Santor: nie będę występowała do 90-tki...
Dama Polskiej Piosenki Irena Santor (lat 74), satyryk Tadeusz Ross i pianista Czesław Majewski wystąpili z trzecim corocznym koncertem z cyklu „Przyjaciele Pani Hani”, który odbył się w sobotni wieczór na ukwieconej scenie Filharmonii Kameralnej w Łomży. Artystów, którzy przed laty podczas tournee po całym świecie towarzyszyli Hance Bielickiej (1915 – 2006), zaprosił Miejski Dom Kultury DŚT. Panią Hankę z Ireną Santor wspomina Mirosław R. Derewońko.
Mirosław R. Derewońko: - Odwiedziła Pani przed koncertem Hankę Bielicką, siedzącą w milczeniu na ławeczce na ulicy Farnej...?
Irena Santor: - Tak, odwiedziłam Panią Hanię, znów się z nią przywitałam... No tak... Szkoda, że jest tylko nam na pamiątkę... Tutaj...
MRD: - Dotknęła Pani słynnego kapelusza na szczęście?
Irena Santor: - Akurat kapelusza nie dotknęłam... Naturalnie, przysiadłam przy niej i pogładziłam ją po ręce... Szkoda, że jej nie ma, bardzo szkoda... Ale dobrze, że jest tak u państwa w Łomży honorowana.
MRD: - Jaką była Pani Hanka na ławeczkach życia?
Irena Santor: - To była wielka artystka, wielka aktorka, bardzo zdyscyplinowana osoba. Od niej można było i trzeba było się uczyć dyscypliny zawodowej. Zawsze była pierwsza w samochodzie, w autobusie. Nigdy nie była na scenie zmęczona, zawsze miała wystarczająco dużo siły. Uważała, że publiczność jest najwyższą władzą dla aktora, władzą, której trzeba się przypodobać. I to jest prawda.
MRD: - Kiedy Pani Hanka kończyła w Łomży gimnazjum żeńskie, to Pani w Papowie Biskupim dopiero się urodziła...
Irena Santor: - No, może...? To było w 1934 roku.
MRD: - Miała Pani do nauczycieli takie szczęście jak Pani Hanka?
Irena Santor: - Nawet dość szybko zostałam „odkryta”. Kolejami losu znalazłam się w 1948 roku w Polanicy-Zdroju. Tam miałam szczęście, że moja nauczycielka chciała mnie przedstawić muzykowi wielkiemu, ówczesnemu dyrygentowi opery w Poznaniu Zdzisławowi Górzyńskiemu, który dał mi list polecający do Tadeusza Sygietyńskiego, twórcy zespołu Mazowsze. I tak ja się śmieję, żartuję, że trochę kuchennymi drzwiami się do Mazowsza dostałam. Oczywiście, po solidnym egzaminie i u pana Górzyńskiego, i u pana Sygietyńskiego. Zostałam natychmiast przyjęta i byłam solistką od 1951 roku. Dużo nauczyłam się przez te osiem lat w Mazowszu i z muzyki, i ze śpiewu. Chociaż wcześniej powiedziano mi, że powinnam zdawać do opery, bo wtedy byłam sopranem!
MRD: - I właśnie mija pół wieku, od czasu, gdy opuściła Pani Mazowsze, aby rozpocząć karierę indywidualną.
Irena Santor: - Irena Santor: - Ja obchodzę w tej chwili 50-lecie swojej pracy estradowej. Bardzo jestem z tego dumna i cieszę się, że dane mi było dożyć takiego święta.
MRD: - Gratuluję, z wielkim podziwem dla Pani talentu i dokonań. W ubiegłym roku z kolei Mazowsze wystąpiło po raz pierwszy w swojej 60-letniej historii z koncertem w Łomży na 50-lecie Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej.
Irena Santor: - Aaa! No to bardzo się cieszę!!! Pani Hania była bardzo z TPZŁ zaprzyjaźniona. Wspominała jak najserdeczniej Łomżę, miasto, w którym się urodziła. A właściwie nie urodziła, tylko wychowała, bo mówiła, że się urodziła na wozie (w Konowce na Ukrainie 9 listopada 1915 r., podczas „ucieczki” rodziny przed frontami I wojny światowej – przypisek red). Pamiętała i miasto swojego dzieciństwa, i rodziców, i atmosferę. Myślę, że na całą osobowość Hanki Bielickiej Łomża wywarła wpływ zasadniczy. Chodziliśmy z Czesławem Majewskim po łomżyńskiej starówce, podziwialiśmy piękną katedrę i tak opowiadaliśmy sobie, że 1000-letnia Łomża ma atmosferę, którą Hanka Bielicka jakoś nasiąkła. I potem cały czas to z niej emanowało: powaga dla sztuki. Myślę, że to się wynosi bardziej z mniejszego niż z dużego miasta...
MRD: - Koncertowała Pani kilka lat z Hanką Bielicką. Jaka była w trasie, w garderobie, za kulisami?
Irena Santor: - Pani Hania była poza sceną osobą bardzo spokojną i naprawdę małomówną, co jest śmieszne, ale poza sceną była osobą ma-ło-mów-ną. Wyciszoną i delikatną. Wulkan energii to była jej poza sceniczna, taką miała sylwetką aktorską.
MRD: - Kilka razy odgrażała się Pani, że do śpiewania na scenie już nie wróci, a tymczasem...?
Irena Santor: - Nie, nie, nie! Raz tylko się odgrażałam, że nie wrócę, w 1994 r. No i parę lat rzeczywiście milczałam, a potem powolutku, bo powolutku, bo ja już nie pracuję tak ostro jak kiedyś, ale od czasu do czasu witam się z publicznością.
MRD: - Jakby trochę śladem Pani Hani, która do ostatnich dni, mając 90-tkę na karku, bawiła rodaków.
Irena Santor (wybucha śmiechem): - Aż tak to nie, proszę pana! Tego przykładu z Pani Hani nie wezmę, bo ona była poświęcona sztuce, a ja mam jeszcze kawałek swojego życia prywatnego, które strzegę.
MRD: - Dziękuję za rozmowę.