piątek, 28 lutego 2025 napisz DONOS@
Forum ogólne

 Nowy temat  |  Spis tematów  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Zaloguj   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
Byłem księdzem

To nie moje wypociny, tylko tytuł, wspaniałej moim zdaniem książki, napisanej przez autora ukrywającego się pod psełdonimem Roman Jonasz. Już na wstępie autor wyjaśnia, dlaczego nie pisze pod własnym nazwiskiem:

"Wszystkim skrzywdzonym i zgorszonym przez Kościół i ludzi Kościoła

Roman Jonasz — pseudonim literacki — absolwent Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi, magister prawa kanonicznego. Opuścił stan duchowny w 1996 roku. Członek nieformalnego Ruchu Odnowy Kościoła Katolickiego w Polsce.

Wszystkie wydarzenia opisane w tej książce są prawdziwe, choć niektórym mogą wydawać się szokujące i niewiarygodne. Moje własne przeżycia i opinie uzupełniam relacjami naocznych świadków oraz ich komentarzami. Wiem jednak, jak długie ręce mają hierarchowie Kościoła. Stąd też niektóre z ich nazwisk (w tym moje własne) zostały zmienione."




Książka zainteresowała mnie na tyle, że postanowiłem o tym napisać. Przedstawia obraz Kościoła od środka, napisany przez człowieka, który jak o sobie twierdzi, miał głębokie powołanie i miłość do Boga.
Obraz widziany najpierw oczyma młodego seminarzysty i opisujący to środowisko.
Następnie widziany oczyma młodego księdza. Jak możecie się spodziewać sporo w tym obrazie kontrowersji w stosunku do oficjalnej linii Kościoła.

Cytaty, które chcę zamieścić dotykają różnych patologii i zwyczajów, ponadto zebrało się tego tyle, że ich cytowanie zajmie więcej niż jeden post. Zacznę od kilku opisujących życie w seminarium i panujące tam "stosunki".

...Kiedy byłem na drugim roku studiów wstrząsnęła mną sprawa mojego bliskiego kolegi Tomka. Uczestniczył on czynnie w spotkaniach z niepełnosprawnymi dziećmi, które odbywały się w diecezjalnym caritas. Oprócz kleryków, dziećmi opiekowało się także kilka dziewcząt ze szkoły średniej — sprawdzonych, udzielających się oazowiczek. Jedna z nich na zabój zakochała się w Tomku. Ten jednak, jak sam mi opowiadał, nie dawał jej żadnych nadziei. Dziewczyna mimo to nie rezygnowała. Pisała do niego namiętne listy, śledziła go w czasie spacerów, wystawała wieczorami pod seminarium. Kiedy spotkała się z ostrą odprawą i reprymendą z jego strony, jej miłość przerodziła się w nienawiść. Któregoś dnia poszła wprost do rektora i oświadczyła, że Tomek z nią spał. Decyzja — dwadzieścia cztery godziny na odebranie papierów i opuszczenie gmachu! Chłopak był kompletnie załamany, ale jego wyjaśnień nikt nawet nie chciał słuchać. Gdy pojechał do domu — rodziców, jak w większości takich przypadków, ogarnęła rozpacz. Tomek kończył niedługo czwarty rok. Nie wyobrażał sobie innego życia poza kapłaństwem. Z pomocą rodziców odnalazł dom dziewczyny. Jej rodzina była wstrząśnięta. Pod ogólnym naciskiem córka zdecydowała się natychmiast odwołać kłamstwa. Ksiądz rektor cierpliwie i ze zrozumieniem ją wysłuchał. Kiedy jednak Tomek przyjechał po rehabilitację do przełożonego okazało się, że nie może być z powrotem przyjęty.

