Nowa aktorka łomżyńskiego teatru
Julia Sacharczuk ukończyła Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku Akademii Teatralnej w Warszawie. Grała w warszawskim Teatrze Lalka. Zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki za rolę w krótkometrażowym filmie „Na krawędzi“ podczas Festiwalu 48 Hour Film Project. W kolejnej takiej produkcji, „Marzyć“, nie tylko zagrała główną rolę, ale była też współreżyserką i współautorką scenariusza. W jednej ze scen tego filmu wcieliła się w syrenę, a tydzień temu efektownie zadebiutowała w Teatrze Lalki i Aktora główną rolą w spektaklu „Mała Syrenka”, zachwycając widzów nie tylko umiejętnościami aktorskimi, ale też śpiewem. Nam opowiada o swej drodze do bycia aktorką oraz nadziejach związanych z podjęciem pracy w łomżyńskim teatrze.
Wojciech Chamryk: Pamiętam ze szkolnych lat kiedy koleżanki, pytane kim chciałyby zostać jak dorosną, odpowiadały często, że aktorkami czy piosenkarkami. Żadna z nich nie marzyła jednak o tym, by zostać aktorką w teatrze lalkowym – skąd wzięło się u pani zainteresowanie akurat czymś takim?
Julia Sacharczuk: Zainteresowanie teatrem lalek pojawiło się u mnie już we wczesnym dzieciństwie, gdyż na osiedlu, na którym mieszkałam w Białymstoku, była osiedlowa biblioteka. I któregoś dnia poszła fama, że przyjechała jakaś starsza pani i robi teatr – lalkowy właśnie. Miałam wtedy może siedem lat, ale mimo strachu pobiegłam tam. Pierwsza bajka w której uczestniczyłam to było „Brzydkie Kaczątko“, w którym dostałam rolę Kury. I okazało się, że jestem w tym dobra, bo potrafię głośno mówić, a ta pani, jak się okazało Jadwiga Hryniewicka, która była też malarką i plastyczką, robiła teatr lalkowy: typową parawanówkę, na kukły; to było moje pierwsze zderzenie z teatrem lalkowym i od tego się zaczęło. Chodziłam na te zajęcia przez kilka lat, potem przestałam, ale nagle uświadomiłam sobie, że bardzo mi czegoś brakuje i już w gimnazjum wiedziałam, że to jest właśnie ta droga, a nie inna, właśnie teatr.
W.C.: Stąd wybór studiów, bo ukończyła pani Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku Akademii Teatralnej w Warszawie?
J.S.: Miałam to przemyślane, bo skoro mieszkałam w Białymstoku, to teatr lalek był mi bardzo bliski, bo i szkoła teatralna, i Białostocki Teatr Lalek, miałam więc z tym duży kontakt i wiedziałam co to jest. Pociągało mnie w tym również to, że spektakle lalkowe są nie tylko dla dzieci, ale też dla widzów dorosłych, że można eksperymentować w nich na każdym polu i jest to bardzo interesujące.
W.C.: Po studiach szukała więc pani możliwości żeby się realizować, grać, stąd choćby współpraca z Teatrem Lalka w Warszawie?
J.S.: Studenci mają tak, że chcą spróbować wszystkiego i ja też tak miałam. Nie wiedziałam czy chcę być na etacie, czy może freelancerem, co będę robić. Stąd ta Warszawa, bo jeszcze będąc studentką dostałam pracę w Lalce. Później spotkałam ludzi, z którymi założyliśmy niezależny teatr Alatyr – robiłam wiele bardzo różnych rzeczy: próbowałam swych sił w dubbingu, trochę w serialach, w filmie, stąd ta nagroda za rolę w „Na krawędzi“, w teatrze niezależnym i instytucjonalnym. Było tego bardzo dużo, było to ciekawe i bardzo rozwijające, ale w pewnym momencie zabrakło mi tego poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji – odkryłam, że chciałabym być na etacie i wysłałam CV do teatru w Łomży.
W.C.: Decydując się na ten krok wiedziała pani, że akurat pojawiły się w nim wakaty, bo dwoje aktorów odejdzie?
