Przejdź do treści Przejdź do menu
niedziela, 28 kwietnia 2024 napisz DONOS@

Złudne miraże wspomnień w „Kinie Mirage”

Brązowa piłka do nogi rozpędza się ulicą Żydowską w stronę Narwi, a czerwony balonik z czasów dzieciństwa ożywia wspomnienia 6-latka. Bruno wychował się w domu rodzinnym w Łomży, skąd z rodziną wyruszył do Ameryki. Po latach wraca do miasta, gdzie biegał za piłką i balonikiem, żeby odbudowywać obrazy w pamięci, zetlałe i poszarzałe jak stare zdjęcia. Najżywszym wspomnieniem jest film o chłopcu z balonikiem, jaki malec za darmo widział w Kinie Mirage, przed wojną przy ul. Wojska Polskiego. Na godzinną premierę w reżyserii Roberta Jarosza z Tomaszem Rynkowskim w roli głównej zaprosił nas Teatr Lalki i Aktora. Czy spektakl ożywi wyobraźnię i emocje recenzenta?

Najkrócej mówiąc: nie ożywił. Na sobotniej premierze miły 60-latek siedział w pierwszym rzędzie i nie mógł wówczas o nic nikogo głośno zapytać, jak dziecko po sąsiedzku. Dziecko zapytało mamę otwarcie, tak że słyszała publiczność z kilku rzędów, kiedy to się skończy? 60-latek zastanawiał się w tym czasie na odwrót, od kwadransa, kiedy to się wreszcie zacznie... Wlokła się niemiłosiernie ta nostalgiczna opowieść, pozbawiona wyrazistszych scen, zwrotów akcji i różnorodności nastrojów. Kto wszedł smutny do Teatru Lalki i Aktora w sobotę, 2. marca, na scenie nie miał pociechy. Z góry uprzedzam o cierpkiej ocenie zarówno teraz czytających, jak w teatrze Panów: reżysera i dyrektora.

Tomasz Rynkowski musiał grać w pojedynkę 
Autorem scenariusza i reżyserem „Kina Mirage” jest Robert Jarosz. Gdyby historia ze scenariusza była oryginalna, przedstawiona w pomysłowy i porywający sposób, to kulejąca realizacja by tak nie bolała. Tutaj było odwrotnie: scenariusz był mało ciekawy i monotonny, a od powtarzania się kilku słów: Bruno, Żydowska, 400 metrów, balonik, marzenia czy tytułowe Kino Mirage (miraż) bolała głowa. Bohater sztuki to mężczyzna, który w latach dojrzałych czy na starość powraca w rodzinne strony i zatarte w pamięci miejsca: ulice, kamienne schodki, nad brzeg rzeki... Niezatarte wrażenie zrobił na nim seans w Kinie Mirage, jakie przed wojną znajdowało się przy ulicy Wojska Polskiego, gdzie ma siedzibę Oddział Banku PKO BP. Główną rolę zagrał Tomasz Rynkowski - dosyć trudną, bo prawie w pojedynkę, mimo jeszcze czworga wykonawców, choć postaci jest więcej: mama, tata, dwaj koledzy z tamtych lat i może z tych oraz dwie niby muzy, akuszerki pamięci Bruna. Pojawiają się bowiem 2 kobiety, uosobienie matriarchatu w symbolicznej formie: świadomości i amnezji. Raz łagodne jak terapeutki, raz żywiołowe, krzykliwe i wszędobylskie jak bileterka i sprzątaczka kinie. Psychologicznej głębi i rzeczywistej roli tych „nimf nadnarwiańskich” nie udało mi się przeniknąć. Może dlatego, że schematyczny tekst i jałowe, wzięte z prostej i monotonnej codzienności dialogi zostały zawieszone na roli Bruna. Chłopcomężczyzna snuje się z kąta w kąt, a czasami dla odmiany podskakuje, siedząc okrakiem na wielkiej, białej piłce. Może też potrzymać wstążkę unoszącego się balonu, a widzowie mogą zastanawiać się, o co chodzi w spektaklu z wieloznacznym przesłaniem...

Senna samoświadomość za firanami pustki
Rodzina Bruna kiedyś i jakoś emigrowała do Ameryki, Illinois czy Chicago - może płynęli okrętem, choć wersja domowa była taka, że przylecieli balonem... Pojawiają się matka i ojciec, który kupuje chłopcu piłkę, pewnie na targu w Łomży. Niezależnie od tego przy jakiejś sprzeczce zabiera synowi balonik i wypuszcza nad łomżyńskie pulwy czy łąki piątnickie. Widać banalny schemat ojca macho, patriarchalny, patrycjusza, z którym można kopać piłkę, ale nie podskakiwać z balonikiem... Matka chyba jest zakochana w śnieżnobiałych firankach i na tym zaczyna i kończy się jej matczyny świat – o ile można sobie wyobrazić inny świat niż firankowy... Scena z firanami na jasnym, słonecznym targu miejskim wydawała mi się jedną z najciekawszych wizualnie: duże, białe płachty, rytmicznie rozwieszone - tyle że nic z tego wiszenia nie wynikło. Po prostu pojawiły się i wisiały sobie ponico. Czy wiszą wpośród straganów na Starym Rynku, czy na targowicy przy Sikorskiego, nie wiem, ale dla konstrukcji „opowieści” to nie ma znaczenia, jak dla żeglugi betonowe bale przy Porcie Łomża.   

