Przejdź do treści Przejdź do menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 napisz DONOS@

„Na krawędzi nocy” Grażyny Karasiewicz

Główne zdjęcie
Grażyna Karasiewicz

Grażyna Karasiewicz jest powszechnie znana w Łomży jako ceniona i uwielbiana przez kilka pokoleń uczniów nauczycielka. Jednak od najmłodszych lat interesowała się różnymi dziedzinami sztuki, głównie literaturą i malarstwem. Wiersze zaczęła pisać jeszcze w szkole średniej, ale przez lata ich nie upubliczniała. Dopiero niedawno założyła własny profil poetycki w mediach społecznościowych, a teraz wydała debiutancki tomik „Na krawędzi nocy”, bo jak podkreśla: marzenia warto spełniać w każdym wieku.

Grażyna Karasiewicz przyszła na świat w Tarnowskich Górach. W wieku pięciu lat zamieszkała z rodzicami w Kolnie. Tam ukończyła szkołę podstawową oraz liceum ogólnokształcące, wynosząc z niego nie tylko poetycką pasję, ale też zainteresowanie wszelkimi przejawami twórczej aktywności.

– Nauczyciele bardzo dużo od nas wymagali, ale dawali też duże pole do rozwijania talentu czy własnych możliwości – wspomina Grażyna Karasiewicz. – Między innymi udzielałam się w Teatrze Poezji, zajmowałam się tam recytacją mniejszych tekstów, prowadziłyśmy też z przyjaciółką jego kronikę. Udzielałam się w kółku plastycznym, brałam udział w różnych konkursach, śpiewałam w szkolnym chórze, a w domu kultury wykonywaliśmy pieśni i tańce kurpiowskie. W szkole uwielbiałam grać w siatkówkę, przez trzy lata byłam też gospodarzem klasy. W którymś roku wygrałam też konkurs plastyczny na plakat pierwszomajowy. Choć potraktowałam to jako zadanie plasyczne, a nie polityczne, niestety musiałam tego Lenina nieść na czele pochodu – takie to były czasy.

Będąc uczennicą III klasy, pewnego dnia, czując się źle, nie poszłam do szkoły. Z nudów sięgnęłam po leżącą na biurku ojca „Politykę” i zauważyłam informację o konkursie adresowanym do młodych ludzi, a jego tytuł brzmiał „W młodych oczach”. Należało wypowiedzieć się na temat, co zmienilibyśmy, gdybyśmy mogli o czymś decydować i co chcielibyśmy robić jako dorośli, już jako to nowe pokolenie. I obserwując przez okno, jak obijają się robotnicy na budowie pobliskiego bloku, znalazłam temat. Napisałam swoją pracę i wysłałam w tajemnicy przed rodziną, myśląc, że nic z tego nie będzie. Aż nagle, po kilku tygodniach, zostałam wezwana do dyrektora Edwarda Chlebusa. Szłam tam z duszą na ramieniu, przeżywając zejście z drugiego piętra do jego gabinetu, nie mogąc znaleźć wyjaśnienia, dlaczego chcą mnie wyrzucić ze szkoły, bo po co innego byłabym wzywana? Kiedy usłyszałam od dyrektora, że jest bardzo dumny, że gratuluje, początkowo przyjęłam to jako kpinę z biednej uczennicy, ale okazało się, że wygrałam ten konkurs „Polityki” i szkoła dostała o tym informację, bo trzeba było podać w metryczce do jakiej szkoły się chodzi. 

Ten ogólnopolski sukces tylko pogłębił literackie zainteresowania utalentowanej uczennicy, a do prozy szybko doszła również poezja, nie tylko polskich autorów. 

– Bardzo lubiłam lekcje języka polskiego, prowadzone przez panią Władysławę Kostiuk – mówi Grażyna Karasiewicz. – Uwielbiałam pisać opowiadania, przychodziło mi to z łatwością. Bardzo lubiłam też poezję, ale czyjąś, skupiałam się na przemyśleniach, analizie. Czasem coś drobnego sama zanotowałam, ale wyłącznie do zeszytu. Te zeszyty nie przetrwały.