W tym miejscu należy wspomnieć o teorii nieomylności przełożonych, która w seminariach funkcjonuje w praktyce. Każdy hierarcha w Kościele, na czele z papieżem, jest ex ofitio nieomylny w swoich decyzjach. Wychodzi się tu z założenia, że Duch Święty działając w Kościele udziela jego dostojnikom daru rozumu. Dar ten posiadany jest wprost proporcjonalnie do rangi zajmowanego urzędu. Innymi słowy — im wyższy stołek, tym więcej rozumu, a co za tym idzie — mniejsze prawdopodobieństwo popełnienia błędu. Można sobie wyobrazić, jak bardzo by ucierpiał autorytet księdza rektora, gdyby ten przyznał się do oczywistej przecież pomyłki. Dobre imię Kościoła jeszcze raz zostało „uratowane", a chłopak poszedł na bruk.

Przełożeni nie kryli wobec nas doktryny, która im przyświecała, a którą można by zdefiniować następująco: lepiej wyrzucić kilkunastu podejrzanych jeśli wśród nich jest choć jeden winny, aniżeli wszystkich dopuścić do święceń. Jeden Pan Bóg wie ile ludzkich nieszczęść i dramatów, zmarnowanych młodych lat spowodowało powyższe założenie. Zrozumiała jest troska przełożonych o dobro Kościoła. Jest ono wartością nadrzędną nie tylko dla nich. Jedna czarna owca w stadzie może zwieźć inne na manowce. Ale czy na tej drodze do nieskazitelnego wizerunku Kościoła warto deptać ludzkie losy? Czy dążenie do doskonałości, która i tak jest nieosiągalnym celem, ma uświęcać środki? Gdybyż to rzeczywiście pozostała mała trzódka wiernych uczniów Pana! Niestety — rzeczywistość wyglądała inaczej.

Podczas gdy bezpardonowo dokonywano przesiewów, niszcząc przy tym autentyczne powołania, promowano jednocześnie tych, którzy nigdy się nie narażali i nie wychylali — posłusznych i bezwolnych. Nade wszystko jednak doceniano, a nawet po cichu hołubiono takich, którzy dobrowolnie szli na współpracę. Oprócz nich byli i tacy, których do tego nakłaniano różnymi formami nacisku. Przeważnie oni sami mieli wcześniej nóż na gardle i wybrali podwójne życie agentów. Kilku, choćby najbardziej aktywnych przełożonych, nie mogło upilnować dwustu chłopa. Stąd też wypracowano system siatki szpiegowskiej, który funkcjonował bez zarzutu, poza tym, że wszyscy o nim wiedzieli. Jakże podła była to deprawacja sumień młodych ludzi — przyszłych kapłanów. Kim byli ci, którzy w tak ohydny sposób manipulowali innymi ludźmi — często pełnymi ideałów i szczerych intencji. Wypracowany przez pokolenia system w przewrotny, faryzejski sposób zaprzęgał prawa Boskie do ludzkich intryg i machinacji. Napuszczano jednych na drugich, tolerowano nawet dewiacje seksualne w zamian za zasługi na polu wywiadowczym, a wszystko to w imię dobra Kościoła. Z pewnością ogromna większość wszystkich usunięć z seminarium była wynikiem działalności donosicieli. Miało to może jedną dobrą stronę. Psychoza strachu przed ewentualnym donosicielem, którym mógł okazać się najbliższy przyjaciel, czyniła życie wielu prawdziwych wywijasów istnym koszmarem. Ci, którzy mieli cokolwiek na sumieniu, mogli się liczyć z wyrzuceniem nawet po 4 — 5 latach, chociażby przed samymi święceniami, kiedy podsumowanie wypadło dla nich niekorzystnie. Z reguły nie informowano nikogo na bieżąco o stanie jego konta. Zresztą, obciążone konto nie zawsze było powodem usunięcia, czasami wystarczyło mrukliwe usposobienie, które (zdaniem przełożonych) jednoznacznie świadczyło o braku powołania — gość nie był po prostu na swoim miejscu. Perspektywa spędzenia kilku lat pod kluczem i wylądowania na przysłowiowym lodzie nie była pociągająca. W efekcie wielu rezygnowało dobrowolnie. Byli i tacy, którzy sami zabierali papiery, gdy tylko zorientowali się na czym opiera się „formacja seminaryjna" przyszłych duszpasterzy. Tak więc przesiew był solidny, ściśle według założeń władzy duchownej........



