„W moim domu nie ma głaskania po głowie” - mówi Gabriela Kulka
Gaba Kulka (lat 30) wystąpiła po raz pierwszy w Łomży. Zdobywczyni nagrody Mateusz 2009 za wydarzenie roku, którą przyznaje radiowa Trójka, pokazała się bez gwiazdorskiego zadęcia czy manier gwiazdeczki sezonu. Miała za to w sobie moc wdzięku, świeżość talentu i profesjonalny warsztat wokalny i pianistyczny. W piątkowy wieczór, 23 października, stoliki w Retro gęsto obsiedli miłośnicy kunsztu i uroku młodej artystki, z którą rozmawiał Mirosław R. Derewońko.
Goście w Retro po półtoragodzinnym występie Gaby Kulki mieli dużo powodów do zadowolenia. Wokalistka, której w pewnym stopniu zasadnie nadano miano „polska Kate Bush”, dokładała starań, żeby pokazać wielowymiarowość swej osobowości. Przedstawiła kilkanaście - głównie z wyróżnionej Mateuszem płyty „Hat, Rabbit” - melodyjnych i różnych pod względem nastroju utworów. Na pierwszy rzut oka, były zanurzone głównie w swingującej muzyce pop i dramaturgii piosenki musicalowej. Jednak śpiewaczka gęsto przetykała je rockową nutą choćby spod znaku Supertramp, minimalizmem fortepianowym Erica Satie, żartem z klasycznego menueta czy Chopinem na jazzowo. Zresztą, trudno artystce o „przebogatej wyobraźni” muzycznej i literackiej zamknąć krąg poszukiwań recenzencką formułą. Powodem jest imponująca wrażliwość Gaby Kulki na rejestry jej własnego głosu, którym buduje odmienne stany kobiecej duszy. Czasem brzmi jak nieśmiała, otoczona bajkowymi postaciami dziewczynka, czasami jak namiętny, wyuzdany wamp. Czasem jest kobietą skrzywdzoną przez los, czasem nabożnie skupioną mniszką. Potrafi zawodzić żałobnie jak płaczka, ale i dla odmiany wpaść w ekstatyczny trans tańca plemiennego. Może pokrzykiwać niczym przekupka na targu i wzbić się na wyżyny dostępne diwie operowej. Jest zdolna takiemu klasykowi jak „Na pierwszy znak, gdy serce drgnie” Hanki Ordonówny nadać nie archaiczną, a skąpaną w nowoczesnych brzmieniach interpretację. A gdy towarzyszy jej na perkusji wszechstronny Robert Rasz, jest zdolna zza swego małego pianina wziąć się za bary nie tylko z big bandem, ale i z całą orkiestrą!
Mirosław R. Derewońko: - Mateusz Trójki 2009 spełnia marzenia?
Gaba Kulka: - Chciałabym naprawdę, naprawdę grać dużo koncertów i... za chwilę to marzenie też się spełni. W Łomży jestem po raz pierwszy, ale... mam już psa z Zambrowa, sznaucera, którego odbierałyśmy razem z mamą!
Mirosław R. Derewońko: - Wspaniały skrzypek i Pani tata Konstanty Andrzej Kulka jest srogim recenzentem poczynań twórczych córki?
Gaba Kulka: - Właściwie to nie. Zawsze ciepło wspomagał i wspierał mnie, ale trzymał dystans, który pozwalał mi na robienie tego, co chcę. Nie mieszał się za bardzo w moją muzykę. Mama także jest gotowa służyć mi radą. Perfekcjonistka w każdym calu, świetnie wie, gdzie coś zabrzmi nieczysto. Kiedy przynoszę jej materiał, dostaję superuczciwą odpowiedź. Nie będzie głaskania po głowie i mówienia „Gabrysiu, jest super”.
MRD: - Sięga Pani po odmienne gatunki muzyczne, często z odległych epok: raz to XVII-wieczny menuet, raz XIX-wieczny mazurek...
Gaba Kulka: - Bawi mnie wiele różnych gatunków i z tej miłości słuchacza rodzą się fascynacje, kiedy sama tworzę piosenki. Bardzo się cieszę, że takie niuanse pan słyszy, bo kocham muzykę klasyczną. Wprawdzie podstawy fortepianu usiłowano mi wpoić już w podstawówce, lecz to nie był mój ulubiony przedmiot. Dopiero gdy nie musiałam na nim grać, zaczęłam grać chętnie.
MRD: - Pani kariera nabrała tempa od solowej płyty „Out” sprzed trzech lat, kiedy dostała Pani pierwszą nominację do Mateusza Trójki, do tego teraz w maju „Hat, Rabbit”, ale jest już trzecia...? Gaba Kulka: - Dzień przed koncertem w Łomży wyszła płyta „Sleepwalk”. To nie jest moja płyta autorska, tylko po części projekt „uboczny”, owoc współpracy w duecie z Konradem Kuczem. Ja na małych scenach śpiewałam od siedmiu, ośmiu lat sama z fortepianem, zaś charakterystyczne dla tego, co robię teraz, są towarzyszący mi muzycy. Im więcej występuję, tym więcej mam luzu, że nie muszę zabrzmieć zawsze tak samo, dlatego mogę eksperymentować. Najwięcej dało mi granie z muzykami, tworzącymi coś zupełnie innego niż ja, jak projekt z zespołem Baba, w którym gramy piosenki Iron Maiden. To daje mi niezwykłą możliwość rozciągnięcia swojej muzycznej świadomości.
MRD: - Przygotowywanie kolejnych utworów i nowych płyt, oryginalnych projektów i udanych koncertów, to czas męki pańskiej czy iskry bożej?
Gabi Kulka: - Ani jedno, ani drugie, a po części i jedno, i drugie. Mój ostatni rok był baaardzo obfity w wydarzenia i właściwie wszystko robiłam „na zakładkę”. No, jest troszeczkę takiego szału. Bardzo lubię pracę w studio i praca nad albumem „Hat, Rabbit” była dla mnie wyjątkowo cenna, bo producentem był Marcin Bors. To człowiek, którego podziwiam, i producent z prawdziwego zdarzenia, pracuje z nim Kasia Nosowska i Hey. Ale praca nad materiałem na koncerty i występy na żywo jest wielką nagrodą za te wszystkie godziny, spędzone nad aranżacjami. Trudno mi powiedzieć, który z tych elementów jest bardziej natchniony, a który wyczerpującą pracą.
MRD: - Czy wszędzie publiczność słucha Pani w tak nabożnym skupieniu, jak to było w Łomży?
Gaba Kulka: - Jest różnie i zależy od warunków oraz atmosfery sali. Ta reakcja publiczności jest podchwytliwa i czasem przy pierwszych utworach trudno ją zinterpretować: czy nastrój koncentracji widzów to atencja, czy obojętność. Ale akurat w Łomży mieliśmy ogromny doping, bo znakomicie wiedzieliśmy, że jesteśmy uważnie słuchani.
MRD: - Dziękuję za koncert i miłą rozmowę.
Zdjęcia: Robert Sokołowski