Smrodu i Igrzysk
To, że wiatry o tej porze roku wieją z północnego zachodu, wiemy od dawna. To już reguła lata, w naszej części geograficznej. Taki mamy klimat. Czasem jednak wieją bardziej z zachodu, albo bardziej z północy. Odnoszę wrażenie, poparte kilkunasto już letnim doświadczeniem mieszkańca wspaniałego Grodu nad Narwią, że ten drugi kierunek jest bardziej zauważalny społecznie. Wtedy na stadionie śmierdzi wyjątkowo. Gdyby kibicom zapowiadało się tam prognozę pogody, trzeba byłoby do regułki o korzystnym lub niekorzystnym biometrze dodać zdanie o wietrze, który potęguje odczucie smrodu.
Zatrzymałem się na chwilę przy stadionie, kiedy rozgrywano jakiś bieg. Nie pamiętam, na jakim dystansie. Nie dojrzałem. Oczy zaczęły mi łzawić, na języku poczułem jakiś gorzkawy smak. Wiało od oczyszczalni. Konsekwentnie i ze sporą siłą.
To były chyba najbardziej śmierdzące w historii Igrzyska Polonijne w Łomży. Sąsiedztwo tych dwóch obiektów użyteczności publicznej, stadionu i oczyszczalni, jest chyba najbardziej widocznym przykładem wątpliwiej w mieście myśli urbanistycznej. A może bardziej to przykład na to, że takiej myśli nigdy nie było?! Woń, jaka owiewała sportowców, jest nie do opisania. Nawet ci, z najdalszych zakątków Kazachstanu, którzy dobrze znają mongolską dynastię zapachów wywodzących się wprost z namiotu legendarnego Czyngis Chana, często spoglądali w stronę oczyszczalni z charakterystycznym grymasem na twarzy. To tak, jakby wrzucić wentylator w szambo i otworzyć na oścież drzwi wychodka. Tymczasem my robimy dobrą minę do złej gry i bez większego rozgłosu udajemy, że nic się nie dzieje. Przecież tak już musi być. Skoro nam to nie przeszkadza, co więcej - robimy z tego powoli taką swoistą wizytówkę miasta, to znajdą się jeszcze inne miejsca do zagospodarowania. W szalecie miejskim przy pl. Niepodległości można byłoby urządzić siłownię. Oczywiście, opłaty za korzystanie ze sprzętu zrekompensowałby brak opłat pobieranych przez szalet. Dzięki temu, można byłoby liczyć na większą liczbę zróżnicowanej klienteli wychodka. Paleta zapachów byłaby zróżnicowana. Przecież tak właśnie lubimy!
Nie wytrzymałem długo na tym stadionie, chociaż wielu przekonywało, że po pół godzinie człowiek już tego wszystkiego prawie nie zauważa. Można nawet zaryzykować głębszy oddech. Zmartwiłem się. Żeby tylko nikt tego nie uznał za doping.
Igrzyska polonijne, to - obok festiwalu „Walizka” - najbardziej znane w świecie wydarzenie organizowane w Łomży. Sam nie wiem, które bardziej wartościowe z punktu widzenia promocji miasta. „Walizka” jest pewnie bardziej prestiżowa, ale też wąska w odbiorze i nadaniu. Artyści, a czasem prości sztukmistrze prezentują wąski wycinek sztuki, a czasem zwykłego kuglarstwa. Tu sport, wprawdzie nie zawsze na wysokim poziomie, ale może zainteresować szerokie grono odbiorców. Te dzieciaki przyjazdem do Łomży na Igrzyska żyją w swoich rodzinach, a czasem i swoich miejscowościach. Czasem tam, gdzie o Polsce mówić trudno. Po powrocie dzieciaki zapewne opowiadają: jak to w macierzy było. Tych opowieści słuchają koledzy, przyjaciele, domownicy ze łzami w oczach. I wszyscy już wiedzą, że atmosfera igrzysk była jak nigdy! I śmierdziało jak zwykle.