Rozszerzyć protest!
Roman Kluska – swego czasu jeden z najbogatszych Polaków, zwierzył się niedawno w rozmowie z Michałem Olszańskim, że mógł nie płacić podatku dochodowego. Chodziło o sprzedaż firmy, i należny państwu z tego tytułu domiar. Albo raczej „odmiar”. Sposób doradzali mu jego prawnicy. Milionową transakcję trzeba było tylko zręcznie zaksięgować, oświadczyć co trzeba, potwierdzić to samo dokumentem ze stosowną kontrasygnatą. Załatwione. Zapłacił. Przynajmniej tak twierdzi. Ilu jego kolegów z listy najbogatszych tygodnika Wprost skorzystało z tej oferty, nie wiadomo?
Syn kolegi powiedział, że jego nauczyciel powiedział, że niewolnicy w starożytnym Rzymie mieli lepiej. Lepiej niż my. Ich właściciel zabierał im siedemdziesiąt procent uposażenia. Skąd ten paradoks?! Zależy niewątpliwie od punktu siedzenia. Ktoś musi płacić, żeby nie płacić mógł ktoś.
Ci pierwsi ktosie to my. Statystyczni obywatele, których podobno dziewięćdziesiąt pięć procent żyje pomiędzy Bugiem i Odrą. Łapiemy się w podstawowy próg podatkowy. Dzięki skrojonej rzeczywistości, oprócz podatku dochodowego płacimy jeszcze VAT, akcyzę, wszelkie składki ubezpieczeniowe, wysoką marżę itd.. Jak się to wszystko zliczy, teza ze starożytnym Rzymem w tle, jest się w stanie obronić. Ekonomiści twierdzą, że dzień wolności podatkowej w tym kraju przypada głęboko w drugiej połowie roku. Oczywiście nie dla wszystkich, ale dla większości. Taki niewolnik, nie musiał się ciepło ubierać. Klimat śródziemnomorski ma swoje zalety. Tunikę dostał od szefa. Jak był grzeczny i miły to mógł sobie, spod szefowej wyszarpnąć prześcieradło. Nawet się nie poruszyła, zmęczona. Jedzenie i picie, też oczywiści miał zagwarantowane. Podobno Wercyngetoryks przegrał, bo tylko jemu zależało na zwycięstwie. Nie ma się co dziwić, każdy rozsądny barbarzyńca chciał być niewolnikiem Imperium. Zasada była prosta: najpierw w jasyr, później wychędożyć. Dziś, u nas nikt w niewolę nie chce nikogo brać. To drugie, a to już bardzo chętnie. Teoretycznie nie ma na to rady.
Gospodarka to zbiór naczyń połączonych. Oprócz statystyk podatkowych, żyjemy jeszcze w statystykach zawodowych. To wykonywane czynności, dzięki którym wypracowujemy Produkt Krajowy Brutto. Nas kroi się netto. Nikogo nie obchodzi, czy jesteśmy bogaci, czy biedni, bylebyśmy płacili podatki. Jeżeli się nie zgodzimy, kara jest surowa i nieuchronna. Guzik prawda! Dali nam ostatnio przykład lekarze, jak olewać mamy. Olewać sankcje. Lekarzy karać nie można. Nie można też aptekarzy, choć ci pierwsi w tej kwestii, są nieco innego zdania. Konkretnie, nie mają na ten temat wyrobionej opinii, bo niewiele to ich obchodzi. Istotne jest jednak to, że pole walki jest wrażliwe, a stosowana broń jest jak nietrafiony antybiotyk. Niszczy wszystko, tylko nie to co trzeba. Najbardziej cierpią pacjenci. Szeroko pojęty elektorat, na który i protestujący i rząd, patrzą rzadko, i tylko wtedy, kiedy mają w tym jakiś interes.
Co może zrobić elektorat? Niby nic. Kto by się odważył nie płacić podatków, dopóki biurokracja związana z zakładaniem działalności gospodarczej, czy choćby formularze deklaracji podatkowej nie zostaną uproszczone. Po cholerę tyle tego wypełniać. Albo, na przykład, jeżeli nie wyjaśni się na co wydawane są pieniądze z funduszu drogowego (na pewno nie na drogi!), na stacji benzynowej zapłacimy za paliwo potrącając sobie akcyzę i rzeczony podatek. Nie, na to nikt się u nas nie odważy. A może warto spróbować?! Nie ma już w naszym kraju równych i równiejszych. Są silni i silniejsi. Bardziej krzykliwi i wyposażeni w większy tupet. A rząd jest dziś, jak ojciec po rozwodzie ze zdrowym rozsądkiem. Jeżeli dzieci będą grzeczne i będą kochać tatusia, na wszystko się zgodzi. Zabierze do wesołego miasteczka, drożdżówkę kupi, będzie się uśmiechał. Ta chęć miłości, zdaje się być jednak pozorna. Stary wcale nie chce z bachorami rozmawiać. Chce mieć święty spokój i zająć się tym, co lubi robić najbardziej. Nie robić nic. I w takim błogostanie trwa wcale nie drugą kadencję. To już ponad dwie dekady, albo jeszcze dłużej.
Mariusz Rytel