Kwiaty to kumple na grobie...
- Moje dzieciństwo nie było smutne, szare ani pozbawione marzeń – powiedział Jan Jakub Należyty podczas wczorajszego koncertu w Teatrze Lalki i Aktora w Łomży. - Jestem tutaj, bowiem przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi. Wrażliwy i przenikliwy interpretator pieśni Jacques’a Brel’a, Georges’a Brassens’a, Charles’a Aznavoura i Bułata Okudżawy przypomniał, że „najbliżsi odchodzą od nas fizycznie, ale pozostają w nas, dopóki trwa o nich pamięć”. Jan Jakub Należyty przypomniał, że „ten wieczór jest dla Wojtka”. Dla Wojciecha Ciwoniuka, który rok temu zginął w tragicznym wypadku samochodowym.
Zostały tylko ich nieśmiertelne songi, z których tak wzruszające jak „La Mamma” czy „Nie opuszczaj mnie”, przypomniał w Łomży artysta, który nie ukrywał, że pracował jako goniec w bydgoskiej gazowni.
- Zwierzę się Państwu z sekretów, które wyznaję od 28 lat, ale... nie ze wszystkich – uprzedził niespełna stuosobową widownię. - Nic się nie zmieniłem, jednak ciągle jestem...
Gdyby nie inicjatywa Dariusza Szady-Bożyszkowskiego, redaktora działu kulturalnego Telewizji Białystok, to mało kto oprócz najbliższych po roku pamiętałby, kim był Wojciech Ciwoniuk. Żona operatora i montażysty w łomżyńskim oddziale TVP, zmarłego w tragicznym wypadku rok temu, złożyła na ręce rozśpiewanego artysty bukiet kwiatów. W jednej z ballad wzruszeni goście koncertu usłyszeli, że właśnie kwiaty to kumple na grobie...
Jan Jakub Należyty starannie dobrał utwory od narodzin przez dojrzewanie i dorosłość aż do śmierci. Oczywiście, nie faktycznego bohatera wieczoru, tylko bohaterów czasem lirycznych, czasem frywolnych piosenek, które przeplatał żartobliwymi komentarzami.
- Jestem pod obstrzałem jak Doda Elektroda – zażartował, nawiązując do trzasku migawek z aparatów trzech fotoreporterów.
Jednak ten koncert, mimo stosunkowo luźnej formuły i czasami żartobliwej konwencji, ocierał się również delikatnie o nastrojowość, powagę i zadumę. Niski, dźwięczny i basujący głos Należytego łatwo przenosił słuchaczy w czas chłopięcych wzruszeń, męskich zadumań, dojrzałych rozczarowań i starczych podsumowań.
- Jeśli powiemy, że kochamy matkę, to oczywiste i banalne, ale kiedy matce dedykuje pieśń tak wielki artysta jak Charles Aznavour, to zabrzmi na pewno głębiej. – powiedział słuchaczom.
Kiedy lekko siwiejący i ciut przy tuszy mężczyzna śpiewał w snopie reflektora padającego na środek czarnej głębi sceny, jakby wypadało milczeć. Jakby oklaski wydawały się nie w porę. Jakby nie w czas.
Mirosław R. Derewońko: - Jak dotarł Pan przed dwudziestu ośmiu laty do tych geniuszy piosenki francuskiej?
Jan Jakub Należyty: - Sam ich odkryłem jako młody, szesnastoletni chłopak. Słuchałem radiowej Trójki i zafascynowali mnie, chociaż nie znałem kompletnie języka francuskiego. Już wtedy wiedziałem, że mają coś ważnego do przekazania.
MRD: - A co ważnego Pan ma do przekazania?
Jan Jakub Należyty: - Przede wszystkim, dojrzałość, której wymaga śpiewanie Brel'a. To nie tylko warstwa tekstowa, ale i emocjonalna. Czasem mam wrażenie, że wielu wykonawców śpiewa te ballady bez wyraźnej przyczyny...
MRD: - Pan też miał kiedyś szesnaście lat.
Jan Jakub Należyty: - Jednak kiedy wychodzi się na scenę, to trzeba wiedzieć, jakie emocje chce się wywołać.
MRD: - Udało się wywołać je w Łomży?
Jan Jakub Należyty: - Bardzo dobrze czułem się z tą skupioną, zamyśloną publicznością w kameralnej sali łomżyńskiego teatru. Mam nadzieję, że widzowie także przez chwilę czuli się dobrze ze mną. I z Wojtkiem...
MRD: - Dziękuję za rozmowę.