Wspomnienia nauczycieli i absolwentów
Leon Radziszewski, dyrektor szkoły w latach 1975 – 1989
Moja przygoda z „Jubilatką" zaczęła się 1 września 1975 r. i trwała aż do 31 sierpnia 1995r. Przez 13 lat pełniłem funkcję dyrektora szkoły, a pozostałe 7 lat, będąc już na emeryturze, pracowałem jeszcze w niepełnym wymiarze godzin. Jestem dumny z tego, że przez te 20 lat wspólnie z Radą Pedagogiczną, Komitetem Rodzicielskim, Samorządem Uczniowskim i innymi organizacjami szkolnymi, a przede wszystkim z młodzieżą tworzyć mogłem tak bogatą historię szkoły. Nasz wspólny wysiłek pozwolił rozwiązać wiele palących problemów i zapewnić prawidłowe funkcjonowanie placówki. Za najważniejsze osiągnięcie uważać należy rozwiązanie problemu ogrzewania budynku szkolnego, zapewniającego nauczycielom i uczniom godziwe warunki pracy i nauki.
Nie wszyscy dziś pamiętamy o tym, ze był to dla szkoły problem zasadniczy. Budynek szkoły był ogrzewany z własnej kotłowni mieszczącej się w ówczesnym internacie szkolnym. Nie zapewniała ona odpowiedniej ilości ciepła do ogrzania budynku. Był on ciągle niedogrzany. Młodzież na zajęciach lekcyjnych musiała okrywać się płaszczami, zakładać rękawice. Wielu uczniów z powodu niskich temperatur w szkole często przeziębiło się i chorowało.
Nie przynosiły pożądanych efektów moje starania poprawy ogrzewania. Jeszcze dziś pamiętam wydarzenia, które zakończyło się w Sądzie Pracy w Białymstoku. W celu poprawy pracy kotłowni zatrudniłem trzeciego palacza co. Nie spodobało się to jednemu z dotychczasowych palaczy. Obniżyły się jego zarobki, bowiem odpadły godziny ponadwymiarowe. Zaczął utrudniać pracę nowemu koledze do tego stopnia, że przed zmianą zasypał mu miałem węglowym cały piec centralnego ogrzewania, a tym samym spowodował wygaśnięcie pieca i wyłączenie ogrzewania na kilka dobrych godzin. Za powyższy czyn zwolniłem go z pracy w trybie natychmiastowym. Od mojej decyzji odwołał się do sądu. Jednak sprawa dla niego zakończyła się niepomyślnie i to dopiero aż w Sądzie Pracy w Białymstoku. Mimo dalszych usilnych starań ogrzewanie nadal było problemem, który utrudniał pracę nauczycielom i naukę uczniom. Z ogrzewaniem budynku szkolnego miała również związek sroga zima 1979 r. Pamiętam, że atak zimy przyszedł niespodziewanie w noc sylwestrową. Rozszalała się wówczas śnieżyca, połączona z wichurą i znacznymi spadkami temperatury. Niedomknięte na pierwszym piętrze okno w łazience spowodowało obniżenie temperatury wewnętrznej do tego stopnia, że zamarzły i pękły dwa żeberka kaloryfera. Nasza szkoła, tak jak i wiele innych w województwie, nie posiadała na atak tak srogiej zimy odpowiedniej ilości opału. Kuratorium Oświaty i Wychowania, biorąc pod uwagę ten fakt oraz trwające nadal mrozy, podjęło decyzję o zawieszeniu zajęć szkolnych i poleciło na ten okres wyłączyć centralne ogrzewanie. W wyniku tej błędnej decyzji pozamarzała w budynku szkolnym prawie cała instalacja co.
Do dziś pamiętam tę przerażającą sytuację. Zelżały mrozy, Kuratorium Oświaty i Wychowania odwołało zawieszenie zajęć i poleciło przygotować budynek szkolny do ich wznowienia. Kosztowało mnie to wiele wysiłku. Powołałem w tym celu ekipę, która bez przerwy pracowała prawie trzy doby - trzeba, bowiem było rozmrozić prawie całą sieć co. - czyli metr po metrze podgrzewać rury, zdejmować, rozgrzewać i płukać grzejniki, aby w ten sposób przywrócić obieg wody w sieci. Praca ta jeszcze dziś czasami śni mi się po nocach.
Pomijając skutki zimy 1979 r. problem ogrzewania budynku szkolnego był nadal nierozwiązanym. Udało się go w końcu rozwiązać poprzez podłączenie obu budynków (szkoły i internatu) do miejskiej sieci ciepłowniczej. Wymagało to wykonania przyłącza oraz pobudowania w kotłowni w internacie węzła cieplnego, który zapewnił wreszcie właściwą ciepłotę w szkole. Wszyscy odetchnęliśmy i nie marzliśmy już więcej. Było to wielkie dla nas osiągnięcie, bowiem radykalnie uległy poprawie warunki pracy nauczycieli i nauki uczniów. Trwają one do dziś.
W tym okresie szkoła borykała się również z innymi problemami. Należy tu wymienić zbyt szczupły personel gospodarczy -sprzątaczki, woźny, dozorca nocny. Nie zapewniał on należytego funkcjonowania obiektu szkolnego. W tym czasie łatwo można było znaleźć sobie pracę. Fakt ten wpływał ujemnie na efektywność pracy personelu gospodarczego szkoły. Bardzo często była ona wykonywana byle jak i to w myśl modnego wówczas hasła - „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy...". Pamiętam ten problem doskonale, bowiem każdorazowe moje uwagi dotyczące podniesienia wyników pracy sprzątaczek, kończyły się porzucaniem przez nie pracy. Bywały tygodnie, że 2-3 sprzątaczki porzucały pracę. W takiej kłopotliwej sytuacji szkoła znajdowała się dość często. Utrudniało to znacznie normalną pracę szkoły. Z konieczności w utrzymaniu czystości w szkole pomagała wówczas bardzo często sama młodzież.. Pamiętam jak nasi uczniowie w wolnych chwilach wykonywali wiele prac związanych z upiększaniem pomieszczeń szkolnych, porządkowali posesję szkolną, malowali jej ogrodzenie, sadzili i pielęgnowali wokół ogrodzenia żywopłot, troszczyli się o należyty wygląd trawników i kwietników, dbali o estetyczny wygląd pracowni szkolnych. Wraz z rodzicami malowali pomieszczenia szkolne, a wszystko po to żeby z braku odpowiednich na ten cel środków, stworzyć jak najlepsze warunki pracy i nauki w swojej szkole. Nasi uczniowie wówczas przejawiali wielkie zaangażowanie i troskę o swoją szkołę po to, by było w niej nam wszystkim dobrze, by polepszone w ten sposób warunki przyczyniały się do lepszych wyników nauczania i wychowania W historii szkoły lata 1975-1988 były latami największego jej rozkwitu. Wpływ na to miały między innymi potrzeby kadrowe nowopowstałego województwa łomżyńskiego. Na bazie istniejącego Liceum Ekonomicznego i Zasadniczej Szkoły Handlowej powstały w tym okresie nowe kierunki kształcenia:
w Liceum Ekonomicznym powstały nowe specjalności: administracja państwowa, eksploatacja pocztowa, rachunkowość gospodarstw rolnych, ekonomika i organizacja przedsiębiorstw handlowych, w Zasadniczej Szkole Zawodowej powstały kierunki
kształcące w zawodach: kelner, kucharz, piekarz, ciastkarz, masarz,
powstała również Zasadnicza Szkoła Zawodowa DokształcającaNr2, w której przedmiotów ogólnokształcących uczyli się młodociani pracownicy usługowych zakładów pracy,
powstała nowa szkoła - Liceum Zawodowe kształcące w zawodach:
sprzedawca - magazynier, gastronom.
W tym czasie powstał wydział zaoczny kształcący na poziomie Średniego Studium Zawodowego w zawodach: spożywczym, społeczno - prawnym. Wydział ten w niedługim czasie rozrósł się znacznie i decyzją Kuratorium zostało powołane Centrum Kształcenia Ustawicznego. Powołane było również w tym czasie Studium Pomaturalne kształcące w zawodach: włókienniczym, bibliotekarskim, administracji państwowej, eksploatacji pocztowo -telekomunikacyjnej, obsługi ruchu turystycznego oraz pracowników socjalnych.
Był to szczyt rozwoju szkoły, Liczyła ona wówczas 44 oddziały prawie z 1800 uczniami. Szkoła pękała wówczas w szwach, przybywało oddziałów, a liczba izb lekcyjnych nie ulegała zwiększeniu. Z tego powodu zmuszeni byliśmy pracować cały tydzień na dwie zmiany nie wyłączając również niedzieli. Zajęcia lekcyjne trwały wówczas od godziny 8:00 rano do godziny 20:00 wieczorem..
