Planeta marzeń
Joannes Kepler, wybitny matematyk i astronom, został ojcem chrzestnym „nowej Ziemi.” Taką bowiem nazwą została okrzyknięta, odkryta niedawno, planeta łudząco podobna do naszej. Syn ubogiego karczmarza nie przypuszczał nawet, że największą sławę zdobędzie ładnych kilka wieków po śmierci. Wiadomość o odkryciu planety Kepler o numerze rejestracyjnym 452b obiegła starą Ziemię z prędkością internetu. Przez kolejne dwie i pół godziny od oficjalnego komunikatu w tej sprawie huczało na facebusiu, twittusiu, a pół Polski zastanawiało się: czy ma jeszcze konto na Naszej Klasie, jakie tam - do diaska! - były hasła, i czy to w ogóle jeszcze istnieje?!
Wrzawa na temat trwała, aż do momentu relacji z domniemanej kłótni Radosława Majdana z Perfekcyjną Panią Kolejnego Domu. Później obydwie sprawy nieco przycichły. Część społeczeństwa doczytała pod koniec akapitu, że bliźniak Ziemi jest oddalony od naszej planety o 1400 lat lotu fal radiowych, więc nie ma co czekać z kolacją. Reszta musiała wyjść z psem. Zapewne są jednak i tacy, dla których informacja była powodem do rozmarzenia się przed zaśnięciem. Przecież „półtorej milenium” to nie jest wcale jakaś, taka odległość szokująca. Przecież te naukowe cwaniaki karmili nas odległościami liczonymi w milionach lat, w dodatku świetlnych. Jeszcze trochę, a 1400 lat będzie jak do Pisza… albo do Piszu. W każdym razie, gdzieś blisko. Gdyby się tam dostać, to mogłoby być jak w Raju. Nowa planeta gwarantuje, na przykład, praktycznie dożywotnią kadencję rządu. Przyciąganie jest tam silniejsze, więc nikt nie fiknie. Jednocześnie grawitacja jest zaledwie dwa razy wyższa. Wszystkie polityczne, i nie tylko, skoki w bok są możliwe. Przede wszystkim, planeta jest większa. Nastręcza to, oczywiście, trochę kłopotów, bo i wojsko może się zgubić i unijnych pieniędzy może nie starczyć na dokończenie drogi ekspresowej, ale z drugiej strony u nas też nie starcza. Odnośnie do wojska, to nie byłoby potrzebne. Bezpieczeństwo gwarantują odległości. Zanim Niemiec dociągnie kabel telefoniczny do Ruskiego, to mu z drugiej strony zardzewieje. Natomiast można byłoby zarządzać taką połacią gleby, że Związek Radziecki przy tym to Szwajcaria. Albo inne Wyspy Owcze. Ileż można byłoby sprzedać koncesji na gaz łupkowy?! Tamtejsze Słońce też jest większe, więc strzaskanie na heban gwarantowane. Nie bez znaczenie jest też fakt, że na Keplerze 452b dłuższy jest rok. Nowy kalendarz rozwiązałby problem niedoborów finansowych w ZUSie. Niewielu doczekałoby 67. roku życia. Dla elit kosmiczne znalezisko byłoby chyba idealnym miejscem życia i korzystania z jego uroków. Odkrycie planety wywołuje jednak sporo pytań. Najważniejsze: czy jest na niej życie? Odpowiedź: powinno być, skoro jest tam podobnie. Dlaczego więc się z nami nie kontaktują? Zapewne nie są już w stanie. Po wykształceniu się tam klasy politycznej podobnej do naszej, po nieuchronnej samozagładzie, planetę dawno opanowały szczury i karaluchy.