Miałam w ostatnich klasach ogromny dylemat, bo lubiłam wszystko, co było związane ze sztukami plastycznymi i marzyła mi się architektura. Planowałam zdawać na architekturę, jeździłam już do Warszawy na kursy, ale dały o sobie znać geny nauczycielskie w rodzinie, do tego uwielbiałam kontakty z ludźmi i koniec końców zrezygnowałam, wycofałam papiery z architektury, chociaż miałam już przygotowane całe portfolio. Wygrała filologia rosyjska, bo urzekła mnie rosyjska poezja i śpiewność tego języka: byłam zakochana w Puszkinie, Lermontowie, Jesieninie, tłumaczyłam sobie ich wiersze, uwielbiałam też opowiadania Czechowa. Dlatego coraz śmielej zaczynałam sama pisać, zarażona też miłością do polskiej poezji w Szkolnym Kole Poezji, prowadzonym przez polonistkę, panią Kostiuk. Potem był okres studiów.W pierwszym terminie nie udało mi się zdać w Białymstoku, tam przede wszystkim zdawała młodzież z wykładowym rosyjskim, a ja, mając czterech nauczycieli w trakcie nauki w liceum, nie miałam przy nich szans. Zdecydowałam się więc na Opole, przede wszystkim dlatego, że miałam obok, na Górnym Śląsku, całą rodzinę mamy, a rodzina ojca mieszkała na Dolnym Śląsku, w Kątach Wrocławskich. Mogłam więc ich w końcu częściej odwiedzać i bliżej poznać. Studia były bardzo ciekawe, a jeszcze za ścianą mieszkał bardzo sympatyczny i szalenie przystojny chłopak, więc tak poznałam swojego męża, który pochodzi z okolic Kluczborka. Po zdaniu egzaminów na studia, aby nie być „na garnuszku rodziców”, ubiegałam się o stypendium fundowane. Dostałam je z kuratorium (chyba wtedy jeszcze białostockiego), tak więc jednym z warunków był powrót tutaj, do miejsca zamieszkania, i podjęcie pracy.

Po studiach, już jako małżeństwo, trafiliśmy do Łomży, gdzie skierowno nas do pracy w Zespole Szkół Mechanicznych, z którym byliśmy już związani przez wszystkie lata naszej pracy nauczycielskiej, aż do emerytury. Mąż był pierwszym nauczycielem otwartego w roku 1978 technikum elektrycznego, ja uczyłam języka rosyjskiego. Byliśmy bardzo związani z tą placówką, dlatego na 60-lecie szkoły napisaliśmy wspólnie wspomnienia „Wróć na Senatorską”, wzbogacone o archiwalne dokumenty i fotografie z życia szkoły oraz prywatne. W pracy też często pisywałam, ale te wiersze miały zwykle charakter prezentu dla solenizantów lub osoby odchodzącej na emeryturę. 

Szeroko rozumiana kultura i sztuka, w tym również poezja, były przez lata obecne nie tylko w życiu prywatnym Grażyny Karasiewicz, ale również w jej pracy zawodowej. 

– Jednym z moich sposobów na dotarcie do młodzieży było angażowanie uczniów w rozmaite działania pozanaukowe – opowiada Grażyna Karasiewicz. – Były to biwaki, czy różne występy – często rozrywkowe, lub udział w akademiach, żeby mogli zaprezentować swoje talenty. Zawsze, na różne uroczystości, staraliśmy się coś stworzyć, nawet samemu coś napisać – tu wykorzystywałam ich możliwości, pomagając im w tworzeniu. Do dzisiaj pamiętam kilka takich wyjątkowych przeżyć, jak na przykład taniec z filmu „Grek Zorba”, przygotowany w ramach tygodnia kultury uczniowskiej przez „ponad trzydziestu chłopa” – to było niesamowite wrażenie. Weszła w nich taka energia, nabrali takiej pewności siebie, że powtórzyliśmy to jeszcze przed maturą, a oni do dziś to pamiętają.