...Jednakże przyczyna ciągłego niedospania a raczej „przymulenia" była zupełnie inna. Popęd seksualny nie zanikał wraz z powołaniem czy też z chwilą przestąpienia progu seminarium. Wiedzieli o tym dobrze nasi przełożeni, chyba dlatego, że sami mieli kiedyś po dwadzieścia kilka lat. Aby więc uśmierzyć grzeszny popęd młodzieńczych ciał — siostry dodawały nam do posiłków solidne dawki bromu. Kilka razy siostrzyczki nie dysponujące odpowiednimi miarkami, przechrzciły zdrowo jedzenie. Skutek był taki, że klerycy „chodzili po ścianach", a wychowawcy wytężali nozdrza — czy to aby nie zbiorowe pijaństwo! Reakcje na brom były różne — w zależności od organizmu. Niektórzy ratowali się nielegalną drzemką w ciągu dnia. Inni zaliczali po kilkanaście kaw tzw. siekier. Ja osobiście znalazłem inny sposób, w wolnych chwilach chwytałem za hantelki i sprężyny. Przezwyciężałem senność i miałem świetne samopoczucie, a przy tym zagłuszałem naturalny popęd. Jeśli już jesteśmy przy doprawianiu posiłków, to warto wspomieć o tym jak one wyglądały....


.....




....Wspomniałem wcześniej o zjawiskach chorych i bolesnych, występujących w niewielu środowiskach, z którymi zetknąłem się w seminarium. Myślę tutaj szczególnie o wszelkiego rodzaju dewiacjach seksualnych , a także o homoseksualizmie. Właściwie z tym ostatnim miałem do czynienia już wcześniej, przed wstąpieniem do seminarium. W czasie gdy chodziłem do liceum, do naszej parafii przyszedł nowy ksiądz wikariusz — Gustaw Dobieralski. Już od pierwszych dni okazał się wspaniałym pedagogiem i duszpasterzem. Był bardzo zdolny, a przy tym serdeczny i wylewny, szczególnie dla chłopców. Ksiądz Gustaw miał czas dla wszystkich. Prowadził otwarty dom z zawsze pełną i otwartą lodówką. W jego mieszkaniu na plebanii było prawdziwe schronisko. Chłopcy, niekoniecznie związani z Kościołem czy też uczęszczający na katechezę, przebywali tam niemal zawsze, ilekroć sam go odwiedzałem. Na pierwszy rzut oka ks. Gustaw prowadził męską ewangelizację. Tak też wówczas o tym myślałem. Co prawda dziwiło mnie to, a nawet gorszyło, że towarzyski kapłan częstuje winem i piwem nastolatków. Jednego z nich widziałem kiedyś wcześnie rano, jak wychodził z mieszkania księdza. „Na pewno ma jakieś kłopoty rodzinne" — pomyślałem. To właśnie księdzu Gustawowi jako pierwszemu zwierzyłem się ze swoich planów zostania kapłanem. Rozmawialiśmy na ten temat bardzo długo. Od tamtej pory stałem się jego stałym gościem. Wydawało mi się nawet, że ograniczył swoje spotkania z innymi chłopcami. Był dla mnie jak przyjaciel, starszy brat. Nasze drogi jednak dość szybko się rozeszły. Jego przeniesiono nagle do innej parafii, a ja poszedłem do seminarium. Zaraz po jego przeniesieniu, ksiądz proboszcz zabrał mnie na dziwną rozmowę, której tematem była moja znajomość z ks. Gustawem. Byłem wtedy jeszcze na tyle naiwny i bezkrytyczny względem księży, że nawet przez chwilę nie domyśliłem się w czym tkwi problem. Na początku pierwszych seminaryjnych wakacji otrzymałem przemiłą kartkę od „mojego przyjaciela Gucia", który został proboszczem, urządza się właśnie w swojej parafii i prosi o odwiedziny z ewentualną pomocą. Na miejscu zastałem zaprzyjaźnioną z księdzem starszą kobietę, która przyjechała do niego z córką. Większość dnia zeszła nam na wspólnej pracy: malowaniu, sprzątaniu itp. Wieczorem mój „przyjaciel" wyjaśnił mi, że ma tylko dwa łóżka. Nie wypadało, żebym spał z nastoletnią dziewczyną, a tym bardziej jej matką. Oczywiste więc było, że śpimy razem z Guciem. Po rocznym pobycie w seminarium nie byłem może tak naiwny jak wcześniej, ale wiara w kapłana, który w dodatku mienił się być moim przyjacielem, pozwalała mi bez obaw położyć się obok niego. Bardzo szybko zacząłem tego żałować. Ksiądz Gustaw zrazu delikatnie zaczął się do mnie przytulać, a potem coraz natarczywiej obłapywał mnie, chwytając przy tym za genitalia. Byłem zszokowany. Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony. Przeprosił mnie i obiecał, że więcej nie będzie, a ja zdecydowałem się położyć ponownie. Niemal natychmiast poczułem rękę na swoim członku. Sytuacja jednak powtórzyła się. Zacząłem się ubierać i pośpiesznie pakować. Ubłagał mnie abym został. Położyliśmy się po raz trzeci. Tym razem jednak Gustaw tylko drżał na całym ciele, a później zonanizował się i zasnął.

