Pląsawica polityczna
Biznes łomżyński ma się doskonale. Można było dojść do takiego wniosku po lekturze kilku telewizyjnych, radiowych i internetowych przekazów ze spotkania prezydenta i lokalnych przedsiębiorców. Szwankowała komunikacja na linii prezydent – biznesmeni i szwankować przestała. Ja Grab... jak mnie słychać? Sprawa została rozwiązana. Wystarczyła jedno spotkanie, by wszyscy o tym powiedzieli i przyszła wiosna. I to zanim na dobre rozgościły się tu bociany. Nie istotne nawet, jakie mieli problemy owi przedsiębiorcy. Najważniejsze, że prezydent się nad nimi pochylił. Wprawdzie ktoś tam mówił, że „starówka umiera”, że remonty ulic uniemożliwiały dojazd itd. No, ale jak słusznie zauważył prezydent „zimą się remontować nie da!” Sorry, taki mamy klimat! A poza tym, jest stara to umiera. Proste.
Samo spotkanie jest już jednak ważnym wydarzeniem w życiu miasta, które potwierdza tezę, którą stawiam niemal zawsze podczas politycznego ożywienia. Wybory powinny odbywać się co roku. Amerykanie ze Stanów, nie są wcale tacy głupi. My patrzymy często przez pryzmat ich niedorozwiniętych naukowców z dziedzin humanistycznych, ale politycznie są doskonale przygotowani. Głosowanie na prezydenta kraju, to u nich tylko wisienka na wyborczym torcie.
Taki plebiscyt, kolejne telewizyjne show. Najdroższe i ma najlepszą oglądalność. Wcześniej trzeba wybrać elektorów, gubernatorów, prokuratorów i całą masę innych torów. Tradycja chyba jeszcze z czasów Dzikiego Zachodu, kiedy szeryfa wybierała rada miasta, a nie znajomy komendant wojewódzki. Wiadomo było, że mogą polecieć, więc szeryf brał się do roboty. Jak zabalował, to on leciał razem z nimi. Celem podróży nie były ciepłe kraje.
Gdyby system chociaż w części zaadaptować do Łomży, i na przykład wymieniać jedną trzecią rady miasta raz w roku. Już widzę, jak kongresmeni daliby po robocie! Nowe inwestycje, usprawnienia administracyjne, plany zagospodarowania przestrzennego – to wszystko pojawiłoby się w mieście w pół roku po ogłoszeniu wyników. Prezydent, wybierany na, góra dwuletnią kadencję, biegałby po kolędzie do najdrobniejszych nawet przedsiębiorców, i o żadnym braku komunikacji nie byłoby mowy. Koszty szybko by się zwróciły.
Dziś to samo w samorządzie, co i w rządzie. Dopiero teraz będziemy rozmawiać o służbie zdrowia. Wpadniemy na pomysł jak zredukować kolejki do specjalistów. Lepszy lub gorszy, ale zawsze pomysł. Czy się sprawdzi? Nie wiadomo, najpierw trzeba go wypróbować. Jak to nie ma za co?! Leśnikom chyba zostało jeszcze trochę „keszu”? Nie jesteśmy tylko jeszcze do końca pewni, czy oby nie jedziemy na finansowej rezerwie. Jak tu pogodzić się z Ruskimi? Jak się nie uda, to kłopot jeszcze się powiększy.
I tak z dnia, na dzień. Posępnie i bez polotu. A gdyby tak wybory odbywały się częściej, adrenalinka zapewniona. Po tym wszystkim, ileż imprez powitalno - pożegnalnych można by zorganizować?! Ach, no chyba, że i bez tego wątroba szwankuje i głowa już nie taka tęga. To zmienia postać rzeczy. Nie ma o czym gadać.
Mariusz Rytel