Nemunas czyli Niemen
To był szok, jakby czas cofnął się o tysiąc lat: z porannej mgły wynurzył się dziarski staruszek w dłubance. Rzuciliśmy się do teleobiektywów, ale było za ciemno na zdjęcia. Zdołałem sfilmować na video może pół minuty i czółno zniknęło ...
To niesłychana rzadkość. Powszechne niegdyś, do okresu międzywojennego i najstarsze w formie czółna wydłubywane z jednego pnia, ustąpiły ostatecznie miejsca łodziom klepkowym. Nie mogłem sobie darować, że nie krzyknąłem przez Niemen: - "Szczęść Boże". Tak bym chciał obejrzeć z bliska, zmierzyć, sfotografować. Zanim ochłonęliśmy z wrażenia, czółno śmignęło pod prąd, a więc tylko z pozoru wyglądało na ciężkie i toporne.
Niemen to ostatni etap naszej tygodniowej eskapady. Zadziwiające, do jakiego stopnia zamarło życie nad rzekami. Tak jest zresztą i w Polsce. Wędkarzy jednak u nas więcej, na brzegach i w łódkach. Tu pustawo, zaledwie kilku przyjezdnych moczy wędkę przy aucie lub z pontonu. Trudno uwierzyć, że Zygmunt Gloger spływając Niemnem ponad sto lat temu widział czółna rybackie, tratwy, statki pełne towarów i 6 parowców kursujących o różnych porach dnia , nawet w nocy. W dowolnym miejscu można było się zatrzymać i miedzy jednym a drugim parostatkiem, jak pisał Gloger: - "... robić wycieczki pieszo, konno lub łódką, którą prawie wszędzie na kilka godzin nająć łatwo". Dalej pisał w książce "Dolinami rzek": "... dęby, brzozy, olchy, świerki i leszczyna tworzą na stokach dwa amfiteatry w ramach błękitu nieba od góry i szmaragdowego zwierciadła od dołu". My również z zachwytem i pokorą płyniemy dostojną rzeką, budzącą respekt przestrzenią szerokiej, nieckowatej doliny z piętrami liściastych drzew, a wyżej sosen i świerków przeplatanych oparami mgieł, niczym w górach. Jeśli nad Mereczanką drzewa schodziły zazwyczaj nad wodę przeglądając się w niej, to miedzy Niemnem a ścianą lasu często pojawia się odstęp, odsłaniający piaszczyste łączki lub wzniesienia.
Skoro za sprawą dłubanki zanurzyliśmy się w czasie minionym, nic dziwnego, że spotkała nas podobna przygoda jak Glogera, który pisał: "...po nawałnicy zajaśniały przed nami dwa olbrzymie siedmiobarwne łuki wspaniałej tęczy niczym brama triumfalna i ukazał się jaskrawy zachód słońca." W innych miejscach zawsze coś niebo zasłania, a tu w dodatku wilgotny klimat wzmocnił barwy- więc fotografowaliśmy zawzięcie owo teatrum Natury, doskonale widoczne w rozległej dolinie. Zza zakrętu czerwone słońce wydobyło kształt potężnego grodziszcza pod Olitą (dziś Alytus -77 tys. mieszkańców, 6. co do wielkości miasto Litwy) Gloger popłynął dalej do Kowna, ale ja z Markiem wolałem rozbić obóz pod grodziskiem. W blasku ostatniego ogniska Marek snuł plany następnego spływu - zimowego.