Osobiście nigdy nie potępiałem i nie potępiam homoseksualizmu. Ci, którzy uprawiają ten rodzaj seksu chyba sami najlepiej wiedzą, że jest to niezgodne z naturą i ustanowieniem Bożym. Czy jednak można piętnować ludzi, dla których właśnie taki sposób zaspokajania, chyba największej ludzkiej potrzeby, jest jedynie naturalny? Myślę tu szczególnie o mężczyznach z homoseksualizmem niejako wrodzonym, grupujących się w dobrowolnych związkach. Nierzadko konfiguracje wewnątrz rodziny ukierunkowują w inny sposób zainteresowania seksualne dzieci, np. apodyktyczna, dominująca w małżeństwie żona i matka może wywołać u swojego syna podświadomą niechęć, a nawet strach przed kobietami. W naturalny sposób lgnie on wówczas bardziej do kolegów niż do koleżanek. Istnieją jednak środowiska zamknięte, wyizolowane, gdzie przedstawiciele tej samej płci są na siebie skazani. Są to przede wszystkim zakłady karne, zakony i seminaria duchowne. Z własnych, sześcioletnich obserwacji wiem, że seminaria są prawdziwymi wylęgarniami homoseksualistów. Jest to, przynajmniej dla mnie, proces zupełnie zrozumiały i naturalny. Jeśli zamyka się pod jednym dachem dwie setki dwudziestoparolatków, to nawet „Święty Boże nie pomoże". Popęd dany przez Stwórcę musi znaleźć jakieś ujście. Tylko niektóre organizmy mogą przyzwyczaić się do zupełnej abstynencji. Przełożeni i tzw. ojcowie duchowni mówili, że cała rzecz polega na wykształceniu w sobie uczuć wyższych — miłości do Boga i wszystkich ludzi, dzieci Bożych. Co do samego popędu konieczne jest wg. nich przetransponowanie potrzeb seksualnych na energię do pracy dla Kościoła. Innymi słowy ksiądz może kochać kobietę widząc w niej tylko dzieło stworzenia. Kiedy jednak przyszło by mu do głowy dotknąć lub co gorsze zdobyć obiekt miłości, musi zamiast tego oddać swoją wybrankę Bogu (tak jakby jedno drugie wykluczało).

