Anioły lubią sobie pomilczeć
Twarze mają modlitewnie zamyślone. Czasem podnoszą wielkie przejrzyste oczy ku górze. Ze zdziwieniem. Bywa, że na ich obliczu zagości cień smutku. I w ogóle nie uśmiechają się. Mocno zaciskają usta, choć mogłyby jak wniebowzięte śpiewać w anielskim chórze. Ale one zawzięcie milczą, namalowane w złocistych aureolach na poczerniałych deskach ze starych domów, stodół czy płotów. Jak to Anioły... Aleksandra Grzybka prezentowane w Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży.
- Aleksander Grzybek jest bardzo sympatyczny, ciepły i pogodny tak jak jego malarstwo – opowiada z uśmiechem Karolina Skłodowska, kierowniczka Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży, gdzie białostocki artysta po raz piąty w grodzie nad Narwią pokazał prace na wystawie pt. „Przyjeżdżam do Łomży...” (wcześniej na wystawach indywidualnych: 1982, 1983, 2004 i 2006). - Malarz wyszukuje stare deski z opuszczonych domów i zagród, a one mu podpowiadają, w jaką postać je wcielić.
Malarz wciela nikomu już niepotrzebne deski w postacie aniołów. Zaludniła się nimi cała galeria. Niektóre mają wysokość miniaturek, nie więcej niż 30 cm, inne są wyniosłe na sporo ponad metr, a do tego z szerokimi, rzeźbionymi i złoconymi skrzydłami. Choć ukazują różne emocje, stylistycznie sa bardzo podobne: owalna twarz z błękitnymi oczami, podkrążonymi od płaczu lub z bezsenności, intensywnie zarysowany karmin ust, słoneczna aureola i stopy ułożone jak do pływania w powietrzu. Charakterystyczne, że cała anielska sylweta – nierzadko z również niepomalowanym jednym ze skrzydeł albo i z obydwoma – przypomina, że pochodzi z niegdyś codziennej dla wsi, ale odchodzącej w przeszłość drewnianej scenerii.
- Nadwątlone belki lub deski ze śladami po zardzewiałych gwoździach, użyciu narzędzi lub pracy owadów, stają się moim podobrazem – wyjawia tajniki zamysłu i metody twórczej Aleksander Grzybek. - To sprawia, że historia moich dokonań artystycznych rozpoczyna się z chwilą kiełkowania ziarna, dającego początek życia moim pracom. Za sprawą słońca energia nagromadzona drogą fotosyntezy promieniuje ciepłem. Niewidzialna, staje się odczuwalna jak byty duchowe stworzone przez Miłościwego Boga, a zesłane na ludzi pod postaciami Aniołów Stróżów, będących najlepszymi nauczycielami i opiekunami. Ten most pomiędzy człowiekiem jako materią a człowiekiem jako duszą nazywa się Aniołem, który – w moim przypadku – jest synonimem przejścia i ożywienia materii. Karmi ona pamięć przeszłości. Karmi także nasze zmysły, tęskniące w każdym wieku ludzkiego życia za tym, co utracone.
- Anioły Aleksandra Grzybka kojarzą mi się ze średniowiecznymi mozaikami i z malarstwem freskowym – dodaje Karolina Skłodowska. - Mam wrażenie, że u niego również nie twarz jest najważniejsza, ale symbolika całej postaci, wysmukłej i unoszącej się ku niebu, raczej jako byt duchowy, niematerialny, bo transcendentny...
Kilka postaci na deskach nie ma jeszcze aureoli ani skrzydeł, zaledwie wypustki nad ramionami – ale oblicza mają także uduchowione, gotowe, jakby czekały w kolejce na swe “przeanielenie”.
Kolejka postaci ze sczerniałych desek nawiązuje do korowodów ludzików, które równymi rzędami wypełniają kwadratowe płótna Aleksandra Grzybka. Z daleka ich sylwetki przypominają okna w mrówkowcu. Jednak im bliżej się podchodzi, tym wyraźniejsze są kontury ludzi. I chociaż są ich setki, żaden nie patrzy w oczy... Żaden nie ma twarzy...
tekst: Mirosław R. Derewońko
fotografie: Grzegorz Gwizdon
PS. Wystawę Aleksandra Grzybka “Przyjeżdżam do Łomży...” można oglądać do 2 września w dni powszednie (oprócz poniedziałku) w godz. 10 - 18, a w soboty i niedziele w godz. 10 – 14.