nas nie zdecydował, że będziemy graniczyć z Białorusią. Przeniesienie się na Madagaskar nie wchodzi w grę. Samo pakowanie zajęłoby cztery pokolenia. No chyba, żeby zostawić mieszkanie na wynajem i udać się na gorące agroturystyczne saksy. Tylko czy ktokolwiek chciałby tu przyjechać? Tym bardziej, że wojenne strategie sportowe jak i gospodarcze wizje najazdu na Chiny przygotowujemy 29 stycznia. W dniu, którego przecież nie ma! Nic więc nie jest prawdą.
Mariusz Rytel