Parytet
Na naukowców zawsze można liczyć. Doszli ostatnio do wniosku, że pozytywne myślenie pogarsza samopoczucie osób pragnących pozytywnego myślenia. Taką własną samoocenę pogarsza. Niby głupia sprawa, ale przy głębszym zastanowieniu człowiek zaczyna odczuwać przyjemne mrowienie na skrzyżowaniu linii śródusza i czaszkowolędźwiowej. Albo gdziekolwiek gdzie objawia się słynna „eureka”. Ciekawe czy takie objawy miał Edison, kiedy zapaliła mu się żarówka, a może Platon, kiedy pierwszy raz zrozumiał zasady działania społeczeństwa i państwa. Zdecydowanie nasi dzisiejsi naukowcy są równie zdolni jak wszyscy dawni wynalazcy, a nawet zdolniejsi. Nikt mniej zdolny nie wymyśliłby czegoś takiego.
Na stronie internetowej Centrum Rozwoju Osobistego znalazłem informację, że osoby mające niską samoocenę to „osoby, które robią coś bardzo dobrze, są wartościowymi ludźmi ale uważają, że się nie nadają.” Nie wyjaśniono do czego się nie nadają, ale na pewno po terapii są z tego dumne. Zdaniem naukowców spustoszenia w naszej psyche dokonują zamorskie publikacje w stylu „Pierwszy milion. Historia szlifierza z Albuquerque” albo „Jak skutecznie wychować dzieci”. Rodzic czyta, dumny jest z tego, że skutecznie wychowuje swoje dziecko i na końcu zbiera laury w postaci niezwykłej skuteczności dziecka w kradzieżach z włamaniem. Oczywiście nie można też w ogóle nie zajmować się dziećmi, a wychowanie zostawić im samym, bo później większość z tych dzieci zostaje politykami. Nawet bogaty szlifierz nie pomoże.
Mówienie pozytywnych rzeczy na swój temat przynosi odwrotny skutek.
Na poprawę samopoczucia można wypić napar z dziurawca. Można popływać, wyjść na spacer, zjeść coś dobrego albo co tam sobie normalny człowiek wymyśli, bo niezależnie od samooceny, siebie samego zna najlepiej. Są ludzie super normalni, ponad normalni czy normalni inaczej. To głównie politycy, którzy w wakacyjnym sezonie ogórkowym wpadli na pomysł parytetu dla kobiet w polityce. Co do procentów nie ma zgody, jest za to propozycja, by przynajmniej co trzecia albo chociaż co czwarta osoba na liście wyborczej była kobietą. Podobnie jak Kopernik i Maria Skłodowska Curie. Dzięki temu, że kobiety są bardziej pracowite, odpowiedzialne i łagodzące obyczaje, polityka ma się zmienić. Próbkę tej zmiany dały niedawno w radiowej debacie dwie panie, których nawet nazwisk nie można była dosłyszeć, a prowadząca nie mogła dojść do głosu. Jeżeli tak ma wyglądać łagodzenie obyczajów to chyba wolę sparing Ryszarda Kalisza z Jackiem Żalkiem, przynajmniej z góry wiadomo kto wygra. Paniom w polityce nie pomógłby nawet kisiel, by dostać się do Polsat Sport. No, może niektórym. Na szczęście podczas radiowej debaty jak zwykle zimną krwią wykazali się słuchacze, którzy przytomnie zauważyli, że nie został zachowany parytet mężczyzn. Facet był tylko jeden i to w dodatku Marian Piłka. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dzięki parytetowi kilka pań z feministycznych kręgów, niepowodzenie na innych polach działalności życiowej mogłoby zrekompensować sobie na polu zawodowym. Na dłuższą metę to i tak mogłoby nie poprawić ich samooceny. W przypadku polityków, w ogóle trudno dowiedzieć się co myślą o sobie.
Wystarczy zapytać, któregoś z łomżyńskich polityków, niezależnie od płci, czy jest zadowolony/a z samego siebie? Na pewno nie, bo to skromni ludzie, którzy nie chcą ujawniać swoich preferencji. Inna sprawa, że nasza narodowa natura każe nam narzekać. A to za mało o nas mówią, a jak mówią to źle. Innym razem nie chwalą, kiedy przez przypadek uda się coś zrobić, lub też prawdziwe cele działań są tak skomplikowane, że normalny człowiek musiałby sobie powiększyć hipokamp z lewą półkulą żeby na to wpaść. Politycy mają najbardziej przerąbane i z tego względu stosują różne zabiegi wpływające na ich samoocenę. Do lamusa odeszły już trzynaste pensje, służbowe telefony, mieszkania i samochody. Nawet wysokie premie nie robią już dzisiaj takiego wrażenia. Od lat skuteczną metodą na dobrą polityczną samoocenę jest zmiana barw politycznych. Dwadzieścia lat demokracji i mnogość partii daje niesamowite możliwości wykazania się. Wystarczy uważniej przyjrzeć się prezentowanym od czasu do czasu archiwalnym zdjęciom by uświadomić sobie, że piętnaście lat temu w Sejmie byli ci sami ludzie co teraz. W przypadku wyczerpania się krajowym możliwości, co prędzej czy później nastąpi, można założyć koło Hezbollahu czy Tamilskich Tygrysów.
Mariusz Rytel