To co tak pięknie brzmiało w teorii okazywało się bardzo trudne w praktyce. O tym, jak bardzo brakowało nam obecności czy choćby widoku płci odmiennej można było przekonać się obserwując kleryków na spacerach. Po całym tygodniu spędzonym nad książkami, skryptami i modlitewnikami — watahy kleryckie wychodziły na ulice Włocławka. Biedne były dziewczyny, które w tym czasie znalazły się na ich drodze, zwłaszcza latem. Chłopcy dawali upust młodzieńczej wyobraźni tłumionej przez kilka dni. Rozszerzone szeroko źrenice, przyspieszone oddechy i napięte spodnie mówiły same za siebie. Dziewczęta rozbierano wzrokiem, gwałcono i zniewalano myślami. Dochodziło do komicznych sytuacji, np. w sklepach. Wiele razy widziałem, jak klerycy oniemiali na widok ładnych ekspedientek zaczynali się jąkać, czerwienić i drżeć. Oni po prostu nie widzieli przez cały tydzień żadnej dziewczyny! Bardziej odważni próbowali niewinnych flirtów, ale było to bardzo niebezpieczne. Kleryka wyczuwali wszyscy na kilometr. Nie brakowało zgorszonych, usłużnych informatorów, a i towarzysz spaceru nigdy nie był pewny. Wielu takich, którzy poczuli się za bardzo na luzie, nigdy nie doczekało święceń. Nie musiało nawet chodzić o kontakty z dziewczynami. Wystarczało małe piwo wypite w kawiarni.

Czy można się zatem dziwić, że klerycy, zwłaszcza z kilkuletnim stażem, po prostu dawali sobie spokój. Woleli się niepotrzebnie nie napalać, a towarzystwa szukać wśród swoich. Kiedy ma się pod ręką miłego kolegę, a perspektywa kontaktu z dziewczyną jest tyleż zabroniona co nierealna — na skutki nie trzeba długo czekać. Efektem takiego narzuconego stylu życia były związki koleżeńsko-uczuciowe, a także seksualne. Zazwyczaj zaczynało się to niewinną znajomością, zaproszeniem na spacer, rozmową (często na zbożne tematy). Jak w każdym związku uczuciowym dwojga ludzi - jeśli zawiązywała się ta niewidzialna nić porozumienia — związek się rozwijał. Ugruntowywało go wzajemne zaufanie — bardzo ważna rzecz w seminarium. Barierą był pierwszy kontakt fizyczny - dotknięcie ręki, przytulenie, niewinny, przyjacielski pocałunek. Później wszystko szybko wymykało się spod kontroli, a zakamarków w seminarium nie brakowało.

Może to co piszę wydaje się komuś nieprawdopodobne lub wręcz kłamliwe. Oświadczam zatem otwarcie, że mam prawo pisać prawdę o zjawiskach, które miały miejsce i o rzeczywistości w której sam uczestniczyłem! Tak, mnie również to nie ominęło. Mogę złożyć własne świadectwo, że normalny chłopak, który jako nastolatek zakochiwał się dziesiątki razy w dziesiątkach dziewczyn, który miał marzenia erotyczne i właściwie ukierunkowany popęd, że ten chłopak tzn. ja sam stałem się niemal homoseksualistą. Wycofałem się (dosłownie!) w ostatniej chwili i wiem, że zawdzięczam to Łasce Bożej. Nie dziwię się jednak zupełnie tym, którzy poddali się podobnym uczuciom i zabrnęli o wiele dalej niż ja. Śmiem twierdzić, iż większość z nas, przynajmniej przez jakiś okres czasu, czuła pociąg seksualny skierowany do własnej płci. Wielu żyło w stałych, homoseksualnych związkach, które przetrwały lata. Niektórzy byli pederastami jeszcze zanim wstąpili do seminarium, dokąd przyciągnęło ich zamknięte, męskie grono.

Zakochani w sobie chłopcy łączyli się w pary. Wychodzili razem na wszystkie spacery, odwiedzali się ciągle w swoich pokojach, wykorzystywali każdy moment aby być sam na sam. W seminaryjnym parku, tzw. wirydarzu była alejka zakochanych, gęsto zarośnięta wysokim żywopłotem. Widziałem kiedyś, jak jeden z pupilków prorektora całował i obmacywał tam innego chłopca. Słyszałem jęki kąpiących się wspólnie w maleńkich, prysznicowych kabinach.