J.S.: Nie, wysłałam je w ciemno. Był to przypadek, pomimo tego, że znałam Darię Głowacką (aktorkę TLiA od roku 2017 – red.), ale nie rozmawiałyśmy o tym, zresztą ona nie wiedziała o tym, że Eliza odchodzi, ani o tym, że ja wysłałam CV. To był przypadek, że dyrektor Antoniuk do mnie zadzwonił. Cieszę się bardzo, że trafiłam do Teatru Lalki i Aktora.
W.C.: Nie jest tak, że teatr lalkowy daje aktorowi znacznie większe możliwości? Gra się też przecież w żywym planie, tańczy się na scenie bądź śpiewa na żywo, a do tego operuje lalkami – łączenie tego wszystkiego jest więc sporym wyzwaniem, ale daje też możliwość rozwoju i ogromną satysfakcję?
J.S.: Często powtarzam, że lalka to najlepszy partner sceniczny. Czuję się z nią na scenie bezpiecznie, bo odczuwam to tak, że daję jej życie, a ona gra. Czasami miałam nawet sytuacje, że grałam dwiema lalkami w jednym momencie i one ze sobą dialogowały – było to coś na kształt rozdwojenia jaźni, bo trzeba było być jednocześnie dwiema osobami, którym nadaję charakter. Ale to daje ogromną satysfakcję, chociaż jest też oczywiście wyzwaniem. Gdy już jednak znajdzie na to wszystko sposób, to praca jest już tylko przyjemnością, tego nie da się opisać, jaką daje radość.
W.C.: Widziałem w czasie premiery „Małej Syrenki”, że faktycznie tak jest, a na scenie jest pani bardzo naturalna, świetnie się odnajduje w roli, oddaje założenia reżysera czy autora, a do tego też czerpie z tego wszystkiego satysfakcję...
J.S.: Dziękuję bardzo. Staram się zawsze, żeby to co robię było naturalne, pochodziło ze mnie, bo inaczej będzie sztuczne, nie będę czuła w tym co robie swobody, a i widz od razu to zauważy. Ten ruch lalki wychodzi z ciała, czyli im bardziej jestem naturalna, ciało podąża za tym, to jest przyjemniej – widzom, mam nadzieję, też.
W.C.: Śpiewanie na żywo podczas spektaklu było dla pani wyzwaniem? To niezbyt często praktykowane, bo zwykle wykorzystuje się wcześniejsze nagrania i odtwarza je z playbacku?
J.S.: Nie wyobrażam sobie czegoś takiego, aktor jest od tego, żeby robić coś takiego na żywo. Było to jednak bardzo trudne, bo dawno nie śpiewałam, nie jest to zresztą coś, w czym czuję się jak ryba w wodzie. Ale przyjechała tu Paulina Derska, kompozytorka i pracowała ze mną. Pomiędzy próbami miałam lekcje śpiewu razem z nią i przygotowywała mnie, a przy niej czułam się pewniej. Wiedziałam kiedy mam zacząć śpiewać, kiedy mam rytmicznie wchodzić, bo to były dosyć trudne, nieoczywiste podkłady, nic z tych typowych zwrotka – refren. Było to więc wyzwanie, ale cieszę się, że mu podołałam, mam nadzieję, że ludziom się podobało; ja czułam się w tym bezpiecznie.
W.C.: Zaskoczyło panią to, że już w swym debiucie w łomżyńskim teatrze zagrała pani główną rolę?
J.S.: Obsadzała nas reżyserka Ania Wolszczak. Mieliśmy chyba dwa dni czytanych prób, na których na zmianę czytaliśmy wszystkie role, łącznie z tym, że Tomek Rynkowski czytał rolę Syrenki i to tak, że Ania poważnie zastanawiała się, czy nie odwrócić ról (śmiech). Ostatecznie to mnie postanowiła obsadzić w tytułowej postaci, z czego się cieszę.
W.C.: Ma więc pani za sobą bardzo udany początek w Teatrze Lalki i Aktora i co dalej? Jak widzi pani swoją przyszłość w tym teatrze, a do tego może na innych scenach, gościnnie, lub w filmie?
J.S.: Świadomie podjęłam decyzję, że chcę się przenieść do mniejszego miasta, mieć etat i wtopić w ten teatr. Na razie cieszę się więc chwilą, że tu jestem, że osiągnęłam to, do czego dążyłam. Na ten moment jestem więc tutaj na 100 %, z niecierpliwością czekam na kolejne role i wyzwania.
Wojciech Chamryk