Monstrualnym dosłownie ponico była monumentalna (i fatalna) scena na finał. Postacie rozwijają z przejęciem?, wzruszeniem? wielką od sufitu po parkiet materię - ni to nieboskłonu czy niebiańskiej Narwi z obłokami. Niewiele brakowało, a olbrzymia kotara zasłoniłaby krytyczne myśli recenzenta. W każdym razie, ani polotu, ani estetyki, ani pomysłu, by wzbudzić emocje, oprócz obawy, że kurz posypie się na Bogu ducha winną publiczność. Zastanawiałem się, czy umęczonym aktorom uda się zbędny kolos tkaniny rozwinąć bez zagubienia resztki sensu, którego i bez kotary nie było za wiele.

Ładna muzyka powolna, stylowa, jazzująca
Muzyka na trąbkę, kontrabas / bas, perkusję w klimacie Milesa Davisa budowała klimat refleksyjny, sprzyjający namysłowi nad przeszłością: miasta i własną. Pomyślałem, że to spektakl w sam raz do namysłu i wspomnień dla zakochanych w Łomży seniorów. Mając kilka znaków rozpoznawczych: rzeka, kamienne schodki i Kino Mirage, którego prawie nikt nie widział (być może, rozebrano je na cegły w 1948 r.). W godzinnym spektaklu pojawiła się jedna piosenka o Kinie Mirage (utrzymana w klimacie ragtime'owym, staroświeckim), które spełnia pragnienia i marzenia, zgrabnie zaśpiewana i wykonana tanecznie przez 5-osobowy zespół, który miał prawo się znużyć, nie mniej niż widownia. Gdyby piosenek było o 3, 4, 5 więcej, może rozerwałyby dłużyzny nużącej historii. Pochwałę daję z przyjemnością kompozytorowi: Marcin Nagnajewicz stworzył jazzującą, powolną, graną na długich dźwiękach muzykę w stylu Roberta Majewskiego i Roberta Kubiszyna, którzy odwiedzili Łomżę 9. lutego w 1. rocznicę śmierci scenografa Przemysława Karwowskiego. Ale czy tak ambitnej muzyki słuchają współczesne 6-, 7-latki lub 15-latki? Wydaje mi się, że nie słuchają jej zakochani seniorzy.

Brak żywszej akcji i porządnych dialogów
Scenografia jest dosyć spójna plastycznie. Oparta na starych, biało-czarnych zdjęciach, wyblakłych, poszarzałych, na których niewiele widać z widowni - domyślamy się, że to jakieś zbombardowane czy zrujnowane miasto - Paryż? Warszawa? Łomża?... Scenografka Maria Bacova ubrała aktorki i aktorów w stroje jak z lnianej kolekcji Barbary Hoff - materiał ubrań imituje czarno-białe zdjęcia, więc szaroburo i popielato jest przez godzinę również przed oczami... Rozczarowania, mnożące się podczas premiery, mają źródło w niezaspokojonym oczekiwaniu. Spodziewałem się feerii barw jak w eleganckim przedwojennym Kinie Mirage, gdzie seanse poprzedzano występami tanecznymi, co kojarzyło mi się z muzyką. Nazwa Kina Mirage – miraż z akcentem z francuska na drugą sylabę - w moim wyobrażeniu stała się synonimem łomżyńskiego Moulin Rouge i czerwonego pluszu w loży.   

Koncepcja sztuki teatralnej, opartej na snuciu wspomnień z rodzinnego miasta - tu akurat z Łomży i to przez bitą godzinę - sama w sobie nie jest ani odkrywcza, ani zabójcza dla powodzenia spektaklu. Jednak tym razem zabrakło poważnych czy zabawnych dialogów, a powiało nudną powtarzalnością przewidywalnych kwestii. Po kwadransie można było wyprzedzać w myśli postacie, co powiedzą,  jeśli akurat nie wędrowały zamyślone nad czymś niewypowiedzianym... Mankamentem spektaklu, w moim przekonaniu, okazał się nie brak żywszej akcji i wyrazistszych partnerów do gry z Brunem.

Znajdą się widzowie w dzieciństwie sielskim 
W rozmowach po godzinie nudy z dorosłymi widzami próbowałem zorientować się, w jakiej grupie wiekowej usytuują zakładanego odbiorcę, wpisanego w dramaturgię sztuki Roberta Jarosza. Mieli z odpowiedzią kłopot... Sympatycznego Scenarzystę i Reżysera w życzliwym tonie uprzedziłem w tłumie gości, że moje wrażenia będą odbiegać wyraźnie od wielu pochwalnych opinii, słodkich jak smaczny tort z Cukierni Cendrowskich, serwowany przez Monikę Kłosińską w kawiarence TLiA po premierze 2. lutego. Jednak 40-letniemu Artyście z Warszawy jako 60-letni recenzent z Łomży nie chciałem fundować rozczarowania, że jestem w opiniach jak lukier zwodniczy, nieszczery, sycący i tuczący. Mnie nie wystarczy do zachwytu (przynajmniej - zadowolenia) fakt, że w sztuce pojawiają się nazwy ulic z Łomży, Żydowska i Krzywe Koło. W cztery oczy opowiedziałem o rozczarowaniu spektaklem. Liczyłem po cichu, że znajdą się i tacy widzowie, których „Kino Mirage” autentycznie wzruszyło, zastanowiło, uniosło w szczęśliwe czasy dzieciństwa sielskiego anielskiego i młodości...

Czytelniczkom i Czytelnikom 4lomza.pl życzę, aby mieli wspomnienia barwne, ciekawsze, bardziej różnorodne, wesołe i rozśpiewane niż samotnego Bruna na scenie TLiA. Z Tomaszem Rynkowskim wytrwałym wystąpili: Marzanna Gawrych, Julia Sacharczuk, Michał Cieslik i Rafał Swaczyna. Za ruch sceniczny odpowiadała Magdalena Ołdziejewska, ale i ona nie poruszyła spektaklu bez werwy. 

Mirosław Robert Derewońko
tel. red.  696 145 146

 


 
Zobacz także
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę