Łomżyński skecz
Pogoda taka, że człowiek ma ochotę położyć się na zielonych pastwiskach i marzyć. Marzyć, że niczego mu nie zbywa, że wody spokojne przepływają obok bez szemrania. Na lazurowym niebie chmur tylko tyle, ile czasem trzeba dla ochłody cienia. Tak śniąc na jawie można stracić świadomość bliskości Edenu.
U nas jest przecież jak w niebie. Powietrze czyste. Wody pod dostatkiem. Słońca ile trzeba. Nieszczęścia żywiołów omijają miasto. Wszystkiego w sam raz. Oczywiście malkontenci znajdą się pod każdą szerokością geograficzną. Marudzą, że w wodzie bakterie, że plaża bez palmy. Kokosów, które robi się tu na każdym kroku zauważyć już nie łaska!? Może nie wszyscy żyją dostatnio, ale na tabliczkach przy wjeździe jest napisane, że „miasto objęte monitoringiem wizyjnym”, a nie, że „będzie się tu łatwo żyło”. Mimo wszystko, nie każdy z miastem wiąże swoją przyszłości. A jest tu wszystko, co potrzebne, do cywilizowanego spędzania żywota. Jest prąd i miejska komunikacja. Przyjazność dopełnia postępująca urbanizacja wspierana działaniami scaleniowymi. Są supermarkety, niewielkie hipermarkety, a w planach superhipermarkety. W poszukiwaniu innych łomżyńskich walorów warto odnieść się do literatury, mniej lub bardziej fachowej. W Wikipedii stoi na przykład, że Łomża leży w strefie klimatu umiarkowanego ciepłego przejściowego. To by się zgadzało. Nawet zimą myśl o dogrzewaniu się, szybko przechodzi. Zaraz potem jak wiosną przychodzą rachunki. Narzekanie jest w tym przypadku wysoce nieuzasadnione. Po pierwsze, niższe temperatury hartują ciało i ducha. Po drugie, zawsze można się do siebie przytulić. Tym bardziej, że od kilku lat systematycznie spada tu liczba ludności. Dziwnym trafem zbiega się to w czasie z pierwszymi powszechnymi wyborami wójtów, burmistrzów i prezydentów miast w naszym kraju. Fakt emigracji z miasta świadczy o niezwykłej wrażliwości mieszkańców Łomży. Ci co zostali z podniesionym czołem wytrzymują konstruktywną krytykę, a ci co zostali wybrani nic sobie z krytyki nie robią. Mamy więc kompleksowy przekrój społeczny świadczący o wytworzeniu się zasad prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego. Ostatnio jednak coś drgnęło w sferze populacji. Idealiści odwołują się do zbiorowej mądrości i wzrostu liczby lokalnych patriotów, realiści zauważają, że dwa razy nie było prądu.
„Układ urbanistyczny Starego Miasta przedstawia założenia średniowieczne” – czytamy w źródłach, i do dzisiaj nic się nie zmieniło. To kolejna pozytywna cecha miasta i jego mieszkańców. Jesteśmy tradycjonalistami. Oczywiście w pozytywnym tego słowa wydźwięku. Nie ma w nas krzty zaściankowej buty i ciemnogrodu. Gdybyśmy tacy byli, to zgodnie z genezą nazwy Łomża podaną przez Zygmunta Glogera, żylibyśmy w szałasach. Prałomżyniacy mieszkali bowiem w lasach, żyli z myślistwa, pasterstwa i rybołówstwa . „Najbezpieczniejszą ich warownią były zawalone łomami starych drzew gąszcze leśne” – pisał etnograf. Pewnych cech oczywiście się nie wyprzemy. Rzecz w tym, że współczesna psychologia potrafi zdziałać cuda. Dzisiaj możemy być z siebie dumni. Dumni i zadowoleni, bo niczego nam nie braknie. No, może nie do końca. Przejrzawszy ostatnio ranking najbardziej popularnych programów telewizyjnych minionego tygodnia, obywatelsko zatęskniłem za kabaretem. Na dziesięć najchętniej oglądanych pozycji aż trzy stanowią transmisje i retransmisje z kabaretonów. W Lubuskiem, na Mazurach i w Płocku wiedzą jak się promować. Aż tu nagle pojawia się wiadomość. My też będziemy mieli swój „Łomżyński Wieczór Kabaretowy”! Są miejskie pieniądze, jest miejsce i czas. Ekscytacja sięga zenitu. W mieście z takimi tradycjami kabaretowymi, wreszcie ktoś pomyślał o usankcjonowaniu humoru. Niech tylko artyści nie przyjeżdżają z gotowymi tekstami. Wystarczy pojawić się tu dwa, trzy dni wcześniej, a życie samo napisze scenariusze. Już widzę kabaret „Jurki” (?) w historii pod tytułem „Rok świstaka – czyli co rok, wyborczy rok”. Oj, by się żyło! Nic tak nie wpływa na kreatywność władzy jak zbliżające się wybory.
Mariusz Rytel