Symbioza malarstwa i muzyki pod Arkadami
Wystawę malarstwa „Po prostu patrz” Renaty Zimnickiej-Prabuckiej otwarto w Galerii Pod Arkadami. Pełne barw obrazy zachęcają do zwolnienia chociaż na chwilę i do spojrzenia na świat oraz własne życie z zupełnie innej perspektywy. Umożliwiła to również druga część wernisażu, koncert „Lilia & Ferrari” gitarzysty i wokalisty Timura Slavova, prezentującego nie tylko akustyczne kompozycje i ballady do własnych tekstów, ale też dynamiczne i wirtuozowskie utwory na gitarę elektryczną, inspirowane dokonaniami najwybitniejszych shredderów.
Renata Zimnicka-Prabucka to absolwentka Wydziału Artystycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Olsztynie. Pracę doktorską obroniła na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, zaś habilitację na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i od siedmiu lat pracuje w Instytucie Sztuk Pięknych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Od roku 1995 ma w dorobku ponad 70 wystaw indywidualnych, zaś na pierwszą prezentację swego malarstwa w Łomży wybrała obrazy poruszające ważny dla niej temat, kiedy znalezienie chociaż chwili czasu na wyhamowanie w tym bezgranicznym, życiowym pędzie i refleksję jest coraz trudniejsze. Dlatego ponad 40 płócien powstałych w latach 2017-22, od małych do dużych formatów, prezentowanych w Galerii Pod Arkadami, ma wywołać u odbiorcy efekt zwolnienia, zmusić do zastanowienia się nad sobą. To fragmenty kilku cykli: „Matki”, „Chłopiec z...” czy „Nienarodzenie”, zainspirowany pracami XV-wiecznego malarza włoskiego Pierro della Franceski, w tym słynnym „Narodzeniem”. Takich źródeł inspiracji, choćby twórczością postinpresjonisty Paula Gaguina, jest zresztą na wystawie więcej, ale Renata Zimnicka-Prabucka tworzy własny świat: barwny, wciągający i pełen odniesień do świata przyrody.
– Teraz mieszkam w Olsztynku, ale pochodzę ze wsi pod Olsztynem (z Cerkiewnika – red.) i to też jest dla mnie ważne, przejawia się w mojej całej pracy, przede wszystkim w kontakcie z naturą, która nie jest tak odwzorowana jak na fotografii, jest to bardziej wyobrażeniowe, intuicyjne – podkreślała Renata Zimnicka-Prabucka. – Kolor jest dla mnie bardzo ważny. Uważam, że malarstwo bez koloru jest tylko jakąś intencją, nie istnieje. Jednak kolor nie jest też po to, aby być tylko dekoracją, wydaje mi się, że ma wzmagać pewne tematy i problemy.
Niespieszny kontakt z obrazami sprawiał, że tym więcej można było dostrzec szczegółów i detali, a z racji dopełnienia programu wernisażu muzyką można było to robić w bardzo sprzyjających okolicznościach, bowiem barwne prace Renaty Zimnickiej-Prabuckiej zyskały równie kolorową, do tego urozmaiconą i niejednoznaczną, muzyczną oprawę. Stało się tak za sprawą Timura Slavova, który sam o sobie mówi, że urodził się na Białorusi, studiował w Ukrainie, a mieszka i pracuje w Polsce, konkretnie w Szkole Muzycznej I stopnia w Mońkach. Tam wypatrzyła go kurator wystawy i specjalista do spraw wystawiennictwa w MDK-DŚT Edyta Kasperkiewicz, autorka pomysłu dopełnienia malarstwa nieoczywistą muzyką. Jak podkreślała Renata Zimnicka-Prabucka miewała już wernisaże wystaw z muzyczną oprawą, ale jeszcze nigdy z taką, a dla Timura Slavova był to pierwszy koncert w galerii.
Gitarzysta wykonał ponad 20 autorskich kompozycji, podzielonych na trzy bloki.
W pierwszym grał na wykonanej według jego pomysłu, nietypowej gitarze klasycznej, nazwanej od imienia jego mamy Lilia, prezentując osiem instrumentali, w tym „Zawiłą Biebrzę”, bluesa „Modern Blues”, flamenco „Flamencos” czy „Jango”, jego hołd dla mistrza jazzu Django Reinhardta. Na część wokalno-istrumentalną złożyły się zarówno ballady, jak też bardziej dynamiczne utwory, choćby żartobliwy „Młody artysta”, napisany przed laty dla ucznia Wiktora Zawadzkiego, „Wsio superancko!” czy „Want To Be Free”. Ostatnia część recitalu Slavova była elektryczna, isnpirowana dokonaniami takich wirtuozów jak Steve Vai czy Joe Satriani, obejmując zarówno dynamiczne kompozycje o iście metalowym brzmieniu, jak też liryczne ballady. Artysta pokusił się również o improwizację, zawierającą partie wykorzystujące różne techniki i efekty, z bluesowym slide na finał. Koncert był długi, trwał bowiem 84 minuty, ale publiczność dopisała. Nigdy też na otwarciu wystawy w galerii nie było tyle dzieci, co również jest bardzo pozytywnym efektem poszerzenia formuły tradcyjnego wernisażu o część muzyczną.
Wojciech Chamryk