Ile jest dobra i zła w człowieku z gliny
Bodajże w czwartej klasie podstawówki podrobił wymyślny, z fantazyjnymi zawijasami, podpis ojca na usprawiedliwieniu. A potem – też zamiast ojca – sam zrobił laurki, o które prosiła jedna z nauczycielek. Wyrzucili go ze szkoły, ale – jak twierdzi - nie za to. - Nie mogli mego indywidualnego stosunku do świata ścierpieć – mówi Kazimierz Kalkowski (lat 55), który jako pierwszy w szkole średniej w Trójmieście na swej torbie napisał The Beatles, a dzisiaj siwą „kozią” bródkę nosi zaplecioną w misterny warkoczyk.
Takie próby „artystyczne” w latach chłopięcych sprawiły, że w 1981 r. Kazimierz Kalkowski ukończył Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Jego mistrzem był prof. Kazimierz Ostrowski, tzw. Kacho, dzięki czemu niesforny absolwent ma na koncie ponad 60 wystaw indywidualnych w Polsce, Niemczech, Belgii, Luksemburgu i USA. Wybrał arcytrudną technikę: lepi z gliny mnóstwo ludzików i przedmiotów, szkliwi je i wypala po kilka razy w piecu ceramicznym. Są niezwykle efektowne.
- Trudno mi elokwentnie opowiedzieć, co jest na tych pracach, bo posługuję się językiem plastyki a nie poezji – tłumaczył gdański artysta w Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży, gdzie otworzył wystawę rzeźby ceramicznej. - To zadanie dla widzów, bo w każdym będą wywoływać różne emocje i myśli, zależnie od wiedzy i wrażliwości.
Na ścianach głównej sali galerii wisi kilkadziesiąt płaskorzeźb. Z daleka wyglądają jak zielonkawo-brązowe tablice o postrzępionych brzegach. Z bliska stają się obrazami o bogatej, zagmatwanej i wieloznacznej treści. Na jednej z płaskorzeźb drzewo: jego pień tworzą nagie ludzkie ciała, splątane w orgiastycznych albo przedśmiertnych skurczach. Odsłonięte korzenie na ziemi tworzą gęstą mierzwę, taką samą jak korona na niebie. Odległość między piekłem a rajem artysta znaczy śladem naszego istnienia „tutaj, czyli pomiędzy”.
- Stylizowane, dziwne i nierzeczywiste postaci o zdeformowanych, groteskowych cechach biorą udział w kulturowych rytuałach i obrzędach – trafnie zauważa Wojciech Zmorzyński z Muzeum Narodowego w Gdańsku. - W ceramice Kalkowskiego, tak jak na obrazach „małych mistrzów” holenderskich, pod warstwą anegdoty kryją się obszary znaczeń symbolicznych, często o dydaktyczno-moralizatorskiej wymowie”.
Ekscentryczny, drobiazgowy i wnikliwy sposób postrzegania rzeczywistości przeziera z każdej pracy. Jeśli Kalkowski tworzy autoportret, to z otwartej u góry czaszki wyłania się labirynt jak w reaktorze atomowym, nad którym unosi się glob „Niby Ziemi”. Jeśli tworzy portrety innych, to głowy ukazuje w przekroju anatomicznym, zaś w nich niczym w norkach siedzą skulone ludziki. Posępne, kłębiące się od żądz, obsesji i lęków są te płaskorzeźby z „nieokiełznanej wyobraźni”.
W mniejszej sali panuje zupełnie odmienna sceneria. Na smukłych kubikach stoją lśniące, wręcz kapiące od złota „pudełka”. Są wielkości kartonu na telewizor. Otwarte jak domek dla lalek przypominają scenę miniteatrzyku. Bohaterami kilkunastu scenek rodzajowych są Żydzi, ukazani na co dzień i od święta. Małe figurki w myckach i chałatach siedzą w szkole nad świętymi pismami, biesiadują przy rodzinnym stole, a w pracowni krawieckiej pochylają się nad maszyną do szycia. Przy straganie handlują mydłem i powidłem, liczą pieniądze i modlą się, rozmawiają i śpiewają. I udają, że wciąż żyją, choć miliony z nich dawno już zmiotła zawierucha wojny i pochłonęły piece krematoriów... Autor zadbał o oddanie na twarzach malutkich postaci żywych emocji i różnych charakterów, zaś wnętrza i przedmioty ulepił z zegarmistrzowską dbałością o szczegóły. Zmierzenie się konwencji zabawki dla dzieci z dramatem naprawdę mordowanych narodów - nie tylko żydowskiego - przypomina w Łomży o innym głośnym w świecie dziele. Zbigniew Libera zbudował obóz koncentracyjny z klocków lego, aby ukazać okrucieństwo zorganizowanego, racjonalnego terroru niemieckiego i postawić pytania o edukację – tak młodych, jak starszych. Pytanie o to, ile zła i dobra kryje się w człowieku, pojawia się często w Galerii Sztuki Współczesnej przy ul. Długiej 13. Warto się pospieszyć, bo ta naprawdę świetna wystawa czynna będzie tylko do 27 listopada.
Mirosław R. Derewońko
Fot. Grzegorz Gwizdon