c.d z nr.11 Zbierajcie starocie
W zrujnowanym mieście życie stopniowo normalizowało się, częściej myślało się oproblemach dnia codziennego niż wspominało przeżycia wojenne, zmieniały się też zainteresowania młodych ludzi. Zapomnieliśmy o zabawach „wojennych”. Przyszedł czas na takie gry jak „gazda” i „ściana”. Grało się monetami a bywało, że srebrnymi. Po każdej rundzie następowało rozliczenie. Byli wygrani i przegrani. W tym czasie w Polsce nie było jeszcze w obiegu monet tylko banknoty. Grało się różnymi przedwojennymi. Trochę później pojawiła się gra zwana „cymbergajem”. Było to coś w rodzaju pierwowzoru gry zręcznościowej „mini foot-ball” skrzyżowanej z bilardem. Grało dwóch zawodników do dwóch bramek a piłką była mała moneta. Zamiast kija drewnianego i kuli jak w bilardzie, używało się grzebienia i monet. Gra była popularna we wszystkich szkołach. Grało się na przerwach między lekcjami. Pamiętam też zabawy, które określamy jako ruchowe. Jedną z nich było bieganie za fajerką wprowadzoną w ruch i popychaną specjalnie wygiętym grubym drutem, czymś w rodzaju pogrzebacza. Grą wymagającą sprawności i wytrzymałość była„zośka”. Nie wyjaśniam bo gra znana powszechnie. Do „sportów ekstremalnych zaliczę jazdę na „cycku. To zaczep z tyłu i przodu każdego ówczesnego wagonu tramwajowego służący do łączenia ich w składy. Zajmowało się ten tylni drugiego wagonu. W miarę jak tramwaj nabierał szybkości tył wagonu zarzucało coraz silniej. Trudno było ustać. Taka jazda wymagała zręczności i odwagi, był to też sposób na jazdę bez biletu. Zabawialiśmy się też wskakiwaniem i wyskakiwaniem z wagonu jadącego tramwaju. To bardzo niebezpieczna zabawa o czym sam się przekonałem gdy błąd w sztuce omal nie przypłaciłem życiem lub kalectwem.
Dużo mniej niebezpieczna była jazda zimą na butach z tyłu za dorożką. Kiedyś zimy były tak mroźne i śnieżne jak obecna. Śnieg był sprzątany tylko z chodników, Ale nigdy z jedni. Szybko tworzyła się zlodowaciała skorupa, która znikała dopiero przy odwilży. Po takich to jezdniach sunęły wolno konne dorożki i nieliczne samochody. Z tyłu dorożki, za postawioną budą można było niepostrzeżenie zaczepić sznurek i trzymając go ślizgać się na butach. Za budą było się niewidocznym dla woźnicy siedzącego na koźle. Spokojna jazda nie trwała zwykle długo. Po pewnym czasie dorożkarz zorientowawszy się, że ciągnie pasażera na gapę, ciął batem na oślep za siebie po grzbiecie gapowicza, dopingowany okrzykami „z tyłu batem, z tyłu batem”, obserwujących jazdę zazdrosnych kolegów. Czemu piszę o tym? Wszyscy chyba lubimy wspominać własne dzieciństwo. Może ktoś zechce opisać swoje wspomnienia?. Mariusz Klimpel
Dużo mniej niebezpieczna była jazda zimą na butach z tyłu za dorożką. Kiedyś zimy były tak mroźne i śnieżne jak obecna. Śnieg był sprzątany tylko z chodników, Ale nigdy z jedni. Szybko tworzyła się zlodowaciała skorupa, która znikała dopiero przy odwilży. Po takich to jezdniach sunęły wolno konne dorożki i nieliczne samochody. Z tyłu dorożki, za postawioną budą można było niepostrzeżenie zaczepić sznurek i trzymając go ślizgać się na butach. Za budą było się niewidocznym dla woźnicy siedzącego na koźle. Spokojna jazda nie trwała zwykle długo. Po pewnym czasie dorożkarz zorientowawszy się, że ciągnie pasażera na gapę, ciął batem na oślep za siebie po grzbiecie gapowicza, dopingowany okrzykami „z tyłu batem, z tyłu batem”, obserwujących jazdę zazdrosnych kolegów. Czemu piszę o tym? Wszyscy chyba lubimy wspominać własne dzieciństwo. Może ktoś zechce opisać swoje wspomnienia?. Mariusz Klimpel