W takiej sytuacji należało czynić starania dalszego polepszenia warunków pracy nauczycieli i uczniów. Szkoła w tym czasie dysponowała znikomymi środkami finansowymi. Zapewniały one tylko w stopniu dostatecznym jej podstawową działalność. Często brakowało środków na zaspokojenie wielu potrzeb np. na remonty bieżące. Z tego też powodu młodzież wraz z rodzicami odnawiała izby lekcyjne i pomieszczenia szkolne; rodzice gromadzili środki pieniężne, które umożliwiały w modnych wówczas czynach społecznych, pobudować na posesji szkolnej kompleks boisk sportowych oraz rozbudować szkołę o pomieszczenia na szatnię szkolną, jedną izbę lekcyjną oraz harcówkę.
Wyżej wymienione inwestycje kosztowały Społeczny Komitet Budowy oraz dyrekcję szkoły wiele wysiłku. Panował wówczas centralny rozdział materiałów budowlanych - na cegłę, stal, cement itp. materiały trzeba było mieć przydział. Wymagało to wydeptania ścieżek do Wojewódzkiej Komisji Planowania Gospodarczego, aby można było otrzymać przydział i kontynuować zaplanowaną budowę. Szczególnie duże trudności w tym zakresie wystąpiły przy budowie szatni. Jednak udało się je pokonać, ukończyć rozbudowę szkoły i urządzić szatnię z prawdziwego zdarzenia.
Dziś już niewielu pamięta, że wtedy funkcję szatni spełniały szafeczki stojące na korytarzach szkolnych. Nie zapewniały ona żadnego zabezpieczenia garderoby uczniów, zdarzały się, więc częste jej kradzieże. Swoim wyglądem szpeciły one ponadto korytarze szkolne oraz zmniejszały znacznie ich powierzchnię.
Dobudowa szatni zlikwidowała te problemy - znikły kradzieże uczniowskiej garderoby, uległ poprawie wystrój korytarzy, poprawiła się ich estetyka i funkcjonalność.
W omawianym okresie szkoła za osiągane wyniki w pracy dydaktyczno - wychowawczej była bardzo wysoko oceniana przez władze oświatowe oraz cieszyła się wysokim uznaniem w swoim środowisku. Była jedną z najpopularniejszych szkół dla dziewcząt w ówczesnym województwie. Wysokie oceny pracy szkoła otrzymywała od różnych organów kontrolnych. Były to oceny wizytacji kuratoryjnych i ministerialnych prowadzonych przez Główną Inspekcję Szkolną. Również bardzo wysoką ocenę, a zdarzało się to rzadko, otrzymała szkoła od Głównej Inspekcji Terenowej, która w protokole pokontrolnym wymieniła nas jako placówkę przodującą w województwie.
Jak widać lata 1975-1995 były w wiekowej historii szkoły latami burzliwego jej rozwoju.
Cieszę się, że w tym okresie udało się Radzie Pedagogicznej i społeczności uczniowskiej osiągnąć tak wysoki poziom nauczania i wychowania oraz zabezpieczyć potrzeby kadrowe województwa. Nasi absolwenci cieszyli się i cieszą po dzień dzisiejszy dobrym przygotowaniem do wykonywania swoich zawodów, dobrym przygotowaniem do życia, cieszą się uznaniem swoich pracodawców.
Dla nas nauczycieli jest to najwyższa zapłata za naszą pracę.
Iwona Minda, dyrektor szkoły w latach 1989 - 1991
25 lat pracy w „Ekonomiku” wspominam bardzo serdecznie. Szczególnie ciepło myślę o okresie, kiedy przyszło mi kierować największym w owym czasie Zespołem Szkół Zawodowych w woj. łomżyńskim. Pełnienia tej funkcji nauczyłam się będąc kilka lat zastępcą długoletniego dyrektora mgr Leona Radziszewskiego, oraz wieloletniego zastępcy dyr. mgr Stanisława Olkowskiego. To właśnie Ci wspaniali ludzie łączyli w sobie cechy sprawnych organizatorów i dobrych ludzi. Myślę, że dzięki nim udało mi się stworzyć atmosferę współpracy wszystkich nauczycieli, pracowników administracyjnych oraz ogromnej życzliwości wobec uczniów.
Roman Sobiecki, dyrektor szkoły w latach 1991 – 1996
MOJE PIĘĆ... LAT W EKONOMIKU
Ja to miałem szczęście, że w tamtym momencie, pracować mi przyszło, w Ekonomiku nad Narwią, ja to miałem szczęście…W taki oto sposób, parafrazując słowa Jana Kasprowicza, wyrażam swoją ocenę pięciu, a właściwie siedmiu lat pracy w Ekonomiku w Łomży.
Każdy Jubileusz skłania do refleksji. Jubileusz 100 – lecia jest okazją do pogłębionej refleksji, podsumowań, ocen, snucia planów na przyszłość. Korzystając z okazji i odpowiadając na zaproszenie Dyrektora Szkoły, podzielę się swoimi refleksjami z Czytelnikami, w tym Absolwentami, byłymi i obecnymi Nauczycielami, Pracownikami Administracji oraz Młodzieżą szkolną. Okres dziesięciu lat, jaki upłynął od zakończenia mojej pracy w Szkole i jednocześnie od Uroczystości Jubileuszowych z okazji 90 – lecia Szkoły, pozwala na szereg uogólnień. Zbyt wiele wydarzyło się w tamtym czasie, aby można było odnieść się do wszystkiego. Dlatego też skoncentruję się na sprawach najważniejszych.
POCZĄTKI
„Przeżyj to sam, nie zamieniaj serca w twardy głaz, póki jeszcze serce masz…”. Słowa tej piosenki zadedykowała mi Iwona Minda, która była dyrektorem Szkoły bezpośrednio przede mną. Spełnienie życzenia Iwony, oznaczało ni mniej ni więcej jak organizowanie pracy Szkoły w taki sposób, aby „Szkoła żyła”. Wtedy tylko można coś „przeżyć”. Życie Szkoły oznacza to, że jest ona nie tylko miejscem zdobywania wiedzy i kształtowania umiejętności zawodowych oraz miejscem zarabiania (niewielkich) pieniędzy, ale też miejscem nawiązywania przyjaźni, kształtowania osobowości, miejscem zabawy i rozrywki, a w rezultacie źródłem radości i szczęścia każdego, kto z taką Szkołą ma do czynienia.
Na początku mojej kadencji, tj. w 1991 roku określiliśmy główne zadania wychowawcze Szkoły, wśród których za najważniejsze uznaliśmy (Rada Pedagogiczna) takie kształtowanie osobowości, aby cele życiowe młodzieży określały trzy słowa: BYĆ – MIEĆ – KOCHAĆ. W takiej właśnie kolejności. Uważam, że taka kolejność celów życiowych każdego człowieka, jest wielkim wyzwaniem współczesności. Żyjemy w czasach, gdzie dominuje pogoń za pieniądzem, „rzeczy” zbyt często panują nad ludźmi, prowadzi to nawet do „odczłowieczania” osoby ludzkiej. Mówię o tym jako ekonomista, czyli ktoś, dla kogo pieniądz powinien odgrywać bardzo ważna rolę. Należę jednak to tej, może nawet mniej licznej grupy ekonomistów, którzy uważają ekonomię przede wszystkim za naukę społeczną, a nie ilościową. Oznacza to, że ekonomia jest nauką podpowiadającą ludziom, jak radzić sobie ze zjawiskiem rzadkości, ale uwzględniającą aspekty społeczne. Nie może to być nauka, która tylko podpowiada jak „zrobić biznes”, niezależnie od społecznych kosztów. Rzeczy muszą służyć ludziom, a nie ludzie rzeczom.
Czy mieliśmy rację wskazując na takie właśnie cele życiowe człowieka? Na ile nam się udało zaszczepić wśród młodzieży wskazaną hierarchię celów? Na te pytania mogą odpowiedzieć nasi Absolwenci. Zjazd może stanowić okazję do potwierdzenia, albo zaprzeczenia skuteczności realizacji celów wychowawczych Szkoły.
Moja kadencja przypadła na początek okresu transformacji systemowej. Pamiętamy, że był to okres burzliwych zmian w państwie, gospodarce, społeczeństwie, oświacie. Niektóre ze zjawisk, jakie towarzyszyły zmianom w gospodarce, były bardzo dokuczliwe, np. inflacja. Na skutek zmian cen, następowała zmiana płac. Podwyżki płac, rekompensujące wzrost cen następowały nawet kilka razy w miesiącu. W związku z tym trzeba było bardzo często obliczać płace, co stanowiło dodatkową pracę, a obliczeń tych dokonywano „ręcznie” (Piszę o tym, choć za mojej kadencji już tego nie było, na szczęście, ale pamiętam, ile pracy przy wielokrotnym tworzeniu list płac miała księgowa, wspomagana przez nauczycieli).
