Świat utracony - trudny do wyobrażenia - w którym pozwalano sędziwym drzewom dożywać swojego czasu w rytmie naturalnym. Kiedyś pod dozorem strażników leśnych, tzw. Strzelców, trwała pod Łomżą groźna Puszcza pełna dzikiego zwierza. Dziś w tym miejscu Las Jednaczewski to raczej park podmiejski, z którego część ustanowiono Rezerwatem Przyrody, pod nazwą: Rycerski Kierz. Piękna nazwa wyjątkowego miejsca, gdzie w 1733 r. zginął Stach Konwa - legendarny przywódca Strzelców Kurpiowskich. Z inicjatywy doc.dr Adama Chętnika, w roku 1922 odsłonięto tu pomnik wg opracowania Rudolfa Macury, architekta z Ostrołęki. Mało znany jest fakt, że z Ostrołęki pochodził również fotograf Franciszek Malinowski, który w r. 1890 dokumentując ubiory ludowe, na zbiorowej fotografii uwiecznił postać dawnego strzelca w stroju kurpiowskim. Zobaczmy fragm. fot.- zbliżenie tej postaci. Tak mógł wyglądać rynsztunek słynnego Stacha Konwy: strzelba, solidne spodnie, sukmana i kierpce skórzane, torba łowiecka, fajka oraz charakterystyczny kapelusz typu 'grzybek'. Szkoda, że nikt do tej pory nie wpadł na pomysł, aby zatrudnić rekonstruktora - miłośnika historii - Przewodnika Turystycznego do patrolowania wyznaczonych miejsc Rezerwatu. Jako "żywa ilustracja historii lokalnej" i zachęta do wspólnej fotografii, ozdoba spacerów i uroczystości. Kto lubi "historię ożywioną", ten czuje w tak szczególnych miejscach Genius loci - zjawisko godne wzmocnienia i pielęgnacji. Może w końcu z udziałem fotopułapek na niesfornych wandali? Jakoś "Duch opiekuńczy" nie natchnął strażników drzew do wcześniejszego leczenia (w załączeniu: fot. wycinki potężnego dębu z 2020 r, obok pomnika Konwy). Ten olbrzym stracił szansę na udział w konkursie na lokalną piękność. A jak daleko Łomży do udziału w Konkursie na najciekawsze drzewo? AD 2023 Europejskim Drzewem Roku został 200-letni buk (Arboretum Uniw. Wrocławskiego) wśród zgłoszonych z Polski: 6 dębów, 2 cisów, kasztanowca, lipy, sosny, brzozy. Wspomniany zwycięzca 200-latek, będzie reprezentował Polskę w Europejskim Plebiscycie w lutym 2024 r. Ostatnio Europejskim Drzewem Roku wybrano dąb Fabrykant z Łodzi, a w 2022 r: dąb Dunin z Puszczy Białowieskiej. Są gdzieś w Ojczyźnie niezwykli pasjonaci, co roku przypominający poprzez Konkurs, że mamy wartościowe polskie drzewa będące częścią naszej kultury i historii, pielęgnują je i bronią, aby przetrwały jako pamiątki dla przyszłych pokoleń.
Witaj Maj, 3 Maj !
Wspomnienie z wystawy czasowej w Muzeum łomżyńskim: 'Husarze i ułani' z 2014 roku. Pokaz cieszył się ogromnym powodzeniem, a kto był spostrzegawczy, ten dostrzegł na szabli paradnej wygrawerowany napis: "Konstytucya - Dzień 3 Maja 1791". Militaria wypożyczono z firmy "Szabla Polska" z Ostrołęki. Imponujący zbiór rekonstrukcji, prezentowany w niejednej galerii na świecie i wzbudzający zaciekawienie historią Polski. Warto przy tej okazji życzyć sobie, aby kolejne pokolenia Polaków pielęgnowały dumę z tak decydujących chwil w dziejach narodu, jak pierwsza w Europie i druga na świecie Konstytucja - po amerykańskiej. A w zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego są związane z tym faktem pamiątki: medal wybity na 200 Rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja i broszura z 1916 roku wydana drukiem w Łomży. Jest tam m.in. przypomnienie o zdrajcach: - "..dla których szczęście własnej fortuny było milsze od ideału wolnej Ojczyzny"...
Pionierskie lata (3)
Kto by uwierzył 50 lat temu, że to będą ponadczasowe fotografie? Cudem wykonane na kochanej Ziemi Kurpiowskiej, po udręce pisemnych wniosków z Muzeum do Wydziału Kultury": o przydział (!) negatywowych taśm światłoczułych, jakby wcześniej nie można było tych podstawowych materiałów do pracy zapewnić w "aparacie nadzorczym kultury". Czyżby ktoś liczył, że np. odwieczna Niedziela Palmowa nie dojdzie do skutku? Z kolei późniejszy "działacz" cyfrowy nie zrozumie, jak można było balansować wyczuciem, że zdjęcie "jest udane"- nie mając natychmiastowego sprawdzenia jak "w cyfrze". Jeśli fotograf ryzykował powtórkę, to mogło zabraknąć tej jednej, ostatniej klatki negatywu na coś unikalnego.. Oto II konkurs na "Najpiękniejszą palmę.."- pięknie w 1970 r podtrzymana kultura ludowa w puszczańskiej wsi Łyse. W odrębnej kurpiowskiej wersji: na wystawie w Szkole Podstawowej, z dodatkową wystawą pisanek. Dostarczono ich na Konkurs 364, co odnotowała Kierowniczka Muzeum Jadwiga Chętnikowa, a palm już 96 - 3x więcej niż rok wcześniej. Stopniowo mało znane palmy trafiły do prasy zagranicznej, nawet na wystawy w Rzymie i Mediolanie. Nieoceniony wkład pracy nowego pracownika Muzeum mgr Bronisławy Naleśniak (plastyka-etnografia) oraz ekipy Skansenu z Nowogrodu, całej miłej grupie działaczy regionalnych, księży, nauczycieli - a wszystkim konkursom przewodniczyła z Min. Kultury i Sztuki mgr Barbara Zagórna-Tężycka. Na kolejne wystawy zaplanowano także: wypieki z ciasta, wyroby z żelaza i korzeni, tkaniny...
Pionierskie lata (2)
Puszcza Zielona. Strzeliste sosny po obu stronach drogi. Zwarta ściana lasu nagle się kończy, za oknem autobusu pojawia się wieś Łyse, drewniany kościół i plebania, gdzie czeka na umówione spotkanie ks. proboszcz Adolf Pogorzelski. Jowialnie wita wysłanników Muzeum w Łomży. Jest r. 1969, początek Konkursu na palmę wielkanocną... Pomysłodawcą Adam Chętnik: konkurs miał być impulsem wsparcia dla zanikającego zwyczaju. Gdy Chętnik umiera w r. 1967, spełnieniem Jego swoistego "testamentu muzealnego" zajmuje się żona Jadwiga - Kierowniczka Muzeum. Więc zaczynamy, mamy też organizować wystawy towarzyszące: na początek wycinanki. Przywozimy na Kurpie trochę płacht papieru kolorowego do wycinania i ustalony Regulamin (realia pracy mieliśmy jak w konspiracji, "druk" z powielacza: denaturat i "matryca" z kartki papieru kredowego"). Sympatyczne spotkania pokoleń: staruszka i uczennica pozują do zdjęć z ogromnymi nożycami do strzyżenia owiec ,w uroczystych strojach ludowych (fot. czarno- białe, takie czasy: jeśli sklep "Foto-Optyki dostał towar, to 1 osoba = 1 rolka negatywu 36 klatek). Później okazało się, że dostarczono 300 wycinanek - część starannie przykleiliśmy na kilka plansz, wystawa jakoś zmieściła się w korytarzu Szkoły Podstawowej. Obok ustawiono skromną ilość palm: tylko 25 (w następnych latach coraz więcej , nawet 199) - do oceny Komisji, której przewodniczyła wysłanniczka Ministerstwa Kultury: jak widać na obrazku, swój gabinet pod obrady oddał dyr. szkoły. Jak przeżył konkursowe "trzęsienie ziemi"? - to świętej cierpliwości człowiek, w dodatku Prezes Stowarzyszenia Kurpiów. Wróćmy do początku: bez ks. proboszcza (znanego w okolicy jako krzewiciel kultury kurpiowskiej) trudność przedsięwzięcia i atmosfera Konkursu nie miałyby tak wspaniałej oprawy. Od zachęcania mieszkańców - do podniosłej Mszy Świętej pachnącej igliwiem w gęstwinie palm wokół ołtarza - po imponującą procesję wokół kościoła. Wyjątkowe upowszechnienie tradycji, szczególnej tu i w okolicach wsi Łyse: gdzie wzorem ojców mieszkańcy potrafili i chętnie wykonali potężne palmy wielometrowe, łopoczące na wietrze wstęgami z bibuły, w koronach kwietnych, wielu odmian. Bez wątpienia wpływ otoczenia - puszczańskich sosen... Ks. proboszcz zbudowany szansą ożywienia sztuki ludowej, przez kilka lat nawet stołował gości z Komisji Konkursowej. Wizyta na Plebanii niezatartym wspomnieniem: ciekawa rozmowa i staropolska gościnność. Dla wysłanników Muzeum niespodzianka: na małym kredensiku podziwiamy intensywnych kolorów: nalewki czy soki ziołowe? Na werandę wkracza gospodyni z dymiącym półmiskiem piramidy kiełbas: na spróbowanie własnej roboty - zapewnia. Mamy w kieszeni skromną kanapkę i sądzimy, że rozmowa będzie krótka - więc podjedliśmy solidne co nieco. A tu gospodyni anonsuje: proboszcz zaprasza na obiad !!
Pionierskie lata (1)
Nie do wiary. Nie chcieliście koledzy z lat 60. pracować w muzeum... za skromne wynagrodzenie w PRL-u. Cóż, wasza strata intelektualna nie docenić obcowania z pięknem i zagadkami przeszłości wśród ludzi kultury, niewzruszonych zasad i przedwojennego wychowania. Nie było chętnych, nie tylko Pracownia Fotograficzna szukała kogoś na staż (a takie niby "prężne środowisko"). Tymczasem zanikała drewniana zabudowa, urocze chaty i unikalne kapliczki - dzieła prawdziwych twórców wiejskich. Po odejściu emerytowanego fotografa, trafił się przypadkiem (podobno ich nie ma) kolejny 1 fotograf (jeden) -sam się zgłosił i od razu rzucony na głęboką wodę odnalazł w tym swoje przeznaczenie ... szokujące, że pół wieku później wciąż był jeden. Marzenia niezrealizowane: o 3-osobowym zespole (do ciemni, do ciągłej pracy terenowej a trzeci do katalogowania plus wszyscy na zmianę do działań oświatowych). Problemy nie tylko Łomży: wreszcie internet ukazał demonstracje muzealników z największych miast, pod hasłem "Dziady kultury" np. Kraków r. 2015: .. -"tak postrzegamy siebie.. za parę groszy oferujemy całą naszą wiedzę i doświadczenie" (w imieniu także animatorów oraz bibliotekarzy). "Chcemy szacunku, rozwiązań systemowych a nie zabytkowych pensji".. Mimo to łomżyńskie Muzeum działało za przykładem Chętnika, bo było w rękach prawdziwych pasjonatów: paradoks, byliśmy w terenie częściej, zanim pojawił się służbowy samochód. Ruszaliśmy np. użyczoną 'Nyską' z Powiatowego Domu Kultury a często "na piechotę", świadomi, że autobus nie podjedzie "wszędzie", np. pod samotną chatkę na kolonii. Delegacja w dłoń, kromka chleba do torby fotograficznej i wio! cały dzień przez śnieg lub błoto. Radość, gdy trafił się uczynny gospodarz w saniach (jak na obrazku) , podwiózł i machnięciem ręki upewniał właściwy kierunek (nie zawsze były drogowskazy). Tym razem dojeżdżamy do wsi Zalas - z rodziną Kurpiów ubranych jak na fotografii sprzed 100 lat. Nad bezkresną równiną górująca wieża kościelna upewnia, że nie zabłądziliśmy. Mijamy bajkową mini-chałupkę (2 obrazek) - okazuje się samotnego gospodarza nazwiskiem Klik. Cel podróży: zachęcenie do udziału w nowym Konkursie na Najpiękniejszą Palmę Wielkanocną... we wsi Łyse. Takie były początki: w Łomży wsparcie administracyjne zapewniali: Kierownik, Sekretarka i Pomoc Muzealna a w terenie ... dwie osoby. Fotograf dokumentował pracę archeologa, który wobec braków kadrowych wykonywał także pracę etnografa i historyka.
Pierwszy kolekcjoner
Trzeba cierpliwości szczęściarza aby wytropić tak unikalną informację: ciekawą nie tylko dla numizmatyków z Łomży ! Mirosław Szczepański, przyjaciel Muzeum Północno-Mazowieckiego, odkrył rzadki druk przedwojenny pt. MONETA W STAROŻYTNOŚCI, w którym autor dr Marian Gumowski odnotował zdumiewający ślad aktywności łomżyńskiej. Oto już we wstępie tej odbitki z tomu XII (rocznik 1928-1929) Wiadomości Numizmatyczno-Archeologicznych znajdujemy dla wielu z AD 2022 miłośników historii, fakt nieznany. Po słowach: -"...w XVI zaś wieku cała Europa pełna była jak nigdy kolekcyj numizmatycznych..." autor pisze: -"U nas pierwszym kolekcjonerem był Mateusz ze Starej Łomży, biskup chełmiński (1480-95), który na zamku swoim z upodobaniem, ale ku oburzeniu współczesnych oddawał się studiom numizmatycznym"... Pisze dr Gumowski jeszcze: -"W samej Holandii liczono ok. 200 zbiorów, przeważnie greckie i rzymskie monety obejmujących" a tej pasji badawczej oddał się także nasz król -"Zygmunt August i Radziwiłłowie, a na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie znalazł się profesor, Stan. Grzebski, który już koło r. 1560 doszedł do bardzo ładnego zbioru. Ofiarował go w końcu Uniwersytetowi i w ten sposób założył podwaliny pod Gabinet Numizmatyczny".. powiększony z biegiem czasu do 10 tys. okazów, którym "bardzo gorliwie zajmowali się" inni profesorowie "chociaż do wykładów z zakresu numizmatyki starożytnej nie doprowadzili". Wracając do "łomżyńskiego biskupa" przyznajmy, że zasługuje on na wnikliwe zbadanie drogi życiowej przez naukowców (np. z Łomży?) Może być przecież tak, że "oburzenie" jemu współczesnych wynikało z nieporozumienia: biskup zachwycał się urodą np. monet krzyżackich, których groźnego piękna inni po prostu nie czuli, widząc raczej znak ucisku Zakonu Krzyżackiego, słusznie rozgromionego pod Grunwaldem (każdy maturzysta, jeśli zna jedną datę, to właśnie 1410.) Hobby światłego biskupa znad Narwi jest wieścią elektryzującą, bo trudno sądzić aby odwiedzając rodzinną Starą Łomżę nie dostał na pamiątkę choćby szelaga, jakiego widzimy w załączeniu. Ten okaz znaleziony na Wzgórzu św. Wawrzyńca podczas wykopalisk archeologa A. Smolińskiego, jest na stałej ekspozycji Muzeum przy ul. Dwornej 22c w Łomży. Widzimy tarczę krzyżacką a na awersie: tarczę z liliami Jana von Tiefen. To znak 35-go wielkiego mistrza (1489-97) urodzonego w Szwajcarii. Szeląg bity w srebrze, w Mennicy Królewiec (19,1mm-1,02 g). Warto jeszcze zachwycić się za prof. Gumowskim definicją słowa "moneta". Czyż można dobitniej i piękniej nazwać ten "kawałek metalu" z wybitym stemplem wartości obiegowej niż : oto "najważniejszy w rzeczywistości dowód wypadków i wydarzeń narodu"? Przecież to: "w metalu ryta historia państwa, kamień probierczy jego siły, pomnik i najlepszy dowód jego istnienia, świadectwo jego niezależności. To nie tylko "miernik cen ale i nerwus rerum, potężny motor działania jednostek i narodów" - dziś i w starożytności. Wspaniała zachęta, aby: -"badać i studiować monety... na rozliczne pytania... w nich znajdując odpowiedź".
Nie mam następców
Chętnik w wieku ok. 25 lat, zaczął gromadzić zbiory z myślą utworzenia muzeum: portret właśnie z tego okresu, wykonał w 1910 r.J.Cyroto, fotograf z Łomży. Drugi portret jest z Warszawy, gdzie Chętnik przeżył okupację niemiecką ukryty pod zmienioną tożsamością, z obfitym wąsem - jako Chojnowski (zagrożony aresztowaniem za działalność plebiscytową na Warmii i Mazurach). Trzecią fotografię wykonał w latach 60. Zygmunt Dudo z Łomży... Doc. dr Adam Chętnik przez całe życie badał historię i kulturę Mazowsza Kurpiowskiego. Urodził się w 1885 roku, w Nowogrodzie nad Narwią, w patriotycznej rodzinie. Od dzieciństwa intrygował go odrębny świat dzielnych Kurpiów, którzy nieraz wykazali się odwagą, choćby broniąc Ojczyzny podczas najazdu Szwedów. Chętnik uznał za konieczne opisanie zmieniających się zwyczajów, tradycyjnego stroju i sztuki ludowej, rzemiosła i budownictwa drewnianego - zwłaszcza wobec nieuniknionych zmian zachodzących w życiu samowystarczalnych Kurpiów. Gdy stopniowo ginęła pierwotna Puszcza Zielona, zamierały odwieczne zajęcia: rybaków, myśliwych, bartników - którzy szczycili się spisaniem własnych praw bartnych - zmniejszyła się w końcu ilość bursztyniarzy. Chętnik opisywał to co widział, wykorzystując liczne umiejętności - wyrobił też w sobie zespół cech, wspierających działalność badawczą: samokształcenie i głód wiedzy (maszerował pieszo do szkoły na trasie Nowogród - Łomża), tworzenie więzi (koleżeńskich, społecznych, harcerskich), wielość przekazu wiedzy (notatniki z wycieczek, książki, wystawy, odczyty, posłowanie w Sejmie itp), ciekawość świata (inspirujące i edukacyjne podróże), inicjowanie systematycznych prac terenowych (utworzenie Stacji Badań Naukowych oraz udział w odkryciach archeologii, etnografii, historii itd.) Efektem wytężonej pracy: założenie 2-ch muzeów, w Nowogrodzie i Łomży oraz od podstaw utworzenie Działu Bursztynu w Muzeum Ziemi (Warszawa). To także dzięki umiejętności przetrwania (wielokrotnie tworzył zbiory muzealne od początku, po zniszczeniach wojen światowych). Czy ten fenomen wyjaśnia częściowo fakt, że kierował się bezgraniczną miłością do rodzinnej ziemi? To raczej niezrozumiałe dla innych, niedoceniane w pełni przez urzędników i pomocników, co sam podsumował przed śmiercią gorzko: -„Ja już odchodzę i nie mam następców !” Doświadczył przedwczesnej śmierci syna, Jerzego i pierwszej żony, Zofii która bezinteresownie opiekowała się zbiorami, a zwłaszcza ofiarowała majątek rodzinny na finansowanie Skansenu Kurpiowskiego. Ziarno zasiane przez Chętnika okazało się na tyle mocne i zdrowe, że Jego „testament muzealny” mogła kontynuować druga żona, Jadwiga - śmiało i niebywale rozbudowując Skansen wbrew przeciwnościom losu. Czas pokaże, jacy będą Jego naśladowcy, czy równie wszechstronni i wytrwali - a zwłaszcza bardziej kierujący się sercem?
Ostatni
Dopiero w 1890 r.- 50 lat po ogłoszoniu wynalazku fotografii, przed obiektyw trafił prawdziwy bursztyniarz - Kurp. To zasługa Franciszka Malinowskiego, który w swoim Zakładzie Fotograficznym w Ostrołęce dokumentował przedstawicieli ginących zawodów. Fotografia bursztyniarza przetrwała 2 wojny światowe dzięki wydrukowaniu w tygodniku "Ziemia" (1914 r) jako ilustracja artykułu Adama Chętnika pt."Puszcza Zielona". Być może to najstarsza fotografia ubioru poszukiwacza bursztynów i jednocześnie ostatni autentyczny Kurp, którego udało się uwiecznić w tradycyjnym odzieniu. "Jak Bóg przykazał": czyli skórzane łapcie, sukmana, torba borsucza, fajka i dawnego typu kapelusz tzw."grzybek"- a do tego łopata i bryłka bursztynu w dłoniach wskazujące wykonywaną profesję. Już dla samego Chętnika widok egzotyczny, znany tylko z opowieści. Jak pisał w "Atlasie polskich strojów ludowych" 1961: -"Strój kurpiowski posiadał prawie jednolity krój i swoistą barwę.. w sukmanach i kapeluszach przeważał kolor ciemnobrązowy, podobny do koloru kory sosnowej w lesie". Wcześniej Połujański, w poł.XIX w. odnotował: -"Zwyczajny ubiór Kurpiów - sukmana z sukna grubego, u starszych po kolana.. kapelusz niski z niewielkim rondem.. łapcie z łyka, najczęściej zaś chodaki ze skóry.. na Mazowszu zwane niewłaściwie "kurpiami"("Wędrówki po Gub. Augustowskiej") Fotograf Malinowski ocalił od zapomnienia, a Chętnik docenił, uznając jego kompozycję za wzór do kopii w swoim Muzeum Północno-Mazowieckim. Z powodu słabej jakości fotografii drukowanej, Chętnik zlecił wykonanie rysunkowych kopii, uzupełnionych o badania terenowe. Najpierw w roku 1949 zamówił kolorową kopię fotografii do ew. druku: łomżyński nauczyciel rysunku, Józef Deptuła wykonał akwarelę (wys.24 cm.) Dopisek -"..zlecenie pracowni naukowej..na ilustr. bursztyniarz z pod Baranowa ? pow. przasnyski wg wskazówek Ad.Ch." Dziwne: Malinowski niejscowości nie wymieniał - czyżby z niej pochodził, znany Chętnikowi inny bursztyniarz, którego twarz rysownik umieścił? Wykonanie kolejnej kopii - większej, bo do celów wystawienniczych, zlecił Chętnik w roku 1957 swojemu synowi Jerzemu -powstała tempera (wys.50 cm). Potem jeszcze w roku 1958 kopia rzeżbiarska (wys.47 cm) którą wykonał przyjaciel Chętnika, Konstanty Chojnowski rzeźbiarz z Jankowa Młodzianowa k. Nowogrodu. Chętnik włączył temperę i rzeźbę do stałej ekspozycji Sali Bursztynowej w Łomży: przy ul. Sadowej w latach 1958-78 potem w siedzibie przy ul. Krzywe Koło w latach 1980-2001... Na koniec smutna refleksja: tyle drobiazgowych badań doc. dr Adama Chętnika, tyle pracy nad zachowaniem tradycji - a jednak dzisiejsi bursztyniarze wolą nosić estradowe ubiory i szerokie nakrycia głowy, prawie jak sombrero lub kowbojskie kapelusze. Tak trudno powrócić do tradycyjnego stroju? -pięknych chodaków skórzanych a zwłaszcza charakterystycznego kapelusza, który odszedł w całkowite zapomnienie... "Wołanie na Puszczy?"
W czepku
Mieszkańców Puszczy Zielonej twarde życie zmuszało do samowystarczalności, czego owocem intrygująca odmienność: -"..nie szukali krawców w odległych miastach"- pisał doc. dr Adam Chętnik (Atlas polskich strojów ludowych 1961, P.T.L) - "tylko igły nabywano od wędrownych kramarzy na wymianę, za bursztyn i wosk". Ubrania męskie, zwłaszcza wyjściowe potrafili Kurpie uszyć sami - przecież cięcie grubego sukna wymagało siły - ale już koszule, także dla siebie i dziecka "sporządzały kobiety, samodzielnie" jako krawcowe i tkaczki, hafciarki i koronczarki. Często utalentowane i z wyczuciem piękna, potrafiły wyczarować nie tylko praktyczne ale też urocze małe części stroju, np. czepki dziecięce -"szyte z białego płócienka, batystu lub tiulu". Chętnik zbadał różnice między czapeczkami: z okolic Kadzidła, gdzie znaną krawcową była Anna Majewska oraz Myszyńca, gdzie mieszkała sławna twórczyni m. in. hafciarka, Anna Kordecka. To właśnie pani Anna wykonała dla muzeum Chętnika rekonstrukcje dwu czapeczek wg wzoru z 1890 r. z dominującym kolorem pomarańczowym i czerwonym (na załączonej fot): dla dziewczynki i chłopca - jedno zdobione "płaskim kwiatkiem" z nici, drugie sterczącymi m.in. resztkami materiału po gorsetach. Ciekawostka: "kiść kolorowych skrawków" jak pisze Chętnik, nazywano żartobliwie "śmieciuchem" (bo mogły trafić do śmieci, ale u zaradnej gospodyni nic się nie marnowało.) Wyżej na zał. fotografii widzimy czepek dziecięcy z lekkiego materiału w kolorze niebieskim (w zb. Muzeum jest także wersja różowa)- to już rekonstrukcja z jedwabiu, wykonana także w r. 1950, ale przez Antoninę Suchecką z Kadzidła, wg wzoru z 1935 r. Takie nakrycia głowy, pisze Chętnik: "są i dziś szyte po wioskach puszczańskich, a dzieci chodzą w nich do 5-go roku życia". Obok tych odświętnych - fotografia codziennego wzoru: zwykła chusta płocienna jak u dorosłych, wiązana z tyłu główki- ze zbioru Chętnika, ale autorstwa Witolda Świąteckiego, nauczyciela szkoły powszechnej w Myszyńcu. Jak miniaturki- pamiątki lat minionych, przetrwały najdłużej u najmłodszych. Już trudno będzie sobie wyobrazić świat, opisywany przez doc. dr Adama Chętnika: -"Czepki noszone były dawniej powszechnie przez wszystkie mężatki od chwili oczepin... Tuż po I wojnie światowej zarzucone... Bogaty zbiór miało Muzeum Etnograficzne w Warszawie przed spaleniem. W Płocku zabrane przez Niemców w czasie II wojny światowej. W Łomży i Nowogrodzie rekonstrukcje."
Koruna
Bywa w ciastkarniach ciasto nadziewane serem o intrygującym kształcie (fot. barwna). Zwykle brak obok informacji, z pośpiechu może bimbania? Klient zdezorientowany docieka: -"Jak to nazywacie?". Na odczepnego słyszy w kilku sklepach różne określenia tego samego: -"Łapa, gwiazda, gniazdo" lub "koruna" (czyli korona)." Mętlik zastanawia, choć cieszy że tyle dawności-rzadkości przetrwało, a dzięki komu? W Łomży nie dziwota. Kurpianek dostatek, a wśród nich cudowne Babcie, "strażniczki tradycji domowej". Tylko czy wnusie miały czas do końca wysłuchać wspomnień? Przeniesienie tych nazw w nowe pokolenia, to nie tylko szacunek dla tradycji: nie cenimy swoich skarbów. Dowodem w Łomży szyld "Smaki Podlasia" a dlaczego nie istnieje np. "Kurpiowski smak"? Jeśli tak lekkomyślnie rozmywamy cudowną odrębność lokalną, swoją skazując na usunięcie i oddając sąsiadom czerpanie korzyści z łomżyńskiej i kurpiowskiej kultury, to doczekamy, że i Skansen w Nowogrodzie będzie potocznie okraszony szyldem "Podlaski" ew. naprzemiennie "Skansen Europejski". Jak przewalczyć fatum Króla Ubu? - to z nim kojarzone jest powiedzonko:"Rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie" (1896r). Przesypiamy kolejne szanse, dziś choćby na Przysmak Lokalny, bo może procedura skomplikowana i trzeba chcieć? Niech tam sobie Poznań będzie sławiony przez "rogale świętomarcińskie" albo Kraków przez "obwarzanki". My zbyt łatwo zapominamy, że nasze smakołyki mają bogate tło historyczne, a najpiękniejsza wydaje się "koruna". Ciekawostka z Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży: AD 1971. Śladem ginących zwyczajów żona założyciela Muzeum, Jadwiga Chętnikowa zamówiła u Stanisławy Niedźwiedzkiej we wsi Baba na Kurpiach, rekonstrukcję "korony weselnej" z ciasta. Fotograf muzealny, obładowany sprzętem ruszył w podróż jak z filmu "Daleko od szosy"- autobusem PKS-u, a dalej pieszo. Dla zdobycia paru zdjęć. Tej oszczędności "dzieci rewolucji cyfrowej" już nie zrozumieją, a taki był PRL. Z powodu "trudności przejściowych" ograniczoną ilość materiału foto. przydzielał (!) Wydział Kultury. Oto z trudem zdobyte zdjęcie cz-białe: zasłużona Twórczyni Ludowa, znana też z wycinanek i palm wielkanocnych, specjalnie piecze na odwróconej misce, własnoręcznie wygniecione z ciasta figurki zwierząt, tzw. byśki, z postacią Kurpianki w środku kompozycji. Tego typu "korona weselna" symbolizować miała dostatek w nowym gospodarstwie panny młodej. To już nieistniejący zwyczaj. A jak na Mazowszu Łomżyńskim było - Gloger przekazał ze wspomnień swojej Babki (1908): dawniej u zamożniejszych, odpowiednikiem korony wypiekanej była wyszywana, gdzie przypinano "na głowie panny młodej symbol ukoronowania jej cnoty dziewiczej" na obręczy z ducików, na białym atłasie liście chmielowe lub winogronowe, z przyszytymi klejnotami, świecidełkami, pod którą matka córce przy wyjeździe do ślubu, kładła chleb, cukier i pieniądz... Jeśli się zagapimy, nasz region będzie symbolizować korowaj, kołacz albo pieróg zamiast swojskiej "koruny".
Turner
W latach 60. XX wieku do zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego trafiły dwie monety miedziane: Szkocja (1 turner) 2 pensy Karola I(1625-1649) wchodzące w skład skarbu, znalezionego pod Łomżą. Bite w latach 1614-77. Prezentowany nominał 2 pensy, był traktowany w Polsce na równi z lichym bilonem (szelągami). Zobaczmy bardziej czytelny egzemplarz: średnica 15 mm, na awersie ukoronowane (od 1632) litery C R, na odwrocie kwiat ostu. Pensy trafiały do wielu skarbów na ziemiach litewskich i koronnych dzięki szkockim kupcom wędrownym, którzy być może prezentowali się jak para z XVII-wiecznej barwnej ryciny? Kobieta ciepło ubrana a mężczyzna w krótkiej spodnicy (kilt - w każdym klanie rodzinnym z inną barwą i odmiennym wzorem słynnej kraty). Co takiego Szkotom spodobało się pod niebem Rzeczpospolitej? Zapewne tolerancja religijna, ułatwienia gospodarcze i może fakt pochodzenia z kraju biedniejszego z dominującym rolnictwem - stąd więcej zrozumienia dla heroizmu surowego życia polskich gospodarzy? Mówi się, że Szkoci do dziś gotowi są z szacunku dla pracy ludzkiej i odwiecznej konieczności oszczędzania - naprawiać używane rzeczy, zamiast od razu wymienić na coś nowego. Jeśli stąd wzięło się przysłowie: "Skąpy jak Szkot" - to oczywiście stereotyp krzywdzący. W Gdańsku, w XIV wieku wg przekazów historycznych, osiedliła się większa ich grupa, zajmująca się głównie handlem. Pewien Szkot imieniem James Cockburn mieszkaniec Gdańska, gdy dorobił się bogactwa - zafundował miastu budowę opery. Szkoci otrzymywali w Polsce przywileje dworzan kólewskich, nadwornych dostawców, z czym wiązały się podróże po całym kraju. Byli wśród nich zdolni inżynierowie, dowódcy, żołnierze. W czasie wojny inflanckiej (1576) Stefan Batory zatrudnił Szkotów do prowadzenia intendentury. W 1620 James Murray został mianowany budowniczym polskiej floty wojennej, która po 7 latach, w bitwie pod Oliwą odniosła zwycięstwo nad Szwedami. W II poł. XVII wieku liczbę Szkotów w Polsce obliczano na 30 tys. Ilu tych zadziornych i zaradnych ciekawych ludzi dotarło nad Narew? Polska stała się dla wielu z nich Ojczyzną, której nie szczędzili swych talentów i pracowitości. Niejeden asymilował się, nazwisko ulegało spolszczeniu, np. Czamer (Chalmers) lub Szynkler (Sinclair). A któż nie zna Ketlinga - Szkota z "Trylogii" Henryka Sienkiewicza? Rzadko się ich wspomina, np. to, że po wojnach napoleońskich gdy zwiększyła się emigracja wskutek kryzysu w gospodarce szkockiej - na zaproszenie ziemian polskich przybywały nad Wisłę grupy: inżynierów, metalurgów, młynarzy, farmerów itd. Generał Ludwik Pac, znany nie tylko na Suwalszczyźnie entuzjasta postępu w rolnictwie i przemyśle, sprowadził do majątku Dowspuda osadników z Niemiec i Anglii, oraz pół tysiąca Szkotów ! Ich potomkowie żyją do dziś w województwie podlaskim, w wiosce o nazwie Szkocja.
Druh
Dlaczego tak trudno - zwłaszcza na Mazowszu Kurpiowskim znaleźć godnych następców legendarnego Adama Chętnika, równie nieugiętych jak On - gotowych jak On świadomie poświęcić całe życie wbrew wszystkim przeciwnościom losu? Współpraca 3 albo 2 osobowości nadających na tych samych falach? Dlaczego z urzędowego nadania, do tej pory nie powstał nawet porządny pomnik, który poprzez Jego postać - głosiłby chwałę Ziemi Rodzinnej, której On oddał swoje zdrowie i majątek? Trzeba przypominać, że to był konspirator - bojownik na rzecz polskiej szkoły w zaborze rosyjskim, wychowawca młodzieży wiejskiej, publicysta i wydawca wielu książek, aktywny krajoznawca i popularyzator sportu, muzyk i cieśla, nawet poseł na Sejm ale przede wszystkim twórca Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie - jednego z 2-ch pierwszych w Polsce muzeów pod otwartym niebem i twórca Muzeum w Łomży. Już mając 18 lat był współzałożycielem pierwszej w Nowogrodzie polskiej Biblioteki składkowej. Zmuszony zdawać maturę w języku rosyjskim, uczynił to celująco w Petersburgu - po Kursach Pedagogicznych w Warszawie zdobył uprawnienia nauczycielskie, potem zapisał się na Wyższe Kursy Naukowe o charakterze polskiej szkoły wyższej. W 1912 roku otrzymał koncesję na wydawanie pisma ilustrowanego dla młodzieży wiejskiej "Drużyna", które ukazywało się z przerwami przez 13 lat. Prezentowane fotografie dotyczą właśnie roku 1913, w którym wyszła drukiem pierwsza większa praca Chętnika pt. "Puszcza Kurpiowska". Zdumiewające zdjęcie: splatanych pni sosny, dziwoląga przyrodniczego uwiecznił na skraju lasu w Morgownikach, gmina Zbójna. Na odwrocie fotografii odnotował: -"W czasie rozjazdów rowerem po ośrodkach pracy drużynieckiej (1913) - w podróżach towarzyszyły mi nie raz rewizje policji rosyjskiej, odsiadywanie aresztów itp." Zapewne tak młody człowiek nie mógł się tłumaczyć, że zbiera materiały do prac naukowych - kto by uwierzył... Dwa lata później ukazała się drukiem Jego książka "Chata kurpiowska", za którą otrzymał nagrodę z Kasy im. Mianowskiego. Dużo energii włożył w organizację ruchu junackiego na wsi, nawiązujacego do harcerstwa i skautingu. Już w pierwszym numerze jednodniówki "Drużyna" w 1912 r. Chętnik namawiał, aby "przez zabawy młodzież się kształciła, wychowywała i jednoczyła" później, w 1924 roku opracował nowy statut Junactwa, podkreślając aktywne formy współdziałania: obozy, gry, ćwiczenia, pływanie, zawody sportowe, konkursy, wycieczki...
Inaczej
To samo inaczej. Które zdjęcie ciekawsze? Przestrzenne, z jedynym światłem z okna - czy z dodatkowym, z lampy błyskowej spłaszczającej obraz ? Dla muzealników oba ujęcia są jednakowo ważne: badacz sztuki garncarskiej chciałby spojrzeć na Pracownię i oczami gościa-klienta ale też oczami naukowca, którego ciekawią szczegóły techniczne - niezbędne na zdjęciu dokumentacyjnym. Oczywiście potomkowie mistrza garncarstwa, z dumą umieścili w domu na honorowym miejscu pierwszy, powiększony portret - bo to urokliwa pamiątka niezwykłego fachu ich Dziadka - z pogranicza rzemiosła i magii. Dla rodziny mistrza Pawła Borawskiego spod Łomży, najpiękniejsze jest ukazanie sedna jego pracy. Gdzie naturalny i tajemniczy półcień gasi nadmiar odciągających uwagę szczegółów, a w centrum światło podkreśla to co najważniejsze: z bryły nagle wyłania się naczynie o kształtach wciąż zmienianych czułą dłonią, przy hałasie koła obracanego nogą. Kto miał szczęście odwiedzić Pracownię Borawskiego, ten był pod wrażeniem nastroju - jak z obrazów Piotra Bruegla z XVI wieku. Odwieczne zajęcie bliskie Naturze, o cudownej unikalności - naczynia nawet podobne, są jednak nieco inne, jak przystało na rękodzieło. Świat samodzielnych, zaradnych, wesołych ludzi pielęgnujących oparty o przyrodę - zdrowy styl życia. Obok stanowiska z kołem garncarskim, u powały wisiała waga - na którą mistrz rzucał odmierzone wprawną ręką porcje gliny; dalej tajemnicze urządzenia, jak zgniatarka; wreszcie w półmroku narożnika rozżarzony na czerwono piec a nad tym wszystkim na półkach mrowie naczyń surowych, do wypalenia, suszenia i sprzedaży... Czarno-białe zdjęcia to nie wybór, po prostu w "tamtych czasach" zaopatrzenia socjalistycznego, nie zawsze kupowało się to, co potrzebne i w dowolnej ilości: był przydział ze sklepu "Foto-Optyki" na specjalne pismo z Wydziału Kultury... Cieszy wszystko, co udało się wyrwać niepamięci i uwiecznić dla potomnych.
Cudze chwalicie
Zapomniane, wyjątkowe koronki klockowe, aż 300 wzorów Leonii Górskiej przechowuje Muzeum Północno-Mazowieckie w Łomży (patrz: "Koronki" -Skarby Muzeum z 2008 r.) Jest w Muzeum portret z 1906 r. pracowitej łomżynianki oraz bardzo ciekawa, duża fotografia "Wystawa w Łomży" (w załączeniu). Widzimy pokaźny zbiór z 1912 r. prezentowany także w Pradze czeskiej, gdzie zdobył nagrodę. Córka, również Leonia, przekazała pamiątki rodzinne do Muzeum w Łomży w 1975 roku, i okazało się: nie wszystkie. Jest rok 2021 i przypadkiem znajduję w internecie nieznaną informację: w 1979 r. córka Leonii Górskiej podarowała jakąś koronkę oprawioną w ramę - do Rzymu (!?) Porównuję z tą na fotografii "Wystawa w Łomży"- jest! w samym centrum, pod najwiekszym obrazem. To wg opisu z 1912 r. -"Zastosowanie alfabetu po raz 1-szy w koronkarstwie klockowem.." Czyli wiersz, którego treść w 8-u wersach "zapisu koronką" zaczyna się tak: "Wiara święta niechaj spłynie/ Do serc naszych i oświeci/ Serce, duszę a nie zginie/ Żadne z bożych dzieci"/.. Wiadomość o darze opublikowano w internecie w 2015 r. pt: "Najcenniejsza wśród koronek"- przy opisie zbiorów: "Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II, utworzonego w 1981 r". Najwyraźniej Fundacja prowadząca ten Ośrodek Dokumentacji ma zbyt małą obsadę, także Córka przekazująca do Rzymu pracę Matki nie zawiadomiła o tym Muzeum w Łomży: urwały się kontakty, może zaginęły adresy? Ośrodek Dokumentacji wspomina o 300 koronkach w Łomży, ale błędnie określa nasze Muzeum jako "Etnograficzne"- stąd brak kontaktu? Jest podana historia: w tym ogłoszenie z tygodnika "Wspólna Praca" z 1911 r. że L. Górska oferuje "bezpłatną naukę koronek". Jest opowieść córki o patriotycznej i dobroczynnej działalności Matki: 2 x w tygodniu prowadziła w więzieniu łomżyńskim lekcje dla kobiet, które "robiły koronki na metry, a pieniądze ze sprzedaży otrzymywały po wyjściu na wolność". Do Watykanu, przy koronce dla Papieża był dołączony list: "pragnę ofiarować Waszej Świątobliwości pracę Matki mojej/../przejęta do głębi serca/../ podniosłym nabożeństwem na Placu Zwycięstwa w Warszawie.." Tropiących nadnarwiańskie skarby czeka niejedno zdziwienie: np. dlaczego koronki łomżyńskie wciąż czekają na prawdziwego miłośnika-odkrywcę? To kłopotliwa słabość czy raczej brak klasy "średniej" i nadmiar "nijakiej" bez ambicji, chęci wsparcia - kontynuacji, pożytecznych działań? Tylko apele: szukamy "pomysłu na biznes" "na założenie sklepu"? Pokolenie przedwojenne potrafiło małymi krokami, jak niesamowita Leonia Górska: założyć Szkołę Koronek z ofertą m.in. darmowej nauki dla niezamożnych. Owszem, kataklizmy przerywały nam ciągłość tradycji - jedność wspólnot, wymieszani przez bolszewików tkwimy we Wschodnim marazmie. Tymczasem na Południu Ojczyzny tradycja koronkarstwa rozkwita: np. k. Nowego Sącza koronki klockowe z Bobowej od 20 lat mają swój międzynarodowy festiwal, na który zjeżdżają koronczarki z całego świata. Nad Narwią dominuje przysłowie: "Cudze chwalicie, swego nie znacie/ sami nie wiecie, co posiadacie".
Przerywana pamięć
Niełatwo odtworzyć pierwotną treść herbu miasta, zwłaszcza po nadmiarze kataklizmów dziejowych. Dla Łomży mocnym ciosem było wrogie zacieranie śladów polskości, oto w roku 1870 zaborcy rosyjscy zamienili w herbie: jelenia na łódź "berlinkę", a 50 lat później, w wyzwolonej Polsce mieszkańcy już nie potrafili ustalić pierwotnych szczegółów. Na zdjęciach: 3 rekonstrukcje ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego. Od prawej: pamiątka barbarzyńskiej rusyfikacji, potem dwie wersje, które pojawiły się w okresie międzywojennym - jeleń nad lasem oraz nad gałęzią dębową. Skąd wziął się ten las? Wg Adama Chętnika: na pieczęci, którą "znaleziono na strychu w rupieciach" był jeleń, a "las i obramowanie zrobili miejscowi harcerze". Kolejna wersja wg rysunku "Bohdana Nowakowskiego, absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w W-wie, który w materiałach odziedziczonych po Gersonie znalazł jakąś starą księgę z herbem Łomży". W 1947 roku Adam Chętnik zlecił rekonstrukcję herbu w płaskorzeźbie - podjął się tego zadania rzeźbiarz z Łomży, Józef Deptuła, który nazwisko i datę wyciął na rewersie herbu z gałęzią dębu (fot. niżej). Dlaczego informacje o herbie nie przetrwały w głowach inteligencji lokalnej lub emigracyjnej? Przypomnijmy: Chętnik z braku innych źródeł umieścił "herb harcerski" na okładce swojej książeczki "Z przeszłości i zabytków Łomży w 1937 r. - nikt nie prostował. Koniecznością stało się szukanie po II wojnie światowej: w muzeach, archiwach, pamiętnikach. Jaka była skala trudności? Kłopotem od zawsze: żmudna i słaba czytelność odręcznych tekstów, a przecież były po łacinie, niemiecku, francusku lub rosyjsku. Szczęśliwie w 1960 r. prof. Marian Gumowski zamieścił w książce "Herby miast polskich" (Arkady) pod nr. 36 "pieczęć Łomży z XV wieku": z jeleniem skaczącym przez kamienie. Okazało się, że Gdańsk zachował w Archiwum Miejskim listy wysłane przez rajców łomżyńskich do rajców gdańskich - pieczętowane tym najstarszym wizerunkiem jelenia. Specjalnie Tadeusz Dudo pojechał do Gdańska i wykonał piękne zdjęcia pieczęci, do ozdobienia okładki książki Donaty Godlewskiej "Dzieje Łomży". Wreszcie w 1964 r. odbyło się spotkanie mgr Godlewskiej z doc. dr Chętnikiem i uzgodniono "Protokół w sprawie ustalania autentyczności herbu miasta Łomży" gdzie stwierdzono m.in. -"herb znajduje sie na pieczęci m. Łomży (..) na liście z r. 1568 (..) starszego herbu nie posiadamy", a w końcowym wniosku: to wzór "najbardziej wiarygodny i autentyczny". Ich głosy wsparła opinia z Krakowa badacza Ziemi Łomżyńskiej prof. dr hab. Jerzego Wiśniewskiego z roku 1977: - "Właściwym herbem każdego starego miasta polskiego jest ten, który był używany (..) od lokacji do rozbiorów. Uległ on wprawdzie pewnym przekształceniom wraz z ewolucją stylów ale elementy heraldyczne i ich układ pozostawały bez zmiany". Podkreśla prof. Wiśniewski: - "Fotografie pieczęci Łomży z r.1544 i 1568 podaje publikacja "Dzieje Łomży" D. Godlewskiej i na nich należy się opierać przy odtwarzaniu herbu m. Łomży". Oto jak krętymi drogami wrócił słynny jeleń nad Narew, na właściwy herb przywrócony pamięci.
Życie żubra
Kto umie cieszyć się z polskich osiągnięć, ten z dumą myśli o Instytucie Biologii Ssaków PAN (Polskiej Akademii Nauk) w Białowieży. Fascynujące są wieloletnie prace nad pozostałościami żubra pierwotnego z Europy i płn-wschodniej Syberii. Naukowcy IBS PAN wzięli udział w najdalszej podróży w czasie, z międzynarodowym zespołem badaczy: przyjrzano sie w jakich okresach żył prażubr, co dominowało w jego diecie, do jakiego typu środowiska dostosował się, by przetrwać. Okazało się, że ten gatunek nie jest, jak sądzono, rzadkością w polskich kolekcjach: Polska ma ponad 70 fragm. kości żubra pierwotnego. Pilotażowe badania metodą radiowęglową ustaliły wiek kilku okazów z Polski na okres 47 tys.-36 tys. lat. Naukowcy liczą, że informacje odnalezione w kościach odsłonią wiele tajemnic z życia tego ssaka, pomogą też w szukaniu odpowiedzi na pytanie jakie związki może mieć dieta z wyginięciem tego gatunku w plejstocenie - czyli w tzw. epoce lodowcowej. Ustalono, że we Francji odkryto w jaskini kości prażubra sprzed 17 tys. lat, jednak to na Syberii znaleziono takiego, który przetrwał najdłużej, o czym świadczą kości sprzed ok. 10 tys. lat znalezione w pokładach rzecznych, w Kraju Krasnojarskim. Współczesny żubr jest uważany za krewniaka prażubra - ma podobną budowę i proporcje, z wyjątkiem rogów: dawniej grubszych i dłuższych. Polskie muzea chronią wszelkie takie znaleziska - teraz się przydały do porównań. Dzięki archeologom do zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, trafiały np. kości zwierzęce z wykopalisk w pobliżu Ratusza, z ul. Długiej. Z kolei niedaleko miejsca, gdzie dawniej stał dwór książęcy, w 2012 roku odkryto róg przy ul. Senatorskiej. W 2017 roku te zbiory łomżyńskie zainteresowały naukowców z Białowieży: z 2-ch rogów pobrano próbki do badań izotopowych. Prowadząca badania Emilia Hofman-Kamińska z IBS PAN, włączyła tym samym Muzeum w Łomży do przygody badawczej z królewskim żubrem. W ramach naukowego projektu "Historia rodzaju Bison w Europie po ostatnim zlodowaceniu" wiele okazów z Polski trafiło do laboratorium Uniwersytetu w Adelajdzie (Australia), gdzie potwierdzono ich przynależność gatunkową (badania umożliwiło wsparcie Narodowego Centrum Nauki -NCN 2013/11/B/NZ8/00914). Z kolei w ramach projektu "Historyczna i współczesna analiza wykorzystania środowisk i diety żubra" (MNiSW, N N304 301940) przebadano m.in. fragmenty rogów z Łomży w laboratorium w Zurichu (ETH -Szwajcaria) datując metodą radiowęglową oba na ponad 500 lat. Na zdjęciu najstarszy z badanych rogów - dokładnie możdżeń żubra z ul. Senatorskiej w Łomży, liczący sobie ok. 589 lat.
Bajkał
Wiktor Ignacy Godlewski, absolwent Gimnazjum w Łomży i zesłaniec syberyjski, jest upamiętniony portretem na medalu przyznawanym przyrodnikom od 1991 roku. To inicjatywa Romana Świerżewskiego, dyrektora Ośrodka Kultury w Bogutach k. Ciechanowca, gdzie Godlewski urodził się w 1831 roku. Projekt wybitnej medalierki Barbary Lis-Romańczuk ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, jest wart przypomnienia ze względu na polskie osiągnięcia naukowe wygnańców-bohaterów, skazywanych na katorgę za umiłowanie Ojczyzny i wolności. Gdy tłumiono Powstanie 1863 roku i zsyłano na Syberię kolejną falę światłych Polaków - odważnych i przedsiębiorczych, może liczono na złamanie ducha narodowego, a ujrzano wzmocnienie charakterów inteligencji, niosącej kaganek oświaty w zacofane regiony rosyjskiej Azji. Polacy spotkali się u rdzennych Sybiraków z życzliwością i współczuciem. Pasja życia, pracowitość, inicjatywy kulturalne i naukowe Rodaków zwracały uwagę i uznanie, stąd nazwiska skazańców nadawane osadom, górom, statkom. Na Syberii wokół Benedykta Dybowskiego, którego ukarano 12-letnim zesłaniem - skupiła sie grupa badaczy przyrody Bajkału. Dybowski zyskał ogólną sympatię dzięki temu, że bezpłatnie leczył towarzyszy niedoli i rodziny urzędników carskich. Po ułaskawieniu zezwolono Polakom na szereg ekspedycji badawczych, a wiernym współpracownikiem Dybowskiego stał się Godlewski obdarzony umiejętnościami myśliwego oraz malarze A. Parwex i S. Wroński jako zbieracze fauny i L. Dąbrowski jako preparator. Godlewski skonstruował wojłokowy namiot na saniach, co umożliwiło zimowe badanie fauny Bajkału: najstarszego, najgłębszego jeziora świata i jednego z największych, bo o pow. 35 tys. m2, które dla nadbrzeżnych Buriatów i Tunguzów jest "świętym morzem". Jak pisze Gabriel Brzęk ("Udział Polaków w badaniach przyrody Syberii, a zwłaszcza Bajkału") choć 100 lat wcześniej opisywano ten obszar, to dopiero Polacy wszechstronnie i naukowo zbadali "zagadkowy i jedyny w swoim rodzaju na całej kuli ziemskiej zbiornik wód słodkich". Były mrożące krew w żyłach przygody, walki z chorobami, twarda "szkoła przetrwania"- Godlewski np. wyspecjalizował się w konstruowaniu pułapek do zdobywania pożywienia - a sam upolował 5 tygrysów. Imponowali pracowitością- na zaproszenie gen. Sokołowa grupa przez pół roku badała też m.in. Kraj Amurski, Ussuryjski i Nadmorski. Ale to Bajkał zapadł w serce - gdy Dybowski dzięki pomocy Syberyjskiego Towarzystwa Geograficznego uzyskał zezwolenie na przeniesienie się nad Bajkał i pracę wraz z Godlewskim, tak pisał: "Bajkał uznałem godnym nie tylko podziwu lecz i zachwytu. Uwielbiałem dzikość majestatyczną otoczenia górskiego, krystaliczną przeźroczystość jego wód wraz z olbrzymią ich głębią... nieskończoną obfitość fauny dennej i jej różnorodność, a latem... doliny górskie z ich roślinnością bujną i piękną... i faunę ptasią nadspodziewanie urozmaiconą.." Efekty pracy zesłańców-patriotów to m.in. kilka tys. ptaków uzyskanych z 1 etapu badań nad Bajkałem, które Godlewski za pośrednictwem Rosyjskiego Tow. Geograficznego wysłał do Ojczyzny - do Warszawy.
Laur
Zwyczajny Krzyż Harcerski? Dla początkującego kolekcjonera zagadką chociażby wieniec: dlaczego ma różne kształty? Są różne wersje odznaki, prezentowany Krzyż ma po obu stronach liście dębu - tyle, że jedne są mniejsze. Ta nieprawidłowość wystąpiła na przedwojennej wersji, ale zauważono to kiedy produkcja już ruszyła... Taki krzyż harcerski przetrwał u Pani Donaty Godlewskiej (młodzieńczy portret w załączeniu), która zapisała się w historii jako kierowniczka Archiwum Państwowego i autorka wielokrotnie wznawianej książki „Dzieje Łomży”. Po przejściu na emeryturę postanowiła w 2008 r. przekazać w darze odznakę do Muzeum Północno-Mazowieckiego, a w pisemnej deklaracji z autografem uzupełniła, że to „własna pamiątka z 1936 roku”. Ciekawy dar: ta wersja o wym. 2, 5 cm ma także inną lilijkę: o wyszczuplonym kształcie. Wiadomo, że podobne krzyże zdobiły mundury harcerzy walczących w 1920 roku, o czym pisze Tomasz Sikorski („Harcerze w wojnie polsko-bolszewickiej” IPN, 2020.) Ten wzór funkcjonuje od przełomu lat 1915/16 do dziś - jak czytamy - a "projekt z 1911r. stworzony został pierwotnie dla środowiska lwowskiego". Był wzorowany na najwyższym polskim odznaczeniu wojskowym: Orderze Virtuti Militari. Polacy potrafili stworzyć symbol piękny i wyjątkowy, jakiego nie było w innych organizacjach skautowych. Pomysłodawcą pierwotnej wersji i współpracownikiem zespołu uzupełniającego był ks. Kazimierz Lutosławski, wychowany w Drozdowie k. Łomży, w słynnym dworze zasłużonej rodziny, związanej z Romanem Dmowskim. Pani Donata otrzymała odznakę i jak się okazało, ze specjalnymi uchwytami - czyli odmianę żeńską. Na odwrocie, pod lupą ukazał się nr: 841 a wyżej CVI... Pani Godlewska spisała do druku trochę wspomnień harcerskich gdzie znalazło się niepokojące zdanie: -”W czasie okupacji moja Mama ze zrozumiałych względów zniszczyła książeczkę harcerską, a krzyż tak schowała, że do dnia dzisiejszego nie mogę go odnaleźć. Mam jednak fotografię w mundurku i z krzyżem.” Masz ci los. Napisała to jednak w 2003 r. więc raczej ten właściwy krzyż odnalazła szczęśliwie, który 5 lat później przekazała do Muzeum. O dziwo, krzyż wrócił w mury budynku, w którym przed wojną istniała Szkoła Powszechna im. Królowej Jadwigi, a tam w klasie 6, przy ul. Dwornej, uczyła się harcerka Donata w roku szkolnym 1936/37... Historia zatoczyła koło, a laur wdzięcznej pamięci zwieńczył ciekawe, pracowite życie Pani Donaty Godlewskiej.
Komora
Historia w puzzlach: najpierw Muzeum Północno-Mazowieckie, gdzie czekała na odkrycie odbitka „pocztówkowa” z odręcznym opisem: „Wincenta, gmach komory celnej”. Bez daty, autora i powodu wykonania fotografii - dziś unikalnej. Może pamiątka z wycieczki na pogranicze Prus Wschodnich? Trochę dziwi brak uzbrojonych strażników, znanych z propagandowych zdjęć, na których prowadzą do aresztu przemytników z workami tytoniu na plecach. Tu w drzwiach „gmachu” pojawił się mundurowy z gazetą w dłoni, drugi z małym chłopcem w centrum tłumu: zamiast buta ma chyba opatrunek z bandaży - czekają sztywno, wpatrzeni w fotografa krzątającego się przy trójnogu. Zesztywniał obok elegant w meloniku, może „pisarz” urzędowy - stać go na rower, więc zdążył dojechać. Długo trwało, skoro zbiegło się niemało włościan, z lewej idzie zamożniejsza elegantka - możliwe, że nauczycielka, w bogatszej wsi mogła być szkoła. Najciekawsze: nad wejściem do „gmachu komory” słabo czytelny szyld: ”Zoll” czyli skrót niem.”Komora Celna”(Zoll-amt), nad szyldem 2-głowy rosyjski orzeł. Łatwo znaleźć rysunki tego godła, ma drapieżnik na sobie wiszące herby: przyduszonej Polski, Krymu itd. co datuje fotografię na 2 poł. XIX wieku. Kolejny etap układanki: Łomża 2012 rok, archeolog Mieczysław Bienia podczas wykopalisk przy budowie „Bulwarów” nad Narwią, odkrywa w ciemnobrunatno-szarym piasku plombę handlową, ołowianą o wym.14,2x13,4 mm, z polskim tekstem: „Wincenta". Na odwrocie 4-kątnej plomby: duża litera „M” z koroną (oznaczenie cara Mikołaja I) oraz powtórzenie: „Wincenta / tow”- tu niestety wyrwa, w miejscu daty. Czy internet pomoże? Portal„Odkrywca” to dalsza część puzzli: ktoś prezentuje podobną plombę, wreszcie z datą: 1846, tylko kształt owalny (może kwadrat lub owal wyciśnięte w ołowiu, oznaczały różny rodzaj towaru?) Ten sam napis: „Wincenta /Tow/Zagra” (czyżby „Towary zagraniczne”?). A skąd polskie napisy? Tu pojawia się bezcenna część układanki: książka dr Krzysztofa Latawca, z 2014 r: „Rosyjska straż graniczna w Królestwie Polskim..1851-1914” Teraz wiemy, że mieliśmy własną sieć Komór Celnych i Straż polską na wzorach francuskich. W 1851 roku rosyjska straż zastąpiła tę rodzimą formację graniczno-celną. Na ogromnych obszarach leśnych woj. augustowskiego powstała najdłuższa, słabo chroniona granica prusko-rosyjska. Po upadku Powstania Styczniowego, nagłe zwiększenie liczby Rosjan. Przegląd aktów chrztu, ślubów i zgonów w archiwach cerkwi w Polsce i zagranicą ujawnia problemy: np. chętny na ślub oficer straży granicznej musiał mieć zgodę d-cy brygady. Tylko jak znaleźć chętną Rosjankę będąc elementem obcym w lokalnym środowisku -wybierano więc spośród córek celników lub wojskowych. „Najczęściej były to córki wysokich rangą /../ pułkownika czy też generała majora” i tak kornet 9 Łomżyńskiej BSG Konstantin Zamajskij wszedł do oficerskiej rodziny, poprzez żonę Jelenę Butkiewicz, a chorąży z Wierzbołowskiej BSG Iwan Jakubinskij pojął za żonę Fieodosiję Jakuszewską - córkę zarządzającego komorą celną w Wincencie... Okazuje się, że w Królestwie Polskim bardziej okazałe budynki zajmowali dowódcy, a wśród posterunków straży granicznej dominowała drewniana zabudowa, funkcjonowały też łączone z urzędami celnymi.
Różnić się pięknie
Wspaniałe w naturze, przydatne w swoim drugim życiu, dziś dożywają w roli drewna na domy rodzinne. Odwieczne schronisko różnorodnych istot żywych, spiżarnie i fabryki tlenu, płaszcz na żar słońca i zabójczą ulewę, oaza mikroklimatu i magazyn wody pitnej, kojąca zieleń. Człowiek dostał długi czas na pożegnanie ostatnich drzew: czego się nauczył? Raczej słabo chronił przyrodę-żywicielkę, dopuścił do krótkowzrocznego ograniczenia Puszcz, zmniejszał czas dorastania drzew i nawet ich trwanie w postaci drewna zamieniał na pierwszeństwo betonu. Ciekawy jest szacunek Norwegów do tradycyjnego budownictwa z drewna. Czy zdumiewająco wyróżniająca się chata kurpiowska przetrwa w oryginalnym kształcie? Co jeszcze ustanowimy dla lepszej ochrony, by nie dopuścić do losu ostatniego tura „pod królewską ochroną”? Oby ostatnie drzewo nie zostało spalone dla chwilowego ciepła. Czy miłość ludzi do plastiku i różnych sztuczności długo rozkładających się, będzie ostatnim akordem pożegnania? Przyzwyczajenia drugą naturą: śmieci przemysłowe rzucane są pod nogi w bezmyślnej nadziei, że się rozpuszczą równie szybko jak organiczne odpady. Bogacz w klimatyzowanej jaskini też nie czuje odpowiedzialności za obłąkany pęd niewolnika, dla kilku srebrników więcej podpalającego składowiska odpadów. Dlaczego tak mało foto-pułapek i detektywów z dronami? Toksyczne opary? Zamiast pokazowego ukarania winnych - łatwiej rozdać darmowe maseczki. Zmuszeni egzystować w martwych, szkodliwych dla zdrowia prefabrykatach, oszukujemy skrzywioną psychikę rozpylaniem chemicznego „zapachu lasu”. Dlaczego nie stworzono mody na odnawianie drewnianych domów? W drewnianych chatach Ojców oddychaliśmy olejkami żywicznymi i całą gamą naturalnych „plusów dodatnich” wg słów „ujemnego minusowo” klasyka. Zbyt rzadko obok nowych domów, zostają stare, piękne chaty rodzinne: jako zaczątek biznesu agroturystycznego lub choćby domek letniskowy, dla zregenerowania zdrowia i psychiki, poczucia więzi z lokalną tradycją. Może zdarzą się rekonstrukcje wysiłkiem wspólnoty, jako wizytówka wsi, magnes turystyczny na pokaz odnowione chaty, póki są fachowcy-cieśle? Nad utrzymaniem łączności z tradycją czuwają muzea. Jak postąpią nasze dzieci i wnuki? W przypowieści kurpiowskiej, wg A. Chętnika (cyt. z pamięci): ojciec z synem wywieźli niedołężnego, więc nieprzydatnego w chacie dziadka, wózkiem tzw. samociążkiem do lasu, zostawili, wracają … nagle synek woła:- "Tato, tak nie można!" Ojciec wzruszony „-No, synek czegoś się nauczył” a wnuczek: Wróćmy po wózek, jeszcze się przyda!".. Ile pochylonych ze starości chat już potraktowano tak samo? Bo przecież nic się „nie przydaje” z drewnianego domu: do betonowej nowości nie pasują ozdobne „koruny” nadokienne z orłami lub rzeźbione „nadedrzwionka”, ani w różnym stylu mieniące się ozdobne szczyty chat. Gdy na starość wnuczek zatęskni do przywrócenia kształtu rodzinnej chaty, zostanie mu rekonstrukcji z fotografii? Dobre i to, będzie oryginalny na osiedlu jednakowych domków wg wzoru Unii Europejskiej...
Ostatni
Przed laty do Muzeum Północno-Mazowieckiego trafiły, znalezione w okolicach Łomży i Czyżewa m.in. dzięki archeologom, dwa srebrne grosze z portretem ostatniego komtura krzyżackiego (wybite w 1535 i 1545r.) Prezentowany grosz o średn. 22,7 mm wadze 1,7 g. pochodzi z mennicy w Królewcu. Postać z monety, jest także na obrazie Jana Matejki - przedstawiona w zbroi. To Albrecht Hohenzollern, syn Zofii Jagiellonki - więc ciekawostka: siostrzeniec polskiego króla, Zygmunta Starego. Przed królem ten Krzyżak ukorzył się w 1525 r. na rynku krakowskim, składając Hołd, znany jako „Pruski”. Porównajmy portret na „łomżyńskiej” monecie sprzed ok. pół tysiąca lat - z wizją Matejki. Szczegóły jak z fotografii przywodzą na myśl dzisiejsze przysłowie: ”Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach”. Nadokuczali Krzyżacy Polakom, Albrecht też wadził się zbrojnie, ale nasz król wolał rokowania stąd ostatnią wojnę zakończono rozejmem. Minęły lata i sprytny Albrecht na groszu umieścił sentencję: „Iustus ex fide vivit” czyli „sprawiedliwy z wiary żyć będzie”, zobaczymy też na rewersie znak lenna - inicjał „S” na piersi orła, skrót od Sigismundus (Zygmunt). Ambitny polityk i dalekowzroczny, już do końca życia pozostał wiernym lennikiem. Albrecht był ostatnim wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego, jego wielu braci zakonnych zrzuciło białe płaszcze z czarnymi krzyżami, tak znienawidzone przez udręczoną Polskę. Właściwie zawdzięczamy mu likwidację państwa krzyżackiego - poprzez sekularyzację Prus i przeistoczenie w świeckie państwo, Prusy Książęce. Współcześni zachodzili w głowę, a znawcy do dziś dywagują, dlaczego Polska nie wykorzystała szansy do zduszenia ponad 100-letniego konfliktu, z cieniem dawnej potęgi krzyżackiej? Ostatni jako wielki mistrz, stał się pierwszy jako książę pruski i senator Rzeczpospolitej - zamarzyło mu się nawet objęcie tronu polskiego. Aby te cele osiągnąć, utrzymywał żywe kontakty z politykami i magnatami, korespondował i gościł Polaków na swoim dworze w Królewcu, był mecenasem studentów, artystów, ludzi kultury. Dworzaninem u niego był syn Mikołaja Reja, odwiedzał go często Jan Kochanowski, którego podróż do Włoch także sfinansował Hohenzollern. Albrecht interesował się ochroną dzikich koni, tworzył pieśni kościelne, założył drukarnię w Królewcu, a przede wszystkim pierwszy w Europie protestancki uniwersytet. Zastanówmy się nad polskim chwilowym sukcesem - Hołdem Pruskim. Odszukajmy na obrazie zamyślonego Stańczyka - jakby przeczuwał tragizm przyszłych wydarzeń (zrzucenie lenna i rozbiór Polski). Nie on pierwszy, nie ostatni.
Zdrowsze
Jeden krok w stronę tradycyjnych wartości, a życie może być ciekawsze i zdrowsze. Powrót na stół choćby miski na chleb – glinianej, zamiast plastikowej, będzie pojawieniem się prawdziwej ozdoby spotkań rodzinnych. Zmniejszajmy ilość plastiku. Co się musi stać, aby przeraziły nas rosnące góry trudno usuwalnych śmieci? Chcemy uciec na dalekie rajskie plaże, ale o takie coraz trudniej - łachy śmieci utrudniają dojście do wody, inne w postaci wysp dryfują po oceanie. Już wiemy, że w wodach całej planety są wszechobecne mikrocząsteczki plastiku, które połknięte przez ryby pojawiają sie na naszych stołach. Czy już za późno? Ważna każda akcja dorocznego oczyszczenia choćby kawałka rzeki lub lasu. Wszystko sprowadza się do zaniedbań wychowawczych, spróbujmy jednak dać przykład zmianą własnych przyzwyczajeń: ograniczenie ilości jednorazówek i stopniowy powrót do materiałów tradycyjnych: opakowania papierowe, butelki szklane, naczynia gliniane - tam gdzie to możliwe. Wzory niezapomnianego piękna oglądamy na wystawach Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży. Są np. przepiękne naczynia służące do przenoszenia, gromadzenia lub przechowywania produktów i posiłków - nie wchodzące w reakcję z żywnością. Jeśli zaczniemy doceniać ostatnich rzemieślników i kupować ich chałupnicze dzieła rąk ludzkich: gliniane talerze, półmiski, dzbanki - to Pracownie Garncarskie odżyją !! Chyba nie czekamy, aż ktoś z zewnątrz np. Chińczycy zawstydzą nas rozwijając sieci różnych pracowni: garncarskich, wikliniarskich, tkackich, koronkarskich itd. „dając” pracę, a nas zamieniając w „roboli”? Podobno zmieniły naszą przedsiębiorczość „sowieckie wyzwolenie i wpływ mentalności wschodniej” czyli wieloletnie poniżanie własności prywatnej i zaradności jako „podejrzanej prywaty”. Zastraszonym kazano „czekać, aż władza coś da - „da..da..da” - metodą dziel i rządź... "a budziet charaszo”. Umęczony naród przeżył sztuczne granice zaborów, zjednoczył się - ale coś z mentalnych granic zostało. Wystarczy porównać poznańską zaradność i podlaską bezradność - wciąż niełatwo wprowadzić programy zaradcze. Np. hasło „zrównoważony rozwój” w praktyce: miliony dotacji dla gospodarza ale tylko tysiące wydzielone z tego dla mniejszych miast. Na deser utrwalanie w mediach i publikacjach kłamstw, że Mazowsze Łomżyńskie i Kurpiowskie oraz Suwalszczyzna to kochane Podlasie. Choćby album fotografii z Łomżą i Suwałkami pt „Krainy Podlasia”, zamiast „Krainy województwa podlaskiego”. Wciąż pięknie się różnimy, co widać w sztuce ludowej - tu „młyn medialny „nie scalił” w sztuczną „podlaskość” tych, którzy pielęgnują tradycje swoich rodów: dumnych Łomżan, Kurpiów i twardych Mazurów. Dużo uśmiechu i zdrowia! Bez nadmiaru plastiku.
Sabinki
Denar z czasów Republiki Rzymskiej: przypadkowe znalezisko z okolic Łomży, 17X15 mm (3,28 g.) Po zbadaniu, piękna moneta okazała się najstarszą w zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego. Kształty, które wyszły z rąk artysty, teraz mocno wytarte - upływ czasu (bagatela: 2 tys. lat z haczykiem) zamienił na jeszcze bardziej intrygujące i tajemnicze. Udało się rozszyfrować portret brodatego króla Tatiusa z legendarnych początków narodu i częściowo widoczny po lewej stronie napis SABIN. Przypomniał go tą monetą władca L.Titurius, wybijając denar w Rzymie, w 89 roku przed Chrystusem. Na rewersie widzimy dwóch biegnących żołnierzy z porwanymi kobietami. Któż tej legendy może nie znać? Bulwersujący incydent, który przez wieki był inspiracją m.in. dla rzeźbiarza Giambologna lub malarzy tej klasy co Pietro da Corton, Peter Paul Rubens, Jacques-Louis David, Pablo Picasso. Wstrząs wywołał Romulus, przychylny cudzoziemcom twórca wielkiej armii - wg tradycji pierwszy król, który założył Rzym w roku 753 p.n.e. Nagle zorientował się, że w jego państwie „brakuje małżeństw” więc „przez posłów poprosił o nie pobliskie społeczności, a gdy odmówiły, upozorował igrzyska” i z tłumu, który przybył, polecił porwać dziewczęta. Po nieudanych próbach oswobodzenia, wódz Sabinów Tatius ogłosił powszechną wojnę. Wraz z wojskiem zjawił się w Rzymie, a gdy naprzeciw wyszedł Romulus, stoczyli większą bitwę w miejscu, gdzie obecnie jest Forum Romanum. Dalszy rozlew krwi powstrzymały porwane Sabinki wbiegając na pole walki - wybłagały u mężów i ojców zawarcie pokoju. W wyniku przymierza lud Sabinów został przyjęty do miasta. Dziwny, gwałtowny początek... W ostatnich latach wzrosło zainteresowanie historią Rzymu, stąd coraz więcej tłumaczeń także w jęz. polskim. Do ciekawych i pożytecznych lektur należą dzieje skrócone: 'Początki narodu rzymskiego' oraz 'Osłynnych mężach miasta Rzymu' (przekład z łac. wstęp i przypisy: B. Kołoczek, W-wa 2016). Chodzi o stare utwory, tzw. brewiaria (brevitas- zwięzłość) czyli streszczenia, kompilacje powstałe w czasach stereotypowego postrzegania późnego antyku jako epoki upadku kultury, narastania kryzysu i barbaryzacji (czy podobnie nie traktujemy naszych czasów, często wrzucając wszystko do jednego worka?) Brewiaria powstały z myślą o odbiorcach niedouczonych - zabieganych urzędnikach cesarza - pragnących szybko nadrobić braki w edukacji. Było to krzywdzące uogólnianie, wszak i dziś kultura nie upadła, choć nie brak urzędników typu: „20-latek z 30-letnim doświadczeniem" lub znerwicowanych odbiorców „Przewodnika dla niecierpliwych”. Rzymskie „Początki narodu..” odwołują się „do bardzo starych, w większości zaginionych tekstów” a ciekawe także ze względu na nieznane wersje legend. W drugim utworze mamy 86 rozdziałów, od narodzin Romulusa i Remusa po koniec republiki, głównie życiorysów - wśród nich interesująco wspomniany Tatius.
Miłosz nad Narwią
Czas dodaje nowych wartości nieznanym kolekcjom archiwalnym. Fotograf epoki cyfrowej już nie zrozumie skali trudności życia w PRL i żmudnych zabiegów w zdobyciu materiałów foto, w chaosie braku wszelkich towarów. W paroksyzmach „przejściowych trudności” władza „robotniczo-chłopska” potrafiła reglamentować wszystko, nie zaniedbując nikogo, nawet Związku Mojżeszowego w przydziale mięsa koszernego. Zresztą mięso było do symbolicznego końca PRL ostatnim towarem „na kartki”, którego przydziały zniesiono dopiero w 1989 r. Był czas, że fotograf muzealny dostawał pisemne zezwolenie z Wydziału Kultury na zakupy i w sklepie „Foto-Optyki” odbierał niewielką ilość rolek światłoczułych, które w ciemni potem w oparach chemii „wywoływał”. Zdarzyło się np. że dostał „Wywoływacz” a zabrakło „Utrwalacza”, szczęśliwie w obecności fotografa P. „ze zleceniem propagandowym” dla Komitetu PZPR: -To niech pani da koledze, z mojej puli”. Rozczulająca solidarność, zanim niewdzięczne warchoły zakłóciły tak jednoczącą towarzysko, sprawną machinę „Kartek” czyli poważnie mówiąc, „wisielczy humor” był sposobem na przetrwanie. Oto w takim stanie ciągłego zagrożenia, w roku 1981 - mamy polskiego Noblistę: Czesław Miłosz odwiedzi kilka największych miast Polski. Plotka: będzie w Łomży. W takim małym mieście? Gdyby nie uparty miejscowy poeta Jan Kulka - inicjator spotkania.. Świadom nieustannego „obstrzału” fotoreporterów, marzył o chwili oddechu Noblisty w podłomżyńskim Nowogrodzie. Do utrwalenia historycznej wizyty muzealna Pracownia Fotograficzna zdobywa kilka rolek filmu 6x6 cm (w 1 rolce zaledwie 12 klatek negatywu, które łatwo zaświetlić przy ładowaniu do aparatu PentaconSixTL). Noblista po Sesji Literackiej w Łomży wyjeźdza do Skansenu Chętnika i tam chwile swobodnego spaceru, jakby powrót do „rodzinnej Europy”. Poecie urodzonemu w 1911 r. w Szetejniach na Litwie ten kurpiowski krajobraz mógł przypominać domowe strony. Wśród przyjaciół chłonie panoramę Narwi z ogniskiem na brzegu i echem powitalnej Kapeli Muzealnej, jest wreszcie obok polityki, mimo że jak pisze potem prasa literacka „z krzaków wylazł” pewien redaktor, któremu Wałęsa zabrał logo- znaczek „Solidarności” i trwa czujna obserwacja Służby Bezpieczeństwa, „nie znajdującej podstaw do interwencji”. Na Placu Bartnym, skąd widok na ujście Pisy do Narwi, w Altanie jedna z Kurpianek porywa Miłosza do tańca „powolniaka”. Z atencją słucha gadki Gospodarza Skansenu, Kurpia Juliana Świderskiego: proste, naturalne słowa. Wreszcie poczęstunek w chacie: miejscowy chleb z miodem i gorącym mlekiem. Tu między kolegami po piórze zasiada na ławie, by mimo kamer tv nabrać swobody dzięki śpiewanym wierszom Jana Kaczmarka, z jego nieśmiałością:-”Stoję w kolejce panie Czesławie”. Wreszcie grupami wspinaczka na skarpę Wzgórza Siemowita, do Dworku z Brzózek, gdzie kontynuacja wspomnień i rozmów przy piwie jałowcowym. W Szwecji, podczas przyjmowania literackiego Nobla, jako trzeci z kolei polski laureat nagrody, powiedział: „-Jestem częścią polskiej literatury”... Jego osobiste dramaty rozgrywały się za „żelazną kurtyną’, nic nie wiadomo było, że krążył po Maisons-Laffitte „jak zwierzę w klatce” (wg Zofii Hertz, w gościnie u Jerzego Giedroycia), albo że emigracja do Stanów, zanim objął katedrę języków i literatur słowiańskich w Berkeley (Uniwersytet Kalifornijski) to były lata niedostatku. Pracował jako zupełnie nieznany w USA, z obawą zapomnienia w Polsce i z poczuciem (Portal Hist.”Dzieje się”), że jest „odrywany od jedynego języka, w którym umie pisać”. Nad Narwią Miłoszowi, jak cień towarzyszy z magnetofonem Jan Kulka... ale nie udaje się zebrać cennego materiału w formie książkowej. Na prowincji trwa chichot popeerelowskich trudności.
Stryjek z siekierką
Mądrość ludowa potrafi wyskoki bezmyślnych osobników sprowadzać do celnego skrótu, jak w uniwersalnym przysłowiu: o stryjku, który„zamienił siekierkę na kijek”. Po zakończeniu II wojny światowej należało być szczególnie ostrożnym - każdy etap wychodzenia z nowych błędów i wypaczeń miał „mądrych stryjków”- długo to trwało. W 1946 roku w sytuacji ogromnych zniszczeń i utraty wielu ludzi wykształconych, próbowano się ratować wypuszczeniem Premiowej Pożyczki Odbudowy Kraju, niestety akcji o charakterze przymusowym. Nie było łatwo - konieczna stała się konwersja obligacji pożyczkowych (konwersja - z łac. odwrócenie) na inną formę, wraz z nowymi warunkami spłaty. Władze PRL przeprowadziły taką operację zaledwie kilka lat później, zmieniono też nazwę na Narodową Pożyczkę Rozwoju Sił Polski (przykład: 100 zł z 1951 r. ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego). Znowu niestety sytuacja nieprzyjemna dla posiadaczy - pożyczkę wymieniano w relacji niekorzystnej (wg Encyklopedii PWN). Ciekawe, że wcześniej była stosowana formuła podobna, co widać na przykładzie innego eksponatu ze zbiorów łomżyńskich (w załączeniu: 20 zł z 1939 roku) a operacja bardziej zachęcająca dla posiadaczy/nabywców: Bon Obrony Przeciwlotniczej, gdzie odsetki i odszkodowanie przewidziano w relacji do czystego złota. Nie do wiary ale przed II wojną w polskich bankach naprawdę istniała wymienialność banknotów na złoto. Bon niestety wydany zaledwie 3 miesiące przed napaścią Niemców na odradzającą się Polskę... W każdym okresie bezcenny był nadludzki wysiłek społeczeństwa, u nas w dodatku - doprowadzonego do nędzy i wychodzącego z niewoli. W kategoriach cudu więc można pojąć scalenie na nowo narodu. Nie możemy zapomnieć: po 123 latach życia w kleszczach trzech zaborów wyniszczających Polskę społecznie i gospodarczo - międzywojnie to zaledwie 2o lat oddechu, a mimo to rząd podczas wielkiego kryzysu 1929 r. podejmował próbę częściowego oddłużenia rolnictwa - na warunkach korzystniejszych. Pocieszające, że otaczające Polskę mocarstwa za krwiożercze apetyty, za okrucieństwo zostały napiętnowane po wsze czasy. Niepojęte, jak bezmyślni władcy reprezentujący różne państwa, choć powiązani rodzinnie - nie zważali na dobre obyczaje oddając się małostkowym kłótniom, niepotrzebnym wojnom, które zamieniły w horror życie poddanych. Nadal złych ludzi nie braknie, dlatego w czasach spokojnego rozwoju najważniejsza staje się atrakcyjna oświata, zmniejszająca rolę nieustępliwych fałszerzy historii. Na pewno bezczynność może ośmielić kolejnego bezmyślnego stryjka z siekierką, chętnego do chorych zmian.
Kościuszko
W chwilach zwątpienia warto odwołać się do polskich bohaterów, w duchu sienkiewiczowskim „ku pokrzepieniu serc”. Są nam bliżsi dzięki portretom utrwalonym także w brązie i wśród wyjątkowych słów. Szczęśliwie, Tadeusz Kościuszko, bohater wielu narodów: obecny m.in. w muzeach Polski, Ameryki i Białorusi jest -"postacią na medalach bardzo dobrze reprezentowaną”- jak pisze Andrzej Kostecki z Muzeum Niepodległości w W-wie (2015, Niepodległość i pamięć) i to oczywiste, że poza Europą słowo Kościuszko znane jest na innych kontynentach, choćby tak egzotycznych jak Australia, gdzie jest Góra jego imienia. Najobszerniej „Medale i odznaki kościuszkowskie ku uczczeniu setnej rocznicy śmierci” opisał dr Marian Gumowski w 1917 r. - łącznie 92 medale i plakiety wydane od roku 1794. Cóż bardziej jednoczącego zdawałoby się? Nawet tu emocje charakterów, interesy grup artystycznych i zwykła małostkowość pokazały swoje pazurki. Rzecz dotyczy pracy medaliera, prof. Konstantego Laszczki, którego popiersie Kościuszki ostro skrytykował dr Gumowski. Szczęśliwie to dzieło jest w kolekcji medali Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży: średnica 6 cm, brąz z mennicy w Wiedniu sygnowany na awersie „K. Laszczka”. Wg Katalogu J. Strzałkowskiego: rzadkość. Portret bez trudu rozpoznawalny przez tych co lubią dzieje Rzeczpospolitej. Podstawowe cechy postaci czytelne i wciąż chętnie powielane: w rzeźbie, na obrazach, banknotach, medalach. Laszczka, słynny wykładowca rzeźby w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych był opiekunem rzeszy znakomitych twórców. Drobną plastykę reliefową uprawiał na szczególnie szeroką skalę. Jak pisał Adam Więcek w „Dziejach sztuki medalierskiej w Polsce”, warsztat medalierski Laszczki wyróżniała „świeżość obserwacji i świetnie uchwycona charakterystyka twarzy”. Więcek zanotował też ważne spostrzeżenie: -„W blisko pięciowiekowych dziejach medalierstwa polskiego znajdują odzwierciedlenie nie tylko wszystkie przewijające się w sztuce europejskiej style i kierunki artystyczne, ale też historia narodu, jego sukcesy i klęski, lata niewoli i walki o wyzwolenie i niepodległość”. Emocje krakowskie z czasów obchodów 100. rocznicy śmierci T. Kościuszki przypomniał A. Kostecki: -.."na bardzo ostrą krytykę rozwiązań graficznych” mógł mieć wpływ fakt pretendowania tego medalu „do miana oficjalnego” na setną Rocznicę i co gorsza dla tzw. przyjaciół-kolegów, konkurował z już wydanymi przez Towarzystwo Numizmatyczno-Archeologiczne medalami. Oto co opublikował Gumowski: -„Autor niewolniczo trzymał się pierwowzoru. Nieszczęśliwie wypadła próba wpisania kwadratu w koło, a już szczególnie razi nadzwyczaj uboga treść strony odwrotnej. Napis nie może być główną częścią kompozycji” itp. Kostecki z Muzeum Niepodległości (2015r): -„Nieco dziwi tak surowa ocena. Na aw projektu...widnieje przecież b. wierne odwzorowanie zaczerpnięte z miedziorytu Fr. Johna, a niemal identyczne rozwiązanie rewersu- jest na francuskim medalu Caunois’a"... Przypomnijmy, że w tym samym czasie z okazji 100. rocznicy śmierci Naczelnika Powstania, społeczeństwo Łomży uhonorowało Kościuszkę pamiątkowym głazem na Nowym Rynku. Przy okazji zmieniono też nazwę miejsca, na Plac Kościuszki i te pamiątki przetrwały, mimo przetoczenia się dwóch wojen światowych. Najstarsza szkoła w Łomży nosi też miano popularnego bohatera. Warto znać krzepiące, zawsze aktualne słowa z medalu prof. Laszczki: „Pierwszy krok do zwycięstwa - poznać się na własnej sile”.
Pasjonaci
Czy artystyczne kowalstwo ludowe przetrwa? Obserwujemy upór pojedynczych pasjonatów i ich wieloletnie wychodzenie do publiczności, podczas konkursów-przeglądów, np. kowala Romualda Grużewskiego ze wsi Zbójna k. Nowogrodu. Na zdjęciu wita gości w skansenie pod Kadzidłem, podczas czerwcowych warsztatów etnograficznych, już 19 -tych, pt. „Ginące zawody”. Świetne warsztaty pod hasłem „Mistrz – uczeń” zorganizowało Stowarzyszenie Artystów Kurpiowskich i Muzeum w Ostrołęce. Dzięki takim staraniom sztuka ludowa żyje, a z jak różnorodnych wzorców wyrosła, świadczy kilka przykładów: krzyże ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży. Ilu twórców z odmienną wrażliwością tyle uczucia przelanego na ostateczne dzieło, zawsze z powagą i szacunkiem dla symbolu: ale z przesłaniem, może po latach nie zawsze czytelnym? Od lewej krzyż z półksiężycem- znakiem Bogurodzicy, znaleziony w 1985 r. we wsi Jałówka przez studentów Geografii UW ; w środku- krzyż z Nowogrodu, który wykonał w 1840 r. kowal Gontarski, a z prawej tzw.”koruna” czyli ukoronowanie dużego krzyża drewnianego ze wsi Parzychy, dzieło kowala ze Zbójnej, 1850 r. Oto piękno ręcznej roboty warte zachowania jako inspiracja dla następców, w dobie inwazji jednakowych wyrobów przemysłowych i zmiany gustów odbiorców. Niech takie piękno zdobi nadal polski krajobraz na rozstajach dróg lub nasze cmentarze. Energiczny mistrz kowalstwa wsparty przez mecenasów sztuki, najlepiej zachęci do ratowania takiej tradycji, oswoi z nielekką pracą w kuźni a najzdolniejszym ujawni tajniki zawodu aby praca na „własny kawałek chleba” była połączona z rozwinięciem nowych, ciekawych talentów.
Krokodyl
Oto plomba ołowiana, z Francji - znalezisko trafiło do Muzeum Północno-Mazowieckiego dzięki wykopaliskom przy Bulwarach łomżyńskich. Któż nie zna porzekadła „Gdzie Rzym, gdzie Krym”? Tym razem nad Narwią budzi oryginalne skojarzenie: „Gdzie Łomża, gdzie Nimes?”- bo właśnie stamtąd pochodzi dziwny drobiazg, wielkości 1,5 cm. Na maleństwie ołowianym dowód egzotycznych kontaktów handlowych: krokodyl uwiązany do palmy. Ten drapieżnik jest do dziś powtarzanym motywem z lokalnej, starożytnej monety - znad rzeki Rodan. Szczegóły niebywałej historii: ten budzący grozę krokodyl na łańcuchu symbolizował Egipt podbity i przyłączony do Imperium Romanum. Chodzi o rok 31 p.n.e. kiedy to flota Oktawiana dowodzona przez Agryppę rozgromiła flotę Marka Antoniusza i Kleopatry pod Akcjum. Monety - właśnie z krokodylem, wybite na pamiątkę tego wydarzenia, wybito w Nimes, zwanej wówczas Colonia Augusta Nemausus - dlatego skrót: COL -NEM znalazł się na monecie i „łomżyńskiej” plombie handlowej. Bo tak się do tego przyzwyczajono, że do dziś w herbie miasta Nimes jest rzeczony krokodyl. Zresztą w herbie tylko poprawionym w 1986, a zatwierdzonym w 1535 roku przez króla Franciszka I. Z czasów rzymskich przetrwał szereg imponujących budowli, w tym widoczna nad miastem wieża obronna - rówieśniczka krokodyla z monety. W tym antycznym mieście pielęgnowane są tradycje włókiennicze, ale czy powszechna jest świadomość, że właśnie tu zaczęła karierę niezwykła tkanina „denim”? Już w nazwie mamy pochodzenie miasta. To z tej tkaniny produkowanej od XVI wieku - bardzo odpornej na zniszczenia - szyje się spodnie, znane nam bardziej jako „dżinsy”. Wiemy, że kowboje amerykańscy używają super materiału „nie do zdarcia”, ale to zasługa marynarzy u których zauważono niezwykle wytrzymałe ubrania robocze. To wynalazek, który poprzez Europę trafił do górników i robotników angielskich a drogą morską dotarł do amerykańskich osadników. Tam dla oszczędności bawełnę z Europy zamieniono na dostawy z plantacji w Stanach a za „ojców” - już produkowanej masowo super tkaniny nazwanej jeans - ogłoszono Levi Straussa i Jacoba Davisa. Jeśli dziś miłośnicy dżinsów szukają dobrej jakości, niech będą świadomi skąd wziął się tajemniczy dopisek „denim” na metce dzinsów z Nimes. Wracając do plomby towarowej: „przywędrowała” do Łomży na przełomie 19/20 wieku, może z partią tkanin? Czy tyle niesamowitej hiostorii skojarzylibyśmy z małym kawałkiem ołowiu - gdyby nie krokodyl?
Nagolennik
Przypadkowe odkrycie znad Narwi pod Łomżą, trafiło do Muzeum Północno-Mazowieckiego kilka lat temu. Jedyny w zbiorach nagolennik z brązu, typu stanomińskiego: waga 101 g. pręt grubości od 0,5 do 1 cm, średnica wew. 8,7 cm Zachowało się ok. ¾ zwoju, część nieuszkodzona zwęża się ku tępo uciętemu końcowi. Na zewnętrznej stronie charakterystyczny ornament: nacięcia tworzą swoistą „drabinkę”, którą przerywa 6 rombów - być może siódmy był w ułamanej części? Znaleziska w okolicach Narwi nieczęste: Lech Pawlata w „Podlaskich zeszytach archeologicznych” (2015 r.) wspomina o zdobionych nagolennikach znalezionych w XIX wieku: jeden w Pułtusku, kolejny w Drozdowie - ten trafił do kolekcji Czartoryskich w Krakowie. Muzeum białostockie zamieściło w „Pradziejach Białostocczyzny” (Arkady 1969) rysunek nagolennika drozdowskiego: ma ornament trudniejszy w wykonaniu, wzbogacony o półkoliste linie. Ile lat może liczyć sobie łomżyński nabytek? Pozbawiony kontekstu kulturowego ma mniejszą wartość poznawczą, dlatego tak ważne jest pozostawienie nienaruszonego miejsca odkrycia, aby dokładnie zbadał je archeolog. Obecność tej kultury w strefie nizinnej określa się na lata 1900 - 1300 p.n.e. Łomżyńska rzadkość ma swoje odpowiedniki - podobne są nagolenniki z rombami: z Łopuszkowa, Mińska Mazowieckiego i Proszewa. Znane są z Kujaw i Wielkopolski fragmenty form glinianych do odlewania koliście wygiętych prętów z brązu. Jakie było przeznaczenie podobnych ozdób? Obserwacje z wykopalisk wskazują na noszenie zarówno na rękach jak i nogach, ale przyjmuje się, że nagolennikami są egzemplarze masywniejsze, w przeciwieństwie do naramienników lub bransolet, z mniejszą średnicą
Posażna
Zawsze modne nie tylko w tradycyjnych rodzinach, a przez ciekawy kształt lub artystyczne wykończenie były i mogą nadal być pełnoprawnym meblem. Nade wszystko stanowią tajemniczy przekaźnik „ciepła rodzinnego” z dawnych do nowych czasów. Od wieków w skrzyniach posażnych przechowywano przede wszystkim odzież świąteczną, pościel, obrusy i wszelkie wyroby dekoracyjne. W schowku na oddzielny zamek trzymano kosztowności lub pamiątki domowe. Niejedną skrzynię wg dawnych wzorów zdobioną przez kurpiowskich twórców, także nieznanych, ma w zbiorach Skansen w Nowogrodzie Łomżyńskim. Trafiały te skarby dawniej w ręce nowożeńców jako posag - wyprawka na nową drogę życia, choć bywało, że dopiero po śmierci rodziców, testamentem. Trzeba o takich wzorach kultury przypominać, aby przywracać dumę z naturalnego, wiejskiego pochodzenia polskiego społeczeństwa - bo to przecież pierwotne korzenie również inteligencji, szlachty, mieszczan - choć wypierane z naszej pamięci w cień historii narodowej. Jakieś dawne waśnie rodowe u progu naszej wspólnoty, zostały wykorzystane do podziałów na lepszych i gorszych, co chętnie wykorzystały i utrwaliły obce siły. Co nasze pokolenie zostawi w posagu następcom, czasami zbyt łatwo ulegającym obcym wzorom?
Z turoniem
Jaka szkoda, że ta najbardziej archaiczna wizualizacja przepięknej tradycji szybciej zanika, zanim szerzej utrwali się w młodych głowach. A mamy co chronić, np. w kształcie lokalnych szopek widać nie tylko słynną krakowską architekturę, ale i puszczańską, znad Narwi (przykłady w zbiorach Muzeum - więc są wzory do inspiracji). Częściej pokazujmy turonia! Nawet zespoły taneczne mogą włączyć go do swoich występów - w formie przerywników - jako scenki z kolędnikami, korowajem, swatami itd. Obecność postaci zwierząt w obrzędach ludowych ma starsze korzenie: od tańca czarownika z rogami, w skórze upolowanego zwierza - po wejście w stado tak przebranego łowcy podczas polowania. Echo malowniczych zwyczajów to „upolowanie” słodkości przez śpiewających kolędników: od drugiego dnia Świąt, czasem do końca karnawału. Nie jesteśmy ”dziadami kalwaryjskimi” (z czego to Kotku?) mamy własną unikalną kulturę, Jeśliś duchem młody, nie musisz kochać Narwi ale rusz głową jak można przyczynić się do ocalenia żywych zwyczajów staropolskich - toż to unikalna atrakcja turystyczna. Niechże ktoś sprytny z Ziemi Łomżyńskiej albo Kurpiowskiej zechce „pochodzić” przy wpisaniu naszych „Kolędników z turoniem”, tej perełki niematerialnej - do Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z Białorusi wpisano „Bożonarodzeniowych Carów”, a Polacy czym się pochwalą? Istnieje co prawda Krajowa Lista ale tylko informacyjna, kilkudziesięciu niematerialnych zjawisk, m.in. z Żywiecczyzny kolędowanie „Dziadów Noworocznych”. Nad Narwią mamy arcyważny powód: właśnie gdy inni na świecie wybijali tura dla smacznego mięsa, u nas na Mazowszu najdłużej przetrwał, przez królów chroniony legendarny władca puszczańskich ostępów, któremu niedżwiedż był niestraszny. Kiedy w Europie tury pozostały w marzeniach myśliwych - u nas, jak odnotował Gloger, zdarzało się, że chłopcy chodzili z małym turem po kolędzie. Zwyczaj przetrwał w postaci „turonia”: gdzie pod płachtą ktoś schowany wywijał kijem zakończonym drewnianą, „kłapiącą paszczą” z długimi rogami. Na szczęście wspierają nas monety 2-złotowe z 2001 roku: oto jedna z nich, ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży. Po mistrzowsku utrwalił turonia Robert Kotowicz (autor także łomżyńskich jantarów sprzed 10 laty), który zaprojektował całą grupę z gwiazdą, klarnetem i basetlą oraz nieodłączną „szopką krakowską”. Stronę z orłem projektowała Ewa Tyc-Karpińska a całość z Nordic Gold wybiła Państwowa Mennica w Warszawie.
1506
Aż pół tysiąca lat musiało minąć w historii naszego mennictwa, zanim zdecydowano się na wybijanie daty emisji. A my, czy byliśmy ciekawi, jak wygląda pierwsza polska datowana moneta, ważna w historii Polski i Śląska? Oto ona: grosz głogowski. Do Muzeum Północno-Mazowieckiego trafiły dwa egzemplarze z niedawnych wykopalisk na Ziemi Łomżyńskiej. To skarb odkryty przez archeologów pod kierunkiem Mieczysława Bieni. Przedstawiony grosz był w zbiorze ponad 300 monet od XV do XVI wieku - bardziej o charakterze kolekcji intencjonalnej (wyjątkowy skład: same grosze i półgrosze ze Śląska i Prus Książęcych oraz polskie - wszystkich Jagiellonów od Władysława po Zygmunta Augusta, z wyjątkiem Warneńczyka który nie bił tego typu monet.) Widzimy litery gotyckie: na awersie wokół polskiego orła (SIGISMVNDVS:DVX:GLOGOVIE) w których uwieczniony został Zygmunt książę głogowski. Z kolei na rewersie napis głosi coś ważnego (KAZIMIRI:R:POLONIE:NATVS) czyli, choć tego się nie stosowało, książę z dumą podkreślił że chodzi o syna Kazimierza, króla Polski. Napis nad herbem Pogoni przedzielono krzyżykiem, a datę 1506 umieszczono pod rycerzem. Czym kierował się książę, nakazując wybijanie daty po raz pierwszy w historii? Wcześniej przecież mając różne wzory i doradców także duchownych, mennice zwyczajowo nie datowały monet. W przypadku tych groszy wiadomo z innych źródeł, że obok egzemplarzy - jak prezentowany: z datą wydawano też monety z pustym miejscem pod rycerzem. Do zbiorów łomżyńskich trafił więc rarytas numizmatyczny - duża rzadkość, a dodatkowym smaczkiem jest dociekanie czy „6” w dacie jednej z tych monet może być wytartą „8-ką” bo inne źródła nazywają tak urwaną część „kokardką” a to by wskazywało na jeszcze większą rzadkość: emisję z 1508 roku. Czekamy na dalsze tego typu odkrycia - szanujmy nawet przypadkowe, pojedyncze! Zabezpieczajmy takie miejsca, jak najszybciej informując fachowców z Muzeum, aby zdążyli zbadać kontekst znalezisk. Jesteśmy dumni z ojczystej historii - ochrona tego typu "wspólnych skarbów Polski” to nieustanne lekcje patriotyzmu.
Plomba
Pozory mylą: wydawałoby się banalny drobiazg, o średnicy 18 mm, grubości 4,5 mm ważący zaledwie 7 g. - a jednak przykład aktywności międzynarodowej. Dotyczy Grajewa z lat 1918- 27, choć znaleziony w roku 2017 pod Łomżą: w Kupiskach. Jako dar pana Adama Hołubowicza trafił ostatecznie do naszego Muzeum i dzięki temu jest ciekawym materiałem porównawczym w rosnącym zbiorze plomb ołowianych. Dla kolekcjonerów nie zawsze efektowny, bo jako odlew i wyrób masowy nie bywał dokładny, ulegał fragmentaryzacji. Nie tylko w trakcie podróży, także przy jednorazowym mocowaniu do przesyłek handlowych typu towary tekstylne, sypkie lub w beczkach. Stąd może jednak większa tajemniczość dla detektywów historii? Nawet ułamek plomby, aby częściowo oznakowany - wzbogaca naszą wspólną wiedzę m. in. o kierunkach, częstotliwości, rodzajach wymiany handlowej. Szczęśliwie ten okaz pochodzi z okresu odradzającej się Niepodległej Ojczyzny. Wyobraźmy dziś sobie te łzy wzruszenia naszych Dziadków: oto biały orzeł pojawił się w miejscu zastrzeżonym przez 123 lata niewoli pod zaborem rosyjskim - tylko dla dwugłowego orła. To polskie słowa wywalczono krwią. Dziś z dumą po 100 latach od wykonania plomby, możemy cieszyć oczy dwustronnie polskim oznaczeniem: „URZĄD POCZT. a GRAJEWO” - i wzmocnienie tych słów polskim orłem.
Koronny
Pieniążek króla Batorego znaleziono pod Nowogrodem, a trafił do zbiorów jako dar Adama Chętnika, założyciela Muzeum Północno-Mazowieckiego.Herb Batorego to smocze zęby, na rewersie w towarzystwie herbów Polski i Litwy. Srebrny szeląg koronny zdobi zamiast postaci władcy, monogram „S”, a na otoku napis „STEPHAN... REX" itd. (czyli): .."z Bożej łaski król Polski, wielki książę litewski.” Średnica ok.18 mm, waga 0,77 g. mennica w Olkuszu. Nie najlepszy stan zachowania sugerować może luźną zgubę, wygniecioną podczas wielu najazdów i zniszczeń. Pamiątka tym cenniejsza, że to właśnie Batory książę siedmiogrodzki, poślubił w 1576 r. niewiastę ważną w historii Łomży: Annę Jagiellonkę. Rok wybicia szeląga 1582 - widoczny wyraźnie, wskazuje na czas oblężenia Pskowa. Każdy Polak zna obraz Jana Matejki „Batory pod Pskowem”, gdzie w ujęciu Mistrza z Krakowa, dumny Król Polski rodem z Węgier, przyjmuje hołdy bojarów moskiewskich. (W załączeniu fragm. portretu Batorego z tego obrazu - ze zbiorów Zamku Królewskiego w Warszawie). Wg prof. Janusza Tazbira: -„Legenda Batorego zaczęła się już w XVII w. wraz z klęskami militarnymi spadającymi wtedy na Polskę… Przypominano, że to on potęgą swojego miecza potrafił ochronić Polskę przed Rosją”. Dalej prof stwierdzał, że król Polski działał i myślał w skali Europy Środkowo- Wschodniej: chciał podbić Moskwę, ruszyć na Turcję i pomóc w odzyskaniu niepodległości Węgrom. Dodajmy, że zasługą Batorego jest nie tylko wprowadzenie szeląga na ziemie polskie, także unia monetarna polsko-litewska, dowód szerokich horyzontów gospodarczych i politycznych.
To też zabytki
Wciąż jeszcze zdarza się muzealnikom usłyszeć zdumiewające: -”To też zbieracie w muzeum?” Nawet fragmenty dawnych gazet, guziki, książki, ubrania, nieopisane fotografie? Powtarzamy cierpliwie, że wszelkie przykłady aktywności ludzkiej są obiektem zainteresowania muzeum, jeśli nie do przekazania jako dar do zbiorów dla przyszłych pokoleń, to użyczone do skopiowania. Nawet nieopisane zdjęcia nieznanych osób niosą w obrazie ważne informacje do porównań. Także fotografie wielkości połowy pocztówki, na których postacie są tak małe, że aż nieczytelne - to popularne stykówki: naświetlony w ciemni papier przykładano do negatywu 6x9 cm - tak wykonane ucieszą badaczy powiększających na ekranie komputera niewidoczne gołym okiem fragmenty np. strojów lub nieistniejących już budynków. Dobry skaner cyfrowy w muzeum ujawni niezwykłe bogactwo szczegółów. Niepozorna pamiątka przyniesie ważne informacje historyczne: zmiany obyczajów, fryzur, strojów - jak na prezentowanym portrecie ślubnym, tzw. monidle, przekazanym do Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży przez Gminny Ośrodek Kultury w Śniadowie. Nieznany autor i portretowane osoby, ani dokładna data - po II wojnie światowej. Do przyjaciół Muzeum zaliczamy także Ewę Karpińską z Łomży, która przekazała w darze garsonkę ślubną, niezwykle ciekawą bo wykonaną ręcznie przez Bronisławę Murawską z Borkowa, dla Ireny Paliwoda z d. Borkowskiej, na jej ślub w łomżyńskiej Katedrze w 1965 roku. Tu dzięki dacie i wskazaniu źródeł, jest okazja do kolejnych wzruszeń jeśli ktoś z Rodziny tematem się zainteresuje. Muzeum daje nowe życie pamiątkom zapomnianym lub chwilowo niepotrzebnym - w naszej zbyt krótkiej obecności człowieczej.
Skrzydło
Podczas wykopalisk na Starym Rynku w Łomży w 2012 roku natrafiono przy ul. Rządowej na tajemniczą miniaturkę, jak się okazało: prawe skrzydło prawosławnej ikony podróżnej, sprzed ok. 250 - 300 lat. Ta mocno wytarta i uszkodzona część tryptyku modlitewnego pewnie była najczęściej otwierana - aż do urwania zawiasów i zgubienia. Nie dowiemy się czy ten pech trafił przemęczonego urzędnika z carskiej Łomży - może bardziej kogoś z miejscowego garnizonu, w stałym zagrożeniu więc bardziej skłonnego do szukania opieki duchowej sił wyższych? Dla nas to pozostałość zaborów rosyjskich. Uszkodzona miniatura z tryptyku, który po rozłożeniu mógł liczyć mniej niż 10 cm szerokości. Jak przypuszcza Aleksandra Sulikowska (e-book „Archeologia Łomży”) raczej z warsztatu w Guślicach pod Moskwą, albo innego naśladującego ich odlewy. U góry widzimy ‘Zstąpienie do Otchłani’ - tu Zbawiciel podaje rękę klęczącemu Adamowi, którego wkrótce wyprowadzi z Otchłani. Niżej scena ‘Wniebowstąpienie Chrystusa’ - tu Maria wśród apostołów z rękami uniesionymi ku niebu, gdzie zasiadł Chrystus z księgą, w mandorli unoszonej przez dwa anioły… Pasjonujący trop do poszukiwań, bo ikony podróżne to głównie specjalizacja dwóch ośrodków: pomorskiego i guślickiego. Staroobrzędowcy w okresie ogólnych przemian uchodzili za strażników kanonu ikonopisania: archaizacja wizerunku, napisy cyrylicą, sięganie do wielkiej tradycji malarstwa dawnej Rusi. Wg Justyny Sprutta (Sztuka staroobrzędowców rosyj. w 18 w.) najbardziej znanym ośrodkiem odlewnictwa z mosiądzu był monaster Objawienia Pańskiego bezpopowców w Karelii nad rzeką Wyg, a pierwszy warsztat w monastyrze wygowskim otwarto w 1719 r. Właśnie tam, w północnej Rosji założono pierwszą wspólnotę staroobrzędowców, obejmującą teren Pomorza, stąd tzw. pomorcy. Traktat z ok. 1730 r. regulujący życie eremitów, dotyczył też odlewnictwa: „Strach donosów i aresztowań sprawił, że powstał cały tajny przemysł, dzięki któremu nasza ruska wiara nie umrze. Majstrowie leją roztopioną miedź i brąz w matryce krzyży i małych ikonek, które mogą schować w fałdach szat przed katami Antychrysta” (W. Górny: Cerkiew-wielka tajemnica, 2001). Jak podaje Sprutta, wypracowany wygowski styl przejęły inne artystyczne centra starowierców, a także manufaktury w Archangielsku, Wołogdzie, Kostromie oraz w Moskwie i Włodzimierzu. Drugie znaczące centrum artystyczne staroobrzędowców, ale popowców, istniało na wyspie Wietka gdzie monaster założono w 1690 r. po represjach carycy Zofii. Warsztat prężnie rozwijany do czasów rozgromienia starowierców przez Katarzynę II Wielką w 1764 r. Właśnie tam stosowano ryt na złotym tle, ornamenty „tworzące” wianki i girlandy - ikony były bogate w złocenia. Znalezione w Łomży skrzydło ma resztki emalii żółtej. Barwa ta ma znaczenie nie tylko estetyczne, bo czysta żółć oznacza prawdę. Użycie mosiądzu wynikało nie tylko z łatwej dostępności materiału, także z wiary we właściwości: zgodnie z biblijną opowieścią o patriarsze Mojżeszu i miedzianym wężu, ratującym od śmierci. To prefiguracja Zbawiciela na krzyżu i przeświadczenie o mocy noszonych na ciele miedzianych przedmiotów, które chroniły przed atakiem demona i wzmacniały-leczyły duszę i ciało. Stąd popularność i różnorodność także ikon podróżnych: z częstym użyciem emalii oraz portretami świętych, a nad większym środkiem tryptyku - zwieńczeniem tzw. kokosznikami. Inne obrazy na skrzydłach tryptyków też nawiązują do liturgii staroobrzędowców: Adoracja Krzyża Pańskiego, Trójca Święta, Podwyższenie Krzyża, Pochwała Matki Bożej.
Harmonia
Dar Marszałka Piłsudskiego dla orkiestry wojskowej w Łomży - już samo to jest niezwykłą, symboliczną formą uhonorowania miasta, a gdy jeszcze wgłębimy się w niesamowite przygody wojenne tego sympatycznego instrumentu – to każdy czujący sercem zdziwi się, dlaczego do tej pory nie powstał o tym film sensacyjny? Łomżyński rarytas nie jest schowany lub niedoceniony: pyszni się dumnie na początku stałej ekspozycji historycznej Muzeum Północno-Mazowieckiego i był opisywany nie raz w mediach. Pozostaje czekać aż właściwy scenarzysta temat odkryje? Czy uda się to bez fachowca, potrafiącego „sprzedać” taki pomysł? Oby zaistniał poza siermiężną prowincją, np. w TV Kultura, ten sprawny instrument (z szacunkiem, bo zabytkowy!) Zasługuje na podziw Rodzina, muzykalna w wielu pokoleniach, która przechowała cudeńko: sympatycznie związane z postacią Wskrzesiciela niepodległej Polski, a cenne dla Łomży. To dzieło solidnej warszawskiej firmy Stamirowski, jak głosi czytelny napis. Optymistyczna historia zaczęła się w 1935 r. gdy Piłsudski uhonorował nadnarwiańską orkiestrę 33 Pułku Piechoty, a delikatnym darem zajął się pełen zapału ochotnik - Henryk Witkowski. Chronił instrument przez czas wojny z narażeniem życia, ocalił go kiedyś z okrążenia oddziału na bagnach. Innym razem zatrzymali dzielnego muzyka Rosjanie i musiał udowodnić że umie grać - uratował go akordeon, pod warunkiem że będzie z muzyką towarzyszył dowódcy. Potem ukrywanie się po wsiach, a po wkroczeniu Niemców związanie z podziemiem (w futerale można było coś przemycić). Jednak trafił do więzienia w Łomży, gdzie przetrwał pracując w stolarni. Po wojnie współpraca z Armią Krajową i dalej stolarnia, przy wyrobie trumien - oczywiście wśród klientów smutni „koledzy z UB”, a nocą partyzanci, gdy chcieli pochować swoich. Harmonia zapewniała dzielnemu Heńkowi przetrwanie: majówki, wesela - aż wreszcie w maju 1945 roku na zabawie w Kinie „Miraż” (to, które przetrwało obie Wojny Światowe, rozebrane w PRL !) przy Placu Kościuszki w Łomży - poznał przyszłą żonę, Halinę. Wg wspomnień zapisanych w rodzinie: „on interesował się dziewczyną, a ona nie mogła oderwać oczu od błyszczącego akordeonu”. Dar Marszałka był szansą na przeżycie w powojennej rzeczywistości. „Na weselu za stołami siedzieli koledzy z UB, a koledzy z partyzantki przyszli pod okna.” Mogło być gorąco. Jesienią, gdy zaczęły się masowe aresztowania chłopców z AK, Henryk dostał ostrzeżenie, że jednak będzie zatrzymany. Ucieczka z żoną i oczywiście akordeonem Marszałka. Aż do Malborka, gdzie czekał kolega z 33 PP. Praca w cukrowni - płacono cukrem i obiadami... powrót do Łomży. Długo można by ciągnąć niekończącą się opowieść, ale lepiej zrobił by to film dla szerszej publiczności.
Bonaparte
Zbyt krótko bawił w Łomży Imperator Francji , a mimo to przetrwało miejsce zwane Bramą Napoleona, skąd Cesarz mógł opuszczając mazowieckie równiny po raz ostatni nasycić oczy szeroką panoramą ze skarpy Narwi. Dlaczego do dziś nie znalazła się ani jedna cierpliwa osoba, chętna do forsowania wśród miejscowych decydentów pomysłów na szereg atrakcji turystycznych? Od wytyczenia Łomżyńskiego Szlaku Napoleońskiego po Kolekcję Pamiątek Napoleońskich (w Towarzystwie Wagów jest tylko fragment odzieży Cesarza, co wiosny nie czyni). W Łomży nie doceniamy też kopii Groty z Lourdes, wartej częstych odwiedzin - dlaczego nie ma drogowskazu? Nawet inicjatywa prywatna nie myśli choćby o specjalnej Kawiarence francuskiej, bo w opustoszałym mieście nic nie ruszy bez ułatwień podatkowych - czasowych zwolnień. To nie tylko emigracja aktywnej młodzieży a w jej miejsce nadprezentacja z okolicznych wsi bez aspiracji wielkomiejskich (której chwała za przetrwanie i rozwój sztuki ludowej), niestety także zbyt długie poddawanie naszej mentalności „obróbce kulturowej” między młotem niemieckim a kowadłem rosyjskim. Kiedyś szczęśliwcy wyrywający się z niewoli za „wielką wodę” ze łzami w oczach witali Statuę Wolności, której kopia stoi nad Sekwaną - oni wiedzieli, że ten symbol Ameryki skonstruował Gustaw Eiffel, twórca słynnej Wieży w Paryżu. Doceńmy, że w Muzeum Północno-Mazowieckim zapisano pod nr. 72 jeden z pierwszych eksponatów założyciela Adama Chętnika, szczególnie wartościową artystycznie i historycznie pamiątkę związaną z Cesarzem Francuzów! To wybity w mennicy paryskiej w 1838 roku, medal średnicy 52 mm, z napisem wokół popiersia: Imperator Francji Król Włoch. Jak widać, mocno wytarty medal przebył bardzo długą drogę z Paryża. Przekazał ją mieszkaniec Łomży, ciekawe dlaczego sam nie chciał rozwijać prywatnego zbioru godnego prezentacji muzealnej? To dzieło Armanda Auguste Caque, oficjalnego medaliera dworskiego z czasów Napoleona III. Grawer zmarł w 1881 roku, a miał 26 lat gdy w rodzinie Bonaparte przyszedł na świat Napoleon I: żołnierz z godnością Konsula w wieku 30 lat, a Imperator 5 lat później, w roku 1805. Uwiecznioną w brązie historię życia Cesarza mamy na rewersie: od Mediolanu, Turynu, Kairu, Rzymu, Neapolu, Wiednia, Amsterdamu, Berlina, Madrytu, Lizbony, po Warszawę i Moskwę. Widzimy też datę abdykacji po 10 latach godności Imperatora i datę zesłania na Elbę (1815 ) a w końcu mordu na wyspie św. Heleny (1821). Ilu z nas nie zawsze świadomie śpiewa w hymnie, naszym dziarskim mazurku, słowa przetłumaczone na 17 języków: „dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy”. Oto po latach duszenia narodu, doczekaliśmy wolności z nadzieją na uwolnienie od wschodniego despotyzmu. Wbrew przeinaczeniom możemy być dumni, że to Polacy przed Napoleonem pierwsi mieli szansę na ucywilizowanie dzikich obyczajów i opanowali Kreml (inna sprawa, że zaproszeni przez bojarów nie potrafili dyplomatycznie zdobyć ich poparcia, potem upowszechnić faktów historycznych). Prawda jest najciekawsza - Polska zwycięży ostatecznie szanując jeszcze bardziej historyków oraz zapewniając im godne warunki do pracy a zwłaszcza możliwość popularyzacji na całym świecie - w warunkach stałej powodzi kłamstw i fałszu.
Terra sigillata
Ta wiadomość zelektryzowała muzealników w Łomży: archeolodzy znaleźli w naszych stronach piękne fragmenty terra sigillata. Tutaj rzadkość, a wytwarzana także w prowincjach rzymskich, od I wieku p.n.e. do II wieku n.e. i używana na terenie całego Imperium Romanum. Terra sigillata - to wpół luksusowa ceramika wykonywana w formach i zdobiona odciśniętymi wzorami roślinnymi lub figuralnymi o tematyce mitologicznej: chodzi o kielichy, miski, talerze, znane z powodu charakterystycznej jasnoczerwonej gliny i polewy tej samej barwy. Cechą badaczy jest cierpliwość: do Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży ten rarytas trafił dopiero po zakończenie wykopalisk związanych z budową autostrady w okolicach Zambrowa. Pierwsze etapy działań w terenie i zaciszu pracowni naukowych, powoli rozjaśniają mroki tajemnicy. Jeszcze potrzeba wiele żmudnej pracy, bo jak twierdzą znawcy, systematyka naczyń tego typu jest bardzo rozbudowana i liczy 55 typów podstawowych (wg Dragendorffa) oraz ponad tysiąc znanych nazw warsztatów a nawet imion garncarzy. Co ustalono? Podobny wizerunek jest odciśnięty na fragmentarycznie zachowanym naczyniu znalezionym na osadzie w Pełczyskach, woj. świętokrzyskie. Widoczna na załączonej fotografii postać z największego fragmentu to „kroczący z dzbanem”- styl Comitalisa z warsztatu w Rheinzabern. Początki tej pracowni garncarskiej datuje się na lata 20.- 30. II wieku. Wg badaczy masowy eksport terra sigillata nastąpił nie wcześniej niż po połowie II wieku. Ciekawe, że zazwyczaj glazurowane - tym razem widzimy bez polewy. Te wszystkie jednolicie przepalone fragmenty rzymskiego naczynia, zbyt małe do zrekonstruowania całości- archeolodzy odkryli w popielnicy (naczyniu grobowym). Tylko z partii brzuśca, więc nie znamy kształtu krawędzi i podstawy a ta bywała różna - nawet na wysokiej stopce. Nagiego mężczyznę przedstawiono dwukrotnie. Zagadkowa postać centralna ma nienaturalny kształt nogi, przypominający ochraniacze z rynsztunku gladiatora, na innych przedstawieniach. Obok widoczny ogon skaczącej lwicy. 2 fragmenty sceny mitologicznej ma podwójne linie okręgu medalionu ze stempla, a wyżej widzimy 2 fragmenty ciągu zdobień biegnących pod brzegiem całego naczynia. Teraz pamiątkę z pobytu Rzymian w okolicach Narwi ok. 2 tysiące lat temu, będziemy mogli znaleźć na wystawie przy ul. Dwornej, pt. „Ocalone od niepamięci” - z okazji jubileuszu 70-lecia powstania Muzeum Północno-Mazowieckiego.
Rozrabiaka 2018
Jaki będzie Nowy Rok w dziełach sztuki przedstawiany jako beztroski chłopiec? W kolekcji nowych nabytków 12 lamp naftowych z Muzeum Płn-Mazowieckiego w Łomży, nie ma alegorii Starego i Nowego Roku w postaciach starca i dziecka, oznaczonych datami na szarfach. Jest jednak ten sam symbol dzieciństwa - kształt znany z wielu płócien olejnych: malec zwany z włoska putto, tu płoszący ptaki wśród kwiatów. Kiedy wieczorem rozkręcane światło z półmroku wyławiało niesfornego rozrabiakę z dużej, podszkliwnie dekorowanej czary majolikowej lampy, właściciel musiał przynajmniej się uśmiechnąć - odzyskiwał spokój po trudach dnia, a jeśli miał szczęśliwe wspomnienia, z wdzięcznością myślał o Rodzicach. Korpus gabinetowej lampy z Paryża, datowany na lata 1860- 1900, posadowiony jest na ażurowej metalowej stopie o 4 nóżkach, zdobionej akantami i kaboszonami. Wysokość tego delikatnego cudeńka z salonów naszych Dziadków : 66 cm. Mimo upływu lat, nie przemija uroda artystycznego rzemiosła - warto poprawić sobie humor i odszukać oryginał lampy na stałej ekspozycji muzealnej.
Lampa pucharowa
Kolekcja lamp naftowych łomżyńskiego muzeum - jedna z największych w Polsce ! - zwiększyła się o nowe okazy, dzięki dotacji Ministerstwa Kultury. Można być dumnym z możliwości uratowania tak efektownych skarbów dziedzictwa narodowego. Tym bardziej gdy pochodzą od regionalnego właściciela - a przetrwały zawieruchy wojenne i trudności dnia codziennego - dając świadectwo istnienia potrzeb wyższego rzędu w społeczeństwie łomżyńskim. Spośród kolejnych 12 uratowanych, niezwykłych inspiracji nie tylko dla artystów ale dla nas wszystkich i ku pamięci potomnym - część trafiła już na stałą ekspozycję Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży. Zobaczyć można - tu prezentowaną w zbliżeniu - lampę stołową, pucharową z końca XIX wieku, wytworzoną w Niemczech. Wysokość 71 cm, stop cynkowy oksydowany, mosiądz. Korpus i palnik: Carl Holy, Berlin, 1870 – 1900. Zauważmy maszkarony na ażurowej stopie o 4 nóżkach w kształcie lwich łap. Zbiornik na naftę kryje czara z kobiecymi główkami wśród ornamentu z liści akantu, wolut, małżowin. Sami doceńmy różnorodność i bogate wzornictwo lamp z łomżyńskiego zbioru. Nie sposób się wciąż zdumiewać niesłabnącą popularnością - kiedyś masowej produkcji, a dziś unikatów. Czy ludzka fascynacja i podziw dla tak kruchego ale solidnego rzemiosła artystycznego kiedykolwiek zgaśnie? Oczywiście przetrwa, bo łączy się z naszymi wspólnymi marzeniami o niegasnącym cieple rodzinnym, przysłowiowym „ognisku domowym” - choćby odświętnym.
Walentynian
Okazja do porównania dwóch monet: ze zbiorów muzealnych i z niedawno otwartej czasowej wystawy „Kolekcjonerzy to ludzie szczęśliwi”.Oto przed laty, w 1978 r. mieszkaniec Łomży, znany malarz Gyarfas Jeno Lorinczy podarował Muzeum monetę - pamiątkę rodzinną przywiezioną z Węgier: to follis z brązu, 1,38 g. o średn. 15, 4 mm. W nieznanych okolicznościach zalana czerwona farbą, co tylko podkreśliło rysunek. Jest czytelny portret cesarza Walentyniana I, który na rewersie dzierży labarum czyli chorągiew cesarską a drugą ręką zgina kark jeńca, jest także legenda: Gloria Romanorum (Chwała Rzymian). Z kolei na wystawie czasowej w Muzeum Północno-Mazowieckim, Mirosław Szczepański przedstawił inną wersję tej monety uzyskaną z aukcji, gdzie Walentynian nie ma czytelnego stroju wojskowego. Ten waleczny rzymianin urodzony w 321 r. współrządził z bratem od 364 r.: Walentynian na Zachodzie, a Walens na Wschodzie. Jako żołnierz brał udział w przewlekłych walkach z barbarzyńcami zza Renu, jako cesarz pokonał Franków i Alemanów, Szkotów i Piktów, przedsięwziął kampanię przeciwko Maurom w Afryce, zmarł po negocjacjach ze zbuntowanymi Sarmatami i Kwadami. Pamięta się, że zwiększył prawa dzieci, których np. porzucenie zostało uznane za przestępstwo. W czasach pogańskich stosował zasadę tolerancji, nie mieszania się w sprawy Kościoła. Wg Aleksandra Krawczuka („Poczet cesarzy...”) to był okres utrwalenia obyczajów, gdzie „cesarzem mógł zostać każdy”. „Łomżyński” cesarz rządził 11 lat, a władcą obwołały go Legiony. Jak to mogło wygladać w praktyce? Wyobraźmy sobie na przykładzie barwnego opisu Krawczuka: oto w czasach cesarza Aleksandra Sewera zbuntowani rekruci żądają wyboru szanowanego Maksymina - za młodu ponoć pastucha, który przeszedł wszystkie szczeble wojskowe. Po prostu narzucają mu na ramiona purpurowy płaszcz i okrzykują cesarzem. Choć ten się wzbrania, widząc obnażone miecze żołnierzy „rychło ustąpił, przyjął godność, przyrzekł hojne dary i ruszył ku kwaterze Aleksandra odległej o dzień marszu”. Tam bez urzędniczej zwłoki ginie poprzedni cesarz w swoim namiocie, pod mieczami centurionów.
Nasz i wasz
W Muzeum Północno-Mazowieckim zachował się unikalny „Program wieczoru” z 15 października 1917 r. wydany w Łomży na pamiątkę 100-lecia „zgonu Tadeusza Kościuszki”. Druk zdobi miniaturowa plakietka z wytłoczonym popiersiem Naczelnika i datą: 1746-1817. Zdumienie budzi w powiększeniu artystyczny portret wiernie przenoszący charakterystyczne cechy z malarskich wizerunków, obecnych do dziś w domach Ziemi Łomżyńskiej, gdzie ten bohater Polski i Ameryki jest wspominany z sentymentem. Szczęśliwym uzupełnieniem „Programu” jest zdjęcie - wykonał je fotograf z Łomży, Eugeniusz Zajączkowski - które przetrwało w Tygodniku „Świat” z 1917 r. Możemy się przekonać, jak wielu łomżan przybyło na ówczesny Nowy Rynek, tego dnia przemianowany na Plac Kościuszki. gdzie uroczyście odsłonięto Głaz pamiątkowy, jako zapowiedź przyszłego Pomnika ! Tak wielka uroczystość podczas okupacji niemieckiej była osiągnięciem niesamowitym - udało się zdobyć zezwolenie, ponieważ władze uznały, że „Kościuszko nie walczył z Niemcami” - jak stwierdził po latach legionista Piłsudskiego, Michał Fulmyk. Dlaczego już dziś w wolnej Polsce, Łomża nie mówi o zrealizowaniu zobowiązania, nawet nie myśli się o kształcie Pomnika na cześć Kościuszki? Właśnie AD 2017 mija kolejne 100 lat... Zastanawia brak światłych łomżan, gotowych do dyskusji i podjęcia patriotycznego dzieła, nieobecność milionerów znad Narwi lub nieufność Polonii. Jak duża jest ta amnezja historyczna? Dawni łomżanie, którzy dawali „wdowi grosz” na budzenie sumień Rodaków a niezależnie od pochodzenia chcieli się uczyć i wysiłkiem Państwa Polskiego zdobyli wykształcenie - leżą w dołach śmierci m.in. w Katyniu. Jeziorku, Giełczynie. Zamordowani celowo rękami Niemców i Rosjan, bo zaufali zbyt wielu „fałszywym przyjaciołom” sąsiadom naszej Ojczyzny. Innych po II Wojnie Światowej, jako „nowe elity” wyedukowano z fałszowaniem lub unikaniem niewygodnych faktów. Wydało to zatrute owoce - nie dajmy sie zdominować tym „wyłącznie nowoczesnym - europejskim”, z niechęcią do trudu pamięci o bohaterach narodowych. Wstydliwym przykładem zapomniany Głaz - namiastka zapomnianej idei Pomnika - wciąż istnieje w Łomży, w centrum Placu Kościuszki ale w chaszczach i bez dostępu publiczności. W kolejną rocznicę -bohater wielu narodów ceniących wolność!
Szablą odbierzemy
Podziw i emocje łączy odbiór tak precyzyjnej pracy medalierskiej wybitnych artystów: Roussanny i Andrzeja Nowakowskich. Zgrabny projekt niesie budujące przesłanie. Najważniejsze punkty: opiekuńczy i dumny orzeł - w królewskiej koronie, szabla - staropolski znak samoobronny i rękopis Hymnu - ze słowami jak werble. Na awersie portret autora Józefa Wybickiego w stroju dyplomaty, który dzieło nieśmiertelne utworzył w takt ludowej kompozycji Mazura. Ciekawe: w oryginalnym tekście jest czwarta zwrotka, nieobecna w obowiązującej wersji a idealnie nadająca się na zakończenie Hymnu: „Niemiec, Moskal nie osiędzie / gdy jąwszy pałasza / hasłem wszystkich zgoda będzie / i ojczyzna nasza.” Dążenie do ogólnonarodowej zgody ! Oczywisty ale wymagający ciągłych starań podstawowy warunek, jeśli chcemy zapewnić sobie skuteczną obronę przed fałszywymi przyjaciółmi. Przesłanie uniwersalne na całym świecie, gdzie nie brak „rywalizacji” w założeniu tylko „szlachetnych”, niestety na pewnym etapie cywilizacyjnym. Intrygujący dla egzotycznych odbiorców i poznawczy może być tekst Hymnu dzięki konkretnym opisom historycznym i charakterystycznym polskim doświadczeniom. W najbliższym kręgu kulturowym okazał się nawet inspiracją, bo słowa „nie zginęły” zostały włączone do pieśni wyzwoleńczych przez narody słowackie, łużyckie, chorwackie, ukraińskie. Zbyt mało mówi się: jaki to silny fundament łączący tak wielu - tak różnych. Z okazji rocznicy 220 lat Hymnu Polskiego w Muzeum na Dwornej w Łomży można obejrzeć przedstawiony medal z muzealnych zbiorów, w cyklu „Spotkanie z zabytkiem”.
Kordecka
Największym skarbem są wyjątkowi ludzie. Oczywistą prawdę widać najlepiej, gdy ich zabraknie a mimo upływu czasu ciągle chcemy do nich wracać. Sama obecność takich postaci jak Anna Kordecka z Myszyńca była zachętą nie tylko dla jej otoczenia w dokształcaniu się i doskonaleniu swoich talentów, np. w czynieniu życia piękniejszym. Gdzie Myszyniec a gdzie Łomża? -ktoś powie, jakby nadal istniały utrudnienia komunikacyjne (piszący te słowa docierał na dokumentację fotograficzną Kurpiowszczyzny pół wieku temu z rzadka kursującym PKS-em, potem przesiadał się na furmankę - szanowna młodzieży: chodzi o wóz konny, bywało z drewnianymi kołami - i nawet w odległych koloniach, pojedynczych chatach słyszał o twórcach ludowych). Połączył nas Adam Chętnik oraz internet, stąd na karb przepracowania lub lenistwa AD 2017 zrzucić trzeba brak chęci do zdobycia wiedzy, że w łomżyńskim Muzeum Chętnika są pamiątki i fotografie związane z Kordecką. Pocieszmy pasjonatów organizujących wystawy, że nie tylko oni bywają zaskoczeni istnieniem wielu pamiątek z Kurpi gdzieś w dalekiej Łomży. Otóż w Muzeum P-M działają telefony i komputery, ale skanery kopiujące dawne fotografie pracują niestety wolno, więc zgłaszając się na kilka dni przed otwarciem (!) wystawy można nie dostać kopii wystawienniczych, bo jedyny pracownik obsługujący skaner fotograficzny też ma prawo chorować lub wyjechać na urlop. Na szczęście znowu się udało, otwarto w Myszyńcu wystawę z dużą ilością fotografii o Kordeckiej, co widać na FB, gdzie podziękowano Muzeum Północno-Mazowieckiemu za pamiątki - ale nie za fotografie, co utrudnia następnym chętnym odszukanie źródła oryginalnych zdjęć. Dzięki ustaleniom telefonicznym można też uniknąć naruszenia praw autorskich: w zaproszeniu na wystawę wykorzystano portret Kordeckiej, który wykonałem 45 lat temu. W załączeniu inna wersja portretu - nietrudno rozpoznać każdą swoją pracę po latach, jeśli wkłada się w to serce, co dziś niemodne wśród tzw. pstrykaczy. Podczas tej sesji fotograficznej, w obecności kierowniczki Muzeum Jadwigi Chętnik, energiczna pani Anna uczyła nas (4 osoby) sztuki haftu. Jedno ze zdjęć pełne emocji, zamieścił potem Ogólnopolski Magazyn Foto. Dbajmy o rzetelną pamięć- piękna Kurpiowszczyzna jest tego warta, a szczególnie twórcy, ambasadorzy sztuki ludowej. Kordecka była wszechstronnie uzdolniona - wycinankarka, wybitna tkaczka i hafciarka - nauczycielka wielu pokoleń, działaczka na rzecz zachowania kultury regionalnej. Była wśród założycieli Spółdzielni Wytwórców Tkactwa Ludowego w Myszyńcu i Kadzidle (obie Spółdzielnie pod nazwa „Kurpianka”). Współorganizatorka konkursów na sztukę ludową. Odznaczona m.in. Złotym Krzyżem Zasługi. Ma godne miejsce w muzeach, polskich skarbnicach pamiątek.
Szkaplerz
Drobiazg aluminiowy: 27 x 16 mm - trafił do Muzeum w ubiegłym roku. Skrót KS wskazuje na firmę Kasprzykiewicz i Szmakfefer działającą w latach 1909-44. To niszowa wiedza. Zachętą do poruszania się w tym różnorodnym bogactwie jest „Katalog Medali Religijnych” dr Teofila Rewolińskiego z 1887 r.- autor sam zgromadził 1500 miniaturowych pamiątek, posegregował i objaśnił wiele zagadek. Medaliki techniką wykonania są wspólne z numizmatyką - też są wybijane. Nie zawsze były traktowane z należytą uwagą, a przecież wyrób masowy paradoksalnie nie oznacza łatwości pozyskania. Ich zadaniem: ochrona. Pierwotnie to nazwa ”ubioru wierzchniego.. z dwóch kawałków sukna.. z których jeden na piersi, a drugi na plecy spadał” (wg opisu Glogera) a które chroniły przed zniszczeniem szaty zakonne, szczególnie białe. Pojawiły się w XIII wieku w Anglii za sprawą przeora Karmelitów św. Szymona, który wprowadził szkaplerz jako symbol opieki Matki Bożej nad zakonem (później również świeckimi uczestnikami bractw szkaplerznych). W 1910 r. papież Pius X zgodził się na zamiennik: medalion. Nie wszystkie medaliki to szkaplerze (choć tak błędnie są często traktowane), a tylko te zastępujące sukienne. Egzemplarz muzealny ma właśnie nazwę „Medalik szkaplerz” a upamiętnia wręczenie szkaplerza św. Szymonowi Stock, który żarliwie wymodlił ochronę dla swojego zakonu w trudnej sytuacji. Bywa, że podczas badań powierzchniowych archeolodzy czasem odnajdują medaliki, ale najrzadziej - szkaplerze.
Caryca
Osobliwy banknot 100 rublowy budzący mieszane uczucia. Z jednej strony wyróżnia się na tle schematycznych, wielobarwnych banknotów epoki - monochromatycznością awersu oraz szczególną wielkością. Starannie wykonany - zadbano zwłaszcza o znak wodny: przestrzenny i wielotonowy. Z drugiej strony odrazę budzi portret carycy Katarzyny, rozpustnicy którą pamiętamy za rozbiory Polski, za knowania i narzucenie Polakom na tron królewski swojego kochanka, uległego Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nasi zniewoleni dziadowie wyrywający strzępy wolności za ogromną cenę krwi narodowej i cierpieniu patriotów zsyłanych na Sybir, musieli się pocieszać trwaniem kultury staropolskiej i „obiadami króla Stasia”, za którymi krył się dramat psucia moralnego Narodu i niszczenia Sejmu rosyjskimi łapówkami. Dlaczego ostatni car Rosji Mikołaj II, emitent w 1910 r. tego banknotu, wolał zamiast swojego wizerunku umieścić postać wielkiej poprzedniczki? Interesująca wieloznaczność projektu, chociażby zestawienie postaci młodzieńca i władczyni, znanej z licznych skandali obyczajowych. Jak pamiętamy caryca była świadoma tego, że większość krajów Europy uważa Rosję za półdzikie państwo. Usilnie starała się to zmienić, zwłaszcza wspierając rozwój intelektualny i artystyczny Rosji na wzór Francji, bardziej „europejskiej”- co ułatwiał jej fakt wcześniejszego poznania języka francuskiego poprzez guwernantkę. Smutne, że ani powiązania rodzinne rodów panujących, ani wykształcenie nie były gwarancją wypracowania pokojowych zasad współistnienia. Dziwi ogrom barbarzyństwa u rzekomo lepszych Europejczyków, którzy Rosję uważali za kulturowo zacofaną - a sami ochoczo przystąpili do rozbiorów Polski i rabowania jej zasobów naturalnych. Ciekawe, im bardziej na środkach płatniczych realistyczne wizerunki (na ile prawdziwe po ingerencji zleceniodawcy i rzemieślnika?) tym większa pułapka utrwalania cech zewnętrznych i osobowościowych. Przerażające, gdy łagodnie ukazana powierzchowność kryje bezwzględność i okrucieństwo. Przypominanie tej pruskiej księżniczki Zofii w roli carycy, stanowi także nieustającą naukę dla naiwnych sąsiadów, którzy powinni zwalczać amnezję ogarniającą całe narody i chronić przed powtórką Katarzyny w innej postaci. Banknot przykładem, że po 100 latach rak korupcji wzmacnia bardziej degeneratów Wchodu i Zachodu - niż łączy przyjaciół w Zjednoczonej Europie.
Tajemnica
Niezwykłe znalezisko z wykopalisk w okolicach Łomży, z badań 2015 r. prowadzonych pod kierunkiem Antoniego Smolińskiego, a poprzedzających rozbudowę drogi krajowej 8. Archeolodzy odkryli tu łącznie 373 destruktów kafli piecowych z XVII wieku, większość naczyniowych, oraz 55 kafli płytowych, które noszą ślady polewy ołowiowej, zielono - brązowej. Wśród nich prawdziwy rarytas - motyw pokazany na fotografii. Jeśli przypuszczenia co do treści sceny potwierdzą się - byłoby to coś wyjątkowego, na pewno na terenie Polski. Przedstawiony wzór może pochodzić z jednego warsztatu, a zdobienia wykonane w sposób nawiązujący do rozwiązań sakralnej sztuki baroku. Na kaflu płytowym (który w całości miał wymiary 15,5 x 19,5 cm) jest fragment nóg i głowy zwierzęcia – przypomina to z ikonografii motyw z postacią jadącą na osiołku. Wg archeologów z wykopalisk - może to być postać św. Brunona z Kwerfurtu. Zastanówmy się, czy to jedyne przypuszczenie? Przecież jest tu fragment ręki uniesionej w geście błogosławieństwa - co wskazywałoby na Chrystusa, także rzadkość w cyklu sakralnych tematów zdobiących kafle, pod nazwą „Wjazd do Jerozolimy”- czego pamiątką dziś jest Niedziela Palmowa. Ciekawie rysuje się rozwój badań nad tą dziedziną, nowe fakty ujawniło opracowanie ”Średniowieczne i nowożytne kafle”(wyd. Muzeum Podlaskie w B-stoku, 700 egz. 2007 r.), gdzie wspomniana jest obecność motywu z Chrystusem na osiołku. Np. jeden z autorów Tomasz Janiak z Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, opisując kafle gotyckie z Wielkopolski, stwierdził skromność występowania w zbiorach przedstawień sakralnych, w porównaniu z terenami Śląska i brak właśnie w cyklu pasyjnym wspomnianego motywu: Wjazd do Jerozolimy. Warto przyglądać się tej zagadkowej sprawie dokładnie.
Gustaw okupacyjny
Długo, z różnym skutkiem uczyliśmy się samodzielnego decydowania w europejskiej rzeczywistości. Niezłą lekcją była okupacja szwedzka w czasach niesnasek rodziny Wazów, gdy w Polsce panował Zygmunt III Waza, a u nadmorskich sąsiadów Gustaw II Adolf Waza, jego krewniak. Pamiątką tych czasów jest w Muzeum srebrny półtorak bity w Polsce, u którego na awersie widnieje tarcza szwedzka i legenda na otoku: ”GVS. ADO. D. G REX. S.” co w tłumaczeniu znaczy: Gustaw Adolf, z Bożej łaski król Szwecji. Pod tarczą cyfra 3 (trzy półgrosze). Na powiększonym rewersie wyjaśniający wszystko napis: Moneta nowa miasta Elbląga czyli „MON. NO. CIVI. ELB.” Na jabłku królewskim liczba 24 (czyli 1/24 część talara) a wyżej „30” przedzielona krzyżem, oznacza skróconą datę: 1630. Niestety to przykład nie tylko toksycznego sąsiedztwa - również wykorzystywania sytuacji do fałszerstwa państwowego. To kolejny zły pieniądz, który psuł rynek w Polsce, skąd Szwedzi wycofywali dobre monety, do użycia w roli surowca i do bicia gorszych monet. Król szwedzki, uwiarygadniając swoim imieniem monety niepełnowartościowe, wypuszczał także inne zepsute nominały: szelągi, grosze i trojaki. Opór miast wobec takich monet niskiej jakości, ostatecznie wsparł zakaz przyjmowania ich w Polsce, wydany w 1633 r.
Ofiarność
Bezmiar ruin Stolicy - nieludzkie dzieło Hitlera - miało złamać ducha Polaków i jedność narodu. Trwał jednak cud wspólnoty. Radość z przetrwania II wojny światowej a nawet miłość do rodzinnego miasta wsparły gigantyczny wysiłek odbudowy Warszawy, ale nie obyło się bez udziału wszystkich Polaków. Mało znanym faktem jest, że do ogólnopolskiej zbiórki dołączył założyciel Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży doc.dr Adam Chętnik wraz z żoną Jadwigą. Rolę „cegiełki na odbudowę Stolicy” pełniła pocztówka z drzeworytem Tadeusza R. Żurowskiego (przyjaciel Chętników - artysta, archeolog i pracownik powojennego Ministerstwa Kultury) ale wzorem była świetna fotografia grodziska w Starej Łomży z meandrami Narwi, autorstwa 1-go fotografa muzealnego Zygmunta Dudo. To on wypatrzył po wielu spacerach ten szczególny moment i miejsce, a wyczucie i talent plastyczny pokazał w znakomitej kompozycji. Na odwrocie odnotowano datę 1966, nakład:”20 tys. egz” zapewnienie:„całkowity dochód na SFOS” oraz wydawcę: Muzeum Regionalne w Łomży. Dziś MP-M posiada w zbiorach działu numizmatyki starsze cegiełki na ten temat: z 1946 r.- poświadczenie daru na odbudowę Warszawy oraz z lat 50.(z 1 wolnym miejscem na końcową datę)- fundusz odbudowy szkół. Ciekawe: ta ofiarność ukierunkowana została później także na inne cele, widoczne w zmiennych nazwach: Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy od 1948 r.(SFOS)), gdzie od 1958 dodano do nazwy „..Odbudowy Kraju i Stolicy” (SFOKIS) które w 1966 przekształcono na „..Budowy Szkół i Internatów”. Te dary społeczne wsparły m.in. rekonstrukcje zabytków miejskich (takich jak Starówka w Poznaniu) oraz odbudowę zrujnowanych muzeów - w tym kilkukrotne dotacje otrzymał Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie. Łomżyńska cegiełka byłaby więc swoistą formą wdzięczności za wcześniejszą pomoc.
Faustyna
Trudno nie zachwycić się urodą tego rzymskiego denara, średnicy 16 mm, wagi 2,65 g. Przeleżał w ziemi prawie 2 tys. lat, aby w roku 2015 trafić do zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego, jako pierwsza i na razie jedyna moneta rzymska z wizerunkiem kobiecym. Jak twierdzi Andrzej Banach, autor książki „Kobiety na monetach”, takich portretów można znaleźć w Polsce dużo na szlaku bursztynowym od Akwilei poprzez Śląsk do wschodniego Pomorza. Czas na dygresję: dlaczego z naszych terenów do zbiorów łomżyńskiego Muzeum trafił tylko jeden taki egzemplarz? I to mimo poświadczenia przez archeologów pozostałości osadniczych z okresu wpływów rzymskich - więc może za dużo luźnych znalezisk trafia w przypadkowe ręce? Dziś, w dobie szybkiej wymiany informacji powszechna jest świadomość, że prestiżowe są te kolekcje, które mają możliwie pełną i wiarygodną dokumentację. Im częstszy kontakt znalazców z Muzeum, tym więcej w zbiorach monet wartościowych historycznie, powiązanych z konkretnym miejscem znalezienia. Taka moneta nie będzie jak „kartka wyrwana z cennej książki”, a ciekawsze zbiory przyciągną więcej turystów. Szczęśliwie Muzeum ma przyjaciół, którzy przynoszą przypadkowe znaleziska ze wskazaniem miejsca i świadomością, że ochrona naszego dziedzictwa to nie tylko adrenalina. Tym razem również tajemniczy portret z podarowanej monety Muzeum rozszyfrowało: to Faustyna Starsza, nazwana tak w odróżnieniu od córki imienniczki, też związanej z cesarzami Rzymu. Charakterystyczna okazała się fryzura cesarzowej, gdzie siatka z pereł podtrzymuje kok i spięcie nad czołem - uczesanie zdumiewa prostą elegancją. Zauważmy długą szyję, nos w prostej linii z czołem. W otoku zatarty napis: DIVA AVG FAVSTINA, ponieważ po śmierci Senat zaliczył ją w poczet bogiń. Na rewersie postać kobieca składająca ofiarę na ołtarzu, to PIETAS - personifikacja pobożności, sumienności oraz czułego przywiązania i czci wobec rodziców. Także poszanowanie dla naturalnego porządku socjalnego, politycznego i religijnego, powiązane z głęboko pojętym patriotyzmem. Uwieczniona na monecie Faustyna zmarła w 140 r. Jej mąż Cesarz Antonin Pius, w dowód miłości rok później polecił budową świątyni upamiętnić Faustynę. Wybił też monetę z jej wizerunkiem - na rewersie kazał umieścić fronton wspomnianej budowli z 6-ma kolumnami. Ciekawe: ta część budowli przetrwała, jest tu obecnie kościół katolicki pod wezwaniem św. Wawrzyńca. Nieusuwalne świadectwo łączności z kulturą Rzymu: trwająca od 2 tysięcy lat budowla i „łomżyński” denar - pamiątki z czasów niezwykłej Faustyny Starszej.
Patronka
Nie zawsze jesteśmy świadomi tych dawnych związków, zbyt mało wiemy o wspólnych losach dwóch narodów: węgierskiego i polskiego. Warto przypomnieć, że do najmocniejszych więzów należą początki kultu maryjnego w Sanktuarium na Jasnej Górze - historii już ponad 600-letniej. Jak podaje portal www.powołania.paulini.pl/279: -„w czasach personalnej unii polsko-węgierskiej (1370—1382) krewny naszego wspólnego króla Ludwika Węgierskiego - Władysław książę opolski, latem roku 1382 osiedlił w Częstochowie szesnastu przybyłych z klasztoru w Marianosztra zakonników, by stanęli na straży świętego obrazu Czarnej Madonny"...To szczególne dziedzictwo maryjne - poddanie się władzy duchowej Bogurodzicy - zapoczątkował nad Dunajem pierwszy król węgierski, św. Stefan (997-1038), przyjęciem korony w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i corocznym już świętowaniem tego dnia. Na cześć Maryi wzniósł także w ówczesnej stolicy kraju potężną bazylikę, godną koronacji i grzebania królów. Wizerunek Bogurodzicy stał się na setki lat dominującym motywem na monetach naszych miłych sercu 'bratanków' - umieszczanym bez względu na sytuację polityczną. Gdzie w tej historii Łomża? Otóż kilka lat temu podczas regularnych wykopalisk na Placu Kościuszki na głębokości aż 1,80 m, archeolodzy znaleźli maleńki srebrny krążek, wagi zaledwie 0.395 g. To denar wybity w mennicy Kremnica. Na jednej stronie data 1542 z tarczą herbową zamiast portretu króla Ferdynanda I, eminenta monety a na drugiej: Matka Boska z Dzieciątkiem i tekst „UNGARIE PATRONA” (Patronka Węgier). Warto wiedzieć, że Ferdynand I, król węgierski, był teściem naszego króla Zygmunta Augusta. Nie wiemy jak trafił do Łomży prezentowany denar, liczący sobie pół tysiąca lat. Być może za pośrednictwem zakonnika, który chciał się pochwalić portretem Maryi na monecie, i zgubił ją. Ciekawe - to jedyna moneta węgierska znaleziona na terenie miasta, która wzbogaciła zbiory Muzeum łomżyńskiego. Z taką tradycją - pewnie nie raz w historii Polski pojawią się wątki węgierskie.
Wierność tradycji
Przetrwanie kobiecego stroju z kurpiowskiej Puszczy Zielonej to oczywista zasługa wielkich skromnością strażniczek „ogniska domowego”. Gdy gospodarz zmuszony biedą, wypadkami losowymii wędrował za ocean albo do miasta, upodobniając się strojem do nowego otoczenia - ciężar przechowania odrębności i duchowej więzi z tradycją Ojców, spadał w znacznej części na barki kobiet. To ciche bohaterki dnia codziennego. Świadectwem -przeniesienie i ofiarowanie następnym pokoleniom dowodów przebogatej kultury ludowej, której najbardziej rozpoznawalną wizytówką stał się strój kurpiowski. Kobiecy, bardziej różnorodny i barwniejszy - nie wymagał odtwarzania. To ciągłość żywej tradycji.Strój pieczołowicie pielęgnowany jako wiano, to dziś nie tylko eksponat muzealny, wzorzec. Przejęty chętnie przez młode pokolenie, inspiruje, zdumiewa kolejnych naukowców. W łomżyńskich zbiorach mamy wiele kompletów różnych odmian ubioru kobiecego. Także od pani Czesławy Kaczyńskiej z Dylewa, kolejnej ambasadorki kurpiowskiej kultury. Prezentowane fotografie strojów ze zbiorów właścicielki to zapowiedź planowanej na przyszły rok dużej wystawy poświęconej pani Czesławie i Jej pracom, znanym także za granicą.
Na swojsko
Jak wyglądał strój naszych pradziadków, żyjących między ziemią podlaską a kurpiowską - na Mazowszu Łomżyńskim? Czy był tak skromny i oczywisty, że nikt tego nie zachował, zdrowie narażając np. podczas wojen raczej dla ochrony rzeczy cenniejszych. Do jakiego stopnia rozwinął się tu i wyodrębnił ubiór charakterystyczny dla tych stron? Z prac badawczych Oskara Kolberga (tom Mazowsze 1880 r.) do monografii Donaty Godlewskiej „Dzieje Łomży” trafiła ilustracja pt. „Spod Zambrowa i Łomży”, ale w wersji cz-białej. Obecnie dzięki Bibliotece Narodowej można znaleźć w necie wersję kolorową. Ostrożność każe nam zastanowić się czy dobór barw nie jest przypadkiem fantazją rysownika? Mamy jednak materiał do poszukiwań i porównań odmian stroju: panny, mężatki i gospodarza. Z realnie istniejących zbiorów muzealnych widzimy 4 przykłady fartuchów, z różnym wzornictwem: XIX wiek oraz 2o- lecie międzywojenne z Jakaci Młodej i Borkowa.
Klepacz
Komu wierzyć? Wątpiącym amatorom czy fachowcom z Muzeum Północno-Mazowieckiego, do którego zbiorów trafił ten krążek miedziany znaleziony pod Łomżą? Uwierzcie na słowo: ten mocno wytarty (co świadczy o długim obiegu) szeląg z XVII wieku - jest fałszywy. Średnica 15 mm, waga 0,77 g. Niby jest z jednej strony rycerz - widoczny tylko łeb koński i ręka z mieczem (herb Litwy- Pogoń), a z drugiej strony popiersie władcy (Jana Kazimierza) - teraz w ledwo widocznym zarysie, ale ma się to tak do prawdy, jak śmieciowa żywność do wyrobów domowych naszych Mam i Babć. Ta mała moneta określana przez kolekcjonerów „boratynką”, to przysłowiowy „zły szeląg”- najczęściej fałszowany środek płatniczy w dziejach Polski. Wiele interesujących faktów przywołał w Biuletynie Numizmatycznym Krzysztof Wnęk. Czy np. w 1662 r. sam Tytus Liwius Boratyni wierzył we własne argumenty, w odpowiedzi na zarzut nadużyć przy biciu monet? Twierdził m.in. że „oto powstaje pieniądz, którego nikt nie będzie fałszował, bo jego wartość jest zbyt mała, aby się to mogło opłacać”. Mylił się, bo „duża dostępność i niski koszt łatwego w obróbce materiału” stały się okazją i zachętą. Kto żyw próbował: „kupiłam ci ja te stemple u nożowniczki (fragm. zeznań w krakowskim sądzie grodzkim) dała mi żelazo do wycinania i nauczyła mnie, żeby w ogniu to wypalać..że to i małe dzieci koło tego robią” (Kraciak, Rożek-”Hultaje, złoczyńcy i wszetecznice w dawnym Krakowie). Fenomen o zatrważających owocach: liczbę wybitych fałszywych „boratynek” dziś ocenia się na ok. 100 milionów egz. (!) Przypuszcza się, że co 5-ty miedziany szeląg jest fałszywy. Z prymitywnych, ciętych od ręki stempli - powstawały „wytwory analfabetów, ledwo przypominające w rysunku oryginały”- jak pisał K.Wnęk. Zamiast kopii napisów - imitacje różnorodnych znaczków, wybijane w setkach warsztatów. Nie tylko domorosłych, przykładem zamek Suczawa, gdzie badania archeologów ujawniły znaczne ilości taśm-półproduktów i odpadków po wyciętych krążkach. To obecnie najbardziej znana fałszerska mennica z lat 60 XVII w. skąd do obiegu w Rzeczpospolitej trafiła ogromna (miliard sztuk!) ilość szelągów bilonowych (ryskich, inflandzkich, elbląskich, pruskich i litewskich) - choć ślady tego procederu Mołdawian są i wcześniejsze i późniejsze. Niezgłębiony obszar dociekań kolekcjonerskich. Czasem fałszerstw było tak dużo, że wyznaczano specjalne komisje do tępienia fałszerzy i wycofywania z obiegu „klepaczy” czyli złych monet (przykładem decyzje zjazdu piotrkowskiego w XV wieku) - ostatecznie Dobro i Piękno zwyciężało, uwypuklając ułomną naturę czlowieka.
Piętrowa
Nazywane „perłami krajobrazu”, tajemnicze dzięki legendom - trwają zakotwiczone mocno w tradycji, poprzez różnorodność losów ludzkich i żywych uczuć. Powstają nowe, więc łatwo ominąć te wyjątkowo długowieczne, jak murowana kapliczka między Łomżą a Szczepankowem. Intrygująco samotna w szczerym polu, w porze falujących łanów zbóż przywodzi na myśl latarnię morską, co nie dziwne, bo w sferze ducha spełnia taką rolę, nawet dla niedowiarków czytelną. Z racji jej wieku trudno się nie wzruszyć - przetrwała wichry dziejów, od przemarszów obcych wojsk po niechęć „spienionych bałwanów” a stoi - jeśli wierzyć legendzie już pół tysiąca lat. Nie do wiary? Niezawodny Adam Chętnik na odwrocie swojego szkicu ołówkowego z 1934 roku (w zb. MP-M) tak ją opisuje: -”wysoka ok. 5 m. Według opowieści budowana wtedy (gdy powstawały) kościoły (XVI w.) w Kleczkowie, Szczepankowie i Łomży. Mularze idąc ze Szczepankowa do Łomży, do budowy katedry, brali po parę cegieł, trochę wapna i w miejscu odpoczynkowym wybudowali na pamiątkę tę kapliczkę”. Tajemniczo przedstawia się funkcja przestrzeni pod daszkiem, otwartej na 4 strony świata, odpowiednik niewielkiej galeryjki: na patrona czy grupę figurek? Nie wiadomo, co było pierwotnie, wg legendy: „w niszach były dawniej figury drewniane świętych, ale już dawno spróchniały i znikły bez śladu.” Jeszcze wspomnijmy T. Seweryna, który w książce o tych skarbach przydrożnych w Polsce (W-wa,1958) pisał: „Murowane kapliczki w formie czworościennego słupa z wyciętymi w ścianach wnękami możemy zaliczyć do najstarszych i najbardziej rozpowszechnionych w Polsce typów..” Choć ząb czasu nadszarpywał podłomżyńską kapliczkę, to jednak uzupełniano ubytki, jedynie zwieńczenie w postaci metalowego krzyża zatarło się w pamięci - jeśli znajdzie się ktoś chętny do rekonstrukcji: w muzeum jest naszkicowany przez Chętnika dokładniejszy kształt. Reszta pozostaje tajemnicą. Fascynującą jak przedchrześcijańskie związki z podobnymi formami upamiętniania zmarłych i miejsc kultu, opisane choćby przez Nestora w XII wieku – widoczne także w 4 twarzach tzw. Światowida ze Zbrucza oraz Świętowita z wyspy Wolin.
Ambasador kultury
Dziś w warunkach niesprzyjających, samotne mówienie o skarbach kultury, o wartościach wyższego rzędu, zniechęca. Zwłaszcza gdy coraz powszechniej docenia się błyskotki i wygodnictwo - jeszcze nie przewidując potwornych strat, jakie niesie zdradliwy zalew „taniości” więc bylejakości, które coraz szybciej zamieniają całe grupy społeczne w niewolników. Łatwo przekroczyć niewidzialną granicę, ciężko zawrócić np. z trującego jedzenia w kolorowym opakowaniu lub podobnej muzyczki albo gadki rynsztokowej u małoletnich. Dłużej czuli się wolni dzięki nieprzebytym lasom, mieszkańcy Kurpiowskiej Puszczy Zielonej - której już nie ma. Pozostała duma i wewnętrzna wolność twórcza. Dzięki tej zależności twardego życia w odrębnych, naturalnych warunkach rozkwitła i przetrwała samodzielna, różnorodna kultura, dla wielu wciąż anonimowa - niestety przez zaniedbanie lub własną przesadną skromność. Więcej wiemy o jakimś pseudo-archeologu Indianie J.- niż o niezwykłych cudeńkach obok nas. Jeszcze nie umiemy równie atrakcyjnie przedstawić tego ginącego świata. Powoli zapominamy. Kim była np. Czesława Konopka, nazywana Ambasadorem Kultury Kurpiowskiej oraz Pierwszą Damą Polskiej Wycinanki. Jej prace podziwiał Cesarz Japonii, podczas prezentacji Dni Polskich w Tokio. Jeździła z wystawami rękodzieła artystycznego dosłownie po całym świecie - od Londynu po Meksyk i Chiny… już 50 lat temu. Przecież chodzi o cudowną, oryginalną sztukę kurpiowską budzącą podziw wszędzie na kuli ziemskiej - a nie o podkreślanie podróży dziś łatwiej dostępnych ani świadomości, że kiedyś podpierano się skarbami kultury w celach propagandowych - perypetie z cenzurą PRL-u też można pokazać jako nie mniej egzotyczne. „Naszą Cesię” niech przypomni fotografia z 1963 r. w Sali Bursztynowej d. Muzeum Regionalnego przy ul. Sadowej w Łomży. Była założycielką Stowarzyszenia Twórców Ludowych, czuwała nad jakością rękodzieła w Spółdzielni „Kurpianka” a w rodzinnej wsi Tatary k. Kadzidła prowadziła nawet przedszkole. Ostatnie lata mieszkała w Ostrołęce, otwarta na kontakty i wspieranie twórców ludowych. Świat zawsze patrzy chętniej na naszą Ojczyznę przez pryzmat kultury. Jej tajemnicza część - twórczość ludowa znowu czeka na odkrycie. Dlaczego nie potrafimy w pełni tego wykorzystać?
Samowystarczalni
Utknąć w bezruchu czy walczyć z przeciwnościami losu? Można dreptać w miejscu jak niejeden łomżyniak. Można też znaleźć kogoś odważniejszego, by przekonał pracowitych łomżan do czegoś, co można zrealizować. Skąd wziąć pomysł: oto przykład z Kadzidła, na Kurpiach. Kto tam rozruszał po II wojnie światowej tkackie rękodzieło, oparte na długiej tradycji miejscowej? Wystarczył jeden społecznik, inicjator i organizator niejednego przedsięwzięcia: ksiądz Mieczysław Mieszko (absolwent Seminarium Duchownego w Łomży, podczas okupacji duszpasterz w Zuzeli k/ Ostrowi Maz. a od 1945 proboszcz Kadzidła - gdzie przepracował 15 lat, umierając w r.1961 - na pogrzebie były tłumy). Głównie dzięki Niemu w Kadzidle powstała Spółdzielnia Przemysłu Ludowego „Kurpianka”. Muzeum Północno-Mazowieckie żywo interesowało się rozwojem Sp-ni, z II żoną Chętnika, Jadwigą kierowniczką muzeum po śmierci założyciela, często bywaliśmy w Kadzidle. Na zdjęciu z roku 1975 hala krosien tkackich: w czasie przerwy jedna z Kurpianek zademonstrowała pracownikom muzeum proces powstawania barwnych chodników. Dziś widok nieco egzotyczny, ale w poł. lat 50-tych także w łomżyńskich mieszkaniach stały takie krosna: na potrzeby własnych rodzin i na sprzedaż. Niżej podpisany ma w albumie rodzinnym zdjęcie ś.p. Mamy pracującej na krosnach, kupionych na Kurpiach i złożonych w kamienicy Aleja Legionów - Polowa. Żeby dziś tylko chciało nam się chcieć! No to jak - pomożecie? Zamiast się licytować, czy z lewa, czy głupsi są ci z prawa: lepiej rozwinąć szkoły zawodowe i w pożytecznej pracy od podstaw – niech się połączą wszyscy chętni do „odkrycia na nowo” skarbów miejscowego, unikalnego rękodzieła. Wzornictwo przebogate, żyją nadający się na nauczycieli zawodu ostatni Mohikanie - strażnicy tradycji. Zepsujmy to, albo zacznijmy zachęcać krok po kroku. No to jak „towarzysze” i „bogobojni łomżanie”- wojna czy praca? Dla dobra ogółu poznajmy bliżej samowystarczalnych Kurpiów.
Gaik i kogucik
Prawie zapomnianym zwyczajem wielkanocnym jest „chodzenie z gaikiem” i „kogucikiem”. Czy nie warto upomnieć się o przywrócenie piękna, które tylko najstarsi, nieliczni pamiętają? Zwłaszcza że były to spacery w plenerze, w barwnej i różnorodnej formie - naturalna aktywność na świeżym powietrzu, dziś cenny sojusznik w przełamaniu zaborczości komputera i telewizora. Zwyczaj stosowany w drugi dzień świąteczny. Szykowano zieloną gałąź sosnową lub całą choinkę przystrojoną wielobarwnymi kwiatami z bibułki i wstążkami na powitanie wiosny, by wszędzie winszować doczekania nowego latka”. Przypomnijmy za Adamem Chętnikiem, jak to kiedyś po okolicy: ..”chodziła młodzież z rana „po dyngusie” śpiewając odpowiednie piosenki i zbierając datki. Potem chodzono bez śpiewu tylko z polewaniem wody na rękę gospodyni i gospodarzowi. Chodzono też z kogutkiem na kółkach (chłopcy) i z gaikiem (dziewczęta). Z czasem zostały tylko same „oracje”, a od paru dziesiątków lat zwyczaj zaginął, tylko piosenki z „dyngusa i gaika” śpiewają czasem chłopcy, chodząc po kolędzie z gwiazdą Na Boże Narodzenie". Cóż, trudno się dziwić takiemu zanikowi tradycji, skoro „po drodze” były dwie potężne wojny światowe. Teraz nowe pokolenie ma wybór: odkryć piękno własnej odrębności czy ulec naporowi nowinek telewizyjnych i obcych wzorów, gubiąc całkowicie własną godność i tożsamość w przysłowiowym „głuchym lesie”. Jeszcze Jadwiga Chętnik, kierująca Muzeum w Łomży po śmierci doc. dr Adama, ogłosiła z okazji konkursu na palmy wielkanocne we wsi Łyse w roku 1973 (!) także konkurs na najładniesze gaiki i koguciki - nagrodzone wtedy okazy widzimy na załączonych fotografiach.
Liściak
W siedzibie Muzeum przy ul Dwornej w Łomży ruszyła nowa atrakcja dla miłośników regionu i tropicieli tajemnic: mini-galeria „Spotkanie z zabytkiem” - skromna ale wielka wagą historyczną, archeologiczną lub społeczną, prezentowanych cyklicznie eksponatów z „czeluści magazynów”. Na początek: grot krzemienny. Najstarszy okaz ze zbiorów łomżyńskich - jak pisze autorka prezentacji mgr Małgorzata Kuklińska z działu archeologii - to „tzw. liściak trzoneczkowaty, typowy dla społeczności zamieszkujących Niż Europejski 12 - 11 tysięcy lat p.n.e.” Znaleziony przez archeologów niedawno, w 2012 r. podczas badań powierzchniowych w południowej części województwa podlaskiego. Pradziejowy łowca z czasów epoki lodowej musiał być zachwycony, kiedy wyłuskiwał z krzemienia ostateczny kształt grotu, kojarzący się z liściem - odprysk z pięknie wijącą się linią grzbietu: z wrażeniem fantazji, swobody i lekkości - mógł być dobrym znakiem dla pomyślnych polowań. To niebywała okazja do przyjrzenia się z bliska precyzyjnej obróbce paleolitycznej broni. Na kolejne spotkanie Muzeum szykuje eksponat ze starożytnego Rzymu. Pracownicy Muzeum Północno-Mazowieckiego planują zmianę prezentacji co 2 miesiące.
Dobrze i pożytecznie
Choć minął Rok Adama Chętnika, wystawa „Znany i nieznany” wędruje dalej - AD. 2016: będzie w Warszawie. Dotąd przypomniano Jego zasługi wŁomży, Ciechanowcu i Ostrołęce. Z kolei Muzeum w Drozdowie przedstawiło własną wystawę: "Działalność sejmowa Adama Chętnika". Czy ten triumfalny objazd zaowocuje wydaniem dzieł zebranych naszego wielkiego Rodaka z Mazowsza Kurpiowskiego? Oto mało znany portret, na którym Chętnik prezentuje pod jedną ręką rękopisy już wydane drukiem a pod drugą - czekające na wydanie (fotografia z r. 1937, z unikalnej Gazetki Szkolnej, w zb. Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży). Świętując 25-lecie zapoczątkowania zbiorów, pisał (broszura nakł. autora pt. „Muzeum w Nowogrodzie”): -„Dawno, bo już w r.1909 myślałem o tem, jak to byłoby dobrze i pożytecznie, gdyby w moich stronach rodzinnych, na Kurpiach - powstać mogło muzeum podobne do tych, które widziałem w Warszawie… rówieśnikom i sąsiadom opowiadałem o stronach, w których wędrowałem, pokazywałem im wapienie z Ojcowa, kalcyty z Olsztyna, odciski węglowe z Dąbrowy - widziałem zainteresowanie wielkie i zupełną nieznajomość bogactw naturalnych Polski. (Sam) będąc w szkółce początkowej.. w ciągu 7 lat nauki nie widziałem żadnego muzeum..(mieliśmy za to) czasy zaborców, rusyfikację w szkołach, niebezpieczną pracę w tajnych związkach niepodległościowych, walkę o język polski (w rezultacie dla Polaków:) prześladowania, wielokrotne więzienia, dalsza naukę w zakładach nie dających praw (choćby) do posad państwowych.” (Materiał naukowy:)"już w r.1906 miałem w notesach - notatki z obrzędów weselnych, zabaw.. z początku bez planu, bezwiednie.. bardzo mi się to przydało później”. Od r.1908 pracował Chętnik w Tow. Krajoznawczem w W-wie, 3 lata później pomagał gromadzić okazy dla muzeum przy łomżyńskim Oddziale PTK. W r.1912 w Jeżewie pod Tykocinem pomagał w wysyłce zbiorów po ś.p. Z. Glogerze do kilkunastu muzeów w Polsce. W 1913 przekazał, zawożąc wozem do Ostrołęki 330 własnych eksponatów dla tworzącego się muzeum przy PTK- spłonęły podczas I wojny światowej, inne 300 szt. zniszczone w Nowogrodzie, a cały zbiór przy PTK w Łomży - zaprzepaszczony. „W latach 1924-28 w Łomży zaczęto tworzyć aż 3 nowe muzea: przy Inspektoracie szkolnym, Seminarium naucz. i Gimnazjum żeńskim…eksponaty wszystkie przepadły”. Nauczony smutnym doświadczeniem Chętnik już nie rozpraszał zbiorów - rozpoczął budowę własnego Muzeum: finansowanego z posagu żony Zofii oraz z nagrody za dużą książkę „Chata kurpiowska”. Oboje pracowali bezinteresownie więc w niedostatku, ale nie to bolało najbardziej: jeszcze w r.1919 widząc sporo nieużytków w Nowogrodzie, poprosili Radę Miasta o przekazanie kawałka placu pod Muzeum -„odpowiedź przyszła odmowna” a z kolei: „po prostu wyśmiano” obietnicę - że w zamian za kawałek nieużytku dzieci szkolne będą przez wszystkie lata miały wstęp wolny. Jeśli „kiedyś” zawstydzone Rady Nowogrodu i Łomży zainicjują budowę pomnika Adama Chętnika, który dźwignął region i oba miasta na wyższy poziom Kultury (jak nikt inny Postać barwna, nieugięta i budząca piękne emocje): czy utkną w kłótniach o lokalizację - dobrą i pożyteczną?
Od rzemyków po żabki
Nawet zwykłe łyżwy mają udowodnione niezwykłe początki. W bibliotece muzealnej warto zajrzeć do książki „Pościg za skarbami” - autor dr Jerzy Głosik prowadził Pogotowie Archeologiczne w Warszawie, gdzie w 1970 r. mieszkaniec Ostrołęki zgłosił, zacytujmy: „wspaniałą parę kościanych łyżew, które znalazł podczas połowu ryb w zamulisku Narwi”. Łyżwy z kości długich konia, ok. 26 cm (na fot. obok) mają na końcach otworki do przewleczenia skórzanych rzemyków. Dr Głosik datuje wstępnie te okazy na XI wiek i dodaje: „spotykamy je w większości przebadanych osad prapolskich, jednak okazy z Żerania Małego są unikalne ze względu na precyzję wykonania i doskonały stan zachowania”. Podobne łyżwy znalazła archeolog Ewa Twarowska badając grodzisko w Starej Łomży 10 lat później.W zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego jest także XIX- wieczna fotografia uczniów-łyżwiarzy z Łomży: w zbliżeniu widoczne uchwyty tzw. żabki, utrzymujące metalowe łyżwy na dowolnym trzewiku, oraz używane ok. 1950 roku (w załączeniu), gdzie lepiej widać rozsuwane żabki i specjalny trzpień do blokowania łyżew w obcasie – oczywiście amator łyżwiarstwa musiał zlecić u szewca wydrążenie dziury zakończonej stalową blaszką w obcasie na trzpień łyżwy. Uniwersalność tego rozwiązania zdumiewała: pasował but każdej wielkości (co widać na zdjęciu), więc ubogi uczeń nie czuł się wyobcowany i pozbawiony uroków „białego szaleństwa” po stawach i rozlewiskach.
Nieujarzmieni
Twardy lud puszczański wychował nad Narwią równie nieugiętego Adama Chętnika, jak mawiano: Rodaka, który poprzez swoje piękne życie stał się ich reprezentantem. Wolny ród myśliwych, bartników, bursztynników - samowystarczalnych gospodarzy Puszczy Kurpiowskiej docenił genialnego samouka, którego potem tropili Niemcy-hitlerowcy z zamiarem uczynienia z niego przywódcy „niewolników na wzór goralenvolk”. Ze wzruszeniem możemy iść śladem Chętnika-badacza, odkrywając jego ocalałe fotografie sprzed dwóch wojen światowych, zachowane poprzez druk w tygodniku krajoznawczym „Ziemia” (Warszawa - Lwów 1914). Oto przykład - rodzina we wsi Dylewo, pow. ostrołęcki prezentująca tzw. „toki” do zboża. Skutecznie uprosił Chętnik, aby wyciągnąć z mrocznego śpichlerka specjalnie do fotografii potężne beczki, które tak opisał: „największy „tok” leżący na ziemi, liczy lat 200, a pomieścić może w sobie 40 ćwiartek zboża. Zrobiony z pnia olbrzymiej sosny; robota trwała na pewno długo -wnętrze wydłubane i wyciosane za pomocą narzędzia podobnego do siekiery.” Dwa dna wciskano w rowki (wątory) po rozszerzeniu kadłuba wrzątkiem. Inne mniejsze „toki” zrobione z drzewa lipowego przechowywano na stojąco, więc otwory miały ze sztorca. Pisał Chętnik: „to wszystko pozostałości po pradziadkach, dziś nie chciałoby się nikomu dłubać przez kilka miesięcy otworu, skoro można kupić beczkę za kilka złotych. A i drzewa takiego jużby dzisiaj nie znalazło się.” Dodawał: -„potrzebnych produktów, jak proch, ołów, sól itp. dostarczano im Narwią, która była najdostępniejszym gościńcem do Puszczy, ale nie zawsze zapasy wystarczały”. Kurpiom brakowało chleba -„kołacze z miodem pieczono tylko na pierwsze miodobranie lipcowe”. Rola nie wszędzie zdatna do uprawy: piaszczysta lub podmokła. Chociaż z czasem zaczęto siać więcej (żyto, owies potem grykę) nie było ziarna tyle, aby zsypywać go do śpichlerzy więc trzymano właśnie w beczkach… Skrzętne prace Chętnika nadal ciekawią kolejnych badaczy, nabierają mocy mimo, że Puszcza, którą 100 lat temu opisywał zmieniła się: -„wycięto dawne lasy, znikły knieje, wytrzebiono zwierzynę, przepadły prawa i księgi bartne, wymierają starzy Kurpie a następcy są zupełnie inni, wielu o przeszłości Puszczy nie ma najmniejszego pojęcia”…Dziś byłby z Polski dumny, widząc rozwijające się Muzeum Płn-Mazowieckie w Łomży, które założył tuż po wojnie. On też nie uległ rozpaczy po zbombardowaniu przez Niemców rozkwitającego Skansenu w Nowogrodzie, zaczął od nowa z całkowitej ruiny po II wojnie światowej. Jak trzcina zginana niejedną wichurą, nie dał się złamać w tylu burzach dziejowych. Mając taki wzór, bądźmy nieujarzmieni w badaniu dziejów - jak Chętnik.
Guzik
Podczas wykopalisk na Wzgórzu Ziemowita w Nowogrodzie w roku 1964 - z inicjatywy Adama Chętnika a pod kierunkiem Tadeusza R. Żurowskiego - natrafiono na tajemniczy guzik z mosiądzu. Jak wskazuje wizerunek Orła na rewersie: z czasów Powstania Listopadowego. Niestety, napis na rewersie w najważniejszym miejscu zatarty, ale jest wyraźny adres. Chodzi o znaną firmę warszawską, założoną w 1816 roku, z ul. Na Tłomackim 599. Z nazwiska mamy tu czytelne tylko końcowe litery, które wskazują jednak na wielopokoleniowe przedsięwzięcie rodziny Munchheimer. Słowo „Junior” zawęża poszukiwania: to nie Samuel - medalier i grawer mieszkający od 1795 w W-wie, ani jego syn Jan Salomon. Daty urodzin wskazują na grawera: Karola Zygmunta, syna Salomona, który założył swoją Fabrykę Guzików, Kapsli i Wyrobów Metalowych. Gorzej z rozszyfrowaniem awersu, ale widoczny wieniec laurowy i jakieś litery (tu niestety zatarte) mają odpowiedniki w źródłach Buttonarium.eu, sugerujące militarne związki: istniały np. guziki z napisem "Szpitale Wojskowe". Po roku 1831 na rewersach guzików nie umieszczano orła. W Nowogrodzie nad Narwią mogły działać służby medyczne Powstania Listopadowego albo posiadacz munduru zawędrował do Nowogrodu i tu zgubił guzik po bitwie pod Ostrołęką.
Naczelnik
Jak stwierdził pewien rzeźbiarz: „medale to kieszonkowe monumenty”. Oto dwa przykłady z kolekcji Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży. Naczelnik Państwa Polskiego - wzniosły temat, był (i jest nadal) nie lada wyzwaniem dla medalierów. Oto efekty pracy dwojga artystów - oszczędna w wyrazie twórczym kwintesencja epopei wojskowej Wyzwoliciela narodu polskiego. Charakterystyczny profil Naczelnika, dzieło Bohdana Chmielewskiego z 1986, uzupełnia na rewersie koronowany orzeł polski unoszący się nad trójką wgłębnie bitych orłów: rosyjskim, austriackim i pruskim. Pod prawą łapą orła znak mennicy warszawskiej.). Drugi medal jest dziełem Stanisławy Wątróbskiej z 1983 roku, ze wzruszającą na rewersie wizją oddziału legionistów z 6 sierpnia 1914 roku. Tym razem przód medalu zdobi portret Józefa Piłsudskiego en face w słynnej „maciejówce” i napisem w otoku: Niepodległość Polski 11 listopada 1918 r. Średnica medali: 70 mm. Brąz posrebrzany oraz tombak patynowany. Wydawca obu oznaczony na awersie: PTAiN (Polskie Towarzystwo Archeologiczne i Numizmatyczne).
Połuszka
Znaleziona kilka lat temu przy Szosie Zambrowskiej w Łomży i przekazana w darze do Muzeum. Nazwa od wartości ½ diengi w XV wieku - połuszka od 1700 r. warta już tylko ¼ kopiejki. „Łomżyńska” miedziana „połówka” z 1719 roku powstała w mennicy Kadaszewski Dwor cara Piotra I. W tym kształcie bita w Rosji między 1718-22. Urodziwa to ona nie jest, nawet z patyną, tak jakby zabrakło zdolnych projektantów. W rezultacie utrata okazji do wzmocnienia wizerunkowego. Wyszło dość ponuro - choć tajemniczy krój liter i koślawo wycięty dwugłowy orzeł, nadały monecie swoisty urok pracy ręcznej. Ciekawe, że w sumie jest zaledwie pięć przypadkowych, udokumentowanych w Muzeum Północno-Mazowieckim odkryć najstarszych monet rosyjskich, znajdywanych w Łomży pojedynczo lub dołączonych do skarbów, z czego 2 Borysa Godunowa wywieziono w XIX wieku do zbiorów Ermitażu. Zresztą gdzie indziej w Polsce też napływ monet ze Wschodu był nader wątły. Wyjaśnienie znajdujemy w książce Andrzeja Mikołąjczyka dotyczącej XVI-XVIII wieku „Obieg pieniężny w Polsce..”,otóż powodem nikłego przenikania do obiegu w Rzeczypospolitej monet rosyjskich, była szczególna odrębność rosyjskiego systemu na tle nowożytnego ustroju monetarnego. W Rosji bezskutecznie próbowano zmienić uciążliwe przyzwyczajenie oparte na 3 drobnych nominałach: kopiejka, dienga, połuszka. Dopiero zapatrzony we wzorce europejskie car Piotr I na pocz. XVIII w. wprowadził reformy i częściowo wydobył rosyjski pieniądz z izolacji w międzynarodowym obiegu grubej monety srebrnej i złotej.
Wiekowa lipa
Co jest zdumiewającego w tej fotografii? Może dziwić ogrom drzewa i mocne rozłożyste korzenie niczym w egzotycznej sekwoi.Przyzwyczajono nowe pokolenie, że „lipa” to coś marnego, gorszego. Już machinalnie kojarzymy to słowo z epitetami: „barachło, chłam, fałsz, tanizna, nędza”- aż 137 synonimów! Kto wie o poprawiającej samopoczucie energii drzew, ten ma normalne skojarzenia: zna miododajny zapach kwiatu lipy, przydatnego w kąpieli i napary na przeziębienia. Wie także od rzeźbiarza, jaki materiał najlepiej poddaje się wenie twórczej. Dla rozsądnych - czyżby nadal w mniejszości? - takie piękno Natury wymaga mocniejszej ochrony, aby trwało przez wiele pokoleń. Sielski obrazek autorstwa Chętnika: „Kapliczka na lipie, wieś Dobrylas, pow. kolneński” zamieścił w 1914 roku, ogólnopolski tygodnik krajoznawczy "Ziemia". Z długiej fotografii potężnej lipy - tu widzimy powiększony fragment części dolnej drzewa. Wysoko nad głowami wisiała kapliczka z Pietą, co mogło chronić sędziwe drzewo przed wycinką - ale jak długo? Może najstarsi mieszkańcy Dobregolasu znają los tego olbrzyma? Takich mocarzy przyrody było więcej w czasach naszych dziadków, zanim zmieniły świat dwie wojny. Bezsilnie patrzono na likwidację dzikiej Puszczy Zielonej i masową wywózkę drewna przez Prusaków i Niemców. Przynajmniej ponad 100-letnia Pieta przetrwała - już na innym pniu. Sędziwe lipy stały się w Polsce rzadkością - najstarsza w Cielętnikach liczy sobie ponad 500 lat. Jeśli spotkamy taki zabytek przyrody na turystycznej drodze, czy zastanowimy się wobec ogromu strat, nad sensem istnienia - co zrobimy, aby nie wpaść w bylejakość, nędzną taniość, a jeśli już - nie zrzucać tego na szlachetną lipę? Na razie przekręcamy znaczenie słów, z lenistwa lub dla chwilowej zabawy. Wciąż nieopatrznie zniechęcamy do Natury - wolimy nadmierną sztuczność z migoczącym ekranikiem od szukania bliskości z cudowną, kojącą lipą. Ocenią to nasze dzieci, jeśli nie obrzydzimy im do końca wszystkiego. Może tak zmienimy świat, że nie zrozumieją Ojca polskiej poezji, Jana Kochanowskiego z Czarnolasu i jego fraszki „Na lipę” -„Gościu siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja Tobie..” Poczują raczej to, co napisał 500 lat temu: -„Szlachetne zdrowie nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się zepsujesz”.
Jantar w kożuszku
Na początku lat 70. zachwycili się właśnie tym okazem, dwaj odwiedzający Łomżę goście z Włoch - naukowcy. Dla muzealników lekkim szokiem było pojawienie się niezwykle egzotycznych, młodych gości w drzwiach Sali Bursztynowej, jeszcze przy ul. Sadowej. Interesujące byłoby przypomnienie efektów ich badań. a w czasach otwartych granic, może nawet odnowienie kontaktu i dokładniejsze pochylenie się nad egzotycznym - z kolei dla Włochów - zagadkowym jantarem w „kożuszku”. Dziw Natury z Puszczy Zielonej, znaleziony przy kopaniu studni w 1925 r. trafił najpierw do zbiorów Stacji Naukowej Adama Chętnika w Nowogrodzie, a do Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży w 1948 r. Waga: 30 g, nieprzezroczysty, pomarańczowy, o grubej powłoce zwietrzelinowej, stopniowo odpadającej. Wg pierwszego opisu doc. dr Chętnika: ”surowiec gruntowo-wydmowy, cały w chropowatej koszulce (kożuszku), o niepozornym wyglądzie.” W albumie „Tajemnice bursztynu” (1989) prof. dr hab. Barbara Kosmowska-Ceranowicz podając przykłady z całego świata, podkreśliła znaczenie nadnarwiańskiego „złota Północy”: -„Bogato reprezentowane odmiany znajdowane na Kurpiach miały swoje nazwy zależne od barwy, przezroczystosci, a także wyobraźni bursztyniarzy… Zwietrzałe powierzchnie określano bardzo prosto i obrazowo „w kożuszku”, jeśli cieńsza warstwa to „w łupince”, „w koszulce” albo po prostu „chropowaty”, „obłożony”, a jeśli świeży, niezwietrzały - to „nagi”. Skarby bursztynowe maja wartość szczególną, bo jak zauważa Pani profesor: -„Czar tego minerału nie przemija, a wynika to z tego, że obok piękna na urok bursztynu składa się połączenie jego odległej, starożytnej historii z coraz to nam bliższą i bliższą, w której i legendy, i wiara w magię są własne i swojskie”.
Wespazjan
Warto przyjrzeć się tej monecie ze zbiorów łomżyńskich: wciąż efektowna, choć mocno wytarta. Wg katalogu RIC: wybita w Rzymie w 74 roku. Na rewersie uskrzydlony kaduceusz czyli laska mediatora uśmierzająca spory. Wyobraźmy sobie: skoro w XXI wieku wciąż mają się dobrze wróżbici, a na Wschodzie są nie tylko białostockie „szeptuchy”- tym bardziej nad Narwią ok. 2 tys. lat temu kaduceusz mógł pomagać przy rozstrzyganiu kłótni. Jeśli sprytny handlarz - wędrowiec z gorącego Południa zdołał odpowiednio przedstawić moc tego symbolu, mógł znachor lub plemienny szaman wspierać się nim w celu przypieczętowania zgody zwaśnionych stron? To by tłumaczyło długie użytkowanie i wyjątkowe zatarcie napisów, ale zachowanie popiersia władcy. Władcy zaliczonego w poczet bogów, co potwierdzić mogli kolejni handlarze bursztynu, przybywający w pradolinę Narwi . Denar przedstawia cesarza rzymskiego Wespazjana, który rządził przez 10 lat, a dożył 70- tki. Wg Koła Naukowego Numizmatyki i Archeologii Rzymu-Uniwersytetu Warszawskiego: po ukończeniu 30 lat, mianowany dowódcą legionu inwazyjnego na Brytanię. Pełnił też funkcję konsula i namiestnika Afryki. Uczestniczył w podróży artystycznej Nerona po Grecji ale nie potrafił docenić walorów sztuki za co został odsunięty od dworu. Wybrany na władcę przez wojsko, co później zatwierdził senat. Jego rządy zakończyły serię wojen domowych. Dowodził wojskami tłumiącymi rozruchy żydowskie - całkowicie z synem Tytusem opanował Galileę. Umocnił granice cesarstwa i gospodarkę, wyróżnił się jako reformator państwowości rzymskiej. To jemu Rzym zawdzięcza rozpoczęcie budowy słynnego dziś Koloseum. Zwolnił nawet od podatków lekarzy i nauczycieli jako szczególnie pożytecznych i co ważniejsze założył pierwszy uniwersytet w Rzymie, ale bardziej pamięta się, przypisywane mu powiedzenie: -„Pecunia non olet” (Pieniądz nie śmierdzi) skierowane do niezadowolonych z podatków za toalety publiczne. Znany był z poczucia humoru: m.in. wracając z wyprawy, podziękował synowi za to, że zajął się państwem, ale nie pozbawił go tronu. Był jednym z najlepszych władców w historii Rzymu.
Kapelusz
Wysyp zespołów tanecznych i śpiewaczych ujawnił pokonanie pewnej bariery wstydu - nareszcie ubieramy się w stroje ludowe, nie tylko od święta. Pracownicy Muzeum z Łomży, organizujący w 1969 r. pierwszy konkurs na palmy we wsi Łyse, pamiętają długie namawianie kilku mężczyzn do założenia burych sukman z Muzeum, aby w parze z wielobarwnymi Kurpiankami uświetnili procesję wielkanocną. Okazało się, że te zapomniane stroje były dla starców wspomnieniem nędzy na ubogich piaskach Kurpiowszczyzny: kiedy się zgodzili - zobaczylismy jak pięknie sukmany podkreśliły ich dumną postawę i szlachetne, dostojne twarze. Muzeum miało trudności ze znalezieniem fachowca od kapeluszy, dopiero w roku 1976 Stanisław Zapadka ze wsi Surowe, na zlecenie kierowniczki Jadwigi Chętnikowej zrobił stylowe, solidnie wyprofilowane tzw. „grzybki” (nazwa ze skojarzenia z odwróconym i krótko uciętym borowikiem) dla przymuzealnej kapeli - po odbiór przy okazji penetracji badawczych pojechała ekipa muzealników ( powyżej dwa pamiątkowe zdjęcia w „grzybkach”). Mieliśmy dobre wzory: akurat 100 lat przed naszą wyprawą do kapelusznika - fotograf Malinowski z Ostrołęki we własnym zakładzie uwiecznił bursztyniarza w takim właśnie „grzybku”(portret z fajką obok). Zachował się też rysunek Gersona (Tygodnik Ilustrowany z 1881 r.) gdzie bartnik wysoko na drzewie podbierający miód, jest w tradycyjnym „grzybku”. Szereg starych fotografii świadczy, że był to znaczący wyróżnik ubioru. Dlaczego uległ zapomnieniu? Zrozumiałe, że strój męski łatwiej poddawał się zmianom: Kurp wędrujący za pracą, wśród obcych, był zmuszony upodobnić się ubiorem do otoczenia, a potem wracał w czapce z daszkiem, albo w miękkiej rogatywce z wojska, zatracając gdzieś tradycyjny kapelusz. Współczesne media wolą pokazywać piękno stroju kobiecego. Kurpianki na szczęście nie straciły łączności z pięknym ubiorem, przenoszonym przez pokolenia w chronionych skrzyniach posażnych. Za to mężczyźni mając przerwaną ciągłość tradycji - z lenistwa chyba masakrują dziś ubiór, zamiast sprawdzić co jest w Muzeach lub w pracach doc. dr Adama Chętnika (np. łatwo znaleźć w necie „Strój kurpiowski Puszczy Zielonej, Wrocław 1961) Jeśli są odtwarzane dla zespołu, czy nie trzeba dołożyć starań aby nie mieszać elementów stroju rybaka, rolnika i bartnika? Więc czy do „grzybka” będą pasowały tak modne, oślepiająco białe portki i buty z cholewami jak dworskiego ekonoma? A gdzie słynne charakterystyczne chodaki ze skóry? Zbytnia swoboda prowadzi do śmieszności, szczególnie przy kapeluszach o coraz szerszym rondzie, jak w mini sombrero. Niemal w takich strojach pewien kurpiowski zespół śpiewaczy „walnął” kiedyś nad Narwią kilka piosenek śląskich - jeszcze tego brakowało, a gdzie przebogata skarbnica Kurpiów? Można poszukiwać zmian twórczych, istnieją "wariacje" na tematy ludowe - ale o tym widz powinien być uczciwie uprzedzony przed koncertem. Gwałtowne zmiany obyczajowe nie muszą prowadzić do lekceważenia uświęconej wiekami tradycji.
Cegiełka
Ciekawostka sprzed pół wieku: cegiełka wydana na Jubileusz „1ooo-lecia Nowogrodu nad Narwią”. Pamiątka z czasów ustanowienia Tysiąclecia Państwa Polskiego - obchodów wymyślonych przez władzę ludową, aby zdyskredytować Millenium Chrztu Polski, które Kościół poprzedził Wielką Nowenną odprawianą w latach 1957-1966. Czy tylko na Ziemi Łomżyńskiej pośpiesznie postanowiono wtedy świętować zagadkową datę „958”? Z okazji Roku Adama Chętnika, sięgnijmy do jego rękopisu z r.1958 -reporterskiego sprawozdania „z przebiegu uroczystości”.Oto władze Łomży nakazały „świętować Tysiąclecie” przez „8 dni - od 22 do 30 czerwca”. Nowogród też musiał wykorzystać okazję do zaprezentowania się - przeznaczając na to wg Chętnika: „cały dzień (6 lipca 1958), i -jak na małą, zniszczoną wojnami mieścinę, postarał się dobrze”. Właśnie w tym roku Chętnik przeszedł na emeryturę i wrócił na stałe do Nowogrodu z W-wy, gdzie przez 7 lat tworzył Dział Bursztynu w Muzeum Ziemi. Teraz wspierany przez drugą żonę Jadwigę Nowicką, wznowił starania o odbudowę Skansenu. Miał wpływ na kształt prezentowanej cegiełki, poprzez udział w Komisji Obchodów. Znalazł wzór pieczęci Siemowita III, księcia mazowieckiego i pana na Czersku, którego w dokumentach opisano jako władcę Nowogrodu znad Narwi. (To w czasach Siemowita III, który był ojcem księcia Janusza związanego z Łomżą, nastąpiło zjednoczenie i usamodzielnienie Mazowsza!) Oryginał pieczęci z 1371 r. przechowuje AGAD -Archiwum Główne Akt Dawnych. Tak Chętnik opisywał obchody: „Ludność, także okoliczna dopisała.. władze miejscowe w komplecie, powiatowe i wojewódzkie.. trochę gości z W-wy i innych miast.. Ochoty było co nie miara, a program wystarczyłby na 3 dni, na co też miasteczko liczyło. Po połączeniu komitetów obchodowych, nowogrodzkiego z łomżyńskim - nastąpiły zmiany, skróty” Na szczęście Chętnik zauważył szansę do działań oświatowych: miał wykład, prelekcję a nawet zorganizował prywatnie wystawę „zabytków wykopaliskowych z miejsc po grodzisku i zamczysku..z robót ziemnych i pogłębiania rzek”- okazów, które zostały ocenione przez Muzeum Narodowe a także Archeologiczne w W-wie, jako z czasów Bolesława Chrobrego, a więc, jak pisał: -„pamiętających początki Polski”.
Tygiel
Znaleziony podczas wykopalisk na Starówce, przed głównym wejściem do Hali Targowej w Łomży. Jak wyglądało miejsce badań archeologicznych - pokazuje zdjęcie z 1989 r. od strony Ratusza. Efektowny egzemplarz z wieku XVII można oglądać na stałej wystawie w Muzeum Północno-Mazowieckim. Tygiel o średnicy prawie 15 cm, na trzech nóżkach- nabrał kształtu po uzupełnieniu brakujących części gipsem. Nieźle słowo tygiel namieszało w głowach skoro obrosło w tyle znaczeń i funkcji, groźnych lub miłych. Znamy tygiel kulinarny i kulturowy jest tygiel doświadczeń i tygiel oczyszczenia, są nawet całe kraje ogromnych kontrastów, jak Indie, gdzie określa się tyglem narodów mieszaninę ras, kultur i religii. Można dywagować o losach prawdy w tyglu interesów -milej wyobrazić sobie tygiel smaków. Odkrywane przez archeologów pojedyncze nóżki wskazują, że były to naczynia chętnie używane. Gliniane, toczone na kole garncarskim, następnie wypalane w piecu w atmosferze utleniającej, o przyjemnej ceglastej barwie. Użycie wewnętrznej polewy chroniło przed nasiąkaniem, co ważne bo zwykłe gliniane naczynia łatwo przenikały zapachem potraw. Forma znana od średniowiecza. Dziś nie zdajemy sobie sprawy, że w dawnej kuchni, gotowano przystawiając naczynia bokiem do paleniska. W tym przypadku wyniosłe nóżki ułatwiały wędrowanie jęzorom ognia od dołu. Czy nasze dzieci zatęsknią za pięknym i niebywale zróżnicowanym rzemiosłem garncarskim, które z końcem XX wieku właściwie przestało istnieć? Dziś powinno być wspierane ulgami a rozwijane dotacjami, jeśli dostarczy pamiątek ściągających turystów i reklamujących region. To jakby wirować w tyglu automatycznej, taniej bylejakości, nieobojętnego dla zdrowia plastiku i nadmiaru szkodliwej chemii - nie widząc swojego uwięzienia w świecie sztuczności, nie szukając okazji do równoległego kontaktu z Naturą. W imię wygodnictwa tkwić w kręgu wszechwładnej tandety i tylko czekać na wybawcę pamiętającego naturalne składniki życia? Przecież to są podstawowe sprawy, jak kultura - zanikajaca w domach, szkołach - jeśli bez wsparcia i specjalnej ochrony. Dopiero gdy utracimy coś bezpowrotnie, zaczniemy szukać śladów? Cieszyć się choćby echem dawnej świetności? Można wyjść z tygla bezmyślności i np. próbować mocniej odtwarzać utracone lub zanikające rzemiosła, póki są hobbyści, rozumni ludzie pielęgnujący tradycję. Zauważyć w tym wiele źródeł zarobku dla bezrobotnych, uaktywnić rodaków - czy pozostać w tyglu bezradności?
Kolebka miasta
Turyści odwiedzający Łomżę szukają miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Łatwo znajdą naturalny pomnik: pozostałość grodu czyli grodzisko, doskonale widoczne w krajobrazie Starej Łomży. Blisko 1.ooo lat piastowskiej obecności nad Narwią! Poszukiwacze prawdziwych skarbów znajdą w muzeum przy ulicy Dwornej oparte na faktach rekonstrukcje dające wyobrażenie dawnego życia. Im więcej fachowo wydobytych przez archeologów: broni, ozdób, naczyń - pieczołowicie po wykopaliskach utrwalanych dla kolejnych pokoleń - tych mniej domysłów, fantazji. Miniaturowa wizja umocnień grodu z wieżą, na tle fotografii rozlewisk Narwi jest ozdobą stałej ekspozycji w Muzeum Północno-Mazowieckim. Co jeszcze kryje ziemi w kolebce miasta, na wyniosłej skarpie Pradoliny? Prawda jest najciekawsza. Skoro dziś jesteśmy bardziej wykształceni i świadomi odpowiedzialności za posiadane skarby, jeszcze tkwiące „tam gdzie nasze początki” - nie czekajmy „aż inni za nas to zrobią”- przyśpieszmy badanie tajemnic pod nadzorem społeczeństwa. Istnieje ważny projekt dotyczący Starej Łomży, jeśli teraz do tego nie wrócimy to kiedy? Jeśli nie my, to obcy? Odkopią po swojemu ślady znad Narwi? Inni mają napisać naszą historię? Ciekawy dokument z archiwum muzeum: w 1972 r. zgłosiliśmy, z poparciem TPZŁ (korzystając, że Zarząd Główny Towarzystwa miał siedzibę w W-wie) wniosek „o wydzielenie spod użytkowania wspólnoty wsi grodziska wczesnośredniowiecznego zwanego „Górą Królowej Bony” o obszarze 4,5 ha.. także osady podgrodowej i Góry św. Wawrzyńca obszar 2,5 ha jako terenów zabytkowych.. uznanie tych zespołów historycznych za rezerwat archeologiczny w celu zabezpieczenia go przed dalszą dewastacją i przeprowadzenie gruntownego przebadania naukowego”. Argument podstawowy to: „dobro społeczne nadrzędne w stosunku do jakichkolwiek uprawnień i tytułu własności”. Pismo wsparli: F.Wasążnik poseł na Sejm oraz inż. T.Wachowski prezez TPZŁ o/Łomża. Efekt wieloletnich zabiegów? Odwiedziła grodzisko z ekipą Telewizji znana redaktor Halina Miroszowa i cała Polska usłyszała z ekranu, jak chłop podorywający podgrodzie zatrzymuje konia z pługiem mówiąc: -„My szanujemy zabytki Polski Ludowej”. Co dalej, każdy widzi. Minął PRL, odtrąbiono 25 lat wolności po „Solidarności”. Nadchodzi wielkimi krokami okrągła rocznica 600-lecia nadania praw miejskich Łomży. Jest wyśnione „następne pokolenie” - czy zauważy i wykorzysta szansę? Czy utworzymy w unikalnym, chronionym krajobrazie pradoliny Narwi: perłę archeologiczną, ważny punkt na turystycznej mapie Polski?
Na straży
Etnograf Tadeusz Seweryn „perłami krajobrazu” nazwał kapliczki przydrożne: tkwiące „w otoku przyrody jak drogie kamienie w pięknej oprawie”. Pisał dalej: „To rozsiane w krajobrazie modlitwy ludu polskiego, rzezane lub kute w kamieniu - materializacja uniesienia serc pobożnych”. To upamiętnienie tragicznej śmierci albo dowód wdzięczności za doznane łaski. Okazji nie brakowało. Jak pisał Bruckner, wznosił je człowiek pobożny: -„uratowany od pioruna, od koni które poniosły, w miejscu cudownego objawienia, dla ochrony przed powodzią, morem, zbójcami”…Dominowała wyobraźnia, często bezimiennych, artystów ludowych. Istniał kanon powtarzanych tematów lub wzorów podchwyconych przez twórców do osobistego przeżycia. Na Kurpiach nie brakowało rzeźbiarzy-oryginałów i wielkich indywidualności, a drewna w Puszczy było pod dostatkiem. Oto coś dla znawców sztuki kurpiowskiej, co może być zaskoczeniem: wyjątkowa płaskorzeźba - wśród typowych przedstawień figuralnych, powielanych przez ludowych rzeźbiarzy. Odkrył ją i sfotografował w 1914 roku, Adam Chętnik. II wojnę światową przetrwała tylko wypłowiała odbitka, z krótkim opisem Chętnika: „Kapliczka przydrożna na słupie, pod wsią Popiołki..rzeźba miejscowa r.1881 przedstawia Grób Chrystusa i Najświętszy Sakrament..” Na zlecenie Chętnika, w 1946 roku Józef Deptuła nauczyciel rysunku z Liceum Pedagogicznego w Łomży, skopiował piórkiem w tuszu, do celów drukarskich, całą kapliczkę wg kolejnej fot. Chętnika z 1926 roku. Na kopii rysunkowej szerszy opis Adama Chętnika: „Figura kapliczkowa..przy gościńcu.. Wewnątrz: Chrystus w grobie, dwóch żołnierzy na straży i aniołowie. Fundator Józef Korwek 1881. Wyrób miejscowy, autor nieznany”.. Zagadką jest wyjątkowy pomysł na kapliczkę przydrożną. Dlaczego temat nie powielony przez innych, czy dlatego, że okazjonalny - wielkanocny? Dzięki wędrówkom Chętnika, mamy kolejny przykład wielkiej różnorodności w sztuce kurpiowskiej. Skąd się wziął na Kurpiach ten absolutny unikat, znany tylko w tym jednym egzemplarzu? Tajemnica czekająca na cierpliwego badacza, być może do odkrycia w rękopisach Adama Chętnika, np. przez zespół, który podejmie się opracowania drukiem Jego dzieł zebranych.
Junacy
Pasjonujące odkrycie „z czeluści magazynów muzealnych”: nieznana fotografia, odbitka dobrej jakości - nie opisana. Jakby Chętnik chciał coś zataić po uwiecznieniu niby zwykłego, choć uroczystego spotkania przy ognisku. 100 lat później zagadka rozwiązana (częściowo). W negatywach szklanych pierwszego fotografa Muzeum, Zygmunta Dudo z lat 50 ub.wieku zachowała się reprodukcja strony nieznanej przedwojennej broszury: m.in. ze wspomnianym tajemniczym zdjęciem. Słabo rozpoznawalna kopia, ale jest podpis: „Zakonspirowany obóz skautów wiejskich (junaków) na Kurpiach, pod wsią Morgowniki w lipcu 1913 r. Młodzież z powiatów: łomżyńskiego, kolneńskiego i ostrołęckiego. Drugi z prawej w kapeluszu Antoni Jaros (z Łowickiego) instruktor tajnego skautingu wiejskiego..” Wyobraźmy sobie ryzyko pracy dla Ojczyzny wtedy, pod zaborem rosyjskim. Adam Chętnik wyprzedzał swoje czasy na wielu polach: założył np. w Nowogrodzie pierwszą bibliotekę publiczną, współorganizował Ochotniczą Straż Pożarną, ruch spółdzielczy, prowadził tajne nauczanie aktywnie przeciwstawiając się rusyfikacji. Nie tylko „tworzył historię” inicjując lub biorąc udział w ważnych, patriotycznych działaniach - także uwieczniał ważne wydarzenia, choć to były czasy, gdzie kosztowną rzadkość, zwłaszcza na wsi - stanowił aparat fotograficzny, dostępny raczej dla księdza lub nauczyciela. Znaczący wydatek dla Chętnika, który postanowił założyć własne Muzeum w rodzinnym miasteczku. Dowiadujemy się z informacji (na szklanej kliszy), że udaje się Chętnikowi wyjechać w 1912 roku do Lwowa, gdzie wziął udział w kursie instruktorskim Polskich Drużyn Strzeleckich - że przyłącza się energicznie do zakładania pod zaborem rosyjskim skautingu, przystosowania go do potrzeb wiejskich pod nazwą: Junactwa. Daje osobisty przykład jako Naczelnik jednej z drużyn - wspierając młodzież także jako redaktor wydawnictwa pod nazwą „Drużyna” - „wychodzącego jawnie w Warszawie”. Staje się właściwie twórcą nowego ruchu wśród mieszkańców wsi, działa dla Polski wymazanej z mapy świata przez zaborców. Ogłasza cały szereg drukowanych poradników dla tej formacji niepodległościowej. Czy taką tradycję - pod jej pierwotną nazwą - zapomnimy? Ruch harcerski to bardziej skupiska miejskie, ruch junacki - zawsze bliżej przyrody, mógłby rozkwitnąć, dodając godności życiu wiejskiemu. W ramach modnego dziś „odtwarzania historii” warto przyjrzeć się tej zapomnianej Wspólnocie wolnych ludzi. Godło i znaczek Junaków to orzeł, który wznosi się nad literami: B.O.C.N.P. czyli: Bóg - Ojczyzna - Cnota - Nauka - Praca.
Ślizgawki
Szczęśliwie w Muzeum Północno-Mazowieckim przetrwała interesująca, choć mocno wyblakła fotografia z przełomu XIX/XX wieku. Udało się zwiększyć kontrast i przywrócić pamięci niezwykłą galerię typów męskich z eleganckimi wąsami oraz liczną grupę pań na łyżwach. Także rewię mody, zwłaszcza zdumiewających kapeluszy, niepraktycznych ale jakże malowniczych podczas statecznej jazdy figurowej! Kto wie czy dostojne Państwo z towarzystwa - z ogromnym kapeluszem i melonikiem: to może specjalnie upozowani właściciele lodowiska? Obok urzędnik w mundurze i kolejny łomżyński poddany jaśnie panującego Cara rosyjskiego: w cyklistówce i fachowym stroju przypominającym instruktora. Jak to możliwe, że ponad 100 lat temu mieszkańcy potrafili zorganizować aż 3 ślizgawki w Łomży? Poświadcza to reporterska relacjagazety „Echa płockie i łomżyńskie” z grudnia 1902 roku: -„(Skoro) powierzchnię wód pokrył lód gruby, rower i wiosło poszły w zapomnienie i ustąpiły miejsca łyżwom… Zawrzało więc u nas, wioślarze mają swoją ślizgawkę w ogrodzie d-ra Szyszki przy ulicy Zamiejskiej, straż ogniowa znowu swoją w ogrodzie p. Jewielitego obok dawnego cmentarza starozakonnych, a przedsiębiorca prywatny p. Czochański ma ślizgawkę w swoim własnym ogrodzie przy ulicy Nowogrodzkiej. (..) nadzwyczaj trafnie postąpili ci i owi inicjatorzy, że ceny biletów wejścia na ślizgawkę doprowadzili do minimum.” Dla przykładu u wioślarzy za wejście bez muzyki 5 kopiejek, z muzyką 15 a bez łyżew 2 kopiejki - w dodatku „członkowie kółka i ich rodziny, jak również ucząca się młodzież nadto korzystają z ustępstwa 30 %.” W rezultacie ze ślizgawek korzysta liczna „rzesza amatorów”. Gazeta zachęca: -„Sport ten, uprawiany umiarkowanie i uważnie, jest dobrym i pożytecznym. Za granicą, szczególnie w Anglii.. obok młodzieży w liczbie sportsmenów spotkać można i starców siwowłosych.” Jaka pamiątka zostanie w Muzeum - po jednej, miejskiej ślizgawce z roku 2015 ?
Werus
Rozszerza się w zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego poczet cesarzy rzymskich, których monety trafiły w okolice Łomży. Ostatnio odkryto nad Narwią ślad z czasów Lucjusza Werusa. Doceńmy wędrowca, który prawie 2 tysiące lat temu, zapewne z duszą na ramieniu zapuścił się z porcją denarów na ziemie plemion w jego mniemaniu: „barbarzyńskich”. Od strachu musiała być silniejsza chęć wymiany srebra na „złoto Północy” czyli bursztyn oraz skóry, miód itp. dobra pożądane przez Rzymian. Posiadacz denara nie musiał zbytnio wychwalać władcy dla podkreślenia siły nabywczej - piękna moneta robi wrażenie. Tytuły władcy też: Imperator Caesar Lucius Aurelius Verus Augustus. Współrządził z Markiem Aureliuszem od 161 do 169 roku - to pierwszy w dziejach Imperium okres współwładztwa. Konsul i trybun, wysłany dla poskromienia Partów - wolał zająć się rozrywkami w Syrii, działania wojenne zostawiając swoim dowódcom. Po zawarciu pokoju - nie odmówił sobie triumfalnego powrotu do Rzymu. Zmarł w drodze powrotnej z kolejnej wyprawy wojennej, zaliczony w poczet bogów. Ciekawsza od wizerunku władcy-bawidamka, wydaje się tajemnicza postać na rewersie. W lewej ręce dzierży róg obfitości, na drugiej widać glob. Cóż to znaczy? Róg symbolizuje dobrobyt, a napis i glob wskazują na Prowidencję - uosobienie Roztropności. Badanie monet jest pasjonujące: oznaczanie personifikacji w mennictwie rzymskim rozpoczęto już w XIX wieku, ale jak zauważa Katarzyna Balbuza w solidnym opracowaniu naukowym: są przykłady „wielu monet z ogromnego zespołu typów i przedstawień (gdzie) trudno o jednoznaczne rozstrzygnięcia, z jakim bóstwem lub cnotą mamy do czynienia”.
Pastorałki
Wśród fotografii Adama Chętnika szczególnie ciekawe są migawki przedstawiające życie codzienne i sposób wykorzystania przedmiotów, które trafiały do jego Muzeum Kurpiowskiego. Jak dowodzi zdjęcie z I poł. XX wieku, oprócz licznych grup kolędujących po chałupach z turoniem lub niedźwiedziem - czasem wystarczyło dwóch wędrowców z gwiazdą (i koszykiem na podarunki), którzy zapewne musieli prezentować bogatszy repertuar śpiewaczy. Tematykę bożonarodzeniową wtedy swobodniej poszerzano o warstwę obyczajową, więc były to utwory nie nadające się do użytku w kościele. Wobec surowości bytowania na odludziu lub w ostępach puszczańskich musiały powstać „piosnki wesołe i niewinne ludu w czasie świąt.. po domach śpiewane”. Już w 1843 r. M. Mioduszewski w dziełku „Pastorałki i kolędy” uznał, że zawsze „najswobodniejszą zabawą” były „familijne i sąsiedzkie odwiedziny” zwłaszcza świąteczne. „Przy długich wieczorach i braku innych rozrywek” pastuszkowie Betlejemscy stawali się źródłem „różnych Pastorałek, w których dość trafnie opisywano rozmaite przygody, ubóstwo, dary i radość z narodzenia Chrustusa” - ale już nie egzotycznych, a naszych pastuszków. Na szczęście wiele takich pereł z dziedzictwa kultury ludowej zebrał wrażliwy ksiądz Władysław Skierkowski („Puszcza Kurpiowska w pieśni”). To u niego można znaleźć „Scęśliwe Betlejem” - starą twórczość rodzimą, nieco frywolną - z której warto zacytować fragment: „ (3) U nas, w ostrołęckiem, na puscy w starostwie / Nie bułbyś się rodziuł, mój Jezu, w ubóstwie / Mawa izbów wziele i miętkie pościele / Bułbyś lezał jek w puchu. (4) Niałbyś i kosulke z partu cieniutkiego / Sukmane do kolan z sukna puscańskiego / Faworecek drogi, kurpsiki na nogi / Byśwa Tobzie zrządzili. (5) Niałbyś i kapuste i buracki, Panie / Z tłusto zieprzozino, zawse na śniadanie / Mleka z jagiełkami, chlebek z kartoflami / Z miodem wódki flaseckę. (6) A na obziad byśwa skrzecków naskwarzyli / I kasy grycanej tłusto nakrasili / Zając, kuropatwy, choć połów niełatwy / Byłby, Panie, dla Ciebzie.” Z takim uczuciem i gościnnością mogli zwracać się tylko świadomi stałej obecności kogoś szczególnie bliskiego, kochanego. Mimo mrozu kolędnicy ciepło i serdecznie dziękowali śpiewem: Temu, co się narodził, aby nas wyswobodzić: „Z tej niewoli satańskiej”. Więc: „Przyjnij serca chęci, niej Kurpsiów w panięci / Tu na puscy i w niebzie.”
Z ciasta
To było niezwykłe spotkanie ze sztuką ludową, gdy w 1973 roku Muzeum łomżyńskie zorganizowało we wsi Łyse konkurs na wypieki obrzędowe. Niespodziewanie pojawiła się nowość: szopki betlejemskie z ciasta. Dzięki pracy muzealników te miniaturowe dzieła sztuki nie pozostały anonimowe. Kilka prezentowanych tutaj szopek wykonali: Stanisława Bakuła, Maria Suchecka i Józef Staśkiewicz ze wsi Strzałki oraz Stefania Konopka ze wsi Tatary. Jak wiadomo - pomysłodawcą szopek jest św. Franciszek z Asyżu. Stały się powszechnie znane na wszystkich kontynentach jako okazja do przekazania osobistych i uniwersalnych uczuć - a każda inna, dzięki regionalnym odmianom. Dla samowystarczalnych Mazowszan z Puszczy Zielonej tradycyjna religijność to oczywiste i niewyczerpane źródło natchnienia Na gruncie wiejskim szczególnie wykształciły się niezwykłe możliwości użycia form prostych, bardziej przekonujących artystycznie. Co ważne: łączących motywy religijne z codziennymi, odzwierciedlającymi otoczenie znad Narwi - jak drzewa i zwierzęta, elementy stroju i fryzur, lokalnych zajęć. Trudno o bardziej wzruszające inspiracje twórcze. Wesołych Świąt A.D. 2014 !!
Marzenia Chętnika
Muzeum Północno-Mazowieckie przechowuje kolekcję odbitek drzeworytniczych Tadeusza Romana Żurowskiego z Warszawy (1908-1985). Jest wśród nich duża praca (w załączeniu fragment): panorama Skansenu nad Narwią. Wykonał ją po śmierci swojego przyjaciela, doc. dr Adama Chętnika. To uwiecznienie dzieła życia Wielkiego Syna Ziemi Kurpiowskiej, ale także testamentu Chętnika - wystarczy spojrzeć pobieżnie aby przekonać się, czego z zamierzeń założyciela Muzeum jeszcze nie udało się wykonać. Przede wszystkim brak…kościoła. Czas głośno zawstydzającą prawdę powiedzieć: pół wieku minęło od czasu powstania drzeworytu z wizją przyszłości, jak to możliwe że jeden z dwu pierwszych Skansenów w Polsce wciąż niedokończony? Tu na rysunku Żurowski umieścił na skarpie Wzgórza Ziemowita drewniany kościół z dzwonnicą. Pod uwagę brany był zabytek XVIII -wieczny, jeszcze piszący te słowa podróżował aby wykonać dokumentacje fotograficzną - z kontynuatorką testamentu Chętnika jego żoną Jadwigą - do wsi Zawady, skąd planowano przenieść kościół. Ostatecznie kierowniczka Skansenu nie dostała zgody. Czy ktoś z ówczesnych decydentów miałby dziś odwagę uzasadnić odmowę, dlaczego rzucano kłody pod nogi twórcom jednego z najsłynniejszych Skansenów na świecie? Ideologiczna zapyziałość ówczesnej Łomży wygląda groteskowo dziś - w kontekście kościoła, który niedawno przeniesiono do Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu. Tam udało się uratować świadectwo nie tylko ciekawej architektury, więcej - kościół żyje, odprawia się w nim msze święte, nawet zawierane są związki małżeńskie - kolejne młode pary przysięgają sobie wierność w nastrojowym zabytkowym wnętrzu. Czy spełnione zostaną marzenia założyciela Muzeum? Przecież nie sposób pokazać w pełni tradycyjnego obrazu wsi kurpiowskiej, przesiąkniętej wiarą - bez czuwającej nad chatami świątyni.
Cud zjednoczenia
Gdy wskrzesiciel Niepodległości Józef Piłsudski na czele I Kadrowej przekraczał granice Ojczyzny pod zaborami, to nie witały go kwiaty, ale trzask zamykanych okiennic ! A jednak łączyła naród polski silna więź duchowa - mimo rusyfikacji, germanizacji, wśród szykan i represji administracyjnych trzech sąsiednich państw zaborczych, które Polskę podzieliły między siebie na długie 123 lata zniewolenia. Dziś w cyfrowym chaosie informacyjnym jeszcze bardziej doceńmy świadków czasu przełomu - książki pachnące papierem, te prawdziwe chronione w muzeach - pamiątki odzyskania wolności, czyż nie zawierają więcej wzruszeń, łez? Są tam nieznane fotografie - wiele z nich przemilczano, długo nie byliśmy świadomi ofiary krwi naszych dziadków, znaczenia naszych miast w czasach walk o niepodległość, wśród nich Łomży. W 1917 r. ponad 3 tys. żołnierzy Legionów Polskich z inicjatywy Piłsudskiego odmówiło złożenia przysięgi „braterstwa broni wojskom Niemiec i Austro-Węgier”. Karą było internowanie, początkowo w Szczypiornie potem w Łomży - w koszarach przy Alei Legionów. Mieszkańcy organizowali zbiórki żywności i pieniędzy dla ok.1700 szeregowców i podoficerów, pomagali w ucieczkach. To były czasy solidarności, wyjątkowych ludzi także zdarzeń, które można rozpatrywać w kategoriach cudu. Pamiętne lekcje odwagi: jak przetrwać wobec codziennego zastraszania, w ciemnościach niewoli - przecież rozbicie narodu polskiego, rozdarcie wspólnoty miało być trwałe. Najbliżsi sąsiedzi Polski wymazali ją z mapy Europy. Wcielano polskie dzieci do obcych wojsk, by strzelały z rozkazu silniejszych do siebie nawzajem. Stale musimy sobie przypominać: wolność nie jest dana raz na zawsze. Nasza siła duchowa musi być zwielokrotniona codziennym staraniem o utrzymanie niepodległości.
Szklane
Wystarczył jeden światły człowiek, wybitny organizator i gospodarz, aby wykonać pracę godną armii urzędników. O kim mowa? W ub.r. przed ratuszem łomżyńskim archeolodzy znaleźli kilka szklanych pieczęci, które dziś zaprezentowano w Muzeum Północno-Mazowieckim na wystawie "Archeologiczne zagadki Łomży". Były reklamą huty i potwierdzały pojemność butelki (dawna kwarta to dziś 1 litr). Stosowane od XVI w Belgii i Francji, do Polski trafiły w wiekach XVIII-XIX. Spośród odkrytych pamiątek zwraca uwagę stempel Huty Sztabin (1 z lewej na zdjęciu), świadek swoistego "cudu nad Biebrzą". Oto w niewielkiej wsi hrabia Karol Brzostowski dokonał rewolucji w wielu dziedzinach i choć panujący wówczas rosyjski zaborca zdusił jego dorobek - to co wprowadził jeden gospodarz budziło podziw, długo działało i wciąż inspiruje naśladowców. Hrabia Karol dał przykład, co można zrobić mimo przeciwności losu. Oto jeden człowiek znosi u siebie pańszczyznę, wprowadza dzierżawę i płodozmian, zakłada hutę i jako pierwszy w Królestwie Polskim wprowadza telegraf (połączył hutę z dworem), uruchamia cegielnię, fabrykę maszyn rolniczych, browar i gorzelnię - tu uwaga: mimo produkcji alkoholu pijaństwo było surowo karane ! (wysokie grzywny dla szynkarza za upijanie klienta). Były kary dla złodzieja i co więcej: także dla urzędnika nie szanującego czasu chłopów ! Hrabia Karol założył jeszcze Kasę Pożyczkową, ubezpieczenie od ognia i zorganizował samorząd wiejski. Wprowadził nawet zabezpieczenie socjalne: wypłacał zasiłki bezrobotnym, zadbał o bezpłatną opiekę lekarską, obowiązkowe szkolnictwo - przyuczenie do zawodu. Jak to możliwe - jeden człowiek?
Kurna chata
Szokującego odkrycia dokonaliśmy w 1969 r. Nie było okazji, aby wcześniej to opublikować. Pierwszy taki przypadek w historii muzealnictwa łomżyńskiego. Ten typ budownictwa był czymś oczywistym bardzo długo, a miał zniknąć z naszego krajobrazu dopiero w II poł. XIX wieku. Jeszcze Gloger zamieścił w swojej książce „Budownictwo drzewne w Polsce” fotografię z 1907 r „ostatniej a zarazem najstarszej kurnej chaty” z gub. grodzieńskiej. Okazało się, że - podczas częstych wyjazdów z Jadwigą Chętnikową, żoną założyciela Skansenu Kurpiowskiego i Muzeum Północno-Mazowieckiego - to nam w XX w. przypadło w udziale odkryć nad Pisą ostatnią, użytkowaną kurną chatę. Jak opowiadali właściciele ziemi, dziadkowie spędzili tu dożywocie, potem pomieszczenie wykorzystywano jako kurnik. Chaty bez komina zwane też dymnymi, miały u szczytu otwór dla ujścia dymu - tędy dodatkowo wchodziło światło. Pod takim okienkiem palono ognisko, oświetlające wieczorem wnętrze, gotowano pożywienie - jednocześnie ogrzewając się w jednej izbie wspólnie z ptactwem lub jakimś innym zwierzęciem hodowlanym. Zanim ktoś wyciągnie pochopne wnioski z dzisiejszego punktu widzenia, niech pomyśli o nierzadko goszczącej na wsi biedzie i zaradności wbrew przeciwnościom losu. Wg przysłowia, zapisanego przez Zygmunta Glogera: „Nawet dym słodki w swojej chacie”. Dawniej kurne chaty były powszechne, spotykane nawet na tzw. Zachodzie.
Miodobranie
Rezerwat Czarnia to dziś relikt Puszczy Zielonej ograniczony do 86 ha. Tutaj w 1962 roku Zygmunt Dudo uwiecznił dla Muzeum w Łomży, dwie ostatnie sosny bartne sprzed ok 300 lat: widoczny podłużny otwór to wejście do barci w żywej sośnie. Niestety, dziś pracę bartnika kurpiowskiego możemy zobaczyć tylko na rysunku, np. prezentowanym obok z 1881 roku. Na szczęście zamiast domysłów, rysunek uzupełnia autentyczna relacja Zygmunta Glogera z miodobrania pod Łomżą, opisana w Encyklopedii Staropolskiej: -”..u krewnej w Mężeninie.. bory były rozległe.. a w nich, co paręset kroków szumiała sosna, zwana „barcią”. Bartników w tym majątku nie było, tylko przyjeżdżali dwa razy w roku z puszczy nowogrodzkiej.. Na wiosnę podmiatali pszczoły z zimy, t.j. oczyszczali barcie.. we wrześniu przybywali na główne miodobranie”.. Bartnik Maciej z bratem do pomocy.. nazajutrz od rana byli w lesie”.. a dzieci z majątku niecierpliwie czekały na przechadzkę do barci. Hukając w gęstym boru odnajdywały ich pracujących: Maciej przyszedł z „leziwem” czyli mocnym sznurem z nawleczoną nań ławeczką. Zarzucał połowę sznura dookoła sosny, a lewą robił pętlę czyli „strzemię” do włożenia nogi, następnie drugą połowę zarzucał wyżej, by zrobić tam drugie strzemię. ”Sznur obciążony z jednej tylko strony drzewa, nie mógł ześlizgnąć się po chropowatej korze, a bartnik tymczasem z dziwną zręcznością odwiązując strzemię dolne, robił z niego nowe ponad sobą i tak szedł coraz wyżej i wyżej, podobny z dala do muchy, siedzącej na boku świecy.. a nam biły serduszka z obawy, żeby Maciej nie spadł. Ale on siedział już na ławeczce swego leziwa, oparłszy się nogami o sosnę i gospodarował bezpiecznie w barci jak u siebie w izbie.. Wciągał podawane mu: króbkę na plastry, wąklicę z podkurem i nóż długi, obosieczny.. Podziwialiśmy jego względem pszczół odwagę, bo nigdy sitkiem głowy, a rąk rękawicami nie osłaniał, kark tylko miał osłonięty włosami, ponieważ starsi Kurpie nosili wówczas długie włosy, na karku podwinięte…Maciej wynagrodzenie miodem otrzymywał..”
Zakochani z ulicy Rządowej
Wyjątkowe znalezisko z terenu Łomży, gdzie tyle wojen i prac budowlanych przeorało miasto. Skarb z najnowszych wykopalisk A.D. 2013, odkryty w pozostałościach kamienicy z ul. Rządowej, przy narożniku Woziwodzkiej - Radzieckiej. Urokliwa rzadkość: łubek - wstęga ze srebra, długości ok. 23 cm. Wewnętrzna strona ma wyryte westchnienie zalotnika: „ŁUPKU WOKROGŁOŚCI SWOJEY ZJEDNAY MI ŁASKE U NAMILSZEY MOJEY”. W zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego to najstarszy ślad prywatnego piśmiennictwa polskiego, być może z XVI wieku. Polszczyzny tym cenniejszej, że zwykłych mieszkańców a nie królewskiej, kościelnej czy miejskiej administracji. Czuły fragment życia staropolskiego, wiele mówiący o przyjaźni, przywiązaniu, niewinności i skromności ówczesnych łomżan. Jak rozszyfrować tajemniczy przedmiot? Warto przeszukać teki artystów tej miary co Matejko, Norblin. Mniej znany rysownik z II poł. XIX wieku a bardzo pracowity, Kajetan Kielasiński, również docenił ozdobę skroni - jako coraz rzadszy relikt, wypierany przez produkcję fabryczną. Kielasińskiego wspomina A. Jacher -Tyszkowa w artykule o „Grafice polskiej XIX w jako źródle do badań nad strojem ludowym” i podkreśla staranność akwarel, opisanych, sygnowanych - rysowanych z natury ludowych obrzędów, obyczajów i porównawczo: strojów z dzieł innych autorów, nawet z pieczęci i dawnych Kodeksów. Niezawodny Gloger w „Encyklopedii staropolskiej” objaśniał: -„był to rodzaj korony i wieńca zarazem, strój głowy dziewcząt polskich” zachowany na wsi pod nazwą „czółka” i uzupełniał, że dawniej: „pod łubek ślubny wkładała matka córce - kęs chleba, grudkę soli i pieniądz”. Gloger odkrył też, że tajemniczy „łubek” uwiecznił w wierszu mistrz Jan Kochanowski: -„Kwiatki na łubce obszytej /usadzę w nadobne koło /i wsadzę na twoje czoło. Z kolei Mistrz Jan Matejko rysując „Ubiory w Polsce” (wyd. 1875 r), w grupie mieszczan z lat 1588-1632 uwiecznił dziewczę w łubku (przy białej koszuli kreza, na głowie łubek z wiankiem), a wzór wziął z fresku na krużgankach Dominikanów w Krakowie. Jak wygląda nasz mazowiecki oryginał, można zobaczyć na wystawie „Archeologiczne zagadki Łomży”, w Muzeum przy ul Dwornej.
Łgarz
Któż nie zna przygód barona Munchhausena? Na Mazowszu Kurpiowskim też był niezły zawadiaka, którego przygody uwiecznił Adam Chętnik (niestety w krótkim opowiadaniu) gwarą, w książeczce „Gadki kurpiowskie”. Dziwnym trafem wydawca z 1971 r. nie wykorzystał artystycznych ilustracji z lat 40-tych Bohdana Nowakowskiego z Warszawy, u którego Chętnik zamówił rysunki do książki. Zostawmy na boku problemy z PRL-wską cenzurą i zauważmy urodę unikalnej scenki w opracowaniu rysownika, do gadki „O bartniku łgarzu” - z archiwum Muzeum Północno Mazowieckiego. Jakież to perypetie miał kurpiowski łgarz? Zmyślał historie na poczekaniu, mieszając prawdę z fikcją: a zaczęło się od szukania szczęścia w świecie, bo sprzykrzyło się życie w chałupie starego ojca. Jak na bartnika przystało znalazł robotę: doglądanie trzystu uli. Lubił miód z chlebem, więc rzetelnie liczył pszczoły powracające co wieczór. Razu pewnego zabrakło jednej. Znalazł ją, niecałą bo przód już wilki zdążyły rozszarpać. Zad pszczoły postanowił upiec nad ogniskiem. Wlazł na choinkę z suchym czubem, obarem na Kurpiach zwanym. Na wierzchołku pomyślał, że skoro do nieba niedaleko, a dziura nad głową gotowa to i ciekawość zaspokoi. Wsparł się łokciami o krawędzie obłoków i patrzy: (cytat) ..”az tamoj w kącie siedzą na stołeckach śwanty Psioter i śwanty Wit .. w seśdziesiąt seść grają zamasiście”. Nie zauważyli go, a że niedaleko leżał zgrabny scyzoryk składany nikomu niepotrzebny, więc wziął go sobie na pamiątkę z nieba. W pośpiechu pomylił dziurę w obłokach - niżej nie było choinki. Na szczęście znalazł jęczmienne plewy, ukręcił z nich gruby postronek, po którym zsunął się na ziemię. Gdy brakło sznurka, rwał od góry i sztukował na dole. Na koniec wpadł w błoto między żaby, a gdzie one tam i bociany - ani się obejrzał, a zaczęły mu na kapeluszu budować gniazdo. Ze strachu w nogi do chałupy po rydel i odkopał się z tego błota. Jednak w obawie przed gospodarzem, któremu nie upilnował pszczoły - uciekł do ojcowej chałupy pod Kadzidłem, gdzie do dzisiaj siedzi i czeka lepszych czasów. Może AD.2014 doczekamy zdolnego literata, którego zachwyci temat godny rozwinięcia? I Łomża niegorsza - pewnie też ma swojego Łgarza, tylko kto odważny opisze jego osiągnięcia?
Zamek podlaski ?
Scalanie na siłę różnych kulturowo ziem przynosi śmieszne efekty, porównywalne z unijnym prostowaniem bananów i urzędowym „nazywaniem warzyw owocami”. Już wiele lat temu powstał album pod szokującym tytułem „Krainy Podlasia” gdzie Europejczycy wschodniej orientacji w jednym worku pomieszali Warmię i Mazury z Mazowszem Kurpiowskim i Łomżyńskim oraz oczywiście z Białostocczyzną. Białystok, Suwałki i Łomża poprzez kosztowne Parady i Święto Podlasia mają stać się jedną Kolorową Rodziną. W ramach „tej wolności” nie egzekwuje się deklarowanej urzędowo ochrony i czystości języka ojczystego - wg szyldów i banerów jesteśmy prawie Ameryką, a „Pan Tadeusz” już nie jest obowiązkowy. Lawinowo coraz mniej grzeczności na co dzień, a na niedoinwestowane Bastiony Kultury: Muzea, patrzy się jak na przedsiębiorstwa, które przynoszą marne zyski. Pilnujmy, aby jeszcze nazwy Zamku łomżyńskiego ktoś nie awansował do „godności podlaskiej”. Muzea bez względu na modę, będą bronić prawdy historycznej. Najnowsza wystawa w Muzeum Północno-Mazowieckim w Łomży przedstawi badania wykopaliskowe z terenu miasta. Także odkrycia muzealne z 1967 roku na obszarze, gdzie niegdyś stał murowany Zamek - a ściślej: budynek zwany Skarbcem przy ulicy Senatorskiej, najdłużej istniejąca resztka zabudowy Dworu Książęcego. Tajemniczy budynek o dziwnym kształcie, pełnił do czasu rozbiórki rolę Archiwum (oznaczony strzałką na fragmencie mapy z 1805 roku - wg kopi z Archiwum Państwowego w Łomży). Na zdjęciu szóstak z portretem króla Jana Kazimierza z 1664 roku - jedna z monet odkrytych w 1967 r. - wśród szczątków cegieł, posadzki, dachówek - w czasie poszukiwań Skarbca. Najciekawsze znaleziska z terenu miasta: efekty prac ratowniczych i nadzorów archeologicznych, Muzeum planuje zaprezentować w połowie lipca 2014 roku, w siedzibie przy ulicy Dwornej. Wiele z tych okruchów przeszłości - przez setki lat ukryte pod miastem, zobaczymy po raz pierwszy.
Stan posiadania
W zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego istnieje zbiór fotografii z lat 70. dokumentujących Stację Wąskotorową. Skansen Kurpiowski posiada dwa oryginalne wagoniki, zabezpieczone i przechowywane w depozycie. Co więcej: Łomża ma skarb zapomniany, nieremontowany - przedwojenny, oryginalny budynek po kolejce wąskotorowej w Łomży - powoli zapadający w ruinę. W tym pierwotnym miejscu z resztkami infrastruktury kolejowej powinno już dawno powstać muzeum ciuchci, wraz ze ściągniętym egzemplarzem jednej z ostatnich dawnych lokomotyw wąskotorowych w Polsce. Zabrakło miłośnika tematu na miarę ś.p. animatora kultury Wieśka Sielskiego - lidera, który potrafił łączyć w głowie niedoceniane fakty i uparcie realizować pomysł, tworząc zespoły fachowców. Dziś możemy pójść jego śladem, opracowując projekt przywrócenia miastu perełki turystycznej: słynnej „ciuchci”. To ostatni dzwonek do ratowania całego terenu dawnej kolei wąskotorowej dla społeczeństwa, zanim jakiś kombinator zaskoczy nas „zagospodarowaniem ugorów, chaszczy i śmieci”, wg znanych już procedur. Można na poważne ratować zabytki, można też obrócić wszystko w kpiny w stylu „scalania” Hali Targowej z Kinem Mirage. Lubimy tragikomedie i trwonienie energii społecznej a czas ucieka. Bliski już moment rozpadu historycznych pozostałości wąskotorowych - czy wtedy powstaną „zespoły do roztrząsania problemu” pt.: -„Jak mogło do tego dojść na naszych oczach?” Na razie do Muzeum trafiają prawdziwe eksponaty, jak niedawno pozyskana czapka PKP z Łomży. Czekamy na kolejne dary lub użyczenie: biletów, zwłaszcza fotografii.
Czapka
Podziękowanie należy się Pani Małgorzacie z Łomży, która kolejarską czapkę swojego Ojca Franciszka ze Stacji Łomża, przekazała do zbiorów muzealnych, a do skopiowania - Dyplom z listopada 1973 roku, upamiętniający jak odnotowano: „długoletnią i wzorową pracę na PKP”. To pamiątki po ok. 30 latach pracy, która - co nie wszyscy zdają sobie sprawę - w tym zawodzie, była traktowana jako coś więcej - jako odpowiedzialna służba. Jeszcze sa pasjonaci, którzy cenią godność zawodowa, szacunek do tradycji kolejarskiej. Czy pozostaną tylko wspomnienia z nostalgią? Szkoda, że prawdziwych miłośników parowozów jak na lekarstwo, a co jakiś czas kolejny aktywista chciałby tylko otworzyć „własną stronę internetową z cudzymi fotografiami”. Czas upływa, a jakoś brak dyskusji o losach resztek np. po kolejce wąskotorowej. W takiej atmosferze ogólnego bezwładu, aż trudno uwierzyć w opowieści znajomych wracających z Węgier, którzy podobno w tamtejszym muzeum kolejnictwa zaglądali do środka wielu pojazdów na torach i w parowozowni, a dzieci mogły objechać teren wystawienniczy, siedząc okrakiem na miniaturowych wagonikach. Może kolejne dary i niesłabnące zainteresowanie historią kolei będzie impulsem dla miłośników tradycji - zwolenników konkretnych działań, a nie tylko gawęd?
Przykazania narodowe
Po zmianie ustroju, wśród monet okolicznościowych takich jak Solidarność, w 1991 roku Narodowy Bank Polski upamiętnił też 200 rocznicę Konstytucji 3 Maja. Na fot. widok tej monety, na tle unikalnej publikacji- 1916 rok, Łomża, tytuł: „W rocznicę Konstytucji 3 Maja”. Porównajmy znaki czasu: monogram królewski a nad nim jakby poderwany do lotu orzeł w koronie, z symbolami władzy, jabłkiem i berłem. Na awersie dla podkreślenia ciągłości królewskiego rodu, orzeł znowu w koronie. Jesteśmy z tego dumni: na kuli ziemskiej dwa wielkie narody wskazały źródła wolności: amerykański - pierwszą konstytucją na świecie, a potem naród polski - pierwszą konstytucją w Europie! To źródło siły do zbiorowego przetrwania kolejnych zagrożeń: przykładem wspomniany niskonakładowy druk z Łomży. Wzruszające, jaką strawą duchową karmiło się małe miasto w czasie I wojny światowej: oto dochód z druku -„całkowity na rzecz Miejskiej Biblioteki 3 Maja”, wydawca: Towarzystwo Szerzenia Oświaty Drukowanym Słowem, skład główny ul. Dworna 24, udziela bezinteresownie porad przy tworzeniu bibliotek i w zakresie samokształcenia”. Autor z Łomży „C.Z.” pisze w chwili „gdy krwawe pługi zorały ziemię naszą”...a dla żołnierza powracającego z okopów rocznice „stają się sztandarami pracy i czynu”. Streszcza pamiętny dzień 3 Maja 1791 roku, kiedy czytano Ustawę Zasadniczą czyli Konstytucję -„przy natłoku różnych ludzi w Izbie, na schodach, w podwórzach i na Placu Zamkowym”. „Kilka godzin trwał spór” -ale wieczorem „zaprzysięgli ją Król, senatorowie, posłowie oprócz 13 opornych”. Oto „akt twórczy zbiorowej woli narodu, czyn praojców, przekazany w spuściźnie testament przykazań narodowych”. Przede wszystkim zniesienie konfederacji i liberum veto, głównych powodów „bezrządu i anarchii.. pierwszego lepszego magnata”. Cały naród rządzi krajem, tworzy nowe prawa lub ograniczenia. Sejm poprzez młodych przedstawicieli „zaszczepi zasady równości braterstwa”, aby w jedności „oprzeć się przemocy sił zewnętrznych”. Konstytucja nadaje też „rozległe prawa mieszczanom i polepsza dolę chłopa”. Na ówczesne stosunki Polska zyskiwała „reformę wielką i zdumiewającą” - choć bez poparcia „ogółu szlacheckiego”, co zwłaszcza późniejsza Targowica odwróciła za argument przeciw Konstytucji. „Ustawa Rządowa pozostawiała szlachcie dawne prawa ale mieszczaństwu nadała rozległe przywileje”- np. należne miejsce w organizacjach społecznych i politycznych (zwłaszcza udział w Sejmie) oraz możliwość wchodzenia w stan szlachecki. „Zapanował w sferach reformatorskich niebywały zapał i tkliwość uczuć... szlachta tłumnie zapisywała się do ksiąg mieszczańskich, wydawano obiady na cześć mieszczan”. Stan rycerski „okazywał szczerą uprzejmość” otrzymując w zamian „poszanowanie i wdzięczność czułą”. „Na Sejmie w imieniu mieszczan” zapewniono postawę rzetelnych obywateli -„krocie rąk naszych i piersi stanie na obronę wolności… u każdego gotowe serce i oręż w domu”. „Nie były to czcze słowa. Setki ludu warszawskiego”…zapisało chlubna kartę… budując szańce Pragi i w czynach Kilińskiego. O chłopów dopominał się Kołłątaj: -„nie może być ten kraj wolny, gdzie człowiek jest niewolnikiem”. Choć Konstytucja nie zapewniła „zmiany radykalnej” udało się usankcjonować „pewną kontrolę” i „wzięto w opiekę lud wiejski”, bo trudno o wyłom w mentalności, gdy „w całej Europie działo się nie lepiej, a w Rosji nie było nawet najmniejszych prób ulżenia doli poddanego”. Dopiero „reformy tej dopełnił Kościuszko” z kosynierzami na polach Racławic. Tak zmieniała się Polska dzięki „pionierom rozumnego patriotyzmu”. Ostatnim nakazem -„pełnym goryczy przeczuciem losów europejskich i upadku Rzeczpospolitej - jest głos Hugo Kołątaja „jednego z twórców Konstytucji 3 Maja”. To jak rozkaz dla niepodległej Polski, ”upomnienie dla wieku przyszłego”: „Nie dajcie się strawić”.
Legenda
Zagadka nadal nie wyjaśniona. Przed laty żona założyciela Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, Pani Jadwiga Chętnikowa zleciła Pracowni Fotograficznej wykonanie kopii z ilustracji zamówionej przez Adama Chętnika do mało znanej legendy. Artystycznie wykonany rysunek tuszem z roku ok.1941, był autorstwa Bohdana Nowakowskiego z Warszawy - wyżej w załączeniu próbka jego ręki: popiersie Kurpia w kapeluszu. Pani Chętnik zabrała negatyw fotograficzny rysunku, aby wysłać do druku w jednej z gazet ogólnopolskich. Rzeczywiście pochwaliła się potem wycinkiem prasowym, bodajże ze Słowa Powszechnego z 1973 roku. W nawale spraw bieżących nie uznała za konieczne fotografowanie ponownie rysunku, do zbiorów muzealnych - w końcu pod ręką był oryginał. Niestety -ten zaginął, być może został zniszczony wraz z księgozbiorem domowym Chętników, podczas włamania. Potem przypadkiem udało się sfotografować w jednym z kościołów na Mazowszu Kurpiowskim podobny obrazek (załączony wyżej) już w dużej formie malarskiej, jak nas poinformowano: autorstwa Tadeusza Bołoza, artysty plastyka z Białegostoku, a więc legenda została solidnie utrwalona. Dziwne, nie można znaleźć nikogo kto znałby z opowieści domowych treść tajemniczej legendy, szukanie w źródłach pisanych też nie daje rezultatu. Jakim symbolem stała się postać odważnego Kurpia, pomagającego nieść krzyż Chrystusowi, nie zważającego na groźną straż na Drodze Krzyżowej? Zawarta w obrazie „gadka kurpiowska” ku pokrzepieniu serc mazowieckich - jakie przesłanie niesie?
Była sobie ciuchcia
„Nowa świecka tradycja” -nieodwracalnie coś stracić: np. ciuchcię łomżyńską, kino Mirage, zaczarowaną dorożkę, kapliczkę św. Mikołaja, wieżę ciśnień jako punkt widokowy, halę targową z bezpośrednim handlem od rolnika itd. a jeśli coś zyskać -to las zamiast grodziska i niespławną rzekę. Skąd tyle bezradności się bierze? Przecież na 10-u Polaków 8-u chce wyjechać czyli ktoś w naszym społeczeństwie jest zaradny. Za dużo gadania o potrzebie ochrony a brak reakcji w porę -więc pozostaje ratować co się da. „W ostatniej chwili” jak rozpadający się Domek Pastora w Łomży. Dopiero gdy miasto upodobniło się do sennej wsi, ktoś pomyślał, że to fatalnie wygląda w roku wyborczym. Ogłoszono więc, że z troską należy się pochylić nad umarłą Starówką: tłum miłośników tylko czekał na hasło! W wyścigu pobożnych życzeń Starówka rozciągnęła się chyba od Piątnicy do Śniadowa. Czy skończy się „cegiełkami” na tablicę pamiątkową np. „Jam Starówka „Złoty Róg”- ożyję jak zaciągnięcie nowy dług”? Czy następcy podejmą nadmiar pomysłów do reanimacji - od kina niemego „Miraż” po dorożkę choćby jedną prawdziwą? Kto się odważy przywrócić Starówce średniowieczny kształt czyli przenieść Halę Targową na sąsiedni Rynek ? Pierwsza na liście upiorów czeka zapomniana kolebka miasta: „leśne grodzisko” do wykarczowania. Jako turystyczną „jedynkę” zaplanujmy jednocześnie „rekonstrukcję grodziska i grodu”: w Starej Łomży i przy bulwarach. Lub "grodzisko"w Nowogrodzie (był taki pomysł). Już tylko uśmiech nas uratuje. Może czekamy aż urodzi się przyszły milioner- patriota, który to "wszystko" za nas zrobi? Tymczasem inne miasta próbują powiązać zerwaną nić tradycji wąskotorowej. Kolno wystarało się o lokomotywę, którą umieszczono w mieście jako pomnik. Z kolei Ostrołęka zbiera materiały o czasach ciuchci łomżyńsko-kurpiowskiej na wystawę wspominkową, do której Muzeum Północno-Mazowieckie dołoży swoje pamiątki. Mieszkańcy Łomży mają jeszcze czas na przejrzenie domowego archiwum, może odnajdą się bilety kolejowe, dokumenty, drobne pamiątki? Czy odezwie się kolejarz (z prezentowanej wyżej fotografii) -jeśli nie przechował munduru, to przynajmniej czapkę z orzełkiem? Zapraszamy do Muzeum: za użyczenie do badań naukowych, bezpłatnie zeskanujemy fotografie, pomożemy przy zbiorach prywatnych. Ocalmy chociaż pamięć o słynnej łomżyńskiej ciuchci - ku nauce i przestrodze.
Wśród bałwanów
Symbolika wody ma wiele znaczeń, ukrytych w dziełach literackich, malarskich - także w sztuce rzemieślniczej. Co artysta chciał przekazać poprzez symbol łódki z odważną postacią panny, spokojnie sterującej mimo sztormu? Zagadkową lampę naftową z taką ornamentyką - można odnaleźć wśród równie intrygujących ponad 100 lamp naftowych, w Muzeum Północno-Mazowieckim na nowej stałej ekspozycji. Dodajmy: trzeciej z kolei, obok stałych wystaw archeologii i historii Łomży. Tak bogaty zbiór może być impulsem do poszukiwania inspiracji artystycznych. Zachętą do wzbogacenia współczesnych wnętrz. Refleksją czy nie zgubiliśmy czegoś, co mocniej jednoczyło domowników przy stole, budowało życia rodzinne, pogłębiało więzi. Tajemniczy punktowy krąg ciepła domowego dawnych lamp - kontra nadmiar oślepiającego światła dziś. Może czas przywracać właściwe proporcje gdzie tylko możliwe, aby nie utracić piękna intymności. Choćby dla zdrowia psychicznego, bo wszechobecny potok zbędnych szczegółów - lepiej widoczny na przykładzie sieczki informacyjnej w mediach - spłyca ludzką wrażliwość. Nie każdy potrafi obronić się przed zaburzeniem równowagi wewnętrznej. Lekarstwem na wyciszenie zgiełku, choćby propagandowego, są wizyty w Muzeum gdzie powracamy do artystycznej refleksji w kręgu imponujących lamp, wciąż traktowanych z sentymentem. Możemy na nowo odkryć powracające fale modny na secesję. Spróbujmy sami w Muzeum rozwikłać zagadkę prezentowanej na fotografii rodzinnej lampy wiszącej - wykonanej z myślą o salonie i jadalni. Szeroka na 50 cm, wysokości 190 cm, posiada datę „1891” na burcie łodzi. Czy artystyczna wizja łodzi jest tylko symbolem drogi życiowej? Wśród spienionych bałwanów groźnych fal i wiatru szarpiącego żaglem - znak nieustraszonej podróży po oceanie życia. Ilu z nas umie bez lęku przeprowadzić swoją łódź do bezpiecznego portu?
Brama
Zdjęć z doc. dr Adamem Chętnikiem nie ma zbyt dużo, tym bardziej warto pokazać ten interesujący portret. Dobrze oddaje charakter twórcy, stale zatroskanego o dzieło swojego życia. Fotografia jest ważna z powodu wyboru miejsca do uwiecznienia. Ile osób zwiedzających Skansen - drugi najstarszy w Polsce po Wdzydzach kaszubskich - zna niezwykłą historię tej bramy? (Fot. niebieska- z l. 40). Cudem ocalała, jako jedyna pozostałość przedwojennej zabudowy Skansenu w Nowogrodzie. Pierwotnie była głównym wejściem na teren skansenowski, co widać na zdjęciu w „Ziemi” z 1930 r. Oryginał z bali sosnowych, z przełomu XVIII-XIX wieku odkrył Chętnik przed leśniczówką we wsi Dudy Puszczańskie, a w Nowogrodzie bramę zrekonstruował wiernie wg wzoru miejscowy cieśla Lutrzykowski. W ten sposób ocalony został i utrwalony dla kolejnych pokoleń przykład odrębności kulturowej Kurpiów, samodzielności artystycznej i umiejętności ciesielskiej. Niezwykły znak gościnności, otwarcia na innych i zabezpieczenia. Któż mocniej od twórcy Skansenu mógł przeżyć ból dotknięcia szacownej bramy na pogorzelisku powojennym? Widział pustkę tam, gdzie 30 lat życia poświęcił wytężonej pracy: w miejscu gromadzenia za własne pieniądze zabytków, budowy pawilonów wystawienniczych, konserwacji. Bardziej przejmującego śladu pamięci o Chętniku nie znajdziemy w Nowogrodzie. Kiedy rodacy rzucali mu kłody pod nogi, gdy w chaosie I Wojny lub nawały bolszewickiej rozkradano jego zbiory, a od bomb niemieckich II Wojny spłonął jego Skansen - on się prostował jak trzcina na wietrze i podejmował przerwaną pracę. Brama przetrwała. Ciągłość została zachowana, chociaż on odszedł. Należy zadać zawstydzające pytanie: wolimy cudze chwalić, o Chętniku zapominamy, dlaczego nikt nie proponuje pomnika - przecież najlepszym miejscem jest Łomża. Może ofiarował za małą część życia, choćby poprzez Muzeum Północno-Mazowieckie? Czy tworząc kolekcję bursztynu w Muzeum Ziemi - za mało przyciągnął serdecznymi więzami Łomżę do Warszawy? Postać Chętnika w symbolicznej bramie - przecież to gotowy projekt - jeśli wielkości naturalnej, tym chętniej będzie na turystycznych wspólnych fotografiach. Promocja Łomży na cały świat, zachęta do odwiedzin Nowogrodu i okazja by postawić tamę do nazywania Mazowsza Kurpiowskiego i Łomżyńskiego: Podlasiem. Co pisał Chętnik? -„Muzea to swoiste przybytki wiedzy…a opiekę nad nimi roztaczać winna wszystka inteligencja”…
Olbrzymy
Pamiątki świetności i zagłady pradawnych borów nad Narwią, o których żona założyciela Skansenu, Jadwiga pisała: -„odrzynki olbrzymich drzew bartnych...o średnicy do półtora metra...z byłej Puszczy Nowogrodzkiej.” 700-letni dąb ściągnął Adam Chętnik znad Pisy. Wg legend w obszernym wnętrzu dębu chowano broń, chronili się w nim powstańcy styczniowi 1863 roku. Z kolei 500-letnia barć sosnowa miała być ścięta w 1917 - Chętnik przywiózł ją z Krasnego Borku odnotowując jako: „ostatni zabytek dawnej puszczy- którego zakupienie, zwiezienie i ustawienie...kosztowało tyle, że od biedy chałupę za to można by postawić”. Wyczuł ostatni moment, także powinność patriotyczną - jak doceniano wysiłek życia Chętnika, jego olbrzymi wkład w utrwalenie pamięci ponadregionalnej? Monumentalną pracę, gromadzenie materiału naukowego, zaczął dość dawno: już w roku 1906 bezwiednie notował zwyczaje, obrzędy weselne - od 1909 r. zaczął zbierać okazy przyrody i etnografii. Choć do 1914 r. zgromadził 900 cennych eksponatów, nie zaprzestał pracy w czasie I Wojny Światowej, zwłaszcza że widział: „jak Niemcy pamiętają o naszych zabytkach - wywożąc je do swoich muzeów”. Wsparcie lokalne? Opisał je w roku 1934: -„władze miejskie Nowogrodu odmówiły kawałka nieużytku pod budowę Muzeum, nie rozumiały zupełnie”, nie widziały w tym interesu dla rozwoju miasteczka, a gdy Muzeum „zaczęło się rozwijać, władze miejskie uważając widocznie że to placówka co najmniej handlowa, obłożyły ją przeróżnymi podatkami i ciężarami, które nakazał zrzucić dopiero p. wojewoda Kirst, będący w Muzeum w r.1928”. Na początku II Wojny Światowej Niemcy zbombardowali Skansen dopisując wstydliwą kartę do swojej historii. Z całego muzeum ocalały tylko resztki: brama z Dud Puszczańskich i te olbrzymy bartne na skarpie Narwi. Świadkowie systematycznego niszczenia przez obcych unikalnej Natury w rzekomo dzikiej Polsce, grabieżczej polityki europejskich zaborców, potem okupantów, łatwości zapominania o gigantycznych skarbach zagrabionych Polakom - które niby cywilizowani sąsiedzi wykorzystali do budowy swoich potęg. Także „pokojowe” restrykcje wobec społeczeństw wyniszczonych wojnami oraz okrucieństwo uznania, że nadmierna dominacja jest czymś naturalnym wobec zubożałych narodów. Nigdy dość przypominania. Przed nami przezwyciężanie złych nawyków i zwiększenie ochrony ocalałych skarbów narodowych. Chwilę refleksji ułatwią odwiedziny Nowogrodu i kurpiowskich olbrzymów.
Prawie skarbonka
W samym środku wsi Dobrzyjałowo przed 20-tu laty, przy zakładaniu kabla telefonicznego, grupa bezrobotnych przyjęta do prac interwencyjnych natrafiła na przeszkodę - duży głaz. Aby nie zmieniać trasy zdecydowano się na podkop i tu sensacja: wraz z usuwanym piaskiem wydobyto dzbanuszek. Uderzony o bruk rozbił się na wiele fragmentów. Z wnętrza posypały się monety. Naoczni świadkowie twierdzą, że było ich ok. 70. Potem było jeszcze gorzej: każdy na pamiątkę wziął sobie jedną lub kilkanaście monet, zaczęto nimi handlować. Stracono piękny kształt dzbanuszka z szyjką i uchem oraz możliwość sprawdzenia krańcowych dat znaleziska - przytomni, inteligentni znalazcy uznali że ich drobna chciwość jest ważniejsza od dobra wspólnego. Na nic apele o zabezpieczenie w takim przypadku miejsca odkrycia i zawiadomienie Muzeum, Służby Konserwatorskiej, Policji lub Wójta. Do działań przystąpił Konserwator Zabytków i Policja - odzyskano tylko 12 monet i skorupy, z których w Muzeum sklejono naczynko o wys. 58 mm (na zdjęciach). Ślady zielonkawej patyny świadczą, że monety wypełniały cały dzbanuszek. Jeśli wierzyć świadkom: wielkości jednakowej z herbem Orła lub Pogoni. Byłyby to więc szelągi Jana Kazimierza (1648-68). Dziś o znikomej wartości, cenne tylko dla historyka. Może sumienie ruszy znalazców i prześlą jakieś pozostałe monety do Muzeum w Łomży, gdzie już zbadano, że te 12 szelągów uratowanych dla potomności, pochodzi z mennic Ujazdów, Wilno, Kowno. Najmłodsze - z 1666 roku, wyznaczają na razie termin ukrycia skarbu, ale trzeba uwzględnić, że ten typ monet był w obiegu także w poł. XVIII wieku. Kim mógł być właściciel? Jeśli ukrył sto kilkanaście monet, bo tyle mógł pomieścić dzbanuszek użyty jako „skarbonka”, to siła nabywcza zbioru starczała dawniej na zakup kopy jaj lub pół korca żyta - nie był to więc majątek. Może jednak ubogi wieśniak wolał nie ryzykować powrotu z dużą dla niego sumą, więc ukrył naczynko w jamce wygrzebanej pod głazem - dlaczego nie podjął „depozytu”, możemy się domyślać. „Przekazał nam” ślad swoich emocji sprzed 300 lat. W całości znalezisko byłoby kapitalnym skarbem historycznym… Prawie skarbonka jak prawie uczciwi znalazcy.
Fotel
Konstanty Chojnowski z Jankowa Młodzianowa pod Nowogrodem - wybitny samouk kurpiowski - wykonał ten bogato zdobiony, unikalny fotel (100 x 57 cm) ok. 1946 roku. Ekspresyjne głowy wilków umieścił na poręczach, a głowami koni zakończył boczne listwy przy oparciu. Najciekawsza część, płaskorzeźba pokryta farbami olejnymi, przedstawia ułana z mundurze Księstwa Warszawskiego. To bezpieczny okres historyczny dla patrioty - artysty wiejskiego, który w ten sposób mógł zaakcentować: -„Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!”. Można sobie wyobrazić, jak się wzruszał tworząc ten obraz niezłomnej polskości - w czasach strachu pod narzuconą, sowiecką „dyktaturą proletariatu” i tuż po zakończonej grozie II Wojny Światowej, rozpętanej przez Niemców. Nie każdy wie, że wilki symbolizowały Prusaków, być może po to gość wypoczywający w fotelu mógł chwycić garścią złe pyski wilcze. Konstanty był światłym człowiekiem, w jego chałupie w oszklonej szafce stały rzędy albumów poświęconych sztuce polskiej i obcej. 50 lat temu Muzeum Chętnika pokazało w Łomży na autobiograficznej wystawie dorobek Konstantego Chojnowskiego - warto znowu przypomnieć prace tego domorosłego artysty, mocno osadzone w historii Puszczy Zielonej.
Granica
Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie - oddział Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, ma w zbiorach eksponat niezwykły. Na Placu Bartnym obok altany widokowej leży duży głaz, który łatwo ominąć i nie docenić - porosty ciągle zarastają wyrytą na kamieniu datę 1749 oraz krzyż, być może znak bartny. Wg przewodnika z 1969 r. Jadwigi Chętnikowej - ”to kamień graniczny między posiadłościami bartnymi a rolnymi” - przywieziony spod wsi Dębowa na Ziemi Łomżyńskiej. Przydaliby się cierpliwi badacze, chętni do wyszukania podobnych kamieni rozsianych wśród pól, łąk i lasów - cenna byłaby pomoc harcerzy lub samotnych wędrowców spisujących relacje mieszkańców i dokumentujących na fotografii wszelkie napotkane znaki kamienne. Kiedyś musiało być ich więcej. Zazwyczaj tylko w przybliżeniu możemy określić dziś linie dawnych granic. Wobec gwałtownych przemian krajobrazu, coraz mniej czasu na uratowanie tych kamiennych pamiątek. Nie wszystkie rozgraniczały przestrzeń: mogły być znakiem nagrobnym lub drogowym, astronomicznym lub kultowym. Niespodziewanie odnajdywane są podczas prac melioracyjnych. Każdy ma szansę zostać odkrywcą: jeśli zauważyłeś na jakimś głazie tajemnicze znaki, krzyż lub pojedyncze litery - zawiadom Muzeum, prześlij zdjęcie z opisem miejsca i dojazdu, spróbujemy razem rozwikłać zagadkę. Może uda się wytyczyć granicę między domysłami a prawdą.
Zważmy
Przykład dbałości o piękno - tam gdzie wystarczyłaby siermiężna praktyczność. Godny podziwu okaz ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego ma w podstawie skrzydlate chimery dźwigające prozaiczne szalki: w takich okolicznościach porcja banalnych mirabelek nabierała powagi równej egzotycznym rarytasom. Rodzice mieli chwilę spokoju, gdy niesforne dzieci milkły na widok języczka u wagi w formie koników morskich tańczących jak żywe, w górę i dół - niezależnie czy handlarz oszukiwał czy może dosypał hojnie towaru. Kolejne już miniaturowe chimery zdobią sygnaturę z datą: „1856 Fabryka Wag Stanisława księcia Lubomirskiego dawniej Juliusz Sperling, Warszawa, Leszno 90”. Poniżej napisu dziesięć wizerunków medali nagrodowych z kraju i zagranicy, daje wyobrażenie jak doceniano użyteczność połączoną z artystycznym wykonaniem. Zważmy: dopiero w roku 1850 francuski wynalazca Joseph Beranger skonstruował pierwszą wagę stołową - w oparciu o matematyczne założenia XVII-wiecznego pomysłodawcy Gilles de Roberval.
Deus vicit
Po huraganowej szarży polskiej husarii, która złamała potęgę Kara Mustafy pod oblężonym Wiedniem, Król Jan III Sobieski napisał do Papieża parafrazując słowa Cezara: Przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył. Oto godna podziwu lekcja skromności ! Przywoływanie podczas jubileuszowych rocznic wybitnych osobistości z historii Polski, to świetna okazja do wzmocnienia dumy narodowej, a szczególnie spełnienie obowiązku wychowawczego wobec młodzieży. Atrakcyjnym ułatwieniem jest kolekcjonerstwo dobrze pojęte, zmuszające do poszukiwań historycznych. W zbiorach łomżyńskich mamy arcydzieło medalierskie z 1933 r. - lubiane i poszukiwane przez kolekcjonerów 10 zł jubileuszowe o średn. 3,3 cm. Prezentowany w tle na fot. fragment wizerunku orła z rewersu, zachwyca bogactwem szczegółów. Dla porównania sprawności menniczej i ówczesnej symboliki - szóstaki wielkości 2,5 cm, z roku Odsieczy Wiedeńskiej, o różnych stopniach zachowania. Od góry: na awersie król w wieńcu laurowym i tunice rzymskiej, niżej na rewersach wyraźne herby Korony, Litwy oraz Sobieskiego i czytelna data 1683. Artystyczny portret z 1933 r. projektu Jana Wysockiego, przetrwa wieki (nakład 500 tys.) ale też w pamięci niesiemy potomnym rozmach świętowania 250 rocznicy: do Krakowa zjechał marszałek Piłsudski z całą generalicją, by oddać cześć Janowi III na Wawelu, zorganizowano Święto Kawalerii itd. Wychwalając jazdę polską, wzniesiono również toast za Turcję, pamiętając o jej honorowej postawie wobec Rzeczpospolitej i nieuznawania rozbiorów (słynne w parlamencie tureckim: „Poseł Lechistanu nie przybył”.) Za to nam potomni nie wybaczą zaniedbań medialnych i wychowawczych - za mało twórczego wykorzystania e-książki, filmu, internetu. Ustępujemy pola innym nacjom, za mało godnych naszej wielkości obrazów historycznych. Gdzie atrakcyjne przekazy dla obcokrajowców o nieprzemijalności dokonań wielkich Polaków? Czy wystarczająco Odsiecz Wiedeńską przypominaliśmy sami sobie AD 2013?
W imię Ojca
Terenowe prace badawcze muzealników to szczególna okazja do wzbogacenia archiwum fotograficznego. Tym razem - w ramach przygotowań do nowej wystawy. Gdy wracaliśmy po całodziennym objeździe Mazowsza Kurpiowskiego - w zapadającym zmierzchu reflektory wyłowiły niespodziewany i rzadki obraz: karawakę czyli krzyż choleryczny, pamiątkę dawnych masowych pomorów. Takie krzyże jednoczyły w modlitwie „W imię Ojca i Syna”… od morowego powietrza wybaw nas Panie.” Wzmacniały w chwilach kataklizmu, który potrafił wyludnić całe miasto, np. niedaleką Łomżę wielokrotnie w dziejach. Kto zadbał, aby pamiątka przetrwała? Odwiedzamy drewnianą chatę obok murowanej kapliczki - pogodny gospodarz, jak się okazuje 70-latek i ojciec 11 dzieci (słownie: jedenastki) - 40 lat temu karawakę odnowił ze swoim Ojcem. Liczna rodzina zwiększa szanse zachowania wciąż żywej tradycji. Dla niektórych gości, odnajdujących tajemniczy krzyż w gęstwinie - to „tylko” intrygująca atrakcja turystyczna, ale dla wielu nakaz pokory wobec ciągle realnych zagrożeń.
Zagadka z grodziska
Unikat - zaledwie jedna z 6 żelaznych mis znalezionych na Mazowszu. Odkryto ją w 1984 r. na grodzisku w Starej Łomży w trakcie wykopalisk mgr Ewy Twarowskiej pod kierunkiem prof. Jerzego Gąssowskiego - pierwsze tego typu znalezisko w regionie. Bardzo dobry stan zachowania, użyteczny do celów porównawczych - z pierwotną formą, linią krawędzi, czytelną głębokością i średnicą: 20 cm. Tajemnicze misy przez archeologów zwane „typu śląskiego”, znajdywano już w Polsce jako zestawy tzw. skarbów jednorodnych (włożone jedna w drugą), ale pojedyncze okazy tylko w kilku przypadkach. Tropem zagadkowych mis jeździ po muzeach dr Paweł Rzeźnik (Instytut Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego), próbując określić ich funkcję (rytualną? kuchenną?), dodatkowe przeznaczenie (płacidło?-hipoteza coraz słabiej broniona) oraz kontekst znalezionych razem zabytków. Odwiedził także Muzeum łomżyńskie, gdzie dokonał specjalistycznych oględzin i pomiarów misy znad Narwi. Naukowe ustalenia zawarte w publikacji niskonakładowej, warto udostępnić miłośnikom Łomży. Otóż wg dr Rzeźnika to przedmiot elitarny, używany tylko w środowiskach militarnych społeczeństwa wczesnośredniowiecznego. Do państwa Piastów misy docierały z Wielkich Moraw. Między VIII a XI w. były w miarę powszechnie używane ale od święta: raczej podczas uroczystych uczt, może w celach obrzędowych. Misy znajdywane są - co charakterystyczne - jedynie w obrębie dawnych zespołów grodowych: niegdyś miejscach zróżnicowanych społecznie z ambicjami politycznymi. Użycie żelaza do wyrobu mis, miało specjalne znaczenie dla ludzi władzy - otaczających się żelazem, czyli symbolem siły i męskości. Zależnie od środowiska i regionu misy się nieco różnią: okaz ze Starej Łomży należy wiązać raczej z Rusią Wikingów. Datowanie wstępne: X-XI wiek. (W załączeniu fotografia lotnicza grodziska w Starej Łomży, którą wykonała Pani Stanisława Chyl - dziękujemy za użyczenie.) Zagadkowa misa została umieszczona na stałej ekspozycji archeologicznej w Muzeum Północno-Mazowieckim w Łomży.
Trucizna
W Muzeum Północno-Mazowieckim w Łomży rośnie ilość materiałów historycznych o latach powojennych: korzystał z tych zbiorów IPN, a także słynny Ośrodek „Karta”. Muzeum czeka na dalsze fotografie, dokumenty i wspomnienia mieszkańców Ziemi Łomżyńskiej. Wciąż za mało opracowań ujawniających prawdę o tamtych strasznych czasach. Odtruwających pamięć - zwłaszcza starszego pokolenia, zbyt długo karmionego propagandą. Doczekaliśmy, że rok 2013 ogłoszono oficjalnie - pod patronatem Sejmu RP, Ministerstwa Kultury, MON - Rokiem Żołnierzy Wyklętych, właściwie: Niezłomnych. Niewyobrażalna była skala zatruwania umysłów. Czy nakłonieni do udziału w polowaniach na ludzi, mieli moment refleksji czym dla przyszłości Państwa będzie likwidacja tak wielu wykształconych i patriotycznych Polaków? Ilu oprawców zdawało sobie sprawę, że osaczeni i spychani do lasów będą zmuszeni siłą zdobywać żywność i lekarstwa? Kiedyś pytano, dlaczego Niezłomnym nie dano szansy honorowego odejścia za granicę? W 2002 r. w pisemnym apelu do łomżan – o upamiętnienie choćby skromną tablicą, pamięci pomordowanych żołnierzy podziemia polskiego, harcerz Adam Sobolewski (autor książki -Jeden z wyklętych, mjr Jan Tabortowski ”Bruzda”), wyjaśniał dlaczego tak długo trzeba czekać na upamiętnienie miejsca kaźni Niezłomnych, przy ul. Nowogrodzkiej: -„do połowy 1991 r. samo mówienie o zbrodniach stalinowskich było traktowane jako przestępstwo polegające na „rozpowszechnianiu fałszywych informacji mogących wyrządzić szkodę interesom PRL”. Oto muzealne świadectwa: na tle odznaczeń PRL za „utrwalanie władzy ludowej” - unikalne zdjęcie patrolu milicyjnego z Komendy MO w Łomży, 1949 r. Autor apelu pisał: „Nie spotkałem historycznego opracowania o zbrodniach i przestępstwach popełnianych przez funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej w Łomży w latach 1944-1956. Wiedza nie tylko na ten temat jest w dalszym ciągu bardzo skromna”. Przypominał, że w oficjalnych książkach zawsze żołnierzy polskich określano „bandytami, reakcjonistami, degeneratami, zaplutymi karłami reakcji” a funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa i partyjnej propagandy - przywódców tego podziemia pogardliwie określali „hersztami band terrorystycznych i rabunkowych”.
Głos
Jeśli nie zadbamy o pamięć historyczną - ktoś inny opisze nasze dzieje po swojemu - jak udowadniają książki albo filmy celowo fałszujące np. czasy II wojny światowej. Z udawaną życzliwością sąsiedzi najpierw prezentują milionom odbiorców na świecie przekręconą historię Polaków, a dopiero potem oferują chęć poznania prawdy: dokumentów lub dowodów strony polskiej niby dla poprawienia przekręconych faktów - ale pierwszy sygnał już zbombardował słabszych psychicznie, odsłaniając przy okazji prawdziwe intencje sprawców. To jak wojna w czasach pokoju i wykorzystywanie „nieświadomych oburzonych” do wysługiwania się obcym interesom. Im bardziej zaniedbana edukacja historyczna, tym częściej funkcjonują medialne „polskie obozy” czy „wypędzenia z terenu Polski”. Za granicami wychowano nowe pokolenie, które nie wie m.in. o istnieniu Polskiego Państwa Podziemnego. Tymczasem u nas, we wschodniej Polsce dokonano niedawno niebywałych odkryć skrytek z dokumentami Armii Krajowej, niestety mocno zniszczonych, jak podawała prasa. Tym cenniejsze są konspiracyjne druki, które ostatnio wzbogaciły zbiory Muzeum w Łomży. Mogą służyć także do porównań - bo są w dobrym stanie. To przykłady trwania rozbudowanych tajnych struktur podległych Rządowi RP na uchodźstwie, które uruchomiono wkrótce po napadzie Niemców na Polskę - już we wrześniu 1939. Z pożółkłych kartek wielkości zeszytu szkolnego przemawiają znowu do nas Żołnierze Niezłomni. Obok wieści z frontu i regionu pisano przestrogi. Podajemy jedną (pisownia oryginalna) z 1943 roku: „Ukryty wróg. Wroga tego możesz spotkać na każdym kroku i w każdym miejscu. Słucha czujnie, co mówisz o sobie i o innych. Zbiera skrzętnie wszelkie wiadomości, których w żaden inny sposób niemcy nie mogą zdobyć. Imię tego wroga - szpicel. Nie łudź się nadzieją, że w twoim otoczeniu jego nie ma (..) I wynosi wiadomości (..) od ciebie, może od twoich znajomych lub sąsiadów, którym zbyt wiele naopowiadałeś. A później liczne aresztowania, bo wróg się nie śpieszy i pragnie wykryć całą akcję (..) Chroń swoją pracę pancerzem tajemnicy, ona zapewni ci spokojną pracę i przetrwanie niewoli. Niech cię nie unosi duma, że ty coś robisz i że wszyscy powinni wiedzieć jakiś ty ważny. Bądź tajemniczy i skromny, później będziesz rozgłaszał swe czyny. Unikaj przytem wódki. Pod (jej) wpływem mówisz więcej. Nie ufaj obcym (..) Niech ma wygląd najlepszego Polaka - nie ufaj mu i bądź ostrożny (..) szpicel, donosiciel informator niemców - to tym niebezpieczniejszy wróg, że ukryty. Bądź od niego sprytniejszy, a przestanie być groźny”.
Z kulą
Mieszkańcy Puszczy Kurpiowskiej znają ten zwyczaj. Tajemniczy rysunek z lat 40. XX w., zamówiony przez Adama Chętnika u znakomitego rysownika Bohdana Nowakowskiego z Warszawy, ilustruje dawny sposób komunikowania się nad Narwią. W książce „Życie puszczańskie Kurpiów” Chętnik opisuje jak to w początkach XX wieku: „w gminie Wach używano starej pałki (palicy) do zwoływania zebrań gromadzkich, do czego w innych wsiach używano tzw. „kuli”. Na odręcznym rysunku Chętnik uwiecznił dwie „kule”- o wyjątkowym kształcie powstałym w sposób naturalny. To znak sołtysa, dawniej naczelnika, wodza - swoista legitymacja władzy, a dla osoby co przyjęła znak, nakaz pod groźbą kary natychmiastowego przekazania wiadomości np. o wiecu czy potrzebnej pomocy, do następnej chaty itd. To działało, bo: -„nawet w skłóconej rodzinie nie rozmawiającej latami, w razie czyjegoś nieszczęścia czy krzywdy następują szlachetne odruchy, znajdzie się współczucie i pomoc. Jakieś niewidzialne więzy popychają nas wtedy ku sobie, każą zapominać o urazach i bronić swoich. Te więzy - to wspólna w żyłach krew, to wspólna ziemia - matka rodna, wspólny język i kultura, a niekiedy i wspólna wiara”. (A. Chętnik “Mazurskim Szlakiem“). Dziś jeszcze na Kaszubach Skansen we Wdzydzach Kiszewskich przechowuje podobny znak zwany „kluką”. Kazimierz Moszyński w „Kulturze ludowej Słowian”: dodaje inne nazwy -„krakula, krakulica, kozioł - ten przedmiot przetrwał w Polsce głównie na północy, na Pomorzu dziś jeszcze nie wyszedł z użycia. Kulę łączy „pod względem przeznaczenia czy charakteru” pojęcie staropolskich i staroczeskich wici - a u niektórych ludów Eurazji podobną funkcję pełniła strzała. Znały kulę także Łużyce i Szwajcaria, kraje niemieckie i skandynawskie oraz Litwini, Łotysze, część Białorusinów i Wielkorusów. „Zwyczaj to niezmiernie dawny, sięgający pierwocin ludzkiej kultury”. Czy dziś odżyje piękna tradycja: może w formie zabawy sprawnościowej na festynach? Byłaby świetna okazja do spisania - co przetrwało? Pod jaką nazwą, o jakim zasięgu ?
Skałkowy
W zbiorach przedwojennego Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie istniała pokaźna kolekcja broni palnej, m.in. pistolet skałkowy z Morgownik, który przetrwał jedynie na rysunku Adama Chętnika. Co łączy rysunek z fotografią? Niżej na fotografii krzemień - najnowszy nabytek Muzeum w Łomży - taki kawałek, specjalnie obrobiony, był umieszczany w górnej części zamka i przykręcany śrubą w szczękach kurka. Strzelec naciskał spust broni - proch zapalał się od iskry powstałej przez uderzenie krzemienia (tzw. skałki) o krzesiwo (płytkę metalową). Zamek skałkowy wynaleziono ok.1570 roku, rozpowszechnił się w drugiej połowie XVII wieku, a stosowany był do połowy XIX. Wg Chętnika: na Kurpiach „po r.1816 skasowano oddziały Bractw Strzeleckich” a „rusznikarstwo miejscowe, przeważnie w kuźniach u zdolnych kowali (..) zakończyło się ostatecznie po r. 1863. W dawnych latach nie tylko naprawiano tu broń gotową ale też robiono prostsze rusznice i pistolety skałkowe („krzemieniówki”), niektóre z nich miały „bogato zdobione obsady strzelb, na „karpy” pistoletów nabijane ćwieczki z mosiądzu, zdobienia inkrustowane srebrem”. Warto dodać co pisał w r. 1881 o gospodarzach Puszczy Kurpiowskiej W. Czajewski: -„Lud ten wywalczył tu sobie z dawna prawa obywatelstwa i kiedy innemu wieśniakowi wzbronione było pod karą śmierci polować w kniejach i borach królewskich - Kurp był panem tych borów”.. Dziś już tylko rolnicy mogą niespodziewanie wyorać zardzewiałe zamki skałkowe z dawnej broni czarnoprochowej, ale odnalezienie w polu krzemienia (takiego jak na fotografii) - graniczy z cudem, jest przysłowiowym trafieniem na „igłę w stogu siana”. Udało się to jednak archeologom podczas kolejnej akcji rutynowych badań tzw. powierzchniowych pod Nowogrodem. Oprócz szczęścia: przydała się fachowa wiedza archeologiczno-historyczna, bo taki niepozorny kawałek krzemienia zwykłemu zjadaczowi chleba - „nic by nie powiedział”.
Chleb
Nasz powszedni. Nieuchwytna tajemniczość - niezrozumiała dla ludzi ubogich duchowo, intrygująca z racji zewnętrznego piękna. Zadziwia żywotność wzorów niesionych przez pokolenia - wobec śmiesznych prób laicyzacji, oddzielania twórczości ludowej od podłoża religijnego. Sztuczne zabiegi pozbawiania serca i uduchowienia niezbędnego w twórczości, bywają powodem wstydu u sprawców, zwykle - pod koniec życia albo w momencie utraty zdrowia - dopiero wtedy powraca pokora i zachwyt nad różnorodnością form plastycznych w sztuce ludowej. Choćby nad tzw. kukiełką: mini wypiek tworzony z myślą o dzieciach, to swoista zabawka z pozostałości ciasta przy wyrabianiu bochenków, namiastka lalki z wgłębieniami imitującymi oczy, nos i usta. W rodzinach - gdzie szanuje się innych, pamięta o trudzie wytwarzania chleba - przed dzieleniem go czyniono znak krzyża przypominający łączność z cierpieniem. Jak pisał Gloger: „Siadając do posiłku, zawsze Polacy zdejmują nakrycie z głowy, a gdy kęs chleba upadnie na ziemię, podnoszą go i całują jakby dla przeproszenia za zniewagę.” Ten zwyczaj całowania podnoszonego chleba odnotowano już w roku 1674 - w broszurze pt. ”Dworstwo obyczajów”. Dodaje Gloger: ”Na stole ziemianina polskiego (dla gości) zawsze leżał bochen chleba, białym lnianym obrusem przysłonięty. Tak bywało niegdyś we wszystkich dworach szlachty i dziś jeszcze widzieć to można u zagrodowej szlachty i włościan na nadnarwiańskim Mazowszu i Podlasiu” (Encyklopedia staropolska). AD.2013 powstaje społeczeństwo alternatywne: młodzież wyjeżdża z zamierającej Łomży, ale pisze do Rodziców, że w innych miastach Polski gdzie znajduje pracę „zaczęła samodzielnie wypiekać w domu chleb, który przez wiele dni utrzymuje świeżość - inaczej niż tandeta chemiczna z hipermarketów”. Nowe rodziny budują swoje życie bez telewizorów, bez propagandy nienawiści - nie chcą jadu cieknącego z ekranów. Innym na emigracji pozostają łzy i aktualność słów Norwida (rok 1854): - „Do Kraju tego, gdzie kruszynę chleba/ Podnoszą z ziemi przez uszanowanie/ Dla darów Nieba…/ tęskno mi Panie…” Patriotyzm to także kontynuowanie tradycji - pamięć o zdrowych wypiekach, jak na Mazowszu Kurpiowskim. Oto ze zbiorów muzealnych: kołacz z widocznym znakiem krzyża - wypieczony w domu Anny Ropiak w Myszyńcu oraz bochenek chleba i tzw. kukiełka Eleonory Ciok - wykonane we wsi Brzozówka. Zawsze cieszące oko przykłady pieczywa tradycyjnego - te okazy nagrodzono i pokazano na wystawie obok najpiękniejszych palm wielkanocnych we wsi Łyse w 1971 roku. Przy okazji: domowa łopata do pieca chlebowego - fotografia z muzealnych prac terenowych w 1968 roku - u sołtysa z Wykrotu, Czesława Lemańskiego. Pracownicy Muzeum w Łomży, którzy organizowali od 1969 roku pierwsze konkursy w Niedzielę Palmową wg pomysłu Adama Chętnika, nie przypuszczali, że projekt przyniesie ogólnopolską sławę niewielkiej, kurpiowskiej wsi Łyse. Dla muzealników najważniejsze było podtrzymanie tradycji oraz dokumentowanie bogatej kultury tego regionu, stąd co roku nagradzano obok palm - kolejne dziedziny sztuki ludowej jak plastyka obrzędowa, wycinanki, pisanki, tkaniny, kowalstwo, rzeźbiarstwo i pieczywo - oparte na wzorach staropolskich.
Tradycja
Jeśli kolejną Wielkanoc przykryje śnieg, zatęsknimy za Śmigusem Dyngusem z prezentowanej fotografii (1973 r.) W archiwum muzealnym znajdziemy wspomnienia, jak to robiono nad Narwią. Ten zwyczaj niósł dreszczyk tajemnicy co najmniej prasłowiańskich źródeł i łączył różne warstwy społeczeństwa, choć dawniej amant raczej kończył na pokropieniu perfumą po ręku lub gorsie, aby nie sprawić przykrości. Jeśli panny nie oblano to źle wróżyło, gdyż oznaczało brak zainteresowania u kawalerów i perspektywę staropanieństwa. Kiedyś dziewczęta mogły rewanżować się następnego dnia, bo wtorek był kolejnym dniem świątecznym. Choć Brukner wspominał -„parę bliźniaczą obyczajów wielkanocnych”, to nie wiadomo dokładnie kiedy do śmigusa dołączono odrębny zwyczaj dyngusa, czyli powtórnego oblania za brak wykupu pisanką lub innym podarkiem. Nierzadko przekraczano granice tradycji i dobrej zabawy. W końcu doszliśmy do rzucania z 7 piętra reklamówki z wodą: za ten nowoczesny, chuligański wybryk grozi spory mandat albo poważniejsza kara w razie uszkodzenia zdrowia. Szok termiczny pozostał u rozsądnych ludzi wystarczającym przeżyciem. Niestety zbyt mocno nadużywanym, stąd swoistym znakiem i okazją do otrzeźwienia stało się tegoroczne załamanie pogody i raczej obrzucanie się śniegiem. Ciekawe, że A.D. 2013 "lany poniedziałek" wypadł w Prima Aprilis, więc komu zabrakło zabawy, ten doceni psikus Natury. Większość z nas pragnie dobrych wspomnień. Gdy przyjdzie czas kolejnych pokoleń - odkryją bogactwo obyczaju staropolskiego jak swój osobisty skarb. Poszukają źródeł i przydadzą się wtedy muzea w roli strażników zgodności z tradycją.
Ab ovo
Znaki słońca? Symbole opieki nad gospodarstwem? Ile pozostało z dawnych wierzeń, przekonań pierwotnych? „Malarstwo uprawiane na jajach to niewątpliwie jedna z prawdziwych osobliwości kultury ludów zamieszkujących Europę” - zapewnia znakomity etnograf Jacek Olędzki (”Sztuka Kurpiów”, Ossolineum 1970). To niezwykłe wobec poważnych utrudnień: wielkość i kształt jaj, ilość barwników oraz skomplikowane techniki malarskie czy malarsko-graficzne. „Zjawisko to mogło pojawić się tylko w warunkach przypisywaniu jaju wielkiej roli magicznej, obrzędowej”. W przypadku Kurpiów zachował się np. zwyczaj przechowywania skorup z jaj wielkanocnych przez cały rok „na szczęście” - a także „pisanki specjalnie dla chrześniaków” w intencji życzeń pomyślności aż do następnych świąt Wielkanocy. W dominującej dawniej technice woskowej przeważały pisanki niefiguratywne, dopiero po I wojnie światowej w skutek nowych rozwiązań formalnych rozwinęły się malunki „nawiązujące najczęściej do realiów życia wiejskiego” np. wizerunki ptaków. We wszystkich bodaj parafiach kurpiowskich odnotowano zwyczaj przynoszenia jaj w postaci „ofiar” do żłobka na Boże Narodzenie i pod krzyż Na Wielkanoc. Do dziś jednym z ważniejszych jest obyczaj surowo przestrzegany, „o niestosowności święcenia na Wielkanoc jaj zdobionych - święcić można jaja tylko w ich naturalnej postaci”. Jak podkreśla Olędzki: „dziedzina tej twórczości może poszczycić się wyjątkową znajomością technologii malarskiej, spożytkowującej naturalne barwniki z niezliczonych i rozmaitych surowców (..) bez większych zastrzeżeń należy wiązać rozwój tej umiejętności z doświadczeniem zdobywanym przez długie wieki i kierowane jakimiś głębszymi ideowymi celami”. Muzeum w Łomży przechowuje zbiór pisanek głównie z lat 70. - niewątpliwe echo dawnych wzorów obrzędowych.
