„Zmysły” Walczuka
Zbigniew Walczuk dał się poznać jako fotograf-pejzażysta, rozmiłowany w nadnarwiańskich krajobrazach. Prezentował je na dwóch wystawach indywidualnych „Dotyk ciszy”, ale podczas kolejnej „Zmysły” całkowicie zaskoczył miłośników swego talentu, pokazując w Galerii N zmysłowe kobiece akty i portrety. – Nigdy nie jest tak, że fotograf robi tylko jeden rodzaj zdjęć – mówi Zbigniew Walczuk. – Dlatego pomyślałem, że skoro każdy kojarzy mnie z pejzażem i z krajobrazem, to w końcu trzeba tę łatkę zerwać i pokazać coś zupełnie innego!
Akty nie są dla publiczności Galerii N niczym szokującym, bo ostatnio prezentował je tam na wystawie „Ciało, światło, zmysły” Zbigniew Brzeziński, a i wśród prac Szymona Dederko nie brakowało podobizn roznegliżowanych pań. Zbigniew Walczuk również postanowił ukazać bez osłonek piękno kobiecego ciała, skoncentrował się jednak na zmysłowości, do tego pokazanej podwójnie: z wykorzystaniem nagości i bez niej. – Tytuł wystawy „Zmysły” jest nie bez kozery – wyjaśnia Zbigniew Walczuk. – Mamy tych zmysłów kilka, a jednym z najważniejszych jest wzrok. I to, co na ogół widzimy w kobiecie, kiedy na przykład mijamy się na ulicy, to jej twarz, ewentualnie kawałek dekoltu. Cała reszta jest zakryta, jest tajemnicą.
Dlatego w pierwszej części ekspozycji znalazły się portrety. Przedstawione na nich młode kobiety są ubrane, ale to nie znaczy, że nie są zmysłowe, tajemnicze i pociągające, szczególnie kiedy kilka zdjęć tworzy jakąś zwartą opowieść.
– Zmysłowość tkwi w głowie – mówi Zbigniew Walczuk. – To, co nam się bardzo podoba, wywiera na nas jakiś wpływ, daje nam jakiś impuls: do zainteresowania się, do zwrócenia uwagi na to, co na ogół określamy mianem piękna. Do tego zmysłowość pozwala nam odróżnić szarość od tego, co się wyróżnia, bo nawet patrząc na coś dotąd nieznanego nasze zmysły pozwalają nam to dostrzec, ocenić i wyrobić sobie własną opinię.
Część druga wystawy to już wyłącznie akty. Jak podkreśla autor pozowały do nich zupełnie inne osoby, znacznie starsze od bohaterek portretów, a zależało mu na tym, żeby za pomocą oszczędnych środków ukazać kobiecą zmysłowość w zupełnie inny sposób.
– Samo, zbyt dosłowne, pokazywanie nagości nie jest ciekawe – wyjaśnia Zbigniew Walczuk. – Dlatego starałem się ją przedstawić w sposób troszeczkę zakamuflowany, nie dosłowny, żeby każdy miał przy oglądaniu tych zdjęć swój kawałek wyobraźni, żeby dopowiedział sobie to, co chce.
Na wystawę składa się blisko 40, wyłącznie czarno-białych fotografii, co w żadnym razie nie jest przypadkowym wyborem, ale efektem przemyślanej decyzji.
– To musiały być czarno-białe zdjęcia – nie kryje Zbigniew Walczuk. – Kolory, wbrew pozorom, to nie wszystko, bo rozpraszają, wręcz odwracają uwagę. Są przecież różne odcienie skóry, różne kolory włosów, modelka może mieć inaczej pomalowane paznokcie – główny temat wtedy praktycznie się rozmywa, bo skupiamy się na takich nieistotnych szczegółach. Przy czerni i bieli jest już inaczej, bo skupiamy się na tym, co nasze zmysły nam dyktują, nie porównujemy, że na jednym zdjęciu jest blondynka, a na drugim brunetka. Czerń, biel, szarość, trochę ziarna i odpowiednie oświetlenie wystarczyły, żeby uniknąć dosłowności.
Były dwie odsłony „Dotyku ciszy”, teraz pojawiły się „Zmysły”, ale Zbigniew Walczuk już zapowiada, że na pewno nie skończy na tym swej fotograficznej przygody.
– To moje ostatnie słowo w tym roku – podsumowuje Zbigniew Walczuk. – Na kolejny mam już nowe pomysły, na pewno nie przestanę pracować – mam już kilka tematów, o których na razie nie chciałbym mówić, bo wtedy nie byłoby niespodzianki.
Wojciech Chamryk