Reformujemy Służbę Zdrowia
Góra z górą się nie zejdzie, a pomysł z ministrem?! A jakże! Niejaki Hausner wpadł nawet na genialny. Za wizyty u lekarzy będziemy płacić. W pierwszym projekcie mowa była o odpłatności 2 do 5 zł za samą wizytę. Wprawdzie zaraz potem niejaki Janik powiedział wszystkim, że pomysł jest do bani ale i tak podniósł się rwetes. W sumie wszystko spaliło na panewce. Ze wstydu spalił się też Hausner. Wszystko jest więc po staremu przynajmniej jeszcze dzisiaj rano (niezależnie, które to jest rano). Jedynie ministrowie mieli pretensje do Janika że ten mógłby im mówić przynajmniej pół godziny wcześniej co oni myślą na dany temat, żeby pół godziny później nie musieli się z tego tłumaczyć.
Nie trzeba podwyżek by usprawnić działanie służby zdrowia i ograniczyć jej chłonność finansową. Pomysłami mogą wspomóc nas unijni bracia. W jednym z angielskich szpitali wprowadzono kody kreskowe. Pacjent nosi takie oznaczenie na pasku czepianym u nadgarstka. Dzięki temu wiadomo jakie leki przyjął i za ile. Problem w tym że u nas spece od finansów mogliby wprowadzić obowiązek posiadania kas fiskalnych. Dodatkowo, pacjentów na OIOM-ie można by zawinąć w folię aluminiową. Nie tracili by świeżości
W poczekalniach można by np.: ustawić grzędy. Ograniczyło by to znacznie tłok przed gabinetami specjalistów. Ci którzy mieli by właśnie wchodzić na badania byli by na samej górze. Jak skoczy z 2 metrów i nic mu się nie stanie, to zdrów i wraca do domu! Tradycyjnie będąc o krok dalej niż inni, moglibyśmy kody kreskowe tatuować na ciele pacjenta. Już wiadomo, że chłopy wypieli się na znakowanie trzody. Można więc do tego użyć tatuownic przeznaczonych do znakowania warchlaków. Jakby nie odpowiadał ten system pacjenci mogli by skorzystać z urządzeń montowanych w fermach drobiu, które kody kreskowe malują na jajkach. Tu jednak larum mogą podnieść parlamentarne feministki, bo to przecież dyskryminacja.
A gdyby tak ministerialni spece od zdrowotności postanowili, zamiast podnosić składki – ograniczyć wydatki. Tu niestety trwoga ogarnia emerytów i rencistów. Minister może bowiem powołać odpowiednie służby, które w ramach rewaloryzacji tych świadczeń potrącały by... staruszki na pasach. Pielęgniarki miały obowiązek robienia zastrzyków tylko do połowy. Lekarz udzielał by porady półgębkiem. To wszystko w przypadku ograniczenia wydatków o połowę. Kompleksowo leczono by tylko półpasiec. Pomimo tych zabiegów i tak termin “NFZ”, został by zapożyczony przez astronomów dla określenia czarnej dziury.
Pointując poważnie ten polityczno-zdrowotny absurd, tą degrengoladę zależności finansowo- medycznych tego państwa: niezależnie od tego ile pieniędzy będzie w worku to i tak jest on dziurawy.
W tym kraju to chyba łatwiej i taniej wyleczyć się z dysleksji niż z przeziębienia.
Mariusz Rytel