Groch o ścianę
Nikomu to nie jest dziś potrzebne? W społeczeństwie o dużych aspiracjach, niechby minimalnej ilości tęgich głów, takie sprawy są przedyskutowane i po wybraniu najlepszego pomysłu - dawno zrealizowane lub w opracowaniu. Zbyt wielu miłośników Łomży straciło cierpliwość i woli kochać z oddali miasto swojego dzieciństwa, takie ze starych fotografii. Nie wszyscy jednak mogą machnąć ręką na to zamierające między Ostrołęką a Zambrowem excuse - moi, zadupie. Trzeba stale przypominać utraconą normalność i punktować dla przyszłych pokoleń skarby do przywrócenia. Jak groch o ścianę, od lat zgłaszane są pilne do wykonania wizytówki miasta - z każdym dniem zwłoki (nomen omen) trudniejsze do ożywienia: m.in. zarastające drzewami GRODZISKO - kolebka miasta, które Pani Natura zamienia w Park Podmiejski im..(może konkurs, kogo uhonorować); DOROŻKA konna (przed wojną było ich w Łomży wiele, ale niech pojawi się 1 „zaczarowana” dla zakochanych lub emerytowanych); PRĘGIERZ wg wzoru z Glogera (wkurzeni miejscowi ulżą sobie wieszaniem fotografii „zasługujących” na jaja lub pomidory, a turysta maniak-selfi po wrzuceniu monety odblokuje tzw. kunę); KWIACIARKA przy kamieniczkach, z nieustannym pokazem wicia kwiatów z bibułki (w strojach lokalnych: na zmianę kurpiowskim i łomżyńskim). Boże, widzisz i nie grzmisz: „tylko” czy „aż tyle"? A jeszcze problemy postawione na głowie to FONTANNA zamiast np. w połączeniu z pomnikiem w centrum - są na uboczu „na odczepnego” za niemałe sumy (od ulicznego bidetu pijanym gołębiom po większy obiekt zagubiony między blokami) albo NIEME KINO (od Chaplina po Pana Tadeusza z 1928 r. - obśmiane propozycją umieszczenia legendarnego Mirage w Hali Targowej - potworku architektonicznym do rozbiórki); CIUCHCIA (zlikwidowana przez „łomżyńską komunę”, a np. w Kolnie dziś przywrócona jako pomnik:) wreszcie WIEŻA CIŚNIEŃ (kosmiczna nieudolność komentarza nie warta). Nagle AD. 2016: urzędniczy „cud na rzeką”! Jednak można zwieźć parę wywrotek piasku i postawić „kokosowe parasole” aby lud poczuł „smak” plaży z Wysp Kanaryjskich (tam przywozi się, to nie żart, drobniutki piasek aż z Sahary) ! Na deser przypomnijmy - jeśli właściciele kamieniczek Starego Miasta sami nie zadbają o stylowe szyldy „jak dawniej bywało” - to nikt im nie pomoże. Mógł ratusz już dawno powołać Plastyka Miejskiego, aby uciąć po omacku prywatne badania, czy pojedynczy projekt będzie kiczowaty czy artystyczny. Horror estetyczny nie tylko łomżyńskich ulic: zalew tandety, nieczytelnej i znoszącej się nawzajem. W latach 60. - jak widać na załączonych fotografiach - jeszcze byli ostatni esteci „przedwojennej szkoły”. Potrafili cudownie zaakceptować amatorskie, miłe oku wycięte szyldy z drutu - aż pięć fantazyjnych w tym: magiel i krawiectwo - które najdłużej trwały? Jeszcze dziś mogliby odtworzyć echo dawnych lat łomżyńscy plastycy, choć prawdziwych coraz mniej. (Słyszycie ten tajemniczy skrzyp na wietrze malowanej deski z nazwą tawerny piratów z „Wyspy skarbów” - tylko: ilu dziś książki czyta?) Nie przybijane płasko na ścianę, więc niewidoczne - ale zachęcające z daleka różnorodnością stylów i epok. W/w „cuda przedwojennej Łomży” ponad siły umysłowe nowego poko-lenia (leniwych-pokemonów) zapewne odtworzą nasze wnuki. Chyba im ciągłość tradycji będzie bardziej potrzebna.