A czym był początek transformacji dla ponadpodstawowych szkół zawodowych? Był to okres tworzenia nowych programów dla przedmiotów zawodowych, przede wszystkim ekonomicznych oraz braku materiałów dydaktycznych. Nastąpiła też zmiana preferencji młodzieży i ich rodziców w zakresie nauki języków obcych. Na czoło zdecydowanie wysunął się język angielski. Nie było łatwo sprostać tej zmianie, gdyż brak było nauczycieli. Szkoła poradziła sobie z tym problemem. Nowi nauczyciele, zdobywający stopniowo uprawnienia do nauczania języka angielskiego[1], a następnie podnoszący swoje kwalifikacje doprowadził, po kilku latach, do sytuacji, że niektórzy uczniowie wybierali język angielski na egzaminie maturalnym. Ponadto, koniecznością było dyktowanie najważniejszych zagadnień, bo uczniowie nie mieli, z czego uczyć się. Taka sytuacja występowała na przełomie lat 80 – tych i 90 – tych. Prowadząc zajęcia z ekonomii, w klasach III i IV liceum ekonomicznego, byłem zmuszony napisać własne materiały pomocnicze, aby ułatwić uczniom zdobywanie wiedzy odpowiadającej i potrzebnej w zmieniającym się ustroju społeczno-gospodarczym naszego kraju. W tym celu wykorzystałem swoje doświadczenie akademickie, ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, w której cały czas pracowałem (do 1991 r. Uczelnia nosiła nazwę Szkoła Główna Planowania i Statystyki). Uzupełniając i doskonaląc opracowane materiały, w ciągu dwóch lat powstał podręcznik „Podstawy ekonomii”. Z tego podręcznika korzystali uczniowie z wielu szkół w Polsce.
„Próżnia programowo-podręcznikowa”, jaka pojawiła się na początku lat 90 – tych w całej Polsce, zbiegła się z szybko rosnącym zainteresowaniem, ze strony młodzieży, zdobywaniem wykształcenia w zawodach ekonomiczno-handlowych. Taka sytuacja była wywołana kilkoma powodami. Po pierwsze: rynek i to szybko, potrzebował ludzi wykształconych „po nowemu”, czyli dostosowanych do działalności w warunkach gospodarki rynkowej. Po drugie: była obawa o pracę w dłuższej perspektywie, która to stawała się „wielką niewiadomą”, dlatego zdobycie dobrego zawodu na poziomie średnim było rodzajem zabezpieczenia się na przyszłość. Po trzecie: pojawiały się sygnały ze strony szkół, dotyczące czegoś nowego, atrakcyjnego, co stanowiło czynnik przyciągający dobrą młodzież do szkoły. W tym miejscu, z przyjemnością i satysfakcją mogę stwierdzić, że niezagospodarowaną przestrzeń „edukacyjną” znakomicie wykorzystała Nasza Szkoła. To był świetny moment na rozwój własnej inicjatywy. A jak powszechnie wiadomo, inicjatywę wyzwala poczucie wolności. Zmiana ustroju otworzyła szansę dla aktywnych. Uważam, że Ekonomik tę szansę wówczas wykorzystał w 100%. Nasi nauczyciele, posiadający wysoki poziom kompetencji, zarówno ci młodzi jak i ci bardziej doświadczeni, byli otwarci na nowości edukacyjne, chłonęli je. Wymagało to często od nich ogromnego wysiłku intelektualnego, poświęcenia własnego czasu wolnego. Nie bali się jednak żadnych wyzwań. Np. Krystyna Marusiak, przygotowała się do prowadzenia zajęć ze stenografii, bo taka była wówczas potrzeba (był taki przedmiot w szkole policealnej na specjalności: sekretarka-asytentka dyrektora). Nasi nauczyciele wspierali także inne szkoły. W Ekonomiku działał zespół doradczy z przedmiotów ekonomicznych dla nauczycieli ówczesnego woj. łomżyńskiego. Koordynatorem tego zespołu była Barbara Olszak- wicedyrektor ZSE.
ZŁOTY OKRES
Dla Ekonomika był to „złoty okres”, okres entuzjazmu, spontaniczności, rozkwitu inicjatywy, ale i znaczących sukcesów. Każdy, kto miał tylko jakiś pomysł i możliwości zdobycia interesującego programu, kierunku kształcenia, aktywizacji młodzieży, wzbogacenia bazy dydaktycznej, upiększenia otoczenia, wyposażenia sali lekcyjnej, czynił to tak jak najlepiej potrafił. Nie pytając przy tym, co i ile za to mu się należy. Wszystko to, co pojawiło się gdziekolwiek, a było interesujące, przyjmowaliśmy natychmiast do siebie. Dzięki temu mogliśmy zaoferować młodzieży nowe kierunki kształcenia, zarówno te, które już wdrażane były w życie przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, jak i nowatorskie. Później oferowaliśmy również nowe typy szkół i byliśmy w tej materii wśród pierwszych w kraju. Przykładami tych inicjatyw były programy nauczania na poziomie liceum oraz szkoły policealnej: zarządzanie i marketing, sekretarka-asystentka dyrektora, bankowość, a później technik handlowiec.
Dzięki własnym kontaktom Szkoły, Ministerstwo Edukacji Narodowej włączyło Naszą Szkołę do programu współpracy międzynarodowej, najpierw w ramach PHARE, a później międzyrządowego Polska – Niemcy. Otworzyło to nasze możliwości zarówno programowe, w zakresie dokształcania nauczycieli jak i pozyskiwania nowoczesnej bazy materialnej. W ramach tej współpracy kilkoro nauczycieli z Ekonomika, przez kilka lat uczestniczyło w programie doskonalenia kwalifikacji zawodowych i programów nauczania. Później program został rozszerzony na obszar powszechnego kształcenia ekonomicznego w szkołach zawodowych, także nieekonomicznych. Do programu tego zostali włączeni nauczyciele z kilku szkół zawodowych z ówczesnego województwa łomżyńskiego (m.in. z Łomży, Zambrowa, Kolna, Goniądza, Wysokiego Mazowieckiego). Zajęcia odbywały się zarówno w różnych miejscach w Polsce jak i w Niemczech.
Spontaniczny ruch mający na celu podnoszenie kwalifikacji zawodowych odnosił się również do nauczycieli innych przedmiotów, w tym polonistów, nauczycieli języków obcych, wychowania fizycznego, informatyki, bibliotekarzy. Nasza Szkoła pomnażała swój potencjał intelektualny, a przy okazji uczyniły to inne szkoły. Pomnażała też potencjał materialny. Dzięki środkom pomocowych została wyposażona pracownia symulacyjna. Takich pracowni wyposażono wówczas tylko 5 w Polsce. Pracownię otworzył ówczesny Minister Edukacji Narodowej Ryszard Czarny.
Mówiąc o bazie materialnej, warto przypomnieć, że pierwszy „prawdziwy” komputer Szkoła kupiła na jesieni 1991 roku. Został on przeznaczony do księgowości, tam wówczas mógł być wykorzystany najefektywniej. Pod koniec kadencji, uczniowie mieli do dyspozycji już kilkadziesiąt. Udział w programach centralnych stworzył nam możliwość podjęcia współpracy z kilkoma czołowymi szkołami ekonomicznymi w kraju. Wymienię tu: ZSZ w Koszalinie, ZSE w Nowym Sączu, CKU w Poznaniu, ZSE nr 7 w Warszawie. Organizowane konferencje tematyczne były głównymi formami współpracy. Zorganizowana przez Naszą Szkołę w czerwcu 1995 roku konferencja o zasięgu międzynarodowym (z udziałem m.in. przedstawicieli Federalnego Instytutu Kształcenia Zawodowego z Berlina, pod kierownictwem Pani dr M. Kuntzman) wspominana jest przez jej uczestników do dziś. Niektórzy nawet uważali, że było to najważniejsze wydarzenie oświatowo-kulturalne roku 1995 w województwie łomżyńskim. Pani dr Kunzman, z którą rozmawiałem nie tak dawno, w pierwszych słowach nawiązała do tamtej konferencji, uznając ją jako znaczące w jej życiu, pozytywne wydarzenie. Rzecz idzie o to, że takie wrażenie odnosi się do całokształtu tej konferencji, nie tylko jej warstwy programowej. To było po prostu spotkanie ludzi, którzy debatowali nad programami i metodami kształcenia ekonomiczno-handlowego. Taka sytuacja była możliwa dzięki „życiu” całej Szkoły. Konferencja nie była sprawą tylko nauczycieli przedmiotów ekonomicznych, ale całej Szkoły. Oprócz, oczywiście nauczycieli-ekonomistów, zaangażowani byli nauczyciele języków obcych, w-f, poloniści i wszyscy ci, którzy czuli się przydatnymi w tym przedsięwzięciu. Budowało to atmosferę pracy i wzajemnej pomocy, życzliwości i przyjaźni. W pracy dydaktyczno-wychowawczej jest tak jak w sporcie, mając świetny zespół, można odnosić sukcesy nawet wówczas, gdy nie ma się wielkich indywidualności. Ekonomik miał świetny zespół. Nam nadzieję, że to nie jest tylko historia.
