PISZĘ TEN LIST ZE STRAJKU
Szanowny Panie Premierze Szanowna Pani Minister Hall
Gdy wchodzę do klasy, widzę stare okna wypadające z ram. Podobno wkrótce ma być remont.
Sala jest odmalowana. Czyżbyśmy dostali na to pieniądze? Nie, odmalowali ją rodzice. Czy każdą salę mają odmalowywać rodzice? Przede mną ławki stare i brzydkie, tak samo jak krzesła. Na ścianach obrazy w antyramach. Sama je wydrukowałam i oprawiłam, żeby dzieci miały kontakt ze sztuką. Kilka papierowych, starych tablic gramatycznych jeszcze z lat 80. Na nowe nas nie stać.
Tak wygląda szkoła w XXI wieku. Marzy mi się dostęp do komputera i rzutnika na każdej lekcji.
Trzy rzędy ławek, 32 uczniów. Podzielmy 45 minut na 32: dla każdego mam jedną minutę i 40 sekund! Powinnam: zajrzeć do zeszytu, zapytać, co wie i rozumie, z czym ma problemy. Gdyby była ich w klasie połowa, każdy uczeń byłby kimś. Przy takiej liczbie nieśmiali, spokojniejsi "giną".
Dzwonek. Dzieci podchodzą, żeby porozmawiać. Ale ja mam dyżur - biegnę na korytarz pilnować kilkudziesięciu uwolnionych na chwilę z ławek "łobuziaków". Zabieram kilkoro z najpilniejszymi sprawami. Rozmawiamy na korytarzu, czy to są warunki do prawdziwego dialogu? Niewyobrażalny hałas. Z niepokojem zauważam, że coraz gorzej słyszę. Trzeba by pójść do laryngologa, ale kiedy? Hałas działa także na system nerwowy. Czuje to po napięciu mięśni, nie mogę się go pozbyć długo po wyjściu ze szkoły.
Znowu lekcja. Przestawiam się błyskawicznie z programu klasy trzeciej na pierwszą. Wyjmujemy książki. Na szczęście mam szafkę, żeby dzieci nie nosiły na plecach kilogramów. Wiem, co to znaczy siedmiokilowy plecak, mój syn taki nosi. Sam waży 20 kg.
Patrzę na uczniów: część ubrana w mundurki, ale część nie. "Po co?" - pytają. - "Przecież pani minister już odwołała mundurki". Przypominam o lekturze. "Nigdzie nie można jej dostać"! Wiem o tym. Co mam im powiedzieć? Że kolejnych ministrów nie obchodzą takie drobiazgi? Że każdy tnie sobie listę lektur jak chce, bo to najważniejszy ślad po nim? A oni niech szukają książki wydanej ostatnio dziesięć lat temu, której biblioteka szkolna nigdy jej nie miała.
Sprawdzam, ile uczniów nie zrozumiało skomplikowanych rozbiorów składniowych. Podnoszą się te same ręce: dzieci, które po szkole podstawowej nie umieją czytać, z trudem piszą. Powinny zostać w podstawówce tak długo, aż się tego nauczą, ale kto ma czas, żeby pracować indywidualnie z dzieckiem nie nadążającym za resztą klasy? Nauczyciel ma zrealizować program. Kontrole dzienników nie uwzględniają czasu, jaki poświęciłeś na powtarzanie trudnych tematów.
Koniec lekcji. Przede mną jeszcze organizacja konkursu, potrzebuję ksero, ale szkolne jest znowu zepsute. Dobrze, że Internet dziś działa. Na korytarzu czeka rodzic, bo jego dziecko wagaruje. Bezradny ode mnie oczekuje rozwiązania. Wiem, że potrzebujemy fachowej pomocy. Szukamy psychologa dziecięcego - proponują spotkania za dwa miesiące.
Wracam do domu. Po drodze odbieram ze szkoły synka. Jemy obiad i siadamy do lekcji. On robi swoje: z każdego przedmiotu sążnista praca domowa. Połowę programu "przerabia" w domu, inaczej nie wystarczyłoby na nic czasu.
Ja robię swoje lekcje: sprawdzam kartkówki dwóch klas (półtorej godziny) oraz kilka zeszytów (pół godziny). Jeszcze sprawdzenie, co jutro, przygotowanie pomocy. Znowu moje dziecko potrzebuje pomocy: jak wymawia się po angielsku te słówka? Pani raz puściła tekst z magnetofonu, mało co było słychać - taki sprzęt. Dobrze, że znam angielski. A jeśli inni rodzice nie znają?
Kończę ten list dzisiaj, podczas strajku. Będę protestować nie przeciwko panu, Panie Premierze. Nie przeciwko Pani Minister.
Przeciwko:
- wszystkim dotychczasowym rządom, które lekceważyły problem edukacji- ubóstwu naszej szkoły
- braku pomocy: tablic gramatycznych, portretów pisarzy, mikroskopów
- bezsensownym górom sprawozdań, raportów, programów naprawczych
- przeładowanym programom i tornistrom
- 32-osobowym klasom
- brakowi pieniędzy na zajęcia dodatkowe
- ciągłym zmianom w programach i eksperymentom na dzieciach
- ciągłym kontrolom, których nie obchodzi mój stosunek do uczniów i wkład pracy, ale realizacja programu
- żądaniu, abyśmy wychowywali dzieci w ciągu czterech godzin wychowawczych miesięcznie
- brakowi pomocy psychologicznej w szkołach
- likwidacji „Karty nauczyciela”, która nie daje nam specjalnych przywilejów, tylko zapewnia konieczne minimum do pracy szkoły
- i wreszcie przeciwko degradacji mojego powołania - zarabiam tyle samo co sprzątaczka w NFZ.
List ten pisałam, Panie Premierze, w dużych emocjach - czy zostaniemy zrozumiani, czy ukarani za ten głos?
Wokół mnie protestujący koledzy i koleżanki sprawdzają klasówki, uzupełniają dzienniki, przygotowują się do jutrzejszych lekcji. Tak strajkują nauczyciele.
Kamila Przychodzień, Publiczne Gimnazjum nr 16 w Białymstoku
Źródło: Gazeta Wyborcza