Czasy łatwe nie były. Bywały lata, że miałam jednocześnie trzy wychowawstwa. Szkoła pracowała od 8:00 do 20:30. A przecież poza pracą zawodową miałam też rodzinę, dzieci, szkoliłam się, dokształcałam. Jeśli pisałam, to tylko dla siebie, nie dzieląc się tym z nikim. Było to jedynie notowanie w zeszytach.

Po przejściu na wcześniejszą emeryturę Grażyna Karasiewicz pracowała jeszcze przez kilka lat, ale już w mniejszym wymiarze godzin, w kilku łomżyńskich szkołach; następnie podjęła pracę jako lektorka w szkole językowej. Ma więc teraz znacznie więcej czasu na pisanie, a ja sama podkreśla „wiek ma to do siebie, że z czasem ma się więcej odwagi mówić o wielu tematach”. Do ujawnienia poetyckiej twórczości zachęciła ją rodzina, a wszystko zaczęło się od wnuczki.

– Starsza wnuczka uczyła się w I LO, już wiedziała, że coś piszę – mówi Grażyna Karasiewicz. – To jej i tym młodym dziewczynom dedykowałam wiersz „Gwiazdy łap”, którego przesłaniem było, żeby sięgać odważnie po marzenia, coraz wyżej i łapać te gwiazdy. Gdy pewnego dnia wnuczka przyszła do mnie z propozycją, bym przeczytała wiersze podczas wieczorku poetyckiego w jej szkole, podając jako ostateczny argument, że swoje wiersze oprócz uczniów będzie też czytać polonistka, pani Grabowska, którą znałam ze współpracy jako egzaminator języka, zgodziłam się. Nie mogłam odmówić, bo jak motywować dziewczęta do sięgania po marzenia, tylko teoretycznie? A samej w takiej sytuacji wycofać się? Musiałam dać im przykład (śmiech). Młodzież sympatycznie to przyjęła, zebrałam oklaski od młodej widowni i zyskałam nawet kilkoro młodych miłośników poezji, odwiedzających mój nowy profil z wierszami.

Kolejnym etapem było bowiem założenie facebookowego profilu „Wiersze i takie sobie pisanie”.

– Do otworzenia tej strony namówiła mnie jedna z córek i wnuczka, która pomogła mi też w kwestiach technicznych – podkreśla Grażyna Karasiewicz. – Od końca roku 2018 raz na jakiś czas zamieszczałam tam jakiś tekst, na próbę; robiłam to sporadycznie, bo doszłam do wniosku, że może nie tyle są słabe, co takie odkrywanie siebie nie jest dobrym sposobem na życie. Jednak pozytywne oceny mojego pisania utwierdziły mnie w przekonaniu, że to, co robię ma sens i warto kontynuować. Potem wysłałam zgłoszenie do jakiejś grupy poetyckiej na Facebooku: jeden, drugi wiersz i cisza totalna, zero reakcji, kiedy ja komentowałam wiersze innych. Podziękowałam więc, pisząc, że to chyba grupa nie dla mnie, ale w odpowiedzi napisała do mnie jedna z osób, zamieszczająca tam wiersze regularnie. Pisała, że absolutnie się z tym nie zgadza, że moje wiersze są bardzo bliskie jej sercu, wyjątkowe i nie powinnam uciekać. I tak od słowa do słowa poprosiła o moje kolejne wiersze, po czym zaprosiła mnie do innej grupy poetyckiej, tworzonej przez ludzi z całej Polski. 

Tą osobą była Zofia Tarchała, dzięki której twórczość Grażyny Karasiewicz zaistniała nieco szerzej, aż w końcu pojawiła się w debiutanckim tomiku „Na krawędzi nocy”.