Dzięki opisanym faktom, Ekonomik był oblegany przez bardzo dobrych kandydatów. Bywało tak, że „ogólniaki” uzupełniały wolne miejsca kandydatami, dla których zabrakło miejsc w Ekonomiku. Dobrzy kandydaci sprzyjali kształceniu na najwyższym poziomie. Wysoki poziom był potwierdzany przez naszych uczniów startujących w Olimpiadzie Wiedzy Ekonomicznej. W latach 1991-93 nasi uczniowie zdobyli 6 tytułów laureatów, zajmując czołowe lokaty w finale centralnym. Pamiętam ich nazwiska: Barbara Kołodziejczyk, Katarzyna Cieślińska, Aneta Nowakowska, Katarzyna Stanisławska, Grzegorz Danowski i Urszula Borawska. W 1993 roku Nasza Szkoła zajęła drużynowo II miejsce w Polsce, wśród ok. 300 szkół. Jak się później okazało, sukces trudny do powtórzenia. Sukcesy odnosili też nasi sportowcy, zwłaszcza drużyna dziewcząt w siatkówce – mistrzynie województwa łomżyńskiego.
Cechą wyróżniającą Ekonomik spośród innych łomżyńskich szkół, była znakomita atmosfera panująca w Szkole, zarówno wśród młodzieży jak i nauczycieli. Wspólne spotkania towarzyskie grona nauczycielskiego z okazji Dnia Edukacji, w których uczestniczyli niemal wszyscy, stanowią ważne ogniwo naszej historii. Nauczycieli przychodzili na te spotkania z potrzeby, a nie obowiązku. Inni nam tego zazdrościli. To było coś wspaniałego. Podobne spotkania odbywały się z okazji „Sylwestra” oraz „Studniówek”. Uczestniczyłem w nich z przyjemnością. Systematycznie spotykali się też Nauczyciele – emeryci. Szkoła o nich nie zapominała, traktując ich jako integralną grupę społeczności Ekonomika.
Pragnę przy tym zaznaczyć, że tą atmosferę zastałem w momencie objęcia funkcji dyrektora Zespołu. Powiem więcej, to właśnie ta atmosfera oraz jednomyślność Rady Pedagogicznej, która w głosowaniu tajnym, opowiedziała się za moją kandydaturą, zadecydowały o mojej zgodzie na podjęcie się obowiązków dyrektora Zespołu. Było to dla mnie nowe wyzwanie. Choć mieszkałem wówczas w Łomży, cały czas pracowałem w SGH w Warszawie.
Starania Szkoły, skuteczność i efektywność podejmowanych działań doceniali uczniowie, doceniali rodzice. Rodzice też angażowali się na rzecz pomnażania bazy materialnej Szkoły, ale i na rzecz podnoszenia poziomu kształcenia. Dzięki środkom pochodzącym ze składek rodziców można było dokonać szeregu remontów, w tym wymiany okien. Mogę powiedzieć, że współpraca Szkoły z rodzicami, reprezentowanymi przez Komitet Rodzicielski układała się wzorowo. Pamiętam i doceniam zaangażowanie kolejnych przewodniczących Komitetu: Panią Barbarę Tyborowską, Pana Leszka Konopkę oraz Marię Dołęgowską. To wszystko sprawiało, że praca w Ekonomiku była dla mnie przyjemnością i źródłem satysfakcji.
REFLEKSJA KOŃCOWA
Dziś jesteśmy uczestnikami dwóch ważnych procesów o charakterze wielopłaszczyznowym – ekonomicznym, społecznym, kulturowym, politycznym. Mam tu na myśli proces integracji Polski z Unia Europejską i proces globalizacji. Początek tych procesów widocznych w Polsce, a właściwie ich wyklarowanie, zbiegł się z procesem transformacji systemowej Polski. Z ogromną satysfakcją, z perspektywy czasu, mogę stwierdzić, że Ekonomik znalazł się w nurcie tych procesów. I to nie jako element, bezwiednie niesiony przez jakąś falę, ale jako świadomy i aktywny ich uczestnik, dokładający swoją „cegiełkę” zwłaszcza w procesie integracji z UE. Nie wyprzedziliśmy czasu, bo to nie jest możliwe, ale też nie spóźniliśmy się na „pociąg” z napisem „NOWOCZESNOŚĆ”. O prawdziwości tej tezy świadczy rola, jaką odgrywali nasi nauczyciele, uczestniczący w seminariach i konferencjach w Berlinie, Łomży, Koszalinie, Nowym Sączu, Katowicach. To nie był jednostronny przekaz skierowany do polskich nauczycieli. Strona niemiecka też wiele nauczyła się od nas. I był to proces narastający w miarę upływu czasu i uświadamiania sobie, przez naszych nauczycieli, poczucia własnej wartości.
Po upływie pięcioletniej kadencji musiałem podjąć ważną decyzję: albo ubiegać się o kolejne powołanie, do czego namawiali mnie nauczyciele (rodzina zresztą też), ale równocześnie zrezygnować z pracy na SGH (kontynuowanie łączenia pracy na uczelni w Warszawie z pracą w Szkole w Łomży, było właściwie niemożliwe), albo zamknąć ten rozdział mojej pracy zawodowej. Jak wiadomo, wybrałem to drugie rozwiązanie, a uczyniłem to, z ogromnym trudem. Żal było rozstawać się. Pożegnalne zakończenie roku szkolnego dostarczyło mi ogromnych wzruszeń. I tego nie zapomnę do końca życia.
Po zakończeniu pracy w Ekonomiku, odebrałem i odbieram nadal wiele pozytywnych sygnałów, odnoszących się do tamtego okresu. Szczególnie jest mi miło, kiedy przychodzą do mnie, na SGH, Absolwenci i chcą pisać pracę magisterską. Ostatnio miałem takie dwa przypadki; Karol Sachmaciński (już obronił pracę magisterską) i Artur Piwko. Jeszcze jeden pozytywny przykład, to Tomek Wysocki – słuchacz studiów doktoranckich na SGH, z którym utrzymuję kontakt. Mógłbym wyliczyć więcej, często przypadkowych zdarzeń z nauczycielami, rodzicami, absolwentami, a nawet osobami postronnymi. W takich momentach mam poczucie, że pracując w Ekonomiku nie zmarnowałem czasu.
W okresie kadencji bezpośrednio współpracowałem z kilkoma osobami, którzy pełnili funkcje moich zastępców. Przez całą kadencję zastępcą dyrektora była Barbara Olszak, ponadto zastępcami byli: Andrzej Drozdowski, Wacław Brześkiewicz, Jan Mieczkowski, Elżbieta Kęsik oraz Aleksandra Grodzka i Agnieszka Okulicz-Kozaryn, które były kierownikami kształcenia zawodowego. W tym miejscu, pozwolę sobie, wymienionym osobom, wyrazić podziękowanie. Bez tych osób nie zrobilibyśmy tego, o czym napisałem wcześniej. Czynię to, nie, dlatego, że zapomniałem o tym w odpowiednim czasie, ale dlatego, że z perspektywy czasu, wzbogacony o kolejne doświadczenia, mogę podziękowania ponowić.
Podobne podziękowania kieruję do wszystkich współpracujących ze mną nauczycieli, pracowników administracji, uczniów, absolwentów, szefów firm, rodziców. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty.
Z okazji tak wspaniałego Jubileuszu 100 – lecia Szkoły, życzę:
Nauczycielom – samych „szóstek”, aby mogli je stawiać
Uczniom – samych „szóstek, aby mogli je otrzymywać
Pracownikom administracji – samych „szóstek”, aby mogli im kibicować
Rodzicom – samych „szóstek”, aby mogli się z nich cieszyć
„DWIEŚCIE LAT DLA ŁOMŻYŃSKIEGO E K O N O M IKA”.
Wszystko w życiu przemija powoli, pamięć o szczęściu i o tym, co boli, wszystko przemija, tak chce przeznaczenie, lecz jedno zostaje – WSPOMNIENIE.
Zofia Kowalska, wspomnienia nieżyjącej już nauczycielki szkoły odnalezione w materiałach historycznych dotyczących szkoły
W szkole Handlowej Polskiej Macierzy szkolnej zaczęłam pracować w 1932 ucząc stenografii i pisania na maszynach. Dyrektorem był p. Rogulski. Szkoła mieściła się przy ulicy Sienkiewicza. Następnym dyrektorem był p. Henryk Namysłowski. Szkoła otrzymała nowy budynek przy ul. Zjazd. W okresie powojennym powróciłam do pracy w szkole. Przez pewien czas uczyłam towaroznawstwa i nauki o handlu. Był to okres władzy Sowieckiej. Część młodzieży należała do organizacji Z.M.S. (Związek Młodzieży Socjalistycznej) W owym okresie zdarzały się różne sytuacje grożące oskarżeniem o brak szacunku dla władzy. Takim przypadkiem był na lekcji omawiany temat o cukrze. Jeden z uczniów stwierdził, że wywozimy go do Rosji, co mogłoby być odczytane jako wrogie nastawienie do wschodniego sąsiada. Jakoś zareagowałam, ale powiedziałam o tym dyrektorowi. Dyrektor wezwał ucznia i kazał opracować referat o cukrze, który musiał wygłosić na sali wobec całej szkoły. Ja i dyrektor byliśmy kryci w przeciwnym razie wezwano był nas do Urzędu Bezpieczeństwa tzn. UB. Innym przypadkiem na lekcji pisania na maszynie była próba pisania ulotek z okazji 3-Maja, w porę zareagowałam ratując w ten sposób ucznia i siebie przed represjami UB.
W szkole kwitło także życie rozrywkowe, pamiętam wystawianą sztukę o księgach handlowych, każda księga wypowiadała się i tańczyła.
Przepracowałam w szkole 36 lat po przejściu na emeryturę w 1976 r. nadal udzielałam się społecznie prowadząc archiwum, co sprawia mi przyjemność.
Mateuszczyk Helena (Świerszcz)
przedwojenna uczennica szkoły i powojenny nauczyciel szkoły
Drogi naszej szkoły przekroczyłam we wrześniu 1937 r. Szkoła miała wówczas nazwę: Gimnazjum Kupieckie Polskiej Macierzy Szkolnej. Inną nazwę miały klasy starsze, a mianowicie: Średnia Szkoła Handlowa Polskiej Macierzy Szkolnej. Mieściła się ona w budynku, adaptowanym i odpowiednio przygotowanym dla potrzeb szkoły, przy ul.gen. Orlicz Dreszera /obecnie ul. Zjazd/.
Oprócz sal przeznaczonych dla poszczególnych klas mieściły się w nim dwie pracownie specjalistyczne:
- pracownia reklamy,
- pracownia organizacji i techniki handlu. Jedynym mankamentem był brak sali gimnastycznej.
Dyrektorem szkoły był wówczas p. Henryk Namysłowski. Cieszył się on szczególnym autorytetem. Czuliśmy wobec niego respekt, a jednocześnie wiedzieliśmy, że można na niego liczyć w każdej sytuacji życiowej.
Personel pedagogiczny stanowili: p.p. Bronisława Jasieńska, Mieszalski, Świetlik, Krauze, Knechtel, ks. Dobkowski, Zofia Kowalska, Małaszkówna, Oleszkówna, Dwulitówna, Mogielnicki, Kaczkowska, Szokalski . Kadra pedagogiczna odznaczała się wysokim poziomem intelektualnym i moralnym. Wszyscy nauczyciele cieszyli się ogromnym szacunkiem, zaufaniem, a nawet sympatią wychowanków.
Dzięki solidnej i uczciwej postawie naszych nauczycieli byliśmy wdrażani do systematycznej pracy nad zdobywaniem wiedzy i nabywania odpowiednich umiejętności do przyszłej pracy zawodowej.
Wpajali w nas nie tylko wiedzę, ale w równej mierze wartości moralne jak: patriotyzm, obowiązkowość, odpowiedzialność, wiarygodność, skromność, szacunek dla otoczenia, wdzięczność.
Zajęcia lekcyjne prowadzone były w formie wykładów, ćwiczeń, pokazów, a czasem w formie referatowo-dyskusyjnej. Zajęcia, ogólnie stwierdzając, były prowadzone ciekawie i mobilizowały do pracy. Nadmienić trzeba, że szkoła nasza przygotowywała do pracy nie tylko w jednostkach handlowych. Absolwenci byli przygotowani do prowadzenia własnych małych i średnich przedsiębiorstw oraz do pracy w innych jednostkach gospodarczych, w administracji, w bankach, jednostkach ubezpieczeniowych.
W ramach zajęć pozalekcyjnych działały następujące organizacje: ZHP, Liga Ochrony Przyrody, Liga Morska i Kolonialna, Sodalicja Mariańska.
Szczególnie prężnie działała Sodalicja Mariańska, której opiekunami byli: ks. Bolesław Dobkowski i profesor jęz. niemieckiego Knechtel. Osobiście miałam zaszczyt być jej członkiem i uzyskać wraz z grupa koleżanek najwyższe odznaczenie w postaci błękitnego medalu z rąk J.E. Biskupa Stanisława Kostki Łukomskiego.
Ważnymi wydarzeniami w szkole były:
- coroczne olimpiady sportowe młodzieży w różnych dyscyplinach,
- wycieczki krajoznawcze oraz tzw. majówki w lesie jednaczewskim,
- akcje sadzenia drzew,
- uroczystości patriotyczne i religijne związane z obchodami świat państwowych i kościelnych.
Młodzież pochodziła głównie ze środowisk tzw. klasy średniej tj. drobnych kupców, urzędników, rolników i robotników.
Atmosfera pracy szkoły, autorytet grona nauczycielskiego oraz możliwości kształcenia uzależnione względami finansowymi /czesne/ spowodowały, że uczniowie traktowali obowiązki szkolne z powagą i poczuciem odpowiedzialności.
Zachowanie uczniów było nienaganne zarówno na terenie szkoły jak i w miejscach publicznych. Jednakowe mundury szkolne i tarcza szkolna, umieszczona na jego lewym rękawie, sprawiały, że młodzież wyglądała schludnie i stanowiła jednolitą, zdyscyplinowaną zbiorowość.
Niestety szczęśliwy okres lat młodzieńczych skończył się z dniem 1 września 1939 r. Budynek szkoły legł w gruzach, a społeczność szkolna rozproszyła się. Władze radzieckie utworzyły w miejsce naszej szkoły tzw. dziesięciolatkę o nazwie Polska Szkoła Średnia Nr 3
W czasie okupacji hitlerowskiej szkoły nie funkcjonowały. Jedynie jednostki pobierały naukę w tzw. tajnym nauczaniu.
Po raz drugi przekroczyłam progi naszej szkoły 1 września 1945r. Tym razem jako nauczycielka. Swoją, dość szybką, karierę zawodową zawdzięczam sprzyjającym okolicznościom losu.
Organizatorem szkoły był mgr Eugeniusz Kraszewski, który jednocześnie był dyrektorem Liceum Pedagogicznego. Jego zasługą było adaptowanie dla potrzeb szkoły budynku dawnej fabryki octu.
W roku szkolnym 1945/46 młodzież naszej szkoły uczyła się w budynku mieszkalnym razem z uczniami L. Pedagogicznego przy Al. Legionów (obecnie mieści się w nim m.in. redakcja Kontaktów). 1 września 1945 r. przeniesiono nasza szkołę do nowego wyremontowanego budynku przy ul. Polowej. Ilość sal klasowych była odpowiednia by pomieścić T,TI,TTI klasę Państwowego Gimnazjum Handlowego oraz I klasę Państwowego Liceum Handlowego, do której przyjęto uczennice po tzw. małe maturze Liceum Ogólnokształcącego.
Szkoła zatrudniała wówczas 4 nauczycieli etatowych, pozostali nauczyciele byli tzw. dochodzącymi. Stopniowo liczba nauczycieli etatowych wzrastała. Do pełnej stabilizacji zawodowej nauczycieli było jeszcze daleko.
Od r. 1947 do października 1956 w związku z realizowaniem przez organy państwowe walki z tzw. reakcją, następowały częste zmiany kadrowe. Dotyczyły one zarówno kierownictwa szkoły jak i nauczycieli. Dobierano na miejsce zwolnionych, aresztowanych lub zaginionych bez wieści osób, ludzi "poprawnych politycznie". Nawet młodzież w czasie pochodów pierwszomajowych śpiewała: "My ZMP reakcji nie boimy się".
Zmieniały się szczególnie w tych latach programy nauczania w związku z wprowadzanymi zmianami profilu szkolenia zawodowego dostosowanego do zmian ustrojowych.
Zmieniały się nazwy szkoły. Przez kilka lat, od r.1951-1960, byliśmy szkołą resortową Ministerstwa Finansów. Kształciliśmy młodzież w różnych specjalnościach zgodnie z zaleceniami Departamentu Szkolenia M.F. Nazwy szkoły były następujące:
- Technikum Administracyjno-Gospodarcze MF,
- Technikum Finansowe MF,
- Technikum Rachunkowości MF.
Od roku 1960-1970 szkoła nosiła nazwę Technikum Ekonomiczne i została przekazana pod nadzór Kuratorium Okręgu Szkolnego w Białymstoku. Od roku 1971 wprowadzono nazwy:
- Liceum Ekonomiczne,
- Zespół Szkół Zawodowych,
- Zespół Szkół Ekonomicznych.
Należy nadmienić, że w roku 1950 zaistniała przesłanka likwidacji szkoły w celu zbadania przydatności szkoły typu ekonomicznego na terenie powiatu łomżyńskiego. Zostaliśmy poddani szczegółowej kontroli przez zespół ekspertów Kuratorium. W wyniku działań kontrolnych stwierdzono, że szkoła stoi na bardzo wysokim poziomie i przygotowuje zadowalająco pracowników do pracy w jednostkach gospodarczych (handlowych, przemysłowych, usługowych), administracyjnych i finansowych.
Efektem tej oceny było podjęcie decyzji o wprowadzeniu nowego (prócz istniejącego) szkolenia zaocznego dla pracujących, a następnie Policealnego Studium Zawodowego.
Pierwszymi absolwentami naszej szkoły byli uczniowie:
- klasa II Państwowego Liceum Handlowego
- klasa IV Państwowego Gimnazjum Handlowego.
