Dwa muzyczne dni na Café Kultura
Sobota i niedziela stały na Café Kultura pod znakiem muzyki lat 60. Najpierw kwartet Beat Back porywająco zagrał ponadczasowe przeboje The Beatles, zachwycając poziomem wykonania i sceniczną energią nie tylko tych, którzy pamiętali te utwory z czasów swej młodości. W niedzielę, wbrew zapowiedziom, było znacznie bardziej nostalgicznie, za sprawą Tamary Behler.
Zgodnie z prognozami sobotnia aura okazała się zbyt niepewna i organizatorzy nie ryzykowali, zawczasu przenosząc koncert zespołu Beat Back z ogródka Galerii Pod Arkadami do pobliskiej Hali Kultury. Impreza straciła więc swój niepowtarzalny, plenerowy klimat, ale muzycy mogli pokazać się licznej publiczności na znacznie większej scenie, co skrzętnie wykorzystali, grając żywiołowo i nad wyraz stylowo. Beat Back to jeden z licznych zespołów wykonujących na żywo niezapomniane przeboje The Beatles, nie będąc jednak tylko kopią Wielkiej Czwórki z Liverpoolu. Dało się to choćby zauważyć w scenicznym ustawieniu czterech muzyków, gdzie tylko Hubert Gawroński był 100 % Johnem Lennonem, śpiewającym oraz grającym na gitarze i harmonijce. Za to nominalny Paul McCartney, to jest basista Maciej Samul, nie spełniał już tak ważnej roli jak jego wielki poprzednik, śpiewając rzadziej i przede wszystkim w refrenach, czyli był raczej George Harrisonem – większość partii drugiego w hierarchii Beatlesa wykonywał Jan Samołyk, czyli drugi gitarzysta, co prowokowało czasem okrzyki z widowni „który to Paul?”.
W The Beatles śpiewali wszyscy, z perkusistą Ringo Starrem włącznie, ale Marek Gorzkowski odstąpił wokalne pole kolegom z pierwszej linii, perfekcyjnie napędzając zespół od strony rytmicznej. Beat Back postawili na bardziej dynamiczne utwory, a ponieważ zaczęli od tych najstarszych i brzmieli jednocześnie dość surowo, można było odnieść wrażenie, że jest się na koncertach The Beatles z wczesnych lat 60., granych w liverpoolskim klubie The Cavern czy Kaiserkeller i Star w Hamburgu. Wielkie przeboje autorskie duetu Lennon/McCartney, jak choćby świetnie wykonane „A Hard Day's Night”, „Please Please Me”, „Help!” czy „Love Me Do”, zespół dopełnił przeróbkami, które w pierwszych latach istnienia The Beatles nie tylko chętnie grali na koncertach, ale też nagrywali na płytach. Nie mogło zabraknąć wśród nich „Rock And Roll Music”, „Roll Over Beethoven” czy nieodwołalnie wieńczącego 75-minutowy koncert „Johnny B. Goode” pioniera rock 'n' rolla Chucka Berry'ego, „Twist And Shout” The Top Notes czy „Please Mr. Postman” żeńskiej grupy The Marvelettes. Ciekawostką była też piosenka „I Wanna Be Your Man”, którą Lennon i McCartney najpierw dali debiutującym The Rolling Stones, po czym nagrali na swój drugi album. Nie zabrakło też utworów późniejszych, kiedy The Beatles coraz śmielej eksperymentowali, mając niebagatelny wpływ na rozwój muzyki rockowej i jej obecny kształt, z „Come Together”, „Something” i „Get Back” na czele, ale klamrą koncertu ponownie były te wczesne przeboje, w których publiczność często wspierała zespół wokalnie: „All My Loving”, „I Want To Hold Your Hand” i „She Loves You”.
Niedzielny koncert zapowiadał się równie energetycznie ponieważ wokalistka Tamara Behler wraz ze znakomitymi jazzmanami, saksofonistą Grzechem Piotrowskim i pianistą Michałem Salamonem, miała wykonać taneczny program w klimatach lat 60., przede wszystkim twista i rock 'n' rolla. Jednak na scenie Hali Kultury - prognozy pogody na niedzielę były jeszcze gorsze niż te sobotnie - zamiast tego ostatniego pojawił się wokalista i pianista Jacek Brzeszczyński, program również okazał się zupełnie inny. Przeważały w nim kompozycje balladowe i okołojazzowe, nie zabrakło popowych evergeenów, zarówno polskich, jak też i zagranicznych, ale o energii i scenicznej interakcji na poziomie koncertów piątkowego i sobotniego, mimo popisowych solówek saksofonisty, nie było mowy. Mogły podobać się swingujący „All Of Me”, subtelnie podane „Summertime” i „What A Wonderful World” czy najpewniej improwizowany, wnosząc ze słów wokalistki „coś się rodzi”, bis „Samba przed rozstaniem”. Nie brakowało też jednak wykonań co najwyżej poprawnych, choćby piosenek z repertuaru Andrzeja Zauchy, z którym naprawdę mało kto może się równać (tym bardziej cieszy, że jest w tym gronie pochodzący z Łomży Łukasz Lipski), chybionych pomysłów, jak wplecenie w słynny przebój „Hit The Road Jack” „Włosów” Elektrycznych Gitar czy pozbawionych wdzięku oryginalnych wykonań z lat 60. duetów „Somethin' Stupid” i „L-o-v-e”. Nic dziwnego, że po niejako obowiązkowym, bisie publiczność szybko czmychnęła, gdy w sobotę nie chciała wypuścić Beat Back ze sceny, a po koncercie słuchacze jeszcze długo rozmawiali z muzykami, robili sobie z nimi zdjęcia i brali autografy.
Wojciech Chamryk