Ze wsi do miasta
Nazywam się Iwona i jestem z Maczugowa. Maczugowo jest malutkie, do przystanku daleko, a do miasta jeszcze dalej. Wyprawiłam się jednak raz do Łomży na zakupy. Wystroiłam się jak Bijons, czyli najlepiej jak umiałam.
Wszak dla mnie to duże święto. Miałam niedzielny płaszczyk i całą drogę PKS-em pilnowałam, żeby się nie pogniótł. Na dworzec dotarłam nieco spocona, ale zadowolona. Wysiadałam, szybka orientacja w terenie i cel – Veneda. Przez chwilę zaświtała mi w głowie myśl, żeby „po miastowemu” wziąć taksówkę, jednak oszczędność zwyciężyła. Wyruszyłam więc raźnym marszem przed siebie. Głowa do góry, uśmiech numer 2 – cała Łomża moja. Wtem nagle czuję jakąś śliską powierzchnię pod stopą. Patrzę na moje nowe kozaczki, kupione tydzień temu na bazarze w Miłowonkach i co?! Psia kupa! Wdepnęłam w nią na środku chodnika. Zagotowało się we mnie, bo gdzie ja teraz buty wyczyszczę? Jak mam iść na zakupy z takim śmierdzącym butem? Przecież to wstyd!!! Usiadłam na ławeczce i prawie się rozpłakałam, czyszcząc to chusteczką... U nas na wsi, jak się mućka na drodze skasztani, to się chociaż ziemią przysypie albo zagrabi, żeby nikt nie wdepnął!
Pozdrawiam,
Iwona z Maczugowa
Iwona nie istnieje. Nie ma Maczugowa, nie ma też Mućki. Istnieje za to nasze bucowate przekonanie o własnej wyższości. Zamiast nosić wysoko głowy, spójrzmy pod własne nogi… bo możemy się zdziwić.
Aga Fijołek-Wądołowska
www.westerholm.pl