Wieża przez dziurkę
Nic tylko się cieszyć, że światowe ekstrawagancje artystyczne docierają nad Narew. Rozkwitła tu fotografia na miarę naszych czasów, głównie za sprawą Leszka Wiśniewskiego. Chodzi o „pinhole” (z ang.) -fotografie otworkowe, które doczekały się kolejnej wystawy. Przy okazji, w Galerii N na oczach widzów autor parę osób uwiecznił w aurze tajemniczości, uroczyście naświetlając portrety. Efekty wizji twórczych niekoniecznie wiernych oryginałowi, można było obejrzeć od razu, bo Wiśniewski użył kaset natychmiastowej fotografii typu Polaroid - do pudełka z kartonu w roli aparatu. Dlaczego mimo takich możliwości fotografia otworkowa nie ma zbyt wielu wyznawców? Przecież to swoboda, przymknięcie oka na niedoskonałości, ba! nawet lepiej im więcej nieostrości i fantazyjnych plam, w nieoczekiwanych miejscach. Wystarczy prosta konstrukcja typu „camera obscura”, używana m.in. przez Leonardo da Vinci. „Odlotowy aparat” można zrobić i ozdobić własnoręcznie choćby z pudełka po butach, gdzie rolę obiektywu spełni dziurka wykonana igłą - naprzeciw dowolnego materiału światłoczułego. Efekty unikalne - z kliszy ciętej albo papieru fotograficznego. Dzieło jednorazowe - chyba ze ktoś chciałby naświetlić więcej materiału, wtedy trzeba zabrać na spacer specjalny rękaw światłoszczelny. Przykładem takiej oryginalnej fotografii otworkowej jest widok łomżyńskiej wieży ciśnień, z ogromną kałużą dla oddechu i proporcji z przewrotną skalą ważności. Dobrze, że udało się ją upamiętnić także na fotografii otworkowej - być może to „ostatnie chwile” tej charakterystycznej wizytówki Łomży w pierwotnym kształcie. Tu również przy oszałamiających możliwościach, jakie daje wieża - brak tłumu. Pewnie wyemigrowali wszyscy zdolni do wysiłku intelektualnego, a niedobitkom ryzykantów pozostało „przyjazne środowisko”. Z funduszy publicznych też nie, prędzej kupimy kolejną martwą komorę kriogeniczną i zbudujemy następne Baseny - to bezpieczne inwestycje i bezkarna niegospodarność. Czy starczy lat na przepychanki, zanim nastąpi pośpieszna przeróbka zabytkowej wieży w kiczowatą narośl „dla dobra społecznego”? To potrafimy - dobitnym przykładem zbędna nadbudówka, którą oszpecono Dom Chodźki. Niewykluczone, że szybciej „za przyzwoleniem społecznym” powstanie malownicze gruzowisko natychmiast objęte opieką konserwatorską jako trwała ruina. Dziwne, że do tej pory nie udało się jej przynajmniej podświetlić, jak katedrę. A co dopiero zorganizować atrakcje dla wszystkich - jak punkt widokowy z lornetkami lub mini muzeum wodociągów, stolik na degustację „Ciastka-wieży” i przysłowiowego Misia do pamiątkowej fotki przy jakiejś pompie ssącej. Tracimy czas , nie wyrabiamy nawyku spacerów w te okolice, bez czego biznes się nie utrzyma - przecież wszystko musi potrwać, zanim zacznie procentować. Przezwyciężyć fatum wiszące nad miastem mógłby ktoś z mocnymi nerwami i „zwariowany artystycznie” jak niezapomniany Wiesiek Sielski, który niestety żył w Łomży za krótko. Pozostaje bezruch i wykreślanie z papierów wszystkiego co wartościowe - nie ma mocnych na obojętność i zaniechanie, w tym Łomża celuje od dawna. Jednym ze sposobów na rosnące dziury (kulturalne, ekonomiczne, umysłowe, itd.) w „ścianie wschodniej” jest punkt widzenia fotografii otworkowej: problemy znikają, jest dobrze.