– Zosia nie tylko zajmuje się naszą grupą, ale też maluje i tworzy grafiki, tworzy w glinie, wydała kilka swoich tomików Udziela się w internetowym radiu „Ty i Ja” – przybliża Grażyna Karasiewicz. – Stała się taką moją pokrewną duszą, choć mieszka aż w okolicach Gór Opawskich. Prowadziła ona audycję, podczas której czytała nasze wiersze, wiersze osób z całej Polski, piszących poezję. Poznałam też Iwonę Bernatowicz, polonistkę ze Śląska, przygotowującą audycje muzyczne i wywiady z wybitnymi artystami dla radia „Ty i Ja”. To Zosia była pomysłodawczynią wydania tomiku, a Iwona napisała do niego wstęp. Zosia po prostu powiedziała kiedyś: „Grażyna, ja cię zabiję, jeśli ty w końcu nie wydasz tomiku!” (śmiech). Orzekła, że koniec ze ściąganiem pojedynczych wierszy z mojej strony czy przesyłaniem ich na pocztę, pora na coś więcej. Broniłam się przed tym, ale kiedy ogłosiła to na antenie, nie miałam już wyboru. Przyjaciele-poeci poparli ten apel, wyjścia nie miałam. Poznałam wszystkie warunki wydania książki w  inteligentnym systemie wydawniczym Ridero, z którego one też korzystały, ale miałam swój jeden warunek: własna okładka. Przygotował mi ją Robert Bałdyga, doświadczony  fotografik, grafik, nasz kolega jeszcze z czasów, gdy pracował jako nauczyciel. Niestety wykonanie kolorowych przekładek ze zdjęciami okazało się, po wycenie dokonanej przez Ridero, nie na moją kieszeń, ale mam przynajmniej okładkę autorstwa Roberta. 

Tomik „Na krawędzi nocy” będzie promowany podczas wieczoru autorskiego zorganizowanego przez MBP w Hali Kultury (1 marca, godzina 18:00, wstęp wolny) i będzie to pierwsza, tak duża, publiczna prezentacja poezji Grażyny Karasiewicz, wierszy sprzed lat, ale również najnowszych. 

– Chciałabym przejść tym wydaniem w kolejną dziesiątkę życia – mówi Grażyna Karasiewicz. – Wciąż powstają nowe wiersze, niczego więc nie wykluczam, ale na razie nie mam żadnych planów, koncentruję się na spotkaniu promującym zbiorek „Na krawędzi nocy”. Byłam w Hali Kultury na jednym z ciekawych spotkań, związanych z tematyką żydowską, bo bardzo mnie to interesowało i spotkałam panią dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej Teresę Fromelc-Pawelczyk, którą znałam z dawnych lat, gdy połączyła nas miłość do Sankt-Petersburga. Zapytała: „pani Grażynko, co u pani słychać?”. Przyznałam się, że powoli przymierzam się i może wydam jakiś tomik. Choć ostatecznie zdecydowana nie jestem, jednak znajome poetki bardzo mocno mnie naciskają. Pani Teresa zaskoczyła mnie żywą reakcją: „proszę, mówi, aktualny telefon, koniecznie musi to pani zrobić, a ja jestem zainteresowana, żeby zobaczyć co pani pisze i jak, ale to umówimy się na inny czas rozmowy”. I podkreśliła jeszcze, że bardzo żałuje, że tak wielu miejscowych twórców nie ma odwagi się ujawnić, nie promuje się na swoim terenie. 

– Podjęłam wtedy decyzję, że mając wsparcie tak życzliwych, wyjątkowych osób trzeba wreszcie zdecydować się, by ten tomik wydać, spełniając jednocześnie własne marzenie, poza marzeniami związanymi z rodziną. Pomyślałam również, że mogę coś swoim wnuczkom po sobie zostawić. 

A, jak wiadomo, marzenia warto spełniać w każdym wieku – podsumowuje z uśmiechem pani Grażyna, zapraszając miłośników poezji na spotkanie autorskie w Hali Kultury. 

Wojciech Chamryk

 


 
Zobacz także
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę