Jak muzyka rodziła się w grodzie nad Narwią
Ewa Barczyk przeczytała ogłoszenie w Akademii Muzycznej w Krakowie, której absolwentką jest w klasie wiolonczeli, że Łomżyńska Orkiestra Kameralna szuka muzyków. Z mężem, 3-letnią i 3-miesięczną córką przyjechała do Łomży w 1980 r. Spodobało jej się miasto, środowisko muzyczne i entuzjazm dyrektora Henryka Szwedo. Od razu dostała mieszkanie. Przyjechała „na chwilę”, została do dziś.
Zatem jak to było...?
Jan Boćniewicz po średniej szkole muzycznej przybywa z Krakowa w 1965 r. do Łomży, po dwóch tygodniach dostaje od władz mieszkanie i zaczyna pracę w Państwowej Szkole Muzycznej I st., podstawowej. PSM II st. jeszcze nie istniała z braku fachowców instrumentalistów.
- Wpadliśmy z kolegami na pomysł, aby założyć orkiestrę: akordeonista śp. Kazimierz Bylica, skrzypek śp. Witold Lisiecki, lutnik i kontrabasista Wiesław Sokołowski oraz skrzypek Mieczysław Szymański, nasz główny „prowodyr” i organizator, taka sprężyna przedsięwzięcia – wspomina Jan Boćniewicz. - W październiku 1977 r. założyliśmy Łomżyńską Orkiestrę Kameralną przy mieszczącym się w szkole muzycznej Łomżyńskim Towarzystwie Muzycznym, którego prezesem był Henryk Gała. I on nas przygarnął, ale głównym założycielem i dyrygentem był Mieczysław Szymański.
Właśnie od niego o orkiestrze dowiedział się pochodzący z Kielc skrzypek Jan Zugaj, który w owych latach pracował, m.in., w szkole muzycznej i domu kultury w Grajewie.
- Zadzwonił do mnie Miecio z pytaniem, czy nie przyjeżdżałbym na próby orkiestry do Łomży – opowiada Jan Zugaj. - Nie zastanawiałem się nawet pięć minut.
Prawie przez rok on i waltornista Franciszek Jan Zalewski dojeżdżali na odbywające się w środy i czwartki próby. W sierpniu 1978 r. Jan Zugaj dostał pismo z Łomżyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej z pytaniem, dlaczego od czerwca nie płaci czynszu za mieszkanie. Skrzypek nie wiedział, że je dostał.
Pomocą w każdej sprawie służył ówczesny wicewojewoda łomżyński Kazimierz Cłapka, który załatwił kilkanaście mieszkań dla przybywających do Łomży kolejnych muzyków.
Aż tu raptem mija 30 lat. Z tej okazji minister kultury przyznaje naszym bohaterom odznaki zasłużonych dla kultury właśnie (otrzymał ją także Wiesław Wasik, saksofonista).
Który koncert zapisał się najbardziej w pamięci odznaczonych...?
- Najlepszym koncertem, wieńczącym lata naszej pracy, była bardzo trudna muzycznie Msza Koronacyjna Wolfganga Amadeusza Mozarta, którą wykonaliśmy z Chórem Katedry Warszawsko-Praskiej 25 października w tym roku w stolicy, a następnego dnia w łomżyńskiej Katedrze – uważa Ewa Barczyk. - Dyrygent Jan Miłosz Zarzycki nabijał nam tempa na każdej próbie po wakacjach, ale to dało efekt!
Jan Zugaj przyznaje, że ten koncert rzeczywiście był imponujący - „ciarki po plecach chodziły”. Jednak dodaje, że chyba najważniejszym występem orkiestry był jej debiut przed 30 laty podczas Dni Kultury Staropolskiej w sali ówczesnego Wojewódzkiego Domu Kultury przy ul. Sadowej 12. Pamięta, że w programie pierwszego tak dużego koncertu były, m.in., tańce góralskie.
- Pierwsze skrzypce grało sześć osób, drugie skrzypce – pięć, altówki – cztery, wiolonczele – trzy, kontrabasy – dwa oraz pełna podwójna obsada instrumentów dętych, perkusja i tak dalej – wylicza skrzypek. - Później udało nam się tak duży skład osiągnąć tylko kilka razy. Wiadomo, rotacja muzyków jest jak w całej Polsce duża: młodzi ludzie wyjeżdżają do innych miast, zakładają rodziny... Aczkolwiek nasz trzon pozostał.
Puzonista Jan Boćniewicz jest od początku inspektorem zespołu, czyli prawą ręką dyrygenta. Jego zdaniem, wszystkie koncerty są ważne, gdyż przez te lata orkiestra grała z czołowymi polskimi śpiewakami, jak tenor Wiesław Ochman, i wirtuozami jak Konstanty Andrzej Kulka czy pianista Piotr Paleczny.
Kiedyś orkiestra grała dużo koncertów szkolnych, wyjeżdżając do miejscowości w Polsce płn.wsch. Teraz jest ich mniej, za to pojawiły się tak prestiżowe jak na festiwalach w Nałęczowie czy Wilanowie.
Za czasów Mieczysława Szymańskiego muzyków etatowych było 33, za dyrektora Henryka Szwedo – 23, a teraz jest ok. 20 etatowych, zaś pozostali są doangażowywani, w zależności od wymagań repertuaru. W czasach kryzysu gospodarczego lat 80. i początku lat 90. wiele orkiestr w Polsce rozwiązano.
- Mamy wielu kolegów muzyków, którzy opowiadają, jak padały ich zespoły – podkreśla Jan Zugaj. - A nam, mimo tych falowań i kłopotów, jakoś udało się przetrwać. Szczęśliwie, obecny okres przypomina mi tamte lata początkowe, kiedy orkiestra się rozwijała.
- Niestety, warunki lokalowe orkiestry są nadal podobne do tych, co były – ubolewa Ewa Barczyk. - Mam nadzieję, że jeszcze się doczekam profesjonalnej sali koncertowej, którą mi obiecywali od roku 80., bo jestem bardzo cierpliwa...
Koledzy muzycy potakują. Liczą na aktywność swego szefa. Nadzieje pokładają w rzutkim, pomysłowym i pracowitym Janie Miłoszu Zarzyckim.
- Jeżeli chodzi o rozwój orkiestry, to nasz obecny dyrektor i dyrygent postawił ją o kilka stopni do góry – konkluduje Jan Boćniewicz. - Dzięki dyrektorowi Zarzyckiemu gramy na ważnych koncertach i w prestiżowych salach, jak ostatnio po raz pierwszy w historii orkiestry w Sali Kongresowej czy w Filharmonii Narodowej.
Mirosław R. Derewońko