Zadziwiający był dla mnie brak reakcji ze strony przełożonych na tego typu zjawiska. Musieli przecież o wszystkim dobrze wiedzieć, a przy odrobinie szczęścia nawet to i owo zobaczyć. Wytłumaczenie może być tylko jedno — skala problemu była tak wielka, że nie warto było z nim w ogóle walczyć. Być może biskupi i przełożeni zdawali sobie sprawę, iż takie zachowania są konsekwencją ich własnych wymogów i działań. Poza tym zjawisko to dotyczyło wielu księży pracujących w parafiach. Lepiej więc było nie ruszać problemu żeby nie śmierdziało. Naturalnie, obok przyjaźni erotycznych istniały również te zdrowe, męskie, które jak już wcześniej wspomniałem, dawały nam wiele radości i pozwalały przetrwać w trudnych chwilach. Takie kleryckie, a potem kapłańskie przyjaźnie trwają często do samej śmierci. O wiele łatwiej jest dźwigać swój krzyż, gdy ktoś mający podobny ciężar potrafi na czas podać pomocną dłoń.

c.d.n



Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

facet pisz na innym forum

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

jeśli tak było to czemu nie podpisał sie imieniem i nazwiskiem,tylko pseudo?

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Oj Maniuś,Maniuś............... :)

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Łukasz1984
czytaj uważnie!! już na wstępie uzasadnił dlaczego pisze pod pseudonimem!! ;/ ech

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Chyba sobie to przeczytam.
Może być ciekawe.

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Alllleeee się rozpisałłłł!!! hehehe LoL :P:P



Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

"Jonasz" czyli Roman Kotliński to redaktor naczelny tygodnika antyklerykalnego "Fakty i Mity". Założył chłopina gazecinę, by z czegoś żyć. Jazda po sutannowych zawsze poczytna. Czytałem kiedyś wywiad z jego wujkiem-księdzem (brat Matki). Marny był z niego kleryk i ksiądz też. Poza tym wszystkich wrzuca do jednego wora. A ja myslę, ze kazdy z nas spotkał w zyciu niejednego porządnego księżulka.



Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Nie wysilaj się , całość jest na necie. Jak ktoś zechce to znajdzie.

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Dobra ta ksiazka trzeba przeczytac.

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Przeczytałem wszystkie 3 części. Polecam.

...::: Dobry chłopak był.... i mało pił.... :::...

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Ja śmieci nie czytam,i nie zamierzam tego G.... czytać.a fakty i mity? a Był w tej bajce smok?

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Łukasz1984 a skąd wiesz, że to gówno skoro nie czytałeś ?? Po czym wnioskujesz ?? Ty wogóle coś w życiu czytałeś ??

...::: Dobry chłopak był.... i mało pił.... :::...

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

łojejejej, nastepny poszkodowany przez kosciol. <ziew>

"wspaniala"

Interesujace. Taki temat to na forum FIM.

-.-.-.-.-.- (podpis na urlopie)

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Luizfernandez,czytałem i czytam wiele ciekawych i wartosciowych ksiażek,ale wybacz-ochłapy i tanie sensacje mnie nie interesuja........Oczywiście każdy czyta to co lubi

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

co chciałeś osiągnąć pisząc ten post? książka została wydana jakieś 10lat temu i wszyscy już o niej zapomnieli. to raczej lektura dla odludków szukających ufo, albo dla znudzonych Pań domu czytana w przerwach na reklamy między telenowelami...
a poza tym to jedyna książka jaką czytałeś? są inne, serio, wybierz się do biblioteki...

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

Marian37 dziwny człowiek.. tacy też muszą być Frick :D

...::: Dobry chłopak był.... i mało pił.... :::...

Odpowiedz na tę wiadomość
 
Re: Byłem księdzem

hehehe nic dziwnego, że łomżyńskie koło książki przy Bibliotece na Długiej liczy sobie aż 10 członków :)

Odpowiedz na tę wiadomość
 Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 


 Logowanie użytkownika
 Imię (nazwa) użytkownika:
 Hasło:
 Pamiętaj mnie:
   
Nie masz konta? - Zarejestruj się
 Nie pamiętasz hasła?
Podaj Twój e-mail albo nazwę użytkownika poniżej a nowe hasło zostanie wysłane na e-mail skojarzony z Twoim profilem.


Posty, których jedynym celem jest kopiowanie artykułów prasowych lub reklama - będą kasowane

Ogłoszenia płatne


Formatowanie tekstu
Za treść wpisów odpowiedzialność ponoszą ich autorzy.
phorum.org