Wieczko
Rzemiosło artystyczne z kolekcji Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży - przykład lubianej przez kolekcjonerów niemieckiej sztuki zdobniczej. Kufel o pojemności 1 litra: produkcja z lat 1885-1910 firmy Villeroy&Boch. Kamionkowe dzieło sztuki z cynowym wieczkiem. Przypuszczalnie wg pomysłu Adolfa Diesigera, ale potwierdzenie dokładnych szczegółów wymaga żmudnych poszukiwań w katalogach i cierpliwości historyka-detektywa. Kufle dedykowano myśliwym, sportowcom, żołnierzom itd. W naszym przypadku scenka rodzinna z mandoliną podpisana jest sentencją: „Ciesz się życiem”- hasłem chętnie powtarzanym i to od kilkuset lat na kuflach, które trafiały na ziemie polskie także poprzez Prusy Wschodnie. Tak finezyjne rzemiosło rozkwitło w Niemczech między XV a XVI wiekiem. Skąd pomysł z przykrywką? Do kufli drewnianych stosowano wieczka z tego samego materiału. Późniejsze ceramiczne kufle dłużej utrzymywały chłód napoju i miały wieczka miedziane lub cynowe coraz bardziej ozdobne, z płaskorzeźbą lub miniaturowymi figurkami. Przetrwanie pomysłu z wieczkiem nie wynikało jedynie z chęci delektowania się piwem na zewnątrz karczmy, w cieniu drzew. To był nie tylko sposób na przeniesienie całej zawartości kufla przez dzieci, wysyłane do sklepiku przez leniwych rodziców lub majstrów - jak to ujawniają stare obrazy i ryciny. Niemieckie legendy przekonują, że przykrywki pojawiły się w czasach zarazy a głównym powodem obaw były muchy ! Kilka niemieckich księstw wprowadziło w XV wieku prawny obowiązek ochrony pożywienia i napojów, który surowo egzekwowano. Jednak chyba bardziej strach przed nawrotem epidemii - mógł przyczynić się do utrwalenia mody na przykrywanie kufli z piwem. Dziś trudno sobie wyobrazić, że tzw.”morowe powietrze” potrafiło kiedyś wyludnić całe miasta - nie nadążano z chowaniem trupów do zbiorowych mogił. W tym kontekście upiornej wymowy nabiera sentencja o radości życia. Czasem ma się wrażenie, że przetrwała podświadoma trauma - NIWELUJĄCA energię „większości” do poziomu zabawowej egzystencji a inteligentną „mniejszość” - PARALIŻUJĄCA.
Nosorożec włochaty
Nosorożec pod Łomżą? To możliwe ! Jeśli natrafisz na podobne znalezisko w rzece, bagnie lub żwirowni - sława lub satysfakcja odkrywcy zapewniona, tylko koniecznie zabezpiecz i oznakuj dla badaczy miejsce odkrycia tak, aby nie uległy przesunięciu inne fragmenty kości sprzed tysięcy lat. Natychmiast zawiadom Muzeum Przyrody w Drozdowie - gdzie zgromadzono pokaźny zbiór skamieniałości z terenu północnego Mazowsza, w tym szczątki ssaków kopalnych. Te odkrycia są niezbyt częste, tym bardziej wartościowe jako potwierdzenie, że w okresie lodowcowym życie tętniło na mroźnej Północy: był mamut, jeleń olbrzymi, niedźwiedź brunatny, żubr długorogi. Pod dzisiejszą Ostrołęką - słoń stepowy a w Dębnikach - renifer. Kolejne miejsca odkryć to Siemień, Pniewo, Rakowo-Boginie, Wiśniewo, Szablak, Krzewo. Między wsiami Rybaki-Czartoria natrafiono na ogromną rzadkość: szczątki nosorożca włochatego, współczesnego mamutom. Pochodząca stamtąd efektowna kość (na fotografii) została wyłowiona z Narwi przez nieznanego rybaka w 1960 r. Znalezisko trafiło do Muzeum w Łomży, gdzie zbadał je dr Andrzej Ruprecht (Zakład Badania Ssaków w Białowieży). Wyniki opublikował w r.1976 w Roczniku Białostockim: okazało się, że jest to długi na 32,5 cm fragment nasady lewej kości ramieniowej nosorożca włochatego. Jak wyglądał ten olbrzym, pokazuje rekonstrukcja rysunkowa. Od wieków był i jest natchnieniem artystów: co udowadnia znaczek poczty szwedzkiej (u dołu) i rysunek (u góry) wyryty w kamieniu przez kromaniońskiego łowcę. Znamy go także z wielu europejskich malowideł jaskiniowych. Ten lodowcowy ssak wg badaczy pojawił się ok. 1,5 mln lat temu, zniknął przed ok.10 tysiącami lat. Obok kości plejstoceńskich zwierząt znajdowano szczątki neandertalczyków- również w Polsce: przykładem jaskinia Raj pod Kielcami, gdzie wykopaliska ujawniły ok. 300 poroży reniferów w formie zasieków, broniących wejścia do jaskini przed drapieżnikami. Na północy Polski dotychczas znane było jedno stanowisko nosorożca włochatego: Kalinowo na Suwalszczyźnie. Muzeum w Łomży tworząc oddział przyrodniczy w Drozdowie przekazało wraz z kolekcją skamieniałości Chętnika również „łomżyńskiego nosorożca włochatego” i dziś można oglądać ten unikat na stałej ekspozycji w samodzielnym, prężnie rozwijającym się Muzeum Przyrody.
Putto
Muzeum Północno-Mazowieckie w Łomży oprócz gotowej ekspozycji archeologii i wkrótce otwieranej - historii, szykuje w nowej siedzibie kolejną stałą wystawę: lamp naftowych, z własnej, pokaźnej kolekcji rzemiosła artystycznego. Zwiedzający będą mogli porównać zmieniające się na przestrzeni lat - style, kształty, symbolikę. Zobaczymy z bliska np. porcelanową lampę stołową w stylu neorokoko, wysoką na 81 cm, z II poł. XIX wieku. Dominują tu postacie aniołków, nawiązujące do antycznego wzoru uskrzydlonego amorka (inaczej: putto - z łac. putus: czysty). Lampa ma palnik pierścieniowy niemieckiej firmy Carl Holy. Zielonkawy klosz tulipanowy jest zdobiony nakładanym ornamentem kwietnym. Kwiaty są także - ale już malowane ręcznie - na zbiorniku porcelanowym pod kloszem. Na korpusie przyciąga wzrok scenka, będąca alegorią malarstwa: orszak puttów, wśród nich jeden uroczyście fetowany - dzierży paletę z farbami. W mieszkaniu sprzed ponad 100 laty - w półmroku wieczorów - w świetle lampy naftowej ożywał, drgał rozbuchany zielenią słoneczny obrazek. Do wyboru z drugiej strony lampy: putto wysypuje z kosza kwiaty, to kolejna scenka - z alegorią lata.
Wiara-nadzieja-miłość
To absolutny unikat: zachowany tylko w zbiorach łomżyńskiego Muzeum, w formie medalionów z czytelną symboliką: krzyża - kotwicy - serca. W dostępnych źródłach nie odnotowano innych miejsc występowania motywu Trójcy Świętej w sztuce bursztyniarskiej. Zobrazowanie miłości, wiary i nadziei - w formie uczuć, a nie chłodnej dekoracyjności. Źródłem tak rozumianego natchnienia dla artysty ludowego była tajemnica Wiary - pod postaciami Boga Ojca, Syna Bożego i Ducha Świętego. Talent samorodnych twórców wiejskich - z dala od wielkich skupisk ludzkich - doprowadził do najlepszego uzmysłowienia różnicy pojęć: używanie kontra przeżywanie. Prostactwo duchowe kogoś, kto sam siebie niszczy szerząc Zło, kontra duchowa sytość tych, którzy wolą żyć skromnie, ale w uporządkowanym świecie, gdzie króluje Dobro. Dwa unikalne medaliony z 1957 i 1963 r. (10,5 x 9,5 cm) wykonał bursztyniarz ze wsi Surowe k. Ostrołęki; trzeci nieznanego autora z ok. 1973 r. pozyskany ze wsi Zbójna, jest zagadkowy - jakby niedokończony - może struktura materiału zmusiła rzeźbiarza, aby pozostawił medalion w formie broszy - stąd 2 otwory na metalowe zapięcie? Już się pewnie nie dowiemy.Może za to odnajdą się nieznane zapiski doc. dr Adama Chętnika, który mógł znać rozwiązanie kolejnej zagadki: czyj pomysł ? Być może Chętnika, który u tego samego artysty zamówił dla Muzeum rekonstrukcję bursztynowego kierca i pająka (zdobiły sufit Sali Bursztynowej muzeum, na wzór dawnego wyposażenia chałup kurpiowskich). Niewykluczone, że był to oryginalny pomysł bursztyniarza. Jakąś zachętę mogły stanowić rzeźbione postacie z płaskorzeźb, znane od prawie 200 lat, np. Koronacje Matki Boskiej na kapliczkach słupowych - tylko dlaczego dopiero po II wojnie światowej taka formuła figuralna została uwieczniona w bursztynie? Autorem zagadkowych medalionów jest słynny Wiktor Deptuła, rolnik z Surowego - jak pisała w książce „Tajemnice bursztynu” prof. dr hab. Barbara Kosmowska - Ceranowicz: „nieżyjący już bursztyniarz-artysta”, którego córka „czasem zasiada do kołowrotka, aby zademonstrować dawne metody pracy”. Z kolei dr Jerzy Jastrzębski w książce „Bursztyn w dorzeczu Narwi” pisze: „Warsztaty amatorskie prowadzone były przez ludzi, którzy bursztyniarstwo traktowali jako przyjemność. (Wśród nich) „najbardziej znanym i uznanym bursztyniarzem był Wiktor Deptuła, który przez ponad 40 lat kopał i obrabiał bursztyn”. Dziś złoża są wyczerpane, przestały terkotać kołowrotki a przemyślne urządzenia do obróbki zachowały się tylko w łomżyńskim muzeum. Wyobraźmy sobie, że wg dr Jastrzębskiego - do I Wojny światowej - było w sumie na Kurpiowszczyźnie 20-30 bursztyniarzy, ale w okresie międzywojennym już tylko kilku. Artyści zakochani w obróbce tego „złota Północy” zakotwiczyli się nawet w Łomży, np. podaje Rzeczniowski w książce: Dawna i teraźniejsza Łomża, pod datą 1861: że było tu kilku majstrów „wyrabiających rozmaite rzeczy z bursztynu”. Czy doczekamy się szerszego odrodzenie tego rzemiosła? Na razie wkroczmy w Nowy Rok 2013 z bursztynowym przesłaniem: z tytułowego medalionu !
Wspólnota
Prawdziwe życie zwykle toczy się poza nurtem „pobożnych życzeń” polityków i „przyjaznych” im usłużnych mediów. Oto wykonane 45 lat temu przez autora tych słów skarby fotograficzne - z archiwum muzealnego - z czasów tzw. głębokiej komuny, sowieckiej dominacji i walki z religijnością Polaków. Muzeum Adama Chętnika dokumentowało wtedy na Kurpiowszczyźnie m.in. orły piastowskie nad oknami chat - symbole patriotyzmu wplecione w ozdobne „korony nadokienne”. Różnorodne znaki niezłomnego trwania na Ojcowiźnie współgrały - mocno splecione - ze znakami wiary: przykładem zwyczajne, oczywiste w izbie, tzw. „ołtarzyki domowe”. Pełno tu „świętych obrazów”, o cierpieniu Ukrzyżowanego przypomina Pasyja - dzieło miejscowego rzeźbiarza. Bywa też równie artystycznej roboty figurka Frasobliwego. Całość systematycznie odświeżana bukietami kwiatów, najczęściej z kolorowej bibułki. Jest kierec wirujący pod powałą, z nawleczonymi jak perły ziarnami grochu, nad nim rozłożysta konstrukcja „pająka” ze skręconej bibułki. Jako że mimo ciężkiej pracy na roli zwykle królowała bieda, nie starczało na nowe ramki do obrazów, więc zakrywano ubytki bibułką - nacinaną lub skręcaną w rozchylone kwiaty. Czy za kolejne 45 lat dokumentacja dzisiejszego, prawdziwego życia będzie znów pokazywać dwa różne światy w jednej wspólnocie? Być może wyniszczająca dominacja ustąpi miejsca spokojnej współpracy i zmniejszeniu ubóstwa. Mając wsparcie w samorodnej, tak bogatej tradycji, możemy być wzorem dla innych narodów - jak nie raz bywało - jeśli nie pozwolimy na osłabienie fundamentów, dzięki którym przetrwaliśmy jako wspólnota.
Szlachecki
Jak dobrze, że w naszych rodzinach przechowuje się pamiątki po przodkach. W 1979 r. Muzeum łomżyńskie kupiło rzadkość - kompletny strój kobiecy drobnej szlachty zagrodowej z Borkowa, z przełomu XIX / XX w. Taki strój wyróżniał szlachciankę w kościele. Spódnica - sfałdowana z tyłu zgodnie z ówczesną modą oraz kaftan zostały uszyte z samodziału - czyli tkaniny utkanej na krosnach. Takie odzienie przechowywane w kufrach, przekazywano w postaci wiana kolejnym pokoleniom. Możemy być dumni z odrębności i różnorodności odmian historycznego stroju polskiego, który ukształtował się 500 lat temu. Szlachta używała - jak pisze Z. Żygulski jun. („Ubiory w Polsce”1994) - ”tkanin o barwie poważnej, ciemnej, szarej, karmazynowej lub czarnej, a barwy te kontrastowały z jaskrawą kolorystyką mody europejskiego renesansu, manieryzmu i baroku…Strój polski odznaczał się krojem prostym…(którego najbardziej wyraźną cechą) przez cudzoziemców zawsze dostrzeganą i wytykaną była długość szat…Ta długość zwana przez Polaków „przystojnością” miała na celu zakrycie ciała i nadanie mu pozoru skromnego, a zarazem dostojnego, w kontraście do nieskromnej „kusej” mody zachodniej”. Już w XVI wieku - pisze Maria Borejszo - byliśmy dla innych wzorem narodu, który „korzysta głównie z własnych, tradycyjnych ubiorów”. Czy wspomniany, skromny strój szlachecki był podobny krojem do stroju sfer mieszczańskich? A jak nosiły się mieszczki łomżyńskie ponad 100 lat temu? Jeśli ślady takiej mody zachowały się na zdjęciach rodzinnych, prosimy o możliwość ich skopiowania do zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży - fotografie zeskanujemy na poczekaniu.
Struś
To już druga moneta z Trajanem (żył w latach 53-117 n.e.) w Muzeum Północno-Mazowieckim, kolejne przypadkowe znalezisko. Poprzednie z okolic Nowogrodu, a teraz z Piątnicy. Zagadka do rozwiązania. Wnikliwa analiza srebrnego krążka sprzed prawie 2 tysięcy lat, ujawniła wizerunek strusia. Umieszczenie fauny - swoisty szyfr, to dość częsty sposób ozdabiania rewersów dawnych monet. Mityczny pegaz i centaur lub rzeczywiste postacie zwierząt, mogły odnosić się do bóstw panteonu rzymskiego. Rzymianie chętnie umieszczali na monetach m.in. postać lwa, pantery, byka, łani, dzika, słonia, sowy, orła, ibisa, wielbłąda, krokodyla, węża albo żółwia - interpretacja to bogactwo znaczeń. Lew był m.in. symbolicznym triumfem nad śmiercią, pantera oznaką przebiegłości, łania zwinności itd. Swoiste „emisje zwierzęce” w przypadku podbojów mogły charakteryzować faunę danego regionu. Tutaj denar bity w Rzymie w latach 112-114 posiada miniaturowego strusia umieszczono obok postaci Arabii, a w otoku napis: SPQR OPTIMO PRINCIPI czyli: Senat i lud rzymski najlepszemu władcy. Wiadomo że Trajan oprócz Arabii opanował także Dację, Persję, Armenię, Mezopotamie, Asyrię. Jego rodzina pochodziła z Hiszpanii - ojciec jako dowódca Legionu za tłumienie powstanie żydowskiego w Palestynie otrzymał godność Konsula, więc i Trajan na wojsku oparł karierę polityczną. Dzięki polityce realizmu i roztropności stał się symbolem władcy idealnego. Jego czasy przysłużyły się wymianie handlowej - w efekcie monety z wizerunkiem Cesarza Trajana znalazły się także nad Narwią.
Amatorzy
Jest w zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego arcyciekawy „Kalendarz Łomżyński” na rok 1903. Pod całostronicową ilustracją odnotowano: „Mamy właśnie przed sobą ułożoną w r. 1881 przez ś.p. Ludwika Tocka humorystyczną fotografię zbiorową amatorów oraz opiekunów teatru amatorskiego, począwszy od r. 1849 ..Góruje świątynia Melpomeny (a nad nią z wysoko podniesionym sztandarem sztuki) widnieje postać najstarszego amatora ś.p. M. Sankowskiego. Po obu stronach -podobizny protektorek teatru..najdawniejszej ś.p. J.Wojciechowskiej i p. Jadwigi Śmiarowskiej (oraz m.in.) podobizny pp.Górskiej, Niemirowskiej, z członkami kapeli teatru amatorskiego w kostiumach węgierskich- Edukiewicza, Redla w uniformie huzarskim, Caberta, Januszewskiego w stroju flisaka.. i Śmiarowskiego w mundurze straży ogniowej pilnującego kasy teatralnej -worków z napisami: Na dobroczynność - Na ubogich - Na pogorzelców - Dla straży ogniowej - Dla ślązaków - Dla uczącej się młodzieży itd. Napisy powyższe najwymowniej świadczą dla jakich pożytecznych celów służył teatr..Zbierano także: na Kurpiów, którzy ucierpieli od gradu z Ostrołęckiego i Kolneńskiego, na organy w Kościele Farnym w 1883 r, na rzecz rodzin dotkniętych zawaleniem się studni na Starym Rynku, na Szpital Św. Ducha, na urządzenie bezpłatnej herbaciarni podczas epidemii 1893, na instrumenty dla orkiestry itd.” Niemal corocznie Teatr Amatorski dawał przedstawienia na korzyść Towarzystwa Dobroczynności i na podtrzymanie Straży Ogniowej. Z powodzeniem wystawiano sztuki Fredry: Zemsta, Damy i huzary. Po roku 1860 nastały „mniej świetne czasy …dużo mniej talentu i zapału. Młodsza generacja stanowczo nie dorównywa poprzednikom”..”Nie było już tego zbliżenia - jedności co dawniej”. Jednak warto pamiętać: „pierwsze kroki na deskach teatralnych stawiała w Łomży -w teatrze amatorskim- ceniona dziś powszechnie, wielkiej miary i ogromnego talentu, artystka teatrów warszawskich p. Siemaszkowa, wówczas młodziutka panna Wanda Sierpińska (w r. 1887 deklamowała Asnyka i Lenartowicza, wystąpiła też w sztuce „Pożar w klasztorze”.) Oryginalną fotografię przechowuje IS PAN Warszawa. Wprawne oko rozpozna właściciela zakładu fotograficznego w Łomży Tyburcego Chodźko - u dołu z lewej, autora wszystkich portretów. Szkoda, że moda na Grupy Rekonstrukcyjne nie objęła historii teatru nad Narwią - bez echa przeszła okrągła rocznica 150 lat od założenia Teatru Amatorskiego w Łomży.
Święto Morza
Za 6 lat będziemy mogli obchodzić setną rocznicę powstania Ligi Morskiej i Rzecznej - a już w listopadzie 2012 r setną rocznicę istnienia Marynarki Wojennej. Jak to się stało, że huczne niegdyś doroczne święta już nie budzą namiętności mediów i dumy patriotycznej u zwyklych obywateli? To okazja, by przypomnieć, jak daleko odsunęliśmy się od spraw morskich i rzecznych, jak trudno powrócić do zainteresowania światem morskim - ludzi z gruntu lądowych. Wprowadzenie Święta Morza do zbiorowego życia Polski - było zasługą wspomnianej Ligi, nazywanej wtedy Kolonialną. Należał do Ligi Morskiej także Adam Chętnik, stąd w zbiorach Muzeum łomżyńskiego ciekawe świadectwo z 1934 roku: fotografia z Chętnikiem na czele delegacji w Białymstoku, oraz wycinek prasowy z tejże uroczystości, gdzie słynny ogólnopolski „Ilustrowany Kurier Codzienny” z 1 lipca 1934 r - pisał: „z wielkim entuzjazmem” obchodzono Święto Morza, a „w pochodzie po ulicach miasta wzięła udział również kapela złożona z Kurpiów, przybranych w tradycyjne stroje regionalne”. Z kolei w organie Ligi pt. „Morze”- pisano w czerwcu 1934 r:, że szeregi stowarzyszenia: „rosną stale, mimo kryzysu, zniechęcenia i bierności” i dalej: musimy „młode pokolenie Polaków związać ze sprawami morza, rozbudzić w nim wielkie ambicje obywateli państwa morskiego, przed którym cały świat stoi otworem”.
Żarna
Wśród 4 żaren neolitycznych w zbiorach Muzeum Północno - Mazowieckiego (na 2 górnych fotografiach - przed konserwacją) jedno odnotowano jako pochodzące z kolekcji Zygmunta Glogera (na fotografii - w ramce). Brak ok.1/3 pierwotnej wielkości tego okazu, który został wykonany z narzutowego głazu granitowego. Zachowana część jest długa na 55 cm, szeroka na 45 cm. Wysokość zagłębienia, w którym rozcierano ziarno - 6 cm świadczy o skali zużycia powierzchni pracującej, jak się można domyślać mniejszym kamieniem - otoczakiem. Gloger odnotował w Encyklopedii staropolskiej, że po 30 latach poszukiwań „podobnych kamieni w rodzinnej okolicy tykocińskiej” od r. 1869 zgromadził ok. 60 okazów, co przekonało go, że mieszkali tu rolnicy „już w czasach przedhistorycznych …a ludność mieszkała w sadybach pojedynczych, jednakże dość gęsto wśród lasów - ponieważ kamieni żarnowych nie znajdywano nigdzie w większym skupieniu". Poczynił ciekawe spostrzeżenie:..."częściej nad brzegami rzek”. Gloger nie miał złudzeń co do „głębszej kultury naukowej na prowincji” ale zanotował pomysł, aby „za pomocą wyszukiwania” dalszych żaren, póki jeszcze nie potłuczono ich na podkłady szos, fundamentów i murów - „oznaczyć w całym kraju ślady” najdawniejszego rolnictwa i jego granice, przed wkroczeniem „żarem młynowych”.
Wehikuł czasu
Wśród pamiątek sprzed ok. 100 lat po Leonii Górskiej, znajduje się w zbiorach Muzeum tajemniczy, nieznany rysunek: „Kościół Św. Wawrzyńca w Starej Łomży -1385 r.” Nigdy nie publikowany, bo… trudno traktować jako dowód historyczny coś, co powstało podczas seansu spirytystycznego. Dziś taki rysunek ubarwia legendę o poszukiwaniu pierwszego kościoła w tej części Mazowsza. Już możemy połączyć wizję świątyni z fotografią odsłoniętego przez archeologów Wzgórza. Z realnym widokiem terenu wykopalisk w 2003 r. podczas których Antoni Smoliński odkrył domniemane ślady najstarszej świątyni - rotundy z czasów św. Brunona. Rysunek jest ciekawym świadectwem obyczajów w mieszczańskich salonach. Taka była kiedyś moda. Sposób na towarzyskie urozmaicenie wolnego czasu. Rozmowy z duchami w obecności medium - od fanatyków spirytyzmu w XIX wieku - po międzywojenne próby naukowego traktowania jasnowidzów, ze słynnym Ossowieckim na czele. Takie seanse cieszyły się wielką popularnością, np. Stefan Ossowiecki zadziwił swoimi umiejętnościami samego marszałka Józefa Piłsudskiego, także Ignacego Paderewskiego. Uznawano, że nie wszystko w takich spotkaniach było niedorzeczne, że naprawdę istnieją możliwości uzyskania ważnych informacji w sposób niepojęty dla zwykłych ludzi. W tym kontekście tajemnicza wizja dotycząca Starej Łomży dobrze się przysłużyła podtrzymaniu zainteresowania Wzgórzem św.Wawrzyńca. Nam pozostał nieustający obowiązek obejmowania ochroną jak najszerszego krajobrazu kulturowego w tym miejscu: pozostałości piastowskiego grodu i tajemniczego Wzgórza, gdzie czekają jeszcze na badaczy ślady po trzech kolejnych kościołach -od XI po XVIII wiek. Jedno jest pewne: skoro nasze pokolenie ma okazję żyć w długim okresie bez wojen, to zapewne znajdzie sposób na wykorzystanie umysłu ludzkiego - swoistego wehikułu czasu. Skoro zakodowane są w nim klucze do wielu tajemnic naszej egzystencji, to nowe precyzyjne maszyny obliczeniowe pomogą kiedyś wąsko ukierunkowanym umysłom ogarnąć ogromne ilości informacji i zrozumieć zagadki Wszechświata. Dotąd zgłębialiśmy ślady upływającego czasu w źródłach pisanych i te dawniejsze, znalezione przez archeologów. Być może nadchodzi czas badań mikro znaków z nieznanej przestrzeni, którą przechowały wyjątkowe umysły. Już łatwiej takie odnaleźć w warunkach Globalnej Wioski. Skoro jesteśmy ciągłością dziejów i nic nie ginie tylko zmienia miejsce, pojawią sie nowe metody badań i potwierdzania hipotez w różnych źródłach. Już w naszym pokoleniu pojawiły się niesłychane możliwości poznawcze, przecież niedawno otwarto szerzej Archiwa Watykanu - ileż odkryć archeologicznych będzie można zweryfikować ! Także legendę o św. Brunonie i pierwszym kościele nad Narwią. Bądźmy cierpliwi, pojawią się dociekliwi naukowcy ( może związani także z Ziemią Łomżyńską).
Woziwoda
Ulica Woziwodzka w Łomży jest jedną z najstarszych, z racji profesji od której wzięła nazwę. Rozwożenie życiodajnego płynu było głównym zajęciem dla niejednego woźnicy - właściwie przez kilkaset lat na ich barkach spoczywała pomyślność wielu rodzin zamieszkujących wyniosłą skarpę Narwi. Tak wspominał łomżyńskiego woziwodę Jerzy Smurzyński: „napełniał swoją beczkę doskonałą -kryształowo czystą wodą źródlaną i przez cały dzień rozwoził ją po mieście, własnoręcznie dostarczając wiadrami do mieszkań”. A Hanka Bielicka z rozrzewnieniem wspominała „ rytuał wieczornego mycia” w kamienicy babci Czerwonkowej, u której rodzina zamieszkała po 1917 roku: „Nie do pomyślenia było, żeby każdy miał własną kąpiel. Na kąpiele chodziło się do Łaźni Miejskiej. Myliśmy się po kolei wg ustalonego porządku. Rodzice mieli w sypialni własną miednicę i dzbanek, a nas w kuchni myła gosposia…w Łomży nie było wodociągów, więc wodę należało szanować.” Do I Wojny Światowej - odnotował historyk Leszek Taborski - funkcjonowało, zbudowane przy ul.Rybaki, murowane ujęcie wody z Narwi, zwane „wodokaczką”- tam beczkowozy napełniano wodą z komory, do której spływała ona grawitacyjnie, a pobierana była pompami ręcznymi”. Dopiero w 1924 r. zbudowano Łaźnię Miejską przy ul. Zjazd, gdzie wreszcie można było pomoczyć się dłużej - co było niemożliwe dla wielu obywateli, gdy Narew stawała się zbyt zimna. Zazwyczaj przyjmowano woziwodę raz w tygodniu i to co przywiózł zlewano w domach do oddzielnych, stojących beczek. M.in.nieżyjący już mecenas Antosiewicz odwiedzając Muzeum w d. Domku Pastora przy ul. Krzywe Koło, powiedział piszącemu te słowa, że pamięta dużą beczkę z wodą pitną na szczycie schodów, na piętrze. Istniało oczywiście w mieście kilka studni kopanych (czynnych nie zawsze) np. przed ratuszem i na posesjach prywatnych -a po roku 1925 pojawiły się studnie wiercone. Władysław Świderski pisał w swojej monografii Łomży: o wodzie wydobywanej „ze studni w ogrodzie spacerowym pompą ręczną, a przy elektrowni motorem elektrycznym,rozwożonej w beczkowozach przez woziwodów”. Wreszcie w 1931 r. na rogu ulic Radziecka - Krzywe Koło wykonano „zdrój uliczny z kioskiem” skąd odpłatnie napełniano także beczkowozy. Na większą skalę sieć wodociągów i kanalizacji zaczęto budować po roku 1934. W załączeniu - najstarszy fotograficzny wizerunek jadącego woziwody, w ujęciu reporterskim, w ogrodach przy ul. Zjazd -to fragment pocztówki wydanej nakładem księgarni Piotra Iwanickiego, sprzed 1915 r: na wozie widzimy pękatą beczkę. Jak się okazuje, następne beczki miały kształt walca - co pokazują kolejne fotografie, które autor tych słów wykonał dla Muzeum w roku 1975. Oryginalna beczka woziwody cudem przetrwała we wsi pod Łomżą, w gospodarstwie Pawła Borawskiego, zanim ostatecznie trafiła do zbiorów Muzeum. Mieszkańcy miasta mogli zobaczyć ją z wozem drewnianym - w 1994 r. na wystawie interdyscyplinarnej wg pomysłu i scenariusza kustosz Jolanty Deptuła pt. „Nad rzeką Narwią…”
Żurowski
Człowiek renesansu: archeolog, konserwator zabytków, architekt, utalentowany grafik - twórca tysiąca exlibrisów, które rozsławiły jego nazwisko na wystawach w Polsce i za granicą. Z wykształcenia inżynier w latach 1945-49 brał udział w odbudowie Warszawy. Tadeusz Roman Żurowski lubił podkreślać, że jest dumny z herbu Leliwa - potrafił wywieść powiązania rodzinne do kilkuset lat wstecz, stąd herbem - półksiężyc i gwiazda - sygnował wszystkie wykonywane przez siebie exlibrisy. Przez wiele lat działał w Zarządzie Muzeów i Ochrony Zabytków przy Ministerstwie Kultury i Sztuki. Zapisał się w historii archeologii jako badacz i konserwator neolitycznych kopalni w Krzemionkach Opatowskich, wyjątkowego stanowiska w skali Europy. Dzięki przyjaźni z Adamem Chętnikiem zainteresował się stanowiskami archeologicznymi na Ziemi Łomżyńskiej i jako pierwszy przeprowadził badania wykopaliskowe m.in. grodziska w Starej Łomży i strażnicy w Górkach, a w Nowogrodzie - założeń średniowiecznego miasta z zamkiem i ratuszem. Zmarł w 1985 r. mając 77 lat. Pokaźna kolekcja jego prac trafiła do zbiorów Muzeum w Łomży. Warto podkreślić, że dedykowane rysunki na exlibrisach: łodzie Wikingów, zwierzęta i sceny wojenne z rytów naskalnych - odzwierciedlały zainteresowania obdarowywanych przyjaciół ze świata nauki i kultury. Żurowski wpisał się na trwałe w naszą pamięć, zwłaszcza że wśród projektowanych i własnoręcznie wykonanych ekslibrysów - obok tematów archeologii zagranicznej i ogólnopolskiej umieszczał chętnie motywy nadnarwiańskie.
Agnusek
Samowystarczalni mieszkańcy Puszczy Kurpiowskiej na wielkanocny stół stawiali zwyczajnego Baranka, ale w niezwykłej formie i zrobionego w zgodzie ze staropolską tradycją. Jak pisał Gloger w swojej „Encyklopedii”: Agnus Dei (z łac.)-Baranek Boży zaistniał już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa”- agnuski wyrabiano w postaci medalioników z wosku białego. Były później „agnuski alabastrowe, złote i kamieniami wysadzane, przez niewiasty polskie noszone w wieku XVII jako ozdoby - co wypominali ówczesnych satyrycy - a w rzeczywistości „raczej medale i klejnoty formy agnusków, wyrabiane wszędzie.Prawdziwe agnuski pochodzące z Rzymu, przechowywano w domach polskich jak świętość… Z tego samego źródła symboliki religijnej pochodził zwykły Baranek wielkanocny robiony powszechnie z masła, zielonej rzeżuchy itd.” - dodawał Gloger.Na Kurpiach do ich przystrojenia używano m.in. borowiny i widłaka - dziś objętego ścisłą ochroną. Wykonawcy uchylają rąbka tajemnicy opowiadając, że do uzyskania efektu runa na Baranku, należy przeciskać masło przez firankę. W jakiej formie ten zwyczaj przetrwał, w jak różnych technikach wykonywano te delikatne nietrwałe dzieła sztuki ludowej trudno byłoby opisać, gdyby nie wynalazek fotografii. Teraz wizerunki „rodzeństwa agnuskopodobnego” przechowuje archiwum fotograficzne Muzeum Północno-Mazowieckiego. Dowodzą one, jak niewyczerpalnym źródłem natchnienia jest religia. Oto wzory z 1973 r.: Baranki Stefanii Nosek, Zofii Bastek i Weroniki Chilińskiej - z wystawy towarzyszącej konkursowi na najpiękniejszą palmę wielkanocną we wsi Łyse.
Łyse
Powstaje album o początkach konkursu na najpiękniejszą palmę - w miejscu szczególnym - które Adam Chętnik wybrał na odrodzenie i rozpowszechnienie tego zwyczaju: we wsi Łyse. To muzeum łomżyńskie rozpoczęło i zorganizowało od 1969 roku pierwsze konkursy (później Muzeum w Ostrołęce) łącząc je co roku z inną dziedziną sztuki kurpiowskiej: wycinanki, pisanki, pieczywo obrzędowe itd. Znajdą się w książce zdjęcia z bogatego archiwum Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży: np. sprzed 40 lat Kurpie w sukmanach oraz msza święta z 1980 roku z palmami w miejscowym drewnianym kościele, a także Marianna Szablak z nagrodzoną palmą. Jako autor tych fotografii miałem przyjemność uczestniczenia od początku w szukaniu chętnych do udziału w konkursie. Wędrowaliśmy przez Kurpie często pieszo, po śniegu, gdzie autobusy nie docierały. Pamiętam pierwszą wizytę u przesympatycznego proboszcza w Łysych ks. Adolfa Pogorzelskiego (1920-84), który otoczył wszystkich swoją opieką i Komisję - z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Kultury i Sztuki -czuwającą nad zachowaniem tradycyjnych technik wicia palm. Praca muzeów okazała się potrzebnym wsparciem do przetrwania trudnych czasów. Dziś już tysiące chętnych wybiera się do serca dawnej Puszczy Kurpiowskiej, żeby zaznać prawdziwej gościnności. Słynna wieś zmieniła się, ma także nowy kościół murowany - ale niezmiennie trwa dbałość o zachowanie kurpiowskiej tradycji.
Ptaszek
Glinianego ptaszka - świstawkę (z uszkodzonym łebkiem) znaleziono podczas wykopalisk w 2000 roku na ul. Rybaki, w pobliżu obecnej budowy Bulwarów. To najstarsza zabawka w zbiorach Muzeum, wydobyta przez archeologów z warstwy XVII-wiecznej. Figurka o wysokości 6 cm, ma na wierzchu 4 otworki - przez zatykanie ich palcami uzyskiwano różną wysokość dźwięku. Przed użyciem należało wlać do środka wodę - wprawny grajek potrafił wydobyć głos naśladujący słowika, stąd w pewnych rejonach Polski pod taką właśnie nazwą były znane. Świstawki ulepione z gliny zalicza są do aerofonów piszczałkowatych. Rozpowszechnione były wśród wszystkich Słowian jako zabawki dla dzieci - pisze Moszyński w „Kulturze ludowej Słowian”. Noszą postać figurek zoomorficznych lub antropomorficznych. W tej formie przyjęły się w Europie stosunkowo późno, bo dopiero za sprawą starożytnych Rzymian.
Art deco
Przedmioty użytkowe nawiązujące stylem do art deco, są nadal projektowane i czujemy się wśród nich swojsko - to przecież świat naszych dziadków. Ten styl projektowania i dekorowania wnętrz rozwijający się w latach 1919 -39 przypadł na okres ważny dla odrodzonej Polski. Po latach wykreślenia z mapy Europy, nasi artyści uzmysłowili światu odrębność i żywotność sztuki polskiej - a w 1925 roku zadziwili oryginalnością projektów polskich na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu. Jak wiadomo, art deco był silnie związany z secesją, ale powstał z chęci zerwania z jej rozbuchaną swobodą. Artyści postanowili odświeżyć otoczenie uporządkowaną formą, klasycyzującą i zgeometryzowaną. Nowy kierunek sztuki stał się widoczny wszędzie - w architekturze, rzeźbie, malarstwie, fotografii, rzemiośle artystycznym także w modzie, literaturze. Słynną kolekcję z tym związaną posiada Muzeum Mazowieckie w Płocku i część tej różnorodności postanowiono pokazać mieszkańcom Łomży: od marca do końca czerwca 2012 - w nowej siedzibie Muzeum Północno-Mazowieckiego przy ul. Dwornej. Na dużej wystawie znalazło się kilka eksponatów z łomżyńskiej kolekcji, m.in. prezentowany na fotografii bufet z nadstawką,którą można zawieszać oddzielnie - z lat 30. fornirowany czeczotą. (To zaskakujący układ słojów drewna o powikłanym rysunku - wynik działania bakterii, grzybów lub uszkodzeń mechanicznych. Jak ładnie podaje „Encyklopedia lasu” tak ozdobny wzór powstaje w np.w brzozie czeczotowatej - jako przerosty tkanki drzewnej w pniu zniekształconym przez liczne pączki śpiące.)
Propaganda
Zbyt rzadko pokazywane są oryginalne dokumenty przedstawiające Polskę powojenną i punkt widzenia tych, którzy ścigali „Żołnierzy Wyklętych”. Oto pamiątkowe zdjęcia z czasów „utrwalania władzy ludowej" przekazane do Muzeum w 1975 roku przez zasłużonych weteranów PRL. Opisy na odwrocie zdjęć: „1947 rok. Grupa operacyjna do walki z bandami na pow. Wysokie Mazowieckie” niżej: „1948 rok. RKM w zasadzce, patrol MO”. W uzupełnieniu rysunek propagandowy piętnujący kułaka czyli chłopa, który wzbogacił się na krzywdzie ludzkiej i wspierał „bandy AK”. To przykład z książeczki pt.”Dwa brzegi”, 1953 rok, nakład aż 12 tysięcy egz. Pseudonim autora: Jerzy Jar, wydawca: Woj. Zarząd Związku Samopomocy Chłopskiej w Białymstoku -75 stron. Ta książeczka trafiła do Antykwariatu w Łomży niedawno, więc od upadku „socjalizmu” musiało minąć 22 lata, żeby właściciel zwątpił w jej moc propagandową. Kilka cytatów z tej publikacji: ...zbójeckie bandy..rozdzielone na tzw. patrole grasowały do jesieni 1952 r... Znamienna jest wypowiedz samego herszta, który na rozprawie sądowej oświadczył: -„Liczyliśmy na nową III wojnę światową - i przeliczyliśmy się...Tak jest - przeliczyli się. Masy pracującego chłopstwa, władza ludowa daje twardą odpowiedź zarówno bandytom z pod znaku NSZetowskiej zgrai jak też wszystkim ich poplecznikom, kułakom, spekulantom, reakcyjnej części kleru i wszystkim tym, którzy w swej ślepej nienawiści do Polski Ludowej gotowi są sprzedać w imię egoistycznych niskich interesów, własną ojczyznę… Ojciec tego, wyzutego ze wszelkich cech ludzkości bandyty, był gorliwym sługusem sanacji. Piastował stanowisko wójta. Osobiście i bezpośrednio gnębił ludność, wzbogacał się kosztem wyzysku biedoty…Władza ludowa bez przerwy zacieśniała pętlę na szyjach zwyrodniałych bandytów.. Resztki zbójów stanęły przed obliczem wymiaru sprawiedliwości. Jakże płaskie, niskie i odrażające zgniłe są te postacie faszystowsko kułackich gadów… Nasze państwo ludowe zwraca szczególną uwagę na to, by każdy wierzący..był spokojny i pewny, że nikt mu nie przeszkodzi modlić się i w pełni zaspokajać potrzeby religijne.. Niestety znaleźli się księża, którzy poszli po drodze zdrady i kumania się z krwawymi mordercami..oto jak zeznaje przed Sądem (jeden z nich) -Zdecydowaną winę ponoszą władze wyższe..zwłaszcza uważam Kuria łomżyńska i ordynariusz łomżyński..sądzę, że księża nie współpracowaliby z bandami, gdyby ordynariusz wydał jakiś list potępiający bandy..ponieważ wypadki te rozgrywały się na tym terenie największą krzywdę wyrządziła łomżyńska Kuria.. po pierwszym mordzie powinien biskup w zdecydowany sposób potępić te zbrodnie… Bity na każdym kroku wróg kąsa jeszcze ukrycie jadem wrogiej propagandy, usiłuje powstrzymać nasz zwycięski pochód… marsz do szczęśliwego jutra, w którym nie będzie już wyzysku człowieka przez człowieka… ale chłop białostocki potrafi jasno odróżnić wroga od przyjaciela… widzi wyraźnie silną ojczyznę żelaza i stali, twarde ogniwo światowego Obozu Pokoju, któremu przewodzi wielki Związek Radziecki.”
Wandalli
W 1976 r. do Muzeum trafił bezcenny dar rodzinny z Warszawy: fotografie przedstawiające Mamerta Wandallego, powstańca 1863 roku. W powiększeniu fragmenty zdjęć ujawniają ogromny ładunek emocji: możemy zobaczyć niezwykły szacunek otaczający ówczesnych weteranów... Ponad 3.500 uczestników Powstania Styczniowego dożyło odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zaborów. Rozkazem Marszałka Józefa Piłsudskiego otrzymali w 1919 r. przywilej noszenia specjalnego, granatowego munduru (na reprodukcji z prawej: orzełek z datą 1863 z czapki weterana). Zrównano ich z honorami żołnierzy Wojska Polskiego ale warto wiedzieć, że salutowali im policjanci, żołnierze, generałowie i sam Marszałek. Weterani otrzymali dożywotnie pensje, zamieszkali na Osiedlu Zasłużonych - Wandalli dostał klucze do własnego domku z rak Melchiora Wańkowicza. Byli niezwykle aktywni - zapraszano ich na uroczystości państwowe, do szkół, jednostek wojskowych - umacniali miłość do Rzeczpospolitej, kształtowali postawy patriotyczne (jedna z fot. ukazuje Mamerta niedaleko Adama Chętnika, przemawiającego podczas obchodów rocznicy Bitwy pod Ostrołęką.) Wandalli był wśród kilkuset odznaczonych Krzyżem Walecznych i Virtuti Militari. To najdłużej żyjący weteran - zmarł mając prawie 100 lat, w 1942 roku w Warszawie. Człowiek legenda - literat, malarz, urzędnik - z rodziny pochodzenia włoskiego, symbol zdumiewającej sztafety pokoleniowej wyzwolicieli: jego Ojciec Konstanty przybył na ziemie polskie w 1831 roku i walczył w Powstaniu Listopadowym ! Na fotografiach od lewej: Wandalli z uczestnikami wycieczki „Drużyny z Łomży w Nowogrodzie 1931 rok”, obok: z towarzyszem broni (Wandalli przy dziewczynie) na polu bitwy pod Ostrołęką z okazji poświęcenia pomnika gen. Józefa Bema, niżej: „fragment obiadu żołnierskiego” Dębniki na Kurpiach, ok.1930 r. oraz portret Mamerta Wandalli z autografem „Na pamiątkę” z pracowni „E. Zajączkowski, Łomża, ul. Dworna” ok. 1910 roku.
Na sztorc
To najnowszy nabytek. Całostronicowa rycina ok. 30 x 40 cm z „Le Monde Illustre" to jakby montaż szeregu dynamicznych, zindywidualizowanych fotografii : śpią lub grzeją się przy ogniu rekruci, wiwatują chłopi oczekujący na przydział broni, trzaska szablami szlachta, kosynierzy formują szereg, a z głębi - nadciągają regularne oddziały wojsk Powstania Styczniowego. Dla czytelników w Paryżu (i szczęśliwie dla polskich historyków) reporter dokładnie opisuje ilustrację: „Celebra mszy świętej w obozie, na pograniczu dystryktu łomżyńskiego i ostrołęckiego”. W krótkiej notce pt.”Wydarzenia w Polsce” informowano: - „Rząd rosyjski stara się utrudnić rekrutację polskich patriotów do oddziałów powstańczych, ale dzielni młodzi Polacy pragnący niezależności, potrafią wymknąć się spod stałej obserwacji i kontroli władz z Moskwy. Grupy młodych jednoczą się wokół kogoś zaufanego w okolicy, uczestniczą w konspiracyjnych spotkaniach, potem o ustalonym czasie uciekają nocą z rodzinnych stron na miejsce zbiórki w lesie. Gdy zaciągną się do zbrojnych, gromadzą się wokół zaimprowizowanego ołtarza polowego, przy którym kapłan odprawia Mszę świętą i błogosławi nowych bojowników”… Rycina autorstwa Gustave Janet sugestywnie odtwarza charakterystyczne stroje a całość mrozi serca niezmiennie po latach - oto na jaką poniewierkę w mróz lub deszcz, o głodzie - skazywali Rodaków, zwykłych obywateli, nieudolni przywódcy. Jednoczył się naród, a gdy brakło uzbrojenia chłopi przekuwali kosy i mocowali je na sztorc. Jak wyglądała oryginalna kosa powstańcza? Jest w zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, fotografia w załączeniu, zauważmy otwór po kuli: ta broń uczestniczyła w walkach.
Półgrosz litewski
W XV wieku zwyczajową karą za fałszowanie monet było spalenie na stosie. Ryzykantów jednak nie brakowało (źródło: „Tysiąc lat monety polskiej„ T. Kałkowski). Pewien osobnik nie tylko sam kuł fałszywe pieniądze, także wspierał innych wytwórców - biorąc od fałszerzy za 1 dukata 150 „klepaczy” (tak nazywano podrobione półgrosze). Rozprowadzał je potem, zarabiając na czysto 90 półgroszy na każdym dukacie - przy oficjalnym kursie: za dukata 60 półgroszy, wyznaczonym przez króla Polski Jana Olbrachta. Następny król, Aleksander Jagiellończyk usiłował wprowadzić reformy mennicze ale uchwałom sejmowym sprzeciwiła się szlachta. Aleksander zbyt krótko panował, od 1501 r. do śmierci w 1506 r. Jeszcze zdążył założyć w Wilnie mennicę, gdy w 1492 r. został Wielkim Księciem Litwy. Jego srebrne półgrosze litewskie choć są pospolitą monetą - urzekają niepospolitym, imponującym artystycznie wizerunkiem rycerza. Półgroszy „wybito ponad 46 milionów (?)” - odnotował Szwagrzyk, autor solidnego katalogu „Pieniądz na ziemiach polskich X-XX w.” Ciekawy temat kolekcjonerski: powstało wiele odmian, są np. na jednej stronie monety napisy gotyckie a na drugiej renesansowe. Oto jeden z egzemplarzy o średnicy 20 mm, w zb. Muzeum w Łomży - na awersie Pogoń, a w otoku napis: „Mon(eta) Alexandri”, na rewersie wokół Orła: „Wielki Książę Litwy” (gotyckim krojem liter - Magni Duci Lituanie). Aby szczegóły rynsztunku stały się bardziej czytelne, rycerz został wycięty z tła - jak w załączeniu.
