Chrzanić wybory!
Przy jednej z uliczek warszawskiej starówki, grasujący ciemną nocą straszliwy Bazyliszek, złapał posła na Sejm i studenta pobliskiego uniwersytetu. Aaagggrrrhhh!!! – ryknął. – jednego z was muszę zjeść! Ale żeby było sprawiedliwie, dam wam zadanie do wykonania. Widzicie Pałac Kultury? Macie pobiec co sił tam i z powrotem. Tego, który przybiegnie ostatni, zjem. Ustawił wystraszonych na środku ulicy, machnął ogonem i wystartowali. Po godzinie przybiega zdyszany poseł. - A gdzie student? – pyta smok. – Powiedział – sapie ciężko parlamentarzysta – że on to chrzani, i poszedł do domu.
Taki o to dowcip przeczytałem niedawno w jednej z gazet. Niby nic wielkiego, a w tygodniu wielkich wyborów i jeszcze większych rocznic przyszło mi do głowy proste pytanie - Czy my nie chrzanimy wyborów? Podobnie jak drożdżowe ślimaki w śmietanie, można to robić na wiele sposobów. Krótko mówiąc źle, albo dobrze wybierając, lub też nie wybierając wcale.
To ostatnie rozwiązanie ostatnio zaniepokoiło możnych tego świata.
Tylko 44 proc. Europejczyków jest zainteresowanych wyborami – dowiadujemy się z łam strwożonej prasy francuskiej. Biorąc pod uwagę fakt, że w niektórych krajach udział w wyborach jest przymusowy, w świetle obowiązujących tam przepisów, odsetek rzeczywiście zainteresowanych składem Parlamentu Europejskiego jest jeszcze mniejszy. W Polsce szacuje się, że co dziesiąty z nas wygospodaruje chwilę na spacer do siedziby komisji wyborczej.
Czyżby przejadła się narodowi zwyczajna kiełbasa wyborcza?!
„Kto nie głosuje ten z Bydgoszczy!” – taki oto pomysł na zachęcenie do pójścia do urn znaleźli w Toruniu. Dodać należy, że antagonizmy funkcjonujące pomiędzy Łomżą a Białymstokiem są w porównaniu z miastami z kujawsko-pomorskiego, to jak przedszkolna gra w zbijaka. Rywalizować z niechęcią Bydgoszczy do Torunia i na odwrót, może tylko niechęć Kielc do Radomia i na odwrót. Dzięki takim hasłom, już niebawem w Toruniu mogą dzierżyć palmę pierwszeństwa. A frekwencja jak ma być niska to i tak będzie.
Wszyscy, którzy nabyli prawo do bycia wybranym, namawiają do pójścia do wyborów. Coraz częściej wołają też o poparcie dla samej czynności głosowania. Dzięki temu skutecznie od niej odstręczając. Coraz częściej daje się słyszeć frazesy, że wizyta przy urnie to nasz obowiązek. Kandydaci mówią to czasami, o dziwo, nie namawiając do głosowania na samych siebie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że robią to też ci, którym mimo wielkich słów o potrzebie zmian, na zmianach nie zależy. A rzeczywistość? Ta podkolorowana lekko przypomina tę szarą, sprzed dwudziestu lat. Ci sami ludzie, te same idee, podobne myśli.
Tak było, jest i będzie – jak wierzyć reklamie. Jeżeli weźmiemy pod uwagę inną współczesną reklamę: „Bibuła Milanowska. Jedyne obiektywne źródło informacji o Milanówku”, to już wiemy, że tak naprawdę niewiele się zmieniło przez te dwadzieścia lat w samych ludziach. Nawet jak dodamy do tego możliwość wzięcia kilkuwarstwowego papieru, który przy użyciu, ujawnia kolejne warstwy sedna sprawy to i tak nie pozostaje nam nic innego jak spuścić na to... zasłonę milczenia. Oczywiście chodzi o kartę do głosowania, wielokrotnie złożoną, jak już trafi do urny.
No to co tak naprawdę schrzaniliśmy przez te dwadzieścia lat, skoro w tym kraju wszystko się tak ślimaczy?! To nie my, to oni! I wszystko jasne. Chodzi o to żeby mieć na kogo zrzucić odpowiedzialność.
Mariusz Rytel