Bartnicze opowieści Urszuli Kuczyńskiej
Dr Urszula Kuczyńska przybliżyła wielowiekowe tradycje kurpiowskiego bartnictwa uczestnikom cyklicznych spotkań w Muzeum Północno-Mazowieckim. Wieloletnia kierowniczka Skansenu Kurpiowskiego im. Adama Chętnika w Nowogrodzie i wielka znawczyni tego tematu mówiła choćby o unikalnych na skalę krajową zbiorach prawa bartnego ze starostw przasnyskiego i łomżyńskiego, rozkwicie i upadku kurpiowskiego bartnictwa oraz szansach jego odtworzenia.
Kapryśna aura, przedświąteczny i przedwyborczy czas oraz konkurencja w postaci innych wydarzeń i imprez kulturalnych, również odbywających się w piątkowy wieczór, nie odstraszyła miłośników lokalnej historii i dawnych tradycji. W przytulnej sali edukacyjnej Muzeum Północno-Mazowieckiego zgromadziło się kilkanaście osób, w tym goście z Ostrołęki, na czele z Maciejem Lisem, prezesem Kurpiowsko-Mazowieckiego Związku Pszczelarzy.
- Cieszę się, że są osoby zainteresowane tematyką bartnictwa, bo jest to historia bardzo ciekawa i do dziś nieodkryta - mówiła Urszula Kuczyńska, rozpoczynając prelekcję „Bartnictwo kurpiowskie Puszczy Zielonej od początku XVI do połowy XIX wieku”. Badaczka pochodzi z rodziny o długich i kultywowanych do dziś tradycjach pszczelarskich, a pracując od roku 1987 do niedawna w Skansenu Kurpiowskiego im. Adama Chętnika w Nowogrodzie miała możliwość prowadzenia licznych badań; nie tylko terenowych, ale również źródłowych i w archiwach. Szybko przekonała się, że z racji działań zaborców w pierwszej połowie XIX wieku bartnictwo na naszym terenie właściwie zanikło. - Badacze skupiali się na strojach czy gwarze, ale bartnictwu, które na tym terenie było bardzo ciekawe, poświęcili niewiele uwagi - nie kryła dr Kuczyńska, która po napisaniu książki „Bartnictwo kurpiowskiej Puszczy Zielonej” obroniła na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie pracę doktorską na jego temat. Tymczasem zachowały się źródła, o których prelegentka nie bez przyczyny mówiła, że to znakomita baza źródłowa.
Mowa o cudem zachowanych zbiorach prawa bartnego Krzysztofa Niszczyckiego z 1559 roku i Stanisława Skrodzkiego z 1616 roku (kolneńskie czy ostrołęckie, równie ciekawe, zaginęły lub spłonęły w czasie II wojny światowej) oraz czterech księgach sądów bartnych w Nowogrodzie z lat 1629-1739. Jak podkreślała badaczka oba zbiory nie są precyzyjnie datowane: przasnyski Niszczyckiego nie może pochodzić z roku 1559, skoro miał on wtedy dopiero 19 lat, a starostą został dopiero w roku 1576 - najpewniej ktoś źle odczytał datę i błąd od tej pory powielano, zaś bardziej prawdopodobny wydaje się rok 1609. Z kolei łomżyński zbiór Skrodzkiego jest najpewniej starszy i nie pochodzi z drugiej dekady XVII wieku, ale w znanej nam formie funkcjonował już około roku 1583. Mimo tych rozbieżności są to bezcenne źródła wiedzy, do tego bardzo obszerne - zbiór Skrodzkiego liczy na przykład aż 109 stron, regulując wiele kwestii, od funkcjonowania sądów bartnych do dziedziczenia i prawa własności.
Wiele spraw jest jednak dla nas tajemnicą. Choćby nieznana jest pojemność tak zwanej rączki, a każdy bartnik był zobowiązany do oddawania jednej raz w roku z każdego boru, czyli skupiska na mniejszym lub większym terenie drzew bartnych. - To zagadka, która chyba nie doczeka się już rozwiązania - mówiła Urszula Kuczyńska, objaśniając, że rączka miodu, w zależności od terenu, liczyła od 4 do 40 kilogramów. Ta łomżyńska musiała być jednak spora, skoro składały się na nią dwie rączki warszawskie. Bartnicy mieli też inne zobowiązania, jak kunowe, pozostałość po czasach, kiedy mogli polować na kuny niszczące barcie; ten podatek wynosił 15 groszy. Musieli też oddawać starostwu jeden stóg siana z każdej łąki bartnej, a w wypadku braku miodu lub siana, oddać ekwiwalent w gotówce, lub kupić je od kogoś i oddać jako swoje. Mimo tych obciążeń bartnicy, poza tymi najbiedniejszymi, zwanymi luźnymi bartnikami, byli ludźmi zamożnymi. Działo się tak, ponieważ miód przed upowszechnieniem się cukru był bardzo poszukiwany, a co za tym idzie drogi, zaś wosk nigdy nie był częścią zobowiązania finansowego, więc bartnicy mogli zbywać go bez żadnych ograniczeń - za wyjątkiem sytuacji, kiedy sąd bartny zarządzał oddanie jego określonej ilości do kościoła w charakterze kary.
Była to więc grupa nie tylko zamożna, ale też zamknięta (syn bartnika z zasady brał za żonę córkę bartnika, czy odwrotnie) i o niejednolitej strukturze, ponieważ bartnikami byli nie tylko chłopi (chociaż było ich aż 83%), ale również mieszczanie i szlachetnie urodzeni. Ci ostatni oczywiście nie wspinali się na drzewa, a barcie były na wysokości od 8 do 13 metrów, etc., mieli do tego wynajętych ludzi, ale czerpali z tego korzyści finansowe. Do połowy XVI wieku centrum bartnictwa w regionie była Łomża, a z czasem jej znaczenie spadło, a na znaczeniu zyskał Nowogród. Poza bractwem bartnym w Nowogrodzie istniały też wtedy inne, w Kolnie, Ostrołęce i Przasnyszu, a bartnictwo do końca XVIII wieku było bardzo na tych terenach rozpowszechnione.
- Upadło w wyniku zaborów - podkreślała dr Kuczyńska, opowiadając, jak najpierw za zaboru pruskiego, a później rosyjskiego zaczęły pojawiać się początki gospodarki leśnej i próby podporządkowania sobie przez władze, dość przecież niezależnych bartników, którzy w końcu mieli za władzy carskiej nawet zakaz wstępu do lasów. - W połowie XIX wieku bartnictwo upadło już totalnie - mówiła Urszula Kuczyńska. - Nie zachowało się prawie nic; nie tylko z narzędzi, ale też w świadomości ludzi. Tym cenniejsze są według badaczki takie inicjatywy jak przywracanie przez Piotra Piłasiewicza bartniczych tradycji w Augustowie, ale nie ma już mowy o takiej skali jak przed wiekami, przede wszystkim z przyczyn ekonomicznych.
Na kolejne spotkanie historyczne Muzeum Północno-Mazowieckie zaprasza 26 kwietnia. Sławomir Zgrzywa wygłosi prelekcję „Gubernia łomżyńska”, koncentrując się na jej powstaniu i mniej znanych faktach.
Wojciech Chamryk