Strajk lekarzy
Strajk będzie trwał dopóki, dopóty nie będzie porozumienia na szczeblu centralnym – mówią lekarze z łomżyńskiego szpitala, którzy podobnie jak ich koledzy z około 200. placówek w całym kraju organizują protest. Szpital za wyjątkiem oddziału ratunkowego, stacji dializ, pododdział onkologii (w zakresie planowych zabiegów chemioterapii), OIOM i sali porodowej pracuje jak na ostrym dyżurze.
Od poniedziałku w łomżyńskim szpitalu nie są wykonywane planowe zabiegi i operacje, zamknięte są pracownie diagnostyczne i poradnie specjalistyczne.
Strajk jest bezterminowy, a to znaczy, że zakończy się dopiero gdy centrala Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy dojdzie do porozumienia z rządem.
Tymczasem strajk lekarzy może odbić się także na kondycji szpitali. Szpitale, które z powodu strajku lekarzy wykonają mniej zabiegów, dostaną mniej pieniędzy z NFZ. W przypadku szpitala w Łomży chodzi o ok. 150 tys zł dziennie. Za czas strajku medycy nie dostają wynagrodzenia, mimo, że zostały zachowane wszystkie procedury i protest jest legalny. Przychodzą do pracy jedynie po to, by podpisać listę, co daje im uprawnienia ubezpieczeniowe.
Będziemy protestować do skutku – mówi dr Leszek Kołakowski, przewodniczący lokalnego oddziału Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Łomżyńscy przedstawiciele związku, czas trwania protestu uzależniają od porozumienia z rządem i decyzji centrali.
Lekarze z łomżyńskiego szpitala powtarzają, że głównym powodem protestu jest chęć zmiany całego systemu funkcjonowania publicznej służby zdrowia. - Postulaty płacowe są po to, by łatwiej można było zauważyć problem – mówi Kołakowski
Lekarze domagają się podwyżek, do 5 tys. złotych brutto dla lekarza i 7,5 tys. dla specjalisty. Jak mówi dr Dariusz Ślesicki - po to, by pacjenci nie musieli się leczyć u lekarza, który w pracy jest już kilkanaście a nawet kilkadziesiąt godzin
- Myślę, że podwyżki są realne – mówi Dariusz Ślesicki. - Nasze oczekiwania nie są wygórowane. Wykonujemy pracę, która jest odpowiedzialna i niesie ze sobą duże stresów – dodaje. Lekarze swoją pracę przyrównują do strażaków. - Oni też ratują życie – mówią – jednak po dobowym dyżurze mają dwa dni wolnego. Lekarze, żeby utrzymać się na godziwym poziomie płac biorą jak najwięcej płatnych dyżurów. - Zarabiam 2200 zł brutto – mówi dr Leszek Kołakowski, który właśnie robi specjalizację z kardiologii. - „Na rękę” dostaję około 1700 zł. Dr Ślesicki mówi, że oprócz zwykłej, ośmiogodzinnej pracy w łomżyńskim szpitalu, bierze jeszcze 6 lub 7 dyżurów tygodniowo. - Proszę sobie wyobrazić, że na przykład chirurg po weekendzie pracy na dyżurze i jeżeli jest taka potrzeba – po przeprowadzonych kilku zabiegach i operacjach, w poniedziałek rano znów zaczyna pracę od ósmej rano – mówi, odsłaniając kulisy sposobu pracy medyków.
Do strajku przyłączyli się prawie wszyscy lekarze z łomżyńskiego szpitala. Protestu nie poparli jedynie anestezjolodzy, którzy ponoć odgrywają się w ten sposób, za brak poparcia w ubiegłym roku. Wtedy, kiedy oni walczyli o wyższe płace inne grupy zawodowe wśród lekarzy nie angażowały się w sprawę, tak jak dzieje się to dziś.
Lekarze z łomżyńskiego szpitala nie określili jeszcze formy protestu na kolejne dni czy tygodnie. Rząd zapowiada, że na podwyżki nie ma pieniędzy, prawdopodobnie jednak dojdzie do kolejnych rozmów w tej sprawie... w piątek.