Szczególnie utkwiły mi w pamięci chwile z nimi przeżyte, gdyż byłam ich nauczycielem księgowości i arytmetyki handlowej oraz wychowawczynią. Trzeba przyznać, że młodzież, która przybyła do szkoły po przeżyciu wielu tragedii życiowych jak obozy koncentracyjne, łagry, więzienia, prace przymusowe itp., była pod każdym względem wzorowa. Bardzo pilnie chłonęli wiedzę, zawsze przygotowani do zajęć, uprzejmi, odnoszący się z szacunkiem do otoczenia, byli ogromnym wsparciem psychicznym dla nauczycieli w tych trudnych, skomplikowanych czasach.
Warto jeszcze wspomnieć, że z inicjatywy uczniów wprowadzono zwyczaj noszenia jednakowych czapek zarówno dla "pań i panów" (tak się do nich zwracaliśmy ze względu na ich dość zaawansowany wiek). Były to czapki z daszkiem w kolorze zielonym, kształtem zbliżone do czapek akademickich. Nic dziwnego, że noszono je chętnie. Wielkim osiągnięciem, a jednocześnie sukcesem szkoły było uzyskanie zezwolenia na budowę nowego budynku szkolnego przy ul. Mikołaja Kopernika, w którym rozpoczęliśmy pracę 1 września 1969r. Od tego czasu szkoła rozwijała się w szybkim tempie. Stawała się coraz bardziej nowoczesnym ośrodkiem szkolenia ekonomicznego. Ostatnio ze względu na ograniczone możliwości uzyskania pracy przez absolwentów, wprowadzono klasy ogólnokształcące.
Miejmy nadzieję, że w najbliższej przyszłości zaistnieją odpowiednie warunki rozwoju gospodarczego, w wyniku, których potrzebni będą fachowcy z wykształceniem ekonomicznym.
Należy, więc życzyć szkole i jej pracownikom następnych stu lat!
Barbara Brajczewska (Modzelewska)
uczennica Liceum Handlowego w latach 1948-1950, a w latach 1961-1993 nauczyciel szkoły
Naukę w szkole średniej rozpoczęłam wczesną wiosną 1945 roku (marzec-kwiecień) w Gimnazjum Ogólnokształcącym mieszczącym się przy ulicy Zjazd 1 (obecnie Bursa). Po przeprowadzonych egzaminach zgromadzono nas w budynku szkoły i przydzielono sale – klasy. Kiedy weszłam do swojej klasy, na środku Sali leżała kupa gruzu, a jak podniosłam głowę do góry zobaczyłam niebo. W krótkim czasie uczniowie usunęli gruz i naprawiono dach. Uczyliśmy się do 16 lipca 1945 r. Od września przeniesiono szkołę do budynku Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Bernatowicza. Tam ukończyłam cztery klasy Gimnazjum i otrzymałam tzw. „małą maturę”, która uprawniała mnie do wstąpienia do Liceum. Zdałam egzamin do Liceum Handlowego przy ul. Polowej. Było nas dwie klasy „A” i „B”. Ja byłam w klasie „B”, której wychowawcą był Pan Jerzy Kosmaczewski, a dyrektorem szkoły była Pani Anna Samojło. Byliśmy przerośniętą młodzieżą, poważnie traktującą swoje obowiązki. Klasa była zżyta, zgrana i wspierająca się. Ponieważ budynek szkoły był mały, a młodzieży uczyło się dość dużo, nauka odbywała się na dwie zmiany. Moja klasa uczyła się w godzinach popołudniowych. W pierwszej klasie zorganizowano nam wycieczkę do Wrocławia na „Wystawę Ziem Odzyskanych”. Było to nas młodzieży powojennej wielkie przeżycie. Nauka w Liceum Handlowym trwała dwa lata. W roku 1950 przystąpiliśmy do matury. Nie było podręczników, więc tematy maturalne opracowywaliśmy kolejno dla całej klasy. Każdy uczeń szukał materiałów do swego tematu, potem przepisywaliśmy na maszynie i tam gdzie nie było innych materiałów te opracowania były podstawą do nauki. W naszej szkole nie było żadnej dużej Sali, więc maturę pisemną pisaliśmy w wypożyczonej Sali w Szkole Przemysłu Drzewnego. Był to dodatkowy stres – nieznane otoczenie. Pisaliśmy maturę z języka polskiego i z księgowości. Część ustna odbyła się już w naszym budynku szkolnym. W tamtym okresie nie było studniówki, tylko po zakończeniu matury – bal maturalny – dla nas wielkie wydarzenie.
Na zakończenie nauki w szkole, za dobre wyniki w nauce ja (Barbara Modzelewska) i mój kolega Włodzimierz Włodarzewski otrzymaliśmy dyplom „Przodownika nauki i pracy społecznej”. Upoważniał on do wstąpienia bez egzaminu na wszystkie kierunki studiów. Dyplom ten zasadniczo wpłynął na dalsze moje życie. Ze szkołą byłam związana nadal, po ukończeniu studiów, w latach 1961-1993 byłam nauczycielką „Ekonomika”.
Romuald Sinoff, nauczyciel wychowania fizycznego
Przechodząc obok budynku mieszczącego się przy ul. Kopernika 16 często myślę o tym: czy o szkole, w której pracowałem 27 lat powiedzieć- to jest moja szkoła? o koleżankach, kolegach z pracy w kategorii serdecznego koleżeństwa czy tylko znajomości?
Szybko polubiłem to miasto i szkołę, wówczas Liceum Ekonomiczne a praca nauczyciela zawsze dawała mi dużo satysfakcji.
Zapamiętałem pierwsze spotkanie z dyrektorem Zygmuntem Cieplakiem. Przyjął mnie bardzo serdecznie, ponieważ nie miałem mieszkania, dostałem samodzielny pokój w internacie, zameldowany byłem przez dwa lata w mieszkaniu dyrektora (to jego własna propozycja! Wspaniały człowiek). W październiku 1974r. uczestniczyłem wraz z dyr. w naradzie podsumowującej współzawodnictwo sportowe szkół średnich powiatu łomżyńskiego. LE zajęło w nim przedostanie miejsce przed LO Jedwabne. Dyr. Z. Cieplak był bardzo przygnębiony. Po serdecznej i szczerej rozmowie powiedziałem, że zrobię wszystko, aby sytuacja, którą zastałem nigdy się nie powtórzyła. LE mając dobre warunki do uprawiania sportu (w 1974 była to szkoła z największą salą gimnastyczną) bieżnie, skocznie, boiska powinno zajmować wysoką pozycję w powiecie.
Przeprowadziłem mistrzostwa szkoły w LA, najsprawniejsze dziewczęta weszły do sekcji lekkoatletycznej, przeprowadziłem nabór do drugiej sekcji piłki siatkowej, założyłem klub sportowy SKS „Narew” który po latach zmienił swoją nazwę na „Ekonomik”. Została przedłużona bieżnia do 115m, zakupiony sprzęt sportowy, dresy i ortaliony itp. Mieliśmy do dyspozycji przez okres dwóch lat dwadzieścia rowerów składaków . Wyjeżdżaliśmy do okolicznych lasów na treningi. Dało to dobre rezultaty, drużyna LA zajmowała często II, III a nawet I miejsca w różnych zawodach sportowych. W ogólnej punktacji zajęliśmy III a potem II miejsce w powiecie. Słowa danego p. dyr. Z Cieplakowi dotrzymałem.
W 1975/76 nowym dyrektorem szkoły został mgr Leon Radziszewski. W wyniku nowego podziału administracyjnego kraju powstało woj. łomżyńskie.
W 1976 r we współzawodnictwie sportowym dziewcząt zajmujemy II miejsce w woj łomżyńskim (puchar i dyplom).
Dzięki dyr. szkoły oraz Komitetowi Rodzicielskiemu było zbudowane i modernizowane boisko szkolne.
Biorąc pod uwagę największy postęp we współzawodnictwie, miejsce szkoły w woj łomżyńskim, masowy udział w SiS, szkolenie sędziów i organizatorów sportu, modernizację boisk i urządzeń - Minister oświaty sklasyfikował nas wśród sześciu najlepszych szkól w Polsce (VI 1976r).
zuję wielki sentyment do tej szkoły, z którą tak bardzo zżyłem się, zawsze identyfikowałem, dbałem o jej dobre imię i wysoką pozycję sportową. Razem z młodzieżą przeżyłem drobne porażki oraz wszystkie sukcesy, których przez lata było bardzo dużo.
Pewne ślady stóp swoich w szkole zostawiłem w postaci:- zdobytych pucharów, dyplomów, rekordów w LA, kroniki klubu i innych doświadczonych w uśmiechach, pozdrowieniach, sympatii dawnych uczennic i uczniów spotykanych na drogach życia w różnych sytuacjach.
Dobrze, że mam, co wspominać mile, chociaż tych lat nie odda nikt... ani żadne wspomnienie i refleksja jak i spojrzenie wstecz. Każdego roku w szkole jestem gościem podczas Dnia Edukacji Narodowej wspomnienia w tedy odżywają, są bardziej wyraziste, można je pielęgnować, ale czasu nie da się zatrzymać „Tempora mutmtur...”niestety to dotyczy nas wszystkich.
Kończąc życzę jubilatce następnej „setki” – jeszcze piękniejszej.