Brąz
Do zbiorów muzealnych trafiła w ub.r. siekierka z epoki brązu. To zaledwie drugie takie przypadkowe znalezisko w okolicach Łomży. Dlaczego tylko tyle w tej części kraju? To efekt braku funduszy na systematyczne wykopaliska, a więc „wypełnianie białych plam” na mapie archeologicznej. Podobny kształt ma jeszcze znalezisko z olsztyńskiego - dokładne badania mogłyby uściślić, czy te 3 egzemplarze są jednego typu. Jan Dąbrowski - autor monografii ”Epoka brązu w północno-wschodniej Polsce” Białystok, 1997, który przez wiele lat porównywał zbiory polskie, niemieckie i rosyjskie - pierwsze wspomniane siekierki (z terenu łomżyńskiego i olsztyńskiego) zaliczył do typu Węgorza, z okresu II i III epoki brązu - najprawdopodobniej jako import z Pomorza. Niestety przy pierwszej siekierce pojawiła się trudność z jednoznacznym określeniem chronologii, bo łomżyński wieśniak używał zabytku jako klina, stłukując pierwotny kształt obucha. Nasza „nowa” siekierka sprzed ok. 3 tys. lat, jest również uszkodzona ale niewykluczone, że dawniej. (Fantazja na razie rodem z filmu CSI: może ktoś kiedyś zbada taki rodzaj uszkodzeń komputerowo i porównując skład i rodzaj wgnieceń pomoże określić, czy obuch zetknął się np. z materiałem w dawnym rynsztunku wojennym?) Brąz to mieszanina miedzi z innymi metalami. Ilość tych składników, ich udział procentowy są ważnymi wskazówkami dla archeologów m.in. przy ustalaniu daty i miejsca powstania - to już nie fantazja, a praktyka w rozwiniętych ośrodkach badawczych. Czy podniesienie brzegów służyło wzmocnieniu zdolności bojowej ? Mogły wzbudzał strach u przeciwników jako broń nieznana, mogły służyć bardziej do reprezentacji, np. do podniesienia godności wodza, zwłaszcza z powodu kosztownego wykonania. Jako dość miękkie materiały ( po jednej bitwie mogły być niezdatne do dalszego użytku) wyroby z brązu współistniały z bronią z epoki kamienia. Na zdjęciach - prezentowana z trzech stron siekierka ma wymiary: dł. 9,5 cm. łukowate ostrze: dł.7,5 cm. grubość: 0,5 – 1,5 cm.
Czas posumowania 2011 roku: powstało 30 nowych odcinków prezentujących zbiory Muzeum w Łomży. Całość - 120 odcinków to wg licznika: ponad 100 tysięcy wizyt. Miła zachęta do dalszej pracy nad odkrywaniem tajemnic historii i różnorodności kultury tej części Mazowsza, a więc do następnego spotkania !
Z Nowym Rokiem !
Moda nie odchodzi całkowicie w zapomnienie - kto wie może znowu nowatorskie okażą się kreacje sylwestrowe sprzed 100 lat, jak na załączonym obrazku? Natomiast „opakowania na płyny” są poszukiwane bez względu na wiek i modę. Niezmiennie zanim wystrzeli szampan - będą przykuwać uwagę rozbawionego towarzystwa różne kolekcjonerskie szkła. Gaszące pragnienie - z dowcipnym rysunkiem etykiety, z budzącą szacunek firmą lub - uderzające do głowy. Jeśli zbyt mocno, potrzebne będą specyfiki apteczne - jak kiedyś w dużo mniejszych buteleczkach (patrz zdjęcia) i pojemnikach np. z gencjaną (ultrafiolet do odkażania ran) po ułańskiej fantazji tych co nie doczekali nocy sylwestrowej. Po latach stać się mogą niespodziewanie cennym muzealnym eksponatem - jak prezentowane tutaj: z nieznanej, tajemniczej „Fabryki wód gazowych „Szampanja”w Łomży, także z echem polskiego Lwowa - po piwie oraz nalewce Baczewskiego lub z dawnej Warszawy, firmowane przez „Towarzystwo Szustow”. Jeśli są gdzieś w piwniczkach takie zbiory z różnych epok, to można być pewnym, że praktyczni rodacy niejednego przedwojennego szkła używają do współczesnych przetworów. Nowy Rok będzie lepszy - wierzymy z taką samą nadzieją, jaką ludzie mieli 100 lat temu. Np. na początku XX w. tygodniku łomżyńskim „Wspólna Praca” redaktor oburzał się noworocznie: -„Zdawałoby się, że chyba gdzieś na Saharze lub na dzikich odludnych wyspach ludzie mogą umierać z głodu. A jednak w naszej „humanitarnej i kulturalnej” Europie zdarzają się takie przypadki” Po opisie znalezienia w wagonie towarowym nieboszczyka zagłodzonego na śmierć, pismo puentuje: -„Zaiste nieraz ludzie o swe bydlęta więcej dbają.” Obok opis prawa bezpłatnego przejazdu i możliwości otrzymania ziemi rządowej w Paranie na 5-letnią spłatę, które mają tylko rzemieślnicy i żonaci rolnicy - oraz sylwestrowa informacja, że dochód z przedstawienia teatralnego w Kinie „Miraż” w Łomży użyty będzie na zakup obuwia i ubranek dla najbiedniejszych dzieci. Artykuł wiodący nosi tytuł „Na przełęczy lat 1911 -1912”: -„Chłodna, ciemna noc sylwestrowa. Spadły na Łomżę mgły szare, ciężkie… Cmentarz klasztoru Ojców Kapucynów, w niszach okrągłego muru mrok dziwny, pełen tajemnic. W świetle lampy wieczystej dostojnie rysuje się postać Ojca Bronisława. Opodal sylwetka ucznia w zielonej czapce. –Smutno mi Ojcze i ciężko. Żmudną i ciężką wydaje mi się praca, do której nakłaniasz. Dusza rwie się do czegoś wielkiego, rozmachu, przestrzeni! Szczęśliwe czasy dawnych rycerzy… Minęło wszystko, skarlał, zmalał świat. Uciekłbym od tej nędzy, szarzyzny…- „I ty najdzielniejszy z uczni tak mówisz? Otwórz oczy - przemoc prawa dyktuje, ale już się tworzą hufce na walkę ze złem… Przyjdzie dzień zwycięstwa”… Co zostanie po naszym pokoleniu za 100 lat?
Wesołych Świąt !
Doroczne jasełka to pielęgnowanie tradycji nie tylko wiejskiej. Także w Łomży popularne było staropolskie misterium ruchomych „obrazów z przeszłości”, ludowy sposób na sztywną dydaktykę: głównie dobra zabawa a przy okazji oswajanie z odwiecznym strachem, wszędobylskim diabłem i śmiercią. Podczas jednego z występów 100 lat temu, przed znanym łomżyńskim fotografem Tyburcjuszem Chodźko zastygli w dostojnych pozach aktorzy Teatru Amatorskiego (w załączeniu) - których potomkowie zapewne żyją: Śmiarowski oraz Górski, Śleszyński, NN -Śmierć, Piotrowska, Nieszkowski, Tuszowska, Mucharski, Galiński, Rogiński, Sokołowski, Zielińska. Zachowała się też fotografia z jasełek w łomżyńskiej Lutni 1906 r. z portretem Mietka Raabe w roli diabełka. Narzekano już wtedy w prasie na apatię społeczeństwa. Jednym bardziej dokuczał brak wolności pod rosyjską „opieką cara”- innym: wszechobecna nędza. Ilu łomżan drażniły luksusowe reklamy w lokalnej „Wspólnej pracy” z 1911 r: wina z całego świata, orzechy amerykańskie, masło syberyjskie, daktyle z Maroka, śliwki z Besarabii? Nie ulegały zniechęceniu jednostki, jak organizatorzy Jasełek Leonia Górska lub ks. Rostkowski „ludzie dobrej woli, którzy własną pracą chcą przysporzyć miłych chwil ogółowi oraz zasiłku na dobry cel” - pisała „Wspólna Praca”, w dziale Kronika przypominając, ze Jasełka będą wystawione w 2 i 3 dzień Świąt. Dano później sprawozdanie: „Pomimo skróceń, jakim uległ oryginał utworu Jasełka robiły nader miłe, miejscami silne wrażenie.” Sam reżyser pełen energii i nerwu scenicznego „ustrzegł się szarży w roli „Szatana”. Pan Wardzyński jako „Herod” stworzył doskonały typ władcy, a na wyróżnienie zasłużył p. Skiwski w roli „Żyda”. Mazur Krakowiaków pod wodzą p. Wejmera tak się podobał, że musiał być powtórzony. W czasie trzech przedstawień sala teatralna była „wypełniona, a drużyna zachęcona powodzeniem wybiera się na gościnny występ do Kolna”. W rezultacie udało się zasilić „nasze instytucje filantropijne”. Na afiszach z tamtego okresu „Program wieczoru” wymieniał odbiorców funduszy: ochronkę dla dzieci lub „miejscowy przytułek dla starców”. Do niezdecydowanych pomocną dłoń wyciągał Tadeusz Świda wydając w Warszawie w 1911 r. „Poradnik: Jak urządzać jasełka” („dla księży, nauczycieli wiejskich, ochroniarek”.) Szkoda, że po 100 latach zmalała dominacja teatrów i bliskość ludzi, rośnie za to pokolenie telewizyjnych samotników, których zaczynają przerażać pustki na ulicach, znikanie mieszkańców. Czy ulegniemy kolejnej apatii z piekła rodem? Co pozostało aktualne, z tego co pisał tygodnik „Wspólna praca”? -„Tęsknota dusz do dobra, prawdy i piękna odzywa się tego wieczora.. rozlewa się w sercach osamotnionych jednostek.. tyle nędzy i bólów, tyle się czai goryczy po zaułkach życia.” Czekamy na Gwiazdkę Nadziei, na największym Święcie Rodzinnym - tak bardzo „w narodzie polskim subtelną przędzą tradycji oplecionym. Opłatek i choinka stały się u nas symbolem zbawczej radości życia”.
Targ na kwiaty
Niezwykły dokument z Muzeum Północno-Mazowieckiego: fotografia wykonana przez Zygmunta Dudo w roku 1959. Stary Rynek od strony ratusza, w głębi za arkadami zabudowa narożnika ulic Farnej i Długiej. Dokument wielowątkowy - oto w jednym miejscu i czasie jeszcze czytelny obraz dwóch grup społecznych: mieszczan i chłopów - handlarzy i producentów. Towar: sztuczne kwiaty, papierowe rękodzieło - dziś sztuka raczej zapomniana, zwłaszcza po latach obecności fabrycznych, plastikowych kwiatów idealnie udających świeże. Co ciekawe, to rękodzieło ma nad Narwią długą i bogatą historię - do dziś kontynuowaną, bardziej w środowisku wiejskim.Jeszcze żyją mistrzynie zwijania kolorowych bibułek w oszałamiające kształty jedno lub wielokwiatowe - symetryczne jak w wycinankach, ale wielkości naturalnych roślin. Dawniej takie zestawy dekoracyjne były obowiązkową oprawą pasyjek w narożniku każdej izby, pod świętymi obrazami. Przetrwało to zajęcie także dzięki odwiecznej tradycji wyrobu słynnych palm, po sąsiedzku na Kurpiowszczyźnie. Wydawałoby się, że wobec takich możliwości wystarczy odpowiednia zachęta, np. ulga podatkowa oraz darmowe miejsce pod opieka ratusza - pod Arkadami lub pod kolorowym parasolem czy wiatrołapem zależnie od pory roku. Kwiaciarki w Łomży niczym w Krakowie pod Sukiennicami, atrakcja nie tylko dla zakochanych - na co dzień i od święta? To się nie uda, tak jak przywrócenie choćby jednej dorożki. Nie uczynią gestu zachęty ci co przez dziesiątki lat z urzędu tępili inicjatywę prywatną, gdyż taka była odgórna „polityka” i to pozostało we krwi. Nieliczni desperaci choć mogliby - już nie chcą, bo widzą powrót tych samych „działaczy” pod zmienionym szyldem „europejskości”. Zaburzyć równowagę łatwo, przywrócić - to proces długotrwały w warunkach rozbuchanej biurokracji. Za to dla prowizorki i bałaganu nie ma barier. Zadanie dla odważnych, ale ci w większości wybrali emigrację. Zresztą przywrócenie tradycji bywa trudne: odszukać wzory, wytwórców, zaryzykować stratę czasu. Targi na kwiaty z łomżyńskiej Starówki tylko w pamięci starszych łomżan?
Biżuteria ludowa
Naszyjnik - unikat, w zbiorach Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży - pochodzi z bursztynowej kolekcji doc. dr Adama Chętnika. Wg jego notatek: to bursztyn „miodowy” nabyty w 1949 r. od rodziny Pardów z Nowogrodu, wyrób miejscowy obrabiany ręcznie, rżnięty i szlifowany w kanty. Pochodzi z lat 1750-1800. Ozdobiony zawieszką - złotą monetą z 1806 roku. To dukat bity w Utrechcie (Holandia), z rycerzem, który trzyma wiązkę strzał - symbol Zjednoczonych Prowincji (Niderlandy Północne). W historii Holandii podbitej przez Napoleona - 1806 rok jest datą wprowadzenia na tron jego brata, Ludwika. Dlaczego lud polski decydował się na używanie obok złotych lub srebrnych krzyżyków także monet do dekoracji naszyjników? Elżbieta Piskorz- Branekova, autorka książki o polskiej biżuterii ludowej ( oraz wystawy na ten temat w łomżyńskim Muzeum - czynnej od listopada 2011 do lutego 2012) twierdzi, że jednym z powodów „była głęboka wiara ludu polskiego, że metale używane do bicia pieniędzy zawsze są z kruszców wysokiej próby”. Na południu Polski, przy strojach łańcuckich, podhalańskich, rzeszowskich chętnie wieszano monety węgierskie - nawet złote, z kolei w okolicach Biłgoraja monety carskiej Rosji. Naszyjnik kurpiowski ze złotym dukatem niderlandzkim można dołączyć do tego typu biżuterii ludowej w Polsce.
Parawan
Nieco zapomniany mebel - luksusowa ozdoba mieszkania, której popularność przyszła z Dalekiego Wschodu. W Europie parawan rozpowszechniony w XVIII-XIX w. stał się z czasem tylko dekoracją. Rzadkość na rynku antykwarycznym. Finezję wzorów w tej dziedzinie sztuki użytkowej uzmysławia ubiegłoroczny nabytek Muzeum w Łomży: elegancki francuski parawan z lat ok. 1859 - 90, zawierający 3 gobeliny oprawione drewnem orzecha, zabarwionego na ciemny mahoń. Scenki w ogrodzie z udziałem trzech osób w rokokowych strojach są ilustracją nauki tańca, zaręczyn(?) oraz łowienia ryb. Kompozycję pejzażową uzupełnia ornament w formie zwojów akantu. Szerokość trzech skrzydeł: 1,50 m. wysokość 1,40 m. Ciekawe kiedy człowiek znowu doceni parawany? Czy nie za bardzo nasze pośpieszne czasy usuwają z codzienności wyobraźnię? Zwłaszcza, gdy ograniczamy inspirujący wpływ książek pełnych niedopowiedzeń - na rzecz dosłownych i zubożonych skrótów filmowych. Dziś pozwalamy, by dominował brak zahamowań, który niszczy współczesne życie. Tracimy bogatą sferę cennych, nieuchwytnych doznań, których symbolem był kiedyś m.in. także - parawan.
Kubek
Wydobyty z Narwi w 1972 roku. Niedaleko mostu w Łomży. Pamiątka z amerykańskiego browaru „Tivoli” w Denver (Kolorado). Czytelny znak firmowy umieszczono w połowie wysokości kubka - nazwę wewnątrz reliefu na fladze, a rozwinięcie: „Tivoli Brewing Company” w otoku utworzonym ze spiętego klamrą pasa. Relief wieńczy korona, nad którą jest data: „1898”. Brzegi pogrubione poprzez wywinięcie metalu, na denku napis: „Solid Copper WB” (lita miedź). Beczułkowaty kubek ma wysokość 9 cm, średnicę 7 cm. Być może jest zgubą jakiegoś łomżyniaka - pracownika Browaru w Denver (USA) a może to pamiątka z wizyty zagranicznych fabrykantów w browarze Lutosławskich w Drozdowie? Pamiętamy, że piwo spod Łomży znał cały świat, Ameryka również - m.in. wśród wielu nagród nasz bursztynowy napój odznaczony został wielkim medalem na wystawie przemysłowej w Filadelfii w 1876 r. Historia browarnictwa w Denver to lata 1859 -1969. Niewykluczone, że byli tam pracownicy o polskich korzeniach. Przez kilka etapów rozwoju odnotowano różne nazwy handlowe, np. w 1900 roku: „John Good, Tivoli Brewery Denver”- czy nazywano go „Janem Dobrym”? Pozostałości browaru Tivoli przetrwały, istnieją dziś jako centrum kulturalno-handlowe. Podobno rozmach przedsięwzięcia ma utrwalony w nazwie związek firmy z jedną z największych atrakcji turystycznych Danii: z parkiem rozrywki „Ogrody Tivoli” w Kopenhadze, które miały stanowić źródło natchnienia także dla słynnego Walta Disney’a -twórcy Disneylandu. Na forum miasta Denver, np. z 2010 r. są wspomnienia internautów, opowieści ich rodziców oraz opisy wypraw do tajemniczych ruin opustoszałego kompleksu - nazywanego klejnotem architektury Kampanii Piwowarskiej. Odnajdywane są w rodzinnych zbiorach filmy, archiwalne fotografie. Ktoś towarzyszył ojcu przy pracy, pamięta hałas i konserwację potężnych maszyn. Ktoś inny znalazł miedziany dzban z koroną, tworzy kolekcje pamiątek. Łomżyńskie znalezisko z Narwi - liczące sobie 113 lat, może być okazją do nawiązania kontaktu kolekcjonerskiego, próbą zrozumienia jak dbają o zabytki społeczeństwa odliczające swoją historie nie w tysiącach, a w setkach lat.
Słaba płeć
…a jednak najmocniejsza - tak przynajmniej śpiewano w okresie międzywojennym. Dziś z tą opinią nie najlepiej skoro forsuje się na pokaz sztuczne „parytety". Jednego mężczyźni - gawędziarze nie zmienią: wszystko co najpiękniejsze w życiu, zawdzięczamy kobietom. Kto myśli inaczej ten zapomina o własnej Matce, nie szanuje innych. Czy dziś honor Łomży nie leży dziś bardziej niż kiedykolwiek w rękach naszych pań? Gdy kolejne emigracje zarobkowe osłabiają miasto? Być może panie zechcą zawstydzić mężczyzn także w szlachetnej rywalizacji wioślarskiej. Otwiera się właśnie szansa odrodzenia łomżyńskiego środowiska wodniackiego i bogatej, oszałamiającej tradycji - wszystko przerwane wojną światową a potem krępowane biurokracją . Lepiej późno niż wcale: jesteśmy świadkami historycznego powrotu Łomży nad Narew! Dla myślącej, inteligentnej części miasta to wyzwanie, do którego przygotowujemy się od dawna, a które stało się realne dzięki powstawaniu bulwarów nad Narwią. To miejsce musi tętnić życiem. Port rzeczny będzie bezpieczną przystanią dla łodzi szkoleniowych, potem wyścigowych - jak przed wojną. Łomża może być dumna z tradycji - bo tu właśnie ułatwiono kobietom dostęp do sportu wioślarskiego. To właśnie przedwojenne Łomżyńskie Towarzystwo Wioślarskie, jako pierwsze w Polsce przyjmowało kobiety w swoje szeregi! Zdobywały medale w dorocznych zawodach, co utrwaliły fotografie, chronione w dziale historii Muzeum Północno-Mazowieckiego: oto np. łodzie „hamburki” - migawki z przygotowań do regat czwórek ze sternikiem (fot.z lat 20). W sprawozdaniach miejscowego Towarzystwa Wioślarskiego ktoś odnotował: udział kobiet w wyścigach dowodzi: -„iż wdzięk niewieści daje się doskonale pogodzić z poważnym ćwiczeniem fizycznym”… Czy dziś znajdą się chętne panie do pielęgnowania tradycji i szlachetnej rywalizacji w sztuce wioślarskiej ?
Paszport
Dopiero od niedawna głośniej mówi się o rocznicy 17 września 1939 roku - nazywanej też „IV rozbiorem” lub „wbiciem Polsce noża w plecy”. Naprzeciw temu zainteresowaniu wyszło Muzeum w Łomży - w siedzibie przy ul. Dwornej 22 można obejrzeć wystawę o tym okresie sowieckiej niewoli. Muzealni historycy Marta Gosk i Leszek Taborski piszą m.in. -„W krótkim czasie okupant zastąpił polskie gazety własnymi, w języku polskim, rosyjskim i białoruskim (..) Nowa władza koncentrowała się na tym, aby jak najszybciej dotrzeć z propagandą sowiecką do mieszkańców podbitych ziem polskich. Było to szczególnie ważne w okresie kampanii wyborczej do Zgromadzenia Ludowego Białorusi Zachodniej, zaplanowanymi na 22 października 1939 r.” Armia Czerwona wkroczyła, jak głoszono, celem objęcia ochroną obywateli Białorusi, więc z przyniesieniem „wolności” nad Narew pierwsze dwa lub trzy numery nowej gazety dla rejonu łomżyńskiego miały wyłącznie rosyjski tytuł: „Swobodnaja Łomża”. Wbrew propagandzie to nie wystarczyło, skoro następne wydania musiały ukazywać się także po polsku jako „Wolna Łomża”. Zgodnie z polityką „prawdy i bratniej miłości" - także w gazetach „Prawda” i „Wolna praca” (np. 1941 r) pisano o nowym życiu, normalnie odbywających się w Łomży zajęciach szkolnych, m.in. z języka białoruskiego: „W pierwszym dniu stawili się wszyscy uczniowie, dopuszczeni do egzaminów. Nie było ani jednego spóźnienia”. Wydawcą „Wolnej Łomży” była Komunistyczna Partia (bolszewików) Białorusi - redakcja mieściła się w tym samym budynku co drukarnia „Promień socjalizmu” przy ul. Nadieżdy Krupskiej w Łomży (ob. ul. Wiejska.) „Oswobodzeni z niewoli polskich panów” obywatele - już jako mieszkańcy Białoruskiej SSR - otrzymywali w latach 1939 -1941 paszporty (sowieckie dowody tożsamości) z NKWD (patrz: pieczęć w powiększeniu). Wydane w 1940 r. paszporty miały mieć ważność do… 1945 roku, o czym świadczą uzupełniające pieczęcie i odręczne adnotacje.
Sznury
„Nieodzowną i najpiękniejszą ozdobą w ubiorze Kurpianek są korale bursztynowe”- tak strój Puszczy Zielonej w 1961 r. A. Chętnik opisywał w „Polskiej sztuce ludowej”, dodając, że szczególnie dużo bursztynu wydobywano w I połowie XIX wieku, stąd: „każda Kurpianka miała wtedy po trzy różne sznury korali bursztynowych. Na szyi zakładały podwójny sznurek drobnych jak groch, drugi sznurek często podwójny z większych korali a trzeci - z dużym bursztynowym medalionem, krzyżykiem lub bursztynowym sercem. Takie bursztyny najlepiej odbijały się na tle czerwonych gorsetów.. Dawnymi laty modne były bursztyny o kolorze miodowym, ostatnio (tak pisał Chętnik równo 50 lat temu) przyszła moda na bursztyny różnobarwne, przejrzyste i matowe, których jeden przeważnie sznur zdobi szyje współczesnych Kurpianek. Obok tych nosi się tu obecnie szklane a nawet drewniane korale, pomalowane na żółty lub inny kolor.” Oby jak najdłużej utrzymywał się na Mazowszu Kurpiowskim zwyczaj noszenia prawdziwych bursztynów, a wzorcem do porównań - kształtów, zestawień barw i tajemniczych struktur wnętrza - są unikaty z kolekcji Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, uratowane od zapomnienia przez znawcę tematu doc.dr Adama Chętnika, który szczęśliwie także w Muzeum Ziemi w Warszawie zdążył zainicjować dział bursztynu. Chętnik przestrzegał, że nie każda ilustracja stroju kurpiowskiego jest wartościowa (z dość licznych w XIX wieku -najlepsze ryciny wykonał W.Gerson) bywają i takie: „odtworzone przez rysownika, który raczej na Kurpiach nie był”. Wśród artystów, którzy na zlecenie Chętnika czytelnie przedstawiali szczegóły stroju była Janina Dąmbska: oto jedna z takich prac (1952 r.): Kurpianka z Myszyńca, w stroju odświętnym, z nieodłącznymi bursztynami. Za nią: fotografia pięciu sznurów bursztynowych zwanych też naszyjnikami - najstarsze sprzed 100 lat, ze zbioru Chętnika - pochodzące ze wsi: Tatary, Kadzidło, Zalesie, Surowe i Wach.
Poza Imperium
Ponad 1000 lat istnienia Imperium Romanum odcisnęło trwały ślad w dziejach Europy. Pasjonujące jest poznawanie tej energii cywilizacyjnej, która objęła swym zasięgiem ogromny obszar kontynentu, wpływając twórczo na życie sąsiadujących społeczeństw - niestety tez skutecznie i na długo utrwalając stereotyp o niższym statusie tych, którzy oparli się dominacji rzymskiej. Mianem „barbarzyńców” napiętnowano niezależne plemiona znad Bałtyku - także te nad Narwią, po których pamiątki trafiły obecnie do zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, m.in. z własnych prac wykopaliskowych. Ze zdumieniem odkrywamy wysoki poziom życia ludów Północy, do których ciągnęły karawany kupieckie: po miód, wosk, skóry zwierząt futerkowych, przypuszczalnie żelazo, a przede wszystkim bursztyn. Jak wiadomo, Pliniusz Starszy w swojej relacji mówił o wyprawie ekwity po bałtycki bursztyn, a na starożytnych mapach widnieje nasza główna rzeka: Vistula. Istniał też związek plemion, zwanych strażnikami szlaku bursztynowego. Na szczęście dziś coraz lepiej archeologia uzupełnia naszą wiedzę wszędzie tam gdzie brak lub mało źródeł pisanych. Dzięki temu wiemy, że ok. 2 tys. lat temu na co dzień nad Narwią używano ozdobnych przedmiotów świadczących o wysokiej kulturze, np. ułatwiających życie i utrzymanie higieny. Na ilustracji część wyposażenia kobiecego ze zbiorów muzeum: 3 szpile do włosów, 3 zapinki - fibule do sukni, z naszyjnika: paciorek szklany i 4 wisiorki wiaderkowate, w których mogły być pachnidła oraz 3 kościane grzebienie łączone nitami z brązu. W sumie ponad 200 eksponatów można obejrzeć na wystawie „Barbarzyńcy?” w siedzibie Muzeum do połowy listopada 2011 r.
Prusacy
Lata mijają a wciąż słyszymy określenia typu „Polska to nienormalność”-„ skłonność do powstań i klęsk”. Komu potrzebne jest naigrawanie się z polskich marzeń o wolności i suwerenności? Od niepamiętnych czasów wiele trudu dalsi lub bliżsi sąsiedzi wkładali w „cywilizowanie Polaków” na swoją modłę - oczywiście wyznaczając sobie i pobierając za to sowite „wynagrodzenie” w surowcach naturalnych ale niewdzięczni Polacy nie potrafili docenić świętego spokoju sugerowanego im w ramach „normalności” austriackiej, rosyjskiej lub pruskiej. W zbiorach Muzeum zawarta jest pamięć o milionowych ofiarach I wojny światowej - która wg zapewnień polityków miała być ostatnią: oto idylliczna wizyta Prusaków na targu przed Ratuszem w Łomży - zwyczajny dzień zakupów czyli propagandowy obrazek dla czytelnika w Berlinie (niemiecka gazeta wojskowa z 1914 r). Kolejna fotografia wojenna nosi podpis: „Msza polowa dla żołnierzy niemieckich, katolików w Kolnie” (z książki A. Chętnika „Mazurskim szlakiem”). Rynsztunek musiał budzić respekt - oto niektóre fragmenty zaopatrzenia pruskiego: hak mundurowy do pasa z okresu I Wojny Światowej zdobiony koroną oraz klamra zwieńczona hasłem: „Gott mit uns” czyli „Bóg z nami”. Mawiano o takich nad Narwią, że: „gdyby nie Kościół - byliby jeszcze gorsi”. Interesująco pisze Chętnik: okupanci rosyjscy mieli wówczas Niemców na dobrych stanowiskach urzędniczych. Więc: „w Łomży gubernatorem był baron Korff, policmajstrem von Frankensztein itd.- Niemcy z pochodzenia i przekonania. Tak samo w dalszych miastach. „Ciągle pod różnymi pretekstami Niemcy szwendali się nad granicą, sporządzali mapy, opisy -ale wszyscy w chwili wybuchu wojny uciekli. Bez walki nowa władza zajęła przygraniczne osady, np. w Nowogrodzie most przekroczył oddziałek Prusaków (4o km od granicy Prus Wschodnich) dał salwę do policjanta i spokojnie zawrócił. Rozpoczęły się rekwizycje, rewizje, kartki żywnościowe. Kłopoty z językiem: zamiast „Pochwalonka” i „Witajcie” trzeba mówić: „Gut morgen”. Gdy chłopiec „jadącemu konno „Gut” nie powiedział, ten go dopędził i zbił szpicrutą”- wspominał Chętnik. Pod koniec 1918 roku Niemcy mieli dość wojny i chętniej służyli na tyłach, robiąc interesy - pełno ich było na różnych stanowiskach a „wielu nauczyło się brać łapówki w pieniądzach czy produktach. Tej spuścizny po Moskalach Niemcy nauczyli się bardzo prędko” - pisze Chętnik. Po latach doświadczeń okazało się, że pożądaną „normalność” można osiągnąć niekoniecznie z pozycji siły, wystarczy np. łudzić - partnerstwem.
Góra krzyży
Sercem polskiego prawosławia jest Święta Góra Grabarka, w pobliżu Siemiatycz - co szczególnie odczuwalne jest podczas uroczyście obchodzonego Święta Przemienienia Pańskiego. Pracownicy Muzeum w Łomży również mieli okazję poznać wyjątkowość tego miejsca: równo 30 lat temu, 18 sierpnia 1981 r. byli w Grabarce, a nastrój Święta utrwalił w formacie 6 x 6 autor tych słów - w załączeniu jedna z fotografii, jeszcze z pierwotną cerkwią Przemienienia Pańskiego, zanim spłonęła z ręki miejscowego szaleńca w 1990 r. Z ikon ocalały wtedy jedynie dwie : Zbawiciela i św. Mikołaja. Szczęśliwym trafem Muzeum łomżyńskie posiada w swoich zbiorach ikon także wizerunek św. Mikołaja - który tu przedstawiamy dla przybliżenia niezwykłości sztuki prawosławia - zachwycające arcydzieło nieznanego mistrza, przykład jak pięknie się można różnić w kręgu wiary i jak wiele ludzi łączy, choćby postacie świętych. Kanon sztuki bizantyjskiej to wizerunki w półmroku tajemnicy, przepych wielkości godnej wyniesienia i naśladowania - przecież nie dla złota a dla podkreślenia lepszej strony istnienia. Świątynię w tym miejscu odnotowują źródła pisane z początku XVIII wieku. Miejsce przepełnione świeżością natury, odsunięte od zgiełku cywilizacji przyciąga wielu twórców m.in. nieżyjący Duda-Gracz poświęcił Grabarce wiele obrazów, a Paulo Coelho, w 2002 zdecydował się na podróż, uznając to miejsce za kolejny ważny znak, który prowadzi go w życiu (wg białostockiego „Kuriera Porannego”): - „Wszystko jest takie, jakby wyszło spod pędzla Boga - czujemy jego obecność bardzo namacalnie, jak gdyby tu siedział i rozmawiał z nami. Spokój i ukojenie. Chciałbym to przeżywać wielokrotnie”…
Szaszka
Długości prawie 1m. najbardziej znana rosyjska odmiana szabli, rodem z Kaukazu. Znana od poł. XIX w. po II wojnę światową (przyjęta także w wojsku polskim) szczególnie kojarzona z oddziałami kozackimi. Jak wyglądał taki Kozak - komandir z szaszką na plecach i knutem w dłoni ? Przyjrzyjmy się mało znanej, złowrogiej dla Polaków fotografii wykonanej w 1920 roku, w Łomży! Reporter niemieckiego pisma „Berliner Illustrirte Zeitung” wykonał do nr. 36 serię zdjęć Łomży pod okupacją sowiecką, m.in. nowych władz z udziałem tej części mieszkańców, która witała bolszewików kwiatami. Spróbujmy spojrzeć przez chwilę oczami Kozaka na opustoszałą łomżyńską ulicę: oto poczucie pełni władzy kogoś,kto przybył zaprowadzić „porządek”, zabawić się z Lachami i nadzorować zsyłki na Sybir. Dla porównania 2 szaszki nowsze, już z wybitą na rękojeści gwiazdą i obustronnymi literami: CCCP - ale nadal zakończone kształtem drapieżnego ptaka.Szaszki - przykre pamiątki po tych „władcach ulicy”, nie zostały znalezione w ziemi. Zanim trafiły do zbiorów muzeum, były przechowane w schowkach oraz w piecu rozebranym pod Łomżą - daje to do myślenia. Minęło 90 lat od zatrzymania nad Narwią a potem nad Wisłą nawały bolszewików, a wciąż nie można rozliczyć w pełni pozostałości okupacyjnych, także z powodu niełatwego dostępu do źródeł, dokumentów. Nadal łatwiej podsycać anonimowo choćby w Internecie wrogość, przeinaczać fakty poprzez wulgaryzmy niż bronić dobrego imienia Ojczyzny i uczyć patriotyzmu. Młodzież ma coraz mniejszą świadomość, że niepodległość nie została Polakom dana raz na zawsze, a spokojnie możemy chodzić po polskiej ziemi tylko dzięki ogromnej ofierze krwi naszych Ojców. Zwróćmy uwagę na to, jak spogląda na nas najeźdźca z knutem i szaszką, pozujący do unikalnej fotografii - odbiorca na zachód od Wisły nie mógł zrozumieć w pełni grozy tego widoku, bo nie doświadczył nieporównywalnego fałszu i okrucieństwa.
Ułan
Z języka polskich Tatarów pochodzi określenie żołnierza uzbrojonego w lancę, broń palną i szablę - charakterystyczne atrybuty kawalerii polskiej. Z kolei z języka polskiego, zawołanie tej formacji a także nazwy elementów ułańskiego uzbrojenia, po rozbiorach Polski rozprzestrzeniło się w zachodniej Europie, funkcjonując nadal w językach sąsiadów. W oczach zwyczajnych ludzi patriotyzm przybierał różnorodne kształty: choćby rzeźbą na niewielkim pudełku, utrwaleniem wspomnienia o przelewaniu krwi za Ojczyznę. W 1948 r. do zbiorów Muzeum w Łomży trafiła papierośnica - z informacją, że została wykonana w 1925 roku - unikalna, bo ręcznej roboty, o wym. 7 x 11 cm z drewna klonowego, od Konstantego Chrostka (ur.1910 r.) rzeźbiarza z Jazgarki na Kurpiach. Autor czytał dużo książek historycznych - mógł wykonać wizerunek ułana na zamówienie. Na wieczku, za jeźdźcem w rogatywce - umieścił wbite w ziemię przynależne chorążemu insygnia legionu z figurką orła na wzór rzymski, a na proporcu napis: Zwycięstwo. Na wewnętrznej stronie wyrzeźbił alegorię potężnego Orła zwalczającego mniejszego, czarnego wroga - uniwersalne przesłanie? Może nie warto było dosłownie określać przeciwnika, by nie narażać drogiej pamiątki na zniszczenie? Trzeba podkreślać, że po odzyskania wolności próbowano nam obrzydzić piękno patriotyzmu, pomniejszyć ofiarę krwi, wbijając w pamięć obraz bezmyślnej szarży „z szabelką na czołgi”. Tymczasem pielęgnowanie ciągłości, bogactwa chwały „jazdy polskiej”, także ułańskiej - to nie tylko wzmacnianie naszej dumy narodowej, łączącej pokolenia. Dziś niezawodna młodzież dostrzega szansę połączenia bogatej tradycji z możliwością ćwiczeń fizycznych i…przedsiębiorczością: widowiskowe pokazy rekonstrukcji historycznych są coraz bardziej profesjonalne. Tylko patrzeć, jak ktoś spróbuje małej formy objazdowej, może całorocznej - przecież na zimę wojsko nie rozchodziło się pod pierzyny. Zimowe, nie mniej widowiskowe pokazy ćwiczeń sprawnościowych także przyciągnęłyby tłumy, dla młodych z pożytkiem dla wiarusów z podziękowaniem za trud obrony Ojczyzny, z szablą w ręku.
Kozy
„Kozy prostyńskie” - to figurki z ciasta, wyrabiane na lipcowy odpust w Prostyni, na pograniczu Mazowsza i Podlasia. Na trwałe wpisały się w krajobraz kulturowy, więc nie mogło ich zabraknąć w zbiorach Muzeum w Łomży - do badań naukowych. Nieco w formie podobne do noworocznych „byśków” - wypieków kurpiowskich, o których pisał Jacek Olędzki, że wykonywane były „w ramach archaicznych praktyk magicznego oddziaływania na pomyślną hodowlę żywego inwentarza”. Kozy z Prostyni mają inną ciekawą historię. Są pamiątką wydarzeń historycznych. W miejscowych kronikach opisano 500 lat temu objawienia Św. Anny, a z powodu wianków jakie wówczas wykonała dla ozdobienia Św. Trójcy - utrwalił się pielęgnowany do dzisiaj zwyczaj, by jej imieniem nazywane „korony” służyły do ozdabiania głów pielgrzymów. Założone tu Sanktuarium Trójcy Przenajświętszej jest jedynym w Polsce na prawach diecezjalnych, a w Europie jednym z nielicznych sanktuariów trynitarnych. W prowadzonej od 1511 r. Księdze Cudów już w I półroczu odnotowano obecność pielgrzymów aż z 15 województw. W 1547 r. kroniki uwieczniły przybycie do tej nadbużańskiej wioski królowej Bony, żony Zygmunta Starego. Na pocz. XVI w. do Prostyni przywieziono drogą wodną statuę Trójcy Świętej (rzeźbę wykonał Wit Stwosz lub jego uczniowie). Wg podania ludowego - to właśnie kozy pasące się nad rzeką miały pierwsze zawiadomić ludzi o płynącej rzeźbie. Najbardziej uzasadnione jest powiązanie „kóz prostyńskich” z podlaskim Unitami. Choć wśród Polaków spotkali się z tolerancją religijną byli w XIX w. prześladowani przez carat i mieli zakaz przystępowania do sakramentów świętych w kościele. Dla niepoznaki przybywali tłumnie do Prostyni na odpust niby prowadząc na targ kozy, a po przywiązaniu ich do drzew, mieszali się z tłumem pielgrzymów i wchodzili do świątyni. Dziś „kozy prostyńskie” są miłą pamiątką dla pielgrzymów (trafiły także do prywatnych apartamentów Polskiego Papieża Jana Pawła II ). Pamiątką tym ważniejszą, że przypominającą o Zuzeli, rodzinnej wiosce Prymasa Tysiąclecia i niedalekim kościele prostyńskim, gdzie Rodzice jego zawarli związek małżeński. Tak oto Łomża poprzez serdeczne związki ze Stefanem Wyszyńskim ma szczególny powód do bliższego przyjrzenia się Prostyni i malowniczym figurkom z ciasta.
W Parku Ludowym
W zbiorach Muzeum w Łomży znaleźć można pocztówkę z okresu międzywojennego, wydana przez „Ruch” oraz afisz z 1922 r - pamiątki wiele mówiące o Parku Ludowym przy Alei Legionów. Parku kiedyś chętnie odwiedzanego w celach towarzyskich, rekreacyjnych i sportowych. Na pocztówce widzimy altanę pożyteczną w razie deszczu, obok: zawodników na korcie tenisowym. Od czasu założenia w r.1919 drzewa parkowe rozrosły się, więc stały się niebezpieczne ? Jeśli dziś wobec przydrożnych drzew - kierowcy mają prosta receptę: „są powodem wypadków, więc wyciąć” - pewnie zmienia się nastawienie wobec parkowych drzew: „nowa polityka: zapomnieć o nich”. Co powoduje dzisiejszy zastój - brak pomysłów ? Chyba branie pensji nie idzie w parze z chęcią do przywrócenia przynajmniej tego poziomu życia sportowego w Parku Ludowym, którego istnienie dokumentuje prezentowany afisz PSS (Powszechnej Spółdzielni Spożywców w Łomży) ogłaszający program 16 ćwiczeń w Kole gimnastyczno - sportowym. Oprócz piłki nożnej i palanta amerykańskiego mamy: obronę własną, zapasy, box angielski i francuski, gry ruchowe, tańce gimnastyczne itd. Po wojnie mieszkańcy miasta pod zarządem „robotników i chłopów” przyzwyczaili się, że tu musi być tylko podmokłe królestwo wron bombardujących odchodami błotniste alejki oraz okalające ulice. Co jeszcze istniało w czasach wstrętnych kapitalistów, wynika z tego afisza: dzieci do lat 14 miały zapewniony Plac gier i zabaw - wstęp bezpłatny. Działała również Y.M.C.A. - międzynarodowa organizacja, której przedstawiciel - instruktor (wg afisza: p. Stankiewicz) przyjmował zapisy do kompletów sportowych w Parku Ludowym. Związek Młodzieży Chrześcijańskiej, w skrócie Y.M.C.A. - organizacja założona w 1844 r stała się w Łomży niemodna? Dziwne, bo organizacja zrzesza prawie 55 mln osób i funkcjonuje nadal w 154 krajach, a w Polsce jest zadomowiona od r. 1918. Z powodzeniem propaguje w oparciu o wartości chrześcijańskie program harmonijnego rozwoju fizycznego, umysłowego i duchowego.
Fajki
Żartobliwie można powiedzieć, że dawniej bardziej szkodliwe było odmawianie wypalenia „fajki pokoju” niż zaciąganie się dymkiem. Są zawody wręcz nierozerwalnie związane z fajkami, są typy fajek ulubione przez rybaków, detektywów, pisarzy. Fajki figuratywne mają nierzadko misternie zdobione motywy myśliwskie, wojskowe itp. W której rodzinie nie trafił się dziadek rozsiewający aromaty tytoniowe i przekonujący, że fajka mniej szkodzi? Różnorodność materiałów i stylów widać na przykładzie zbiorów Muzeum w Łomży: choćby od ręcznie rzeźbionej fajki z drewna z XIX w. po starsze, gliniane z wykopalisk z XVIII po XVII wiek. Kto mógł używać fajki z wizerunkiem satyra? To zakup wyrobu niewiadomego pochodzenia, wielkości 20,5 x 3 cm, oryginalna, ręczna robota. Równie ciekawe są dwie pozostałości ceramicznych fajek, tym cenniejsze, że znalezione w Łomży przez archeologów: jajowata główka z białej glinki (4, 5 x 1, 7 cm), z krawędzią zdobioną pionowymi nacięciami, to być może wyrób holenderski, z wykopalisk poprzedzających położenie wodociągów na ul. Rybaki - z pozostałości warsztatu szewskiego, w sąsiedztwie przypuszczalnej komory celnej w pobliżu Narwi. Czarna główka fajki (4,1 x 2,5 cm), to wyrób warszawski (widok z boku i od dołu), najstarsza w tej kolekcji, wykopana w pozostałościach dawnego ratusza - w miejscu zaznaczonego zarysu fundamentów przed Halą Targową na Starym Rynku.
Potrawka z tura
Ceramika i kości zwierzęce należą do najliczniejszej kategorii znalezisk archeologicznych w Polsce. Nie inaczej było podczas wykopalisk z ul. Długiej w Łomży, skąd pochodzi prezentowany możdżeń samicy tura ze śladami obróbki - nie jedyny okaz wskazujący na istnienie w tym miejscu Łomży warsztatu średniowiecznego rogownika. W pierwszej chwili taki zbiór może wyglądać jak tajemniczy skarb. I tak powinien być traktowany. To źródło cennych informacji, wzbogacanych przez współpracę archeologów z archeozoologami. Znalezienie zabytku w unikalnym pierwotnym położeniu - to szczególna gratka dla muzealników, ale niektórzy przypadkowi odkrywcy zapominają, że każde badanie tego co „zapisane w ziemi” jest jednorazowe. Ważne jest powstrzymanie się od egoistycznych „badań” na własną rękę - ciekawość odkrywcy będzie zaspokojona dzięki wiedzy archeologa, który wykona dokumentację: dla nas wszystkich. Fachowiec odnajdzie kontekst i szczegóły dla innych nieczytelne. To ważne dla oceny czy odkryto ślady rzemieślników, hodowców czy np. myśliwych. Niepozorne szczątki zwierząt pomagają zrozumieć naszą historię - wśród nich losy dzikich, potężnych turów, które gdzie indziej w Europie wytępione, najdłużej przetrwały właśnie na Mazowszu. To zasługuje na przypominanie chociażby w powieści przygodowej, w tak lubianych komiksach historycznych. Dlaczego jesteśmy karmieni nadmiarem opowieści obcych nam kulturowo, mając niewykorzystany temat przygód np. Stacha Konwy - tego z pomnika w Lesie Jednaczewskim i Łomży - z twardego rodu wolnych strzelców, Kurpiów którzy dawniej byli strażnikami leśnymi i chronili tury. Zapewne skosztowali na polowaniach smaku turzego mięsa, które wg kronikarzy - miało być słodkie. Jak zanotował Miechowita: „niektóre wsie na Mazowszu jako powinność xiążęcą, straż aby zwierząt tych nie niszczono, odbywały”. Jeszcze w przywileju na wieś Zator z 1436 roku książę Mazowiecki wyraźnie zaznacza, że „polowanie na tury i rysie - dla siebie wyłącza”.
Studnia
44 lata temu, podczas zakładania sieci kanalizacyjnej na ul. Giełczyńskiej, w sąsiedztwie absydy Katedry koparka odsłoniła w ścianie wykopu konstrukcje drewniane. Natychmiast powiadomiono o tym fakcie Muzeum w Łomży. Archeolog Jolanta Deptuła z 4 pomocnikami przeprowadziła wykopaliska ratownicze, wzbudzając ogromne zdumienie i zainteresowanie przechodniów, komentujących fachowo ze szczytu wyrzuconej ziemi z wykopu każde odkrycie. W dzienniku badań odnotowano znalezienie fragmentów cegieł tzw. „palcówek” i duże ilości ceramiki, z których częściowo udało się zrekonstruować całe naczynia, po uzupełnieniu gipsem brakujących fragmentów (kilka dzbanów prezentuje załączona fotografia). Na wykonanym wówczas zdjęciu (w załączeniu u góry) archeolog zarejestrował początek konstrukcji z dębowych desek tzw. „dartych” o wym. 130 x 30 cm. Dokumentacja rysunkowa (fragm. w załączeniu - kolor zielony: warstwa przemieszana) ukazuje pierwszy z 7 poziomów desek układanych na zrąb, z głębokości 1 m. Nienaruszoną warstwę jasnej gliny stwierdzono na głębokości 3.20 m. Oprócz naczyń jedno i dwustronnie polewanych, fragmentów pokrywek oraz siwaków polerowanych, wydobyto także m.in: kafle tzw. garnkowe, dachówki, fragmenty ludzkiej czaszki, kawałki przepalonego drewna, szable dzika, nóż żelazny w drewnianej oprawce, drewniane narzędzie do formowania wielkości oczