Grzybnia i inna...
Ludzie walczą o życie po zjedzeniu muchomora. Gazeta Wyborcza drukuje atlas grzybów, czyli wiódł ślepy kulawego. Służby wysyłają kontrolerów na targowiska i stragany. Wszystko z powodu nadchodzącej jesieni. Naród znów ruszył na grzyby. Państwo musi zabezpieczyć krnąbrne społeczeństwo, które nie czekając na pojawienie się kań, nawet maślaki myli z muchomorami.
To nasze państwo ma z Państwem same problemy. Na rynku pojawia się coraz więcej dotowanych z budżetu poradników, atlasów i kieszonkowych książeczek, jak uniknąć kontaktu z jadowitym kapelusznikiem. Co bardziej przedsiębiorczy oferują podpowiedź na komórkę. Wystarczy tylko wysłać sms o treści „zdrada”, lub innej. To nie ma znaczenia. I czekać na odpowiedź. Wszystkie wiadomości tekstowe biorą udział w losowaniu Mercedesa GLK, lub karnetu NFZ na leczenia w pobliskim NZOZ. Zbieracz musi jednak sprawdzić czy ma pole. Jeżeli nie ma, to musi przynajmniej przedrzeć się do najbliższej polany. Gdyby tam nie było grzybów, to już jego problem. Współczesny zbieracz może również skorzystać z istniejącej na rynku olbrzymiej, różnorodnej oferty urządzeń do bezprzewodowego internetu. Trzeba tylko skonfigurować przeglądarkę, by zamiast dziewczyny.jpg „monitorowała” pliki kozlakiiinneptaki.pdf. W internecie aż roi się od podpowiedzi dla grzybiarzy. Aż strach je cytować. Cenzurując więc najbardziej krwawe, wspomnę tylko o forach na których internauci wymieniają przepisy jak przyrządzić muchomora. Podobno niektóre czerwonolice, jednonogie centkowce są jadalne po zastosowaniu odpowiedniej obróbki termicznej. Inni twierdzą, że nie potrzeba żadnej obróbki. Świetnie smakują dobrze posolone i usmażone bez panierki, w zupie lub jako dodatek do tradycyjnych flaków. Osobiście przychylam się do zdania tych którzy jedyną obróbkę termiczną muchomorów widzą w postaci martenowskiego pieca. Można też zastosować inną markę. Niezależnie od sposobów walki z ludzką głupotą i podstępną przyrodą, widać jak na dłoni, że po fali powodzi teraz wszystkie siły i środki zostały rzucone na front walki z grzybami. Ostrzegają stacje sanitarno-epidemiologiczne, profesorowie wyższy uczelni i wiejscy, doświadczeni grzybiarze. Ci co od pokoleń, z niejednego lasu grzyby zbierali, i żyją. Działają wszyscy.
Nie wszyscy za to zajmują się dopalaczami. Sklep handlujący psychotropami w Łomży działa nieopodal przedszkola. Jak pani nie da lizaka na podwieczorek, maluch może sobie kupić działkę. Bzdura oczywista. Dzieci do przedszkola odprowadzają rodzice. Ci sami, którzy odbierają je po południu. Żaden rodzic nie pozwoli sobie na taki wyczyn. Inna sprawa, że nawet budki z piwem nie można postawić w takiej odległości od przedszkola, szkoły czy kościoła. Sklep z niby-narkotykami można. Maluch dorasta, opatrzony z nazwą i fajnym logo, odwiedzi przybytek jak będzie starszy. Tak jak dzisiaj sięga po popcorn w kinie, tak kiedyś zajdzie do sklepu, którego widok towarzyszy mu od dzieciństwa i jeszcze będzie z tego dumny. To, że w świetle prawa nie można nic z tym zrobić, to jest słabość państwa, samorządu i nas wszystkich. Przy tym problemie, muchomory po deszczu są tak samo istotne jak dyskusja o łupieżu podczas konsolacji.
Mariusz Rytel