Grażyna Długozima – nauczyciel - bibliotekarz
Po piętnastu latach pracy pedagogicznej w technikach w Siedlcach i w Ełku przeniosłam się do Łomży. Był rok szkolny 1979/80. Podjęłam prace w Zespole Szkół Zawodowych Nr 1.
Zostałam etatowym Komendantem szczepu harcerskiego oraz przejęłam wychowawstwo w klasy II LE. W następnych latach uczyłam pięciu przedmiotów zawodowych. Pełniłam funkcję komendanta szczepu harcerskiego w stopniu harcmistrza. Praca w harcerstwie dawała mi wiele satysfakcji. Do dziś wspominam wspaniałe zabytki, jakie zwiedziliśmy z grupą harcerzy z „Ekonomika” podczas wędrówek po Polsce. Harcerstwo wykazywało się inicjatywą nie tylko w szkole, ale i na zewnątrz. Wracając myślami do pracy z młodzieżą muszę stwierdzić, że uczyłam wiele przedmiotów młodzież ZSZ, LE, LZ, dziennego, dwuletniego Policealnego Studium Zawodowego a także Średniego Zaocznego Studium Zawodowego. W pewnym okresie mojej pracy zostałam kierownikiem zajęć pozalekcyjnych wykonując nadal obowiązki nauczyciela.
Prowadząc harcerstwo pisałam kronikę, a później kronikę szkoły aż do emerytury. Pracując w bibliotece miałam nadal kontakt z młodzieżą tyle, że nieco inny, bardziej luźny.
Na tle tych wszystkich wydarzeń rodziła się sympatia do młodzieży, szacunek dla osobowości każdego ucznia, sympatia do koleżanek i kolegów nauczycieli. Z koleżankami i kolegami współpracowałam w wielu poczynaniach szkoły jako pedagog, wychowawca a także instruktor – opiekun organizacji harcerskiej. A praca w tej szkole – znakomitej pod każdym względem napełnia mnie radością i dumą.
Często spotykam uczniów, którzy mnie rozpoznają, rozmawiają, pytają opowiadają jak sobie w radzą w życiu. To miło z ich strony, że o nas pamiętają. Na emeryturę przeszłam po przepracowaniu 35 lat. Było pożegnanie, miłe słowa, kwiaty.
Tak skończyła się moja „przygoda” ze szkołą, tą szkołą. Są różne piękne zawody, których efekty pracy widać natychmiast, ale owoce tego zawodu dostrzegane są dopiero po kilku lub kilkunastu latach. To, co dobrego przekazaliśmy swoim uczniom zaowocuje w ich dalszym, już dorosłym życiu.
DAWNYM I OBECNYM UCZNIOM, PRACOWNIKOM ŻYCZĘ DALSZYCH STU LAT.
Aneta Drozd (Mierzejewska) ; obecnie nauczyciel matematyki
Rok ukończenia szkoły 1998
Okres szkoły średniej jest czasem, w którym kształtuje się osobowość młodego człowieka, zawiązują się przyjaźnie „na całe życie”. Dlatego jest to, tak znaczący czas w życiu każdego człowieka. Z okresu szkoły średniej mam wiele miłych wspomnień. Gdy sięgam pamięcią wstecz przypominają mi się moi wspaniali koledzy i koleżanki, drodzy nauczyciele. Tu przeżyłam cztery niezapomniane lata: wycieczki, biwaki, dyskoteki, półmetek, studniówkę. Oczywiście nieodłącznie wiążą się z życiem szkoły sprawdziany, kartkówki, odpytywanie, ale z perspektywy czasu wydaje się być to doskonałym preludium do dorosłego, odpowiedzialnego życia. Atmosfera „Ekonomika” była i jest niepowtarzalna, być może, dlatego wróciłam tu po latach, już jako nauczycielka. Szczególnie pamiętam dzień, w którym z ust Pani Elżbiety Jastrzębskiej padły słowa, że matematyka jest bardzo trudnym kierunkiem studiów. Od dzieciństwa był to mój ulubiony przedmiot i z nim wiązałam swoją przeszłość. Z uśmiechem na twarzy pomyślałam „wielkie wyzwanie przede mną”. Teraz mogę powiedzieć „udało się”. Skończyłam studia matematyczne. Udowodniłam sobie i innym, że trzeba realizować marzenia. Na pewno upór w dążeniu do celu, zdyscyplinowanie, a przede wszystkim niezbędne umiejętności przekazali mi oni: MOI NAUCZYCIELE Z EKONOMIKA. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że słowa pedagogów odgrywają wielką rolę i chociaż będąc uczennicą nie zawsze zdawałam sobie z tego sprawę, dzisiaj naprawdę doceniam ich znaczenie.
Słowa wielkiego człowieka Papieża Jana Pawła II: „czasami trzeba robić więcej niż by się chciało”, tak często wypowiadane przez nauczycieli, chociażby doceniane dopiero po latach, mają wielki sens.
To właśnie dzięki słowom nauczycieli, dzięki nauce w tej szkole udało mi się zrealizować własne marzenia a dzisiaj mogę robić to, co zawsze było moim marzeniem.
Beata Dzięgielewska (Białobrzewska); obecnie nauczyciel przedmiotów ekonomicznych i geografii
Rok ukończenia szkoły 1992
Jestem absolwentką ZSE i O w Łomży, rocznik 1992, klasa IVB specjalność: ekonomika i organizacja przedsiębiorstw, wychowawca: Elżbieta Jastrzębska. Pamiętam, jaka byłam szczęśliwa jak zdałam egzamin do liceum ekonomicznego, a nie było łatwo, z mojej klasy w wiejskiej szkole dostały się tylko dwie osoby. Do ekonomika szły prawie same dziewczyny, i tak było w mojej klasie, same baby a faceta nawet na lekarstwo. Z jednej strony to może i lepiej bo wychowawczyni miała z nami mniej kłopotu, ale pamiętam, że i tak zawsze na nas narzekała, że się nie uczymy. Od tego narzekania tak się zawzięłyśmy w sobie, że w czwartej klasie miałyśmy najlepszą średnią ocen w szkole.
Miałam fajnych nauczycieli większość jeszcze uczy w szkole i teraz jesteśmy kolegami w pracy. Pamiętam, że wszyscy przyjęli mnie ciepło i serdecznie.
Jak byłam w pierwszej klasie byłam druga na liście i bardzo się z tego cieszyłam bo zawsze byłam pierwsza i miałam przechlapane, ale nie cieszyłam się długo, bo koleżanka zmieniła szkołę a ja wskoczyłam na pierwsze miejsce i się zaczęło !!!!!!! jak nauczyciele nie mieli koncepcji kogo pytać to nr 1 czyli ja. Same dziewczyny w klasie to trochę nam się nudziło, więc często organizowałyśmy dyskoteki klasowe i zapraszałyśmy chłopaków z mechanika, zawsze było za krótko, kiedy impreza się rozkręcała trzeba było kończyć. Pamiętam, że zawsze chciałyśmy naszej wychowawczyni znaleźć jakiegoś wychowawcę z mechaniaka wolnego to by nam pozwoliła się dłużej bawić, niestety nie udało się. W klasie drugiej był półmetek, a w czwartej wymarzona, studniówka, chociaż o mały włos by się nie odbyła, bo poszłyśmy na wagary i wychowawczyni powiedziała, studniówki nie będzie. Blady strach padł na nas, ale potem pomyślałyśmy, że to blef, jednak bliżej studniówki a wychowawczyni nie zmieniała zdania, długo musiałyśmy ją przekonywać że już nie uciekniemy. Studniówka odbyła się, było super, do tej pory pamiętam każdy szczegół, piękne dekoracje, białe bluzki i świetna muzyka. Za każdym razem, kiedy jestem na szkolnej studniówce wspominam swoją i nie mogę zrozumieć tej młodzieży, która nie chce iść na swoją studniówkę.
Pracując teraz z młodzieżą wciąż chodzę do szkoły i czuję się tak jakby te cztery lata spędzone w liceum trwały nadal i tylko czasami uświadamiam sobie, że stoję po drugiej stronie biurka, że nie jestem uczniem tylko nauczycielem, a to, dlatego że staram się myśleć jak uczeń a nie nauczyciel.
Halina Grużewska (Dardzińska); obecnie nauczyciel przedmiotów ekonomicznych
Rok ukończenia szkoły 1982
Jestem absolwentką Liceum Ekonomicznego rocznik 1982. Uczyłam się w klasie IV B o specjalności ekonomika i organizacja przedsiębiorstw. Moją wychowawczynią była pani Maria Połączak – nauczyciel języka niemieckiego.
Jestem jednym z niewielu roczników, a na pewno jedynym w nowszej historii szkoły, który nie miał Studniówki. Już w listopadzie 1981 roku wiedzieliśmy, że dekoracją naszej sali będzie „sala lustrzana” i poczyniliśmy w tym kierunku przygotowania – zaczęliśmy gromadzić „pazłotka” po kapslach na butelki od mleka i inne akcesoria z mleczarni w Piątnicy. A tu 13 grudnia ogłoszono stan wojenny i godzinę policyjną od 22.00 do 6.00 rano.
Pan dyrektor zaproponował nam tzw. „wyjście awaryjne” – Studniówka od 16.00 do 20.00, ale co to za zabawa 5 godzin i tak wcześnie koniec. Efekt – balu nie było – a szkoda. My spotykaliśmy się grupami w domach prywatnych – trzeba było sobie jakoś radzić.
Moja klasa na początku liczyła 43 uczniów w tym 2 chłopaków. Ci to mieli dobrze - 20 dziewczyn na jednego. Ale pary w klasie nie było. Potem trochę się wykruszyło, ale wszyscy zdaliśmy maturę ( przy okazji pozdrawiam maturzystów rocznik 1982).
Nasza szkoła, jak mawiał jeden z nauczycieli miała ( w tamtym czasie) dwie podstawowe zalety: w zimie było piekielnie zimno, a w lecie piekielnie gorąco.
W zimie siedzieliśmy ubrani we wszystko, co kto miał: czapki, szaliki, ciepłe swetry i skarpety a w pracowni nr 12 na przedmiocie pisanie na maszynie pisaliśmy w rękawiczkach. Inaczej się nie dało – było tak zimno, że kostniały ręce. Pani profesor miała swoje narzędzie pracy – gwizdek i na dźwięk tego gwizdka zaczynaliśmy i kończyliśmy pisać wszystkie prace.
W tak zwaną „zimę stulecia” mieliśmy przedłużone ferie. Przychodzimy do szkoły a tu lodowisko. Popękały kaloryfery i wylewająca się woda zamarzła na podłodze. Latem natomiast było bardzo gorąco. Dokuczało nam to szczególnie w sobotę (nasz tydzień nauki w pierwszych latach miał 6 dni). Tu piękne słońce - tylko się opalać, a tu nasz polonista wpuszczając nas do klasy mówi: „wskakiwać żabki”. Już wiedzieliśmy – będzie pytał całą godzinę!!!!
Wszyscy byliśmy tacy sami tzn. wszyscy musieliśmy chodzić w fartuchach z białym kołnierzykiem w zimie, a w lecie dziewczyny zmieniały te fartuchy na tzw. krzyżaki. Zawsze to jakaś odmiana. Panowie w fartuchach z białym kołnierzykiem chodzili cały czas. I jeszcze to obowiązkowe obuwie – juniorki. Okropność i jeszcze raz okropność. Do dzisiaj ich nie cierpię. I jeszcze tarcza. Każda szkoła miała swoją tarczę z nazwą szkoły. Idąc ulicą od razu było widać, do której szkoły dany delikwent chodzi. Taką tarczę nosiło się z dumą, tylko dlaczego ona musiała być przyszyta na stałe?. Co rano „stałość umocowania tarczy” sprawdzał dyżurujący przy drzwiach nauczyciel. Dopóki były fartuchy - nie było problemu, ale kiedy je zniesiono, tarczę trzeba było przyszywać do każdego ubrania. To już był problem. Ale z każdej sytuacji jest przecież jakieś wyjście, trzeba tylko pokombinować. Podawałyśmy sobie przez okno „sprawdzony” już np. sweterek, a że czasami był trochę „nie na ten rozmiar” – trudno.
Cztery lata w szkole to nie tylko nauka. Z klasą wyjeżdżaliśmy na różne wycieczki. Kilka razy byliśmy w Teatrze Wielkim w Warszawie otarliśmy się o tzw. „wielki świat”. Co roku wyjeżdżaliśmy na dłuższe wycieczki. Przez okres nauki w szkole zwiedziłam pół Polski. Nie byliśmy tylko w Bieszczadach i na zachodnim wybrzeżu. W klasie III nasza wychowawczyni zorganizowała nam nawet wycieczkę do NRD. W klasie IV po maturze pojechaliśmy na wycieczkę do Torunia, Poznania, Kalisza. Dużo zwiedziliśmy, bardzo się zintegrowaliśmy i niestety rozstaliśmy. Spotykamy się teraz w mniejszych lub większych grupach, ale zawsze ciepło wspominamy te szkolne lata i naszych nauczycieli.
Szleszyńska Elżbieta (Fabiszewska); obecnie nauczyciel matematyki
Rok ukończenia szkoły 1974
Czerwiec 1974 roku był dość upalny. Absolwenci ośmioklasowej szkoły podstawowej przystąpili do egzaminów wstępnych do szkoły średniej. „Ekonomik” był jak zwykle oblegany. Dawał średnie wykształcenie i dobry zawód, poszukiwany wówczas na rynku pracy. W sali nr 16 napisałam język polski, matematykę i geografię. Następnego dnia był egzamin ustny z języka polskiego i matematyki.
.....stres, przerażenie, strach – tyle legend o egzaminach, a tu trójka miłych i uśmiechniętych nauczycieli. Język polski zdałam całkiem dobrze – byłam z siebie zadowolona. Matematyki nie bałam się wcale, rozwiązałam kilka przykładów na tablicy, a tu dostałam do policzenia objętość wody w lejku. Piszę i ścieram, ścieram i piszę. Przecież nie mogłam obliczyć objętości stożka ściętego, o którym niewiele wiedziałam i brakowało mi danych. Atmosfera gorąca. Profesor, jak później okazało się, nauczyciel chemii - Pan Włodzimierz Szumowski, spokojnie zapytał o rozwiązanie i uśmiechem dodał, że zapomniał poinformować mnie o tym, ze to tylko zwykły stożek. Ulga...
Tak to zostałam uczennicą żeńskiej klasy pierwszej Liceum Ekonomicznego. Wychowawczynią naszą została Wacława Sztajerowska, nauczycielka historii i języka niemieckiego. Byliśmy utrapieniem wielu nauczycieli. Najbardziej rozgadana klasa w szkole. Żeby nie spacerować w kółeczku podczas przerwy, zjeżdżaliśmy „na tyłku” po schodach, a jak tańczyłyśmy! Dla przekory wagarowałyśmy całą klasą, by w „nagrodę” sprzątać szkołę. Każdego dnia koleżanki: Tereska i Asia coś wymyśliły. Bywały dni, że byłyśmy ciche i pokorne. Wówczas pytano nas o zdrowie. Myślę, że w naszym rozbawieniu znałyśmy granicę swobody. Nie pamiętam, by któraś z nas obraziła nauczyciela.
Porównując moją szkołę dawniej i tę, w której pracuję obecnie zauważam spore różnice. Dawniej nie rozpieszczano nas ocenami. Piątka w klasie była naprawdę rzadkością, a sporo trzeba było się napracować, by uzyskać ocenę dobrą. Każdego roku wielu uczniów zdawało poprawki i bardzo dużo uczniów z różnych przyczyn przenosiła się do liceum zaocznego w Ostrołęce. Musieliśmy chodzić w mundurkach, z tarczą na rękawie. Bez tarczy i kapci do szkoły wejść nie można było.
Niedopuszczalny był brak zeszytu, czy brak pracy domowej. Ci najbardziej leniwi lub mało zdolni przychodzili do szkoły o siódmej, by „nadrobić zaległości.
Uwielbiałam lekcje języka polskiego z Panią Marią Zaremba, która była mnie wzorem do naśladowania. Nauczyła mnie szanować „chleb”, symbol dostatku i wiary, a także szacunku dla innych ludzi. Bywały także śmieszne historie. Czytałam bardzo dużo książek, szczególnie historyczne. Wszystkie pozycje Ignacego Kraszewskiego czytałam wielokrotnie. Przy omawianiu lektury „Historia kołka w płocie”, opisałam przy okazji kilka innych i byłam mocno zaskoczona i ubawiona recenzją nauczycielki.
Ceniłam sobie zajęcia z fizyki z Panem Józefem Śmiarowskim, który wymagał od nas bardzo dużo, ale od siebie chyba także. Świetnie tłumaczył i uczciwie oceniał. Gdy byłam przygotowana do zajęć, czułam się bardzo bezpiecznie. Niewielu nauczycieli dawniej i dziś potrafi bezinteresownie i bezpłatnie prowadzić cykliczne zajęcia dodatkowe dla uczniów.
Szkoła była wysoko oceniana w środowisku. Każdego roku spora grupa absolwentów dostawała się na „dobre” studia dzienne. Bez większego wysiłku dostałam indeks studentki matematyki Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku.
Mój „Ekonomik” – to także moja wielka nagroda wylosowana w „Dniach Filmu Radzieckiego” i wyjazd dwutygodniowy do Bułgarii, który w tamtych latach dla osiemnastoletniej dziewczyny z łomżyńskiej prowincji mógł być tylko marzeniem. Po raz pierwszy wówczas zobaczyłam artystów tańczących na szkle i gorących węglach. Jadłam potrawy, których nigdy wcześniej nie widziałam.
Mój „Ekonomik” to przede wszystkim wielka grupa ludzi, wielka rodzina „Absolwentów” na różnych stanowiskach, którzy spotykają się przy różnych okazjach, pomagają sobie nawzajem i zawsze ciepło wspominają minione lata. Może za sprawą młodości, a może „magii” tamtych lat bez komputerów i wielkiej elektroniki, ale wesołych, ciekawych i bardzo spontanicznych.