Opole, Broadway i Czartoria
Artyści scen warszawskich: Anna Sokołowska, Marta Wilk, Tomasz Czerski i Mariusz Jaśko zachwycili publiczność wtorkowego koncertu w Czartorii podczas XXV Międzynarodowego Festiwalu Muzyczne Dni Drozdowo-Łomża. – Wszystkie koncerty plenerowe naszego festiwalu prezentują muzykę popularną i rozrywkową, utwory, które każdy potrafi zanucić choćby fragmentarycznie – mówi dyrektor artystyczny imprezy Jacek Szymański. – Dlatego dziś zaśpiewaliśmy program „Od Opola aż po Broadway”: w pierwszej części koncertu szlagiery polskie, w środkowej hity światowe, a uwieńczyliśmy to wszystko przebojami musicalowymi!
Było zimno i zanosiło się na deszcz, ale pogoda okazała się łaskawa dla artystów i widzów, więc w Czartorii ostatecznie nie padało. Z chłodem publiczność też poradziła sobie śpiewająco, zakładając nie tylko kurtki, ale też zaopatrując się w pledy, chusty czy termosy z gorącymi napojami. Tak wyposażeni słuchacze mogli już dać porwać się muzyce, bowiem wokaliści, znani choćby z warszawskiego Teatru Sabat, zadbali o bardzo urozmaicony repertuar i świetne jego wykonanie.
– Uznaliśmy, że taki program najlepiej się tu sprawdzi – mówi Tomasz Czerski. – Stąd polskie szlagiery od lat 60. do 90., do tego światowe hity, a na finał blok przebojów musicalowych. Występ tutaj to dla nas coś nowego, bo jest tu wyjątkowa sceneria, jest pięknie i zielono, chociaż zdarzało nam się już występować w takich warunkach plenerowych – dodaje to takiego entourage'u, aczkolwiek zawsze jest ten element niepewności, jeśli chodzi o pogodę.
– Występ w takim miejscu to nie jest dla mnie nowa sytuacja, bo występujemy z musicalami na takich scenach, ale na pewno miła i przyjemna, bo otoczenie jest tu wyjątkowe i bardzo przyjazne – dodaje Anna Sokołowska. – Nie ukrywam, że takie plenerowe koncerty są dużym wyzwaniem, bo wymagają czegoś zupełnie innego niż w teatrze, gdyż w takich warunkach śpiewa się zupełnie inaczej. Jest to jednak dla nas bardzo miłe doświadczenie, tym bardziej w takim otoczeniu.
Już opolskie przeboje okazały się prawdziwym strzałem w dziesiątkę: od evergreenów z lat 50. i 60. do utworów współczesnych, z „Człowieczym losem” Anny German, „Nie płacz kiedy odjadę” Marino Mariniego, „Piosenką kubańską” Janusza Gniatkowskiego ze słynnym szlagowortem „Kuba wyspa jak wulkan gorąca” czy „Mój przyjacielu” duetu Krzysztof Krawczyk/GoranBregović – było czego słuchać i przy czym się bawić. Drugi blok utworów okazał się równie przebojowy, a owacyjnie przyjmowane piosenki Karela Gotta, Percy'ego Sledge'a, Edith Piaf i innych gwiazd artyści śpiewali po rosyjsku, czesku, angielsku, holendersku i francusku.
– Wiele tu utworów, które teraz mało kto śpiewa, np. piosenek Karela Gotta, świetnie napisanych pod względem melodycznym i rytmicznym – zauważa Jacek Szymański. – Są też utwory śpiewane w różnych językach, nie tylko po polsku, a już trzecia część to prawdziwa rewelacja, bo to same musicalowe przeboje, w tym piosenki z repertuaru Franka Sinatry czy Lizy Minnelli.
Zabrzmiały więc słynne „New York, New York”, „Czerwone trzewiki” z „Tańca wampirów” z muzyką słynnego Jima Steinmana, „Sunrise, Sunset” ze „Skrzypka na dachu” czy „(I've Had) The Time Of My Life” z filmu i późniejszego musicalu „Dirty Dancing”; był też finał w wykonaniu całego kwartetu oraz obowiązkowy bis, rozsławione przez Franka Sinatrę „My Way”.
I tylko finałowy komunikat właściciela ośrodka „Iris” Krzysztofa Czarneckiego, że był to już szósty i nieodwołanie ostatni festiwalowy koncert w tym miejscu, zmartwił słuchaczy, komentujących, że „najpierw odpadł Nowogród, teraz Czartoria – szkoda!”.
– Myślę, że inicjatorowi tego wszystkiego Jackowi Szymańskiemu należą się wielkie ukłony, bo takich festiwali jest bardzo mało – ocenia Anna Sokołowska. – Najczęściej trwają one dwa-trzy dni, a tu ponad tydzień i to jest mnóstwo koncertów w wielu miejscach, gdzie ludzie mogą słuchać różnej muzyki – to jest wyjątkowe i czegoś takiego nie ma w Polsce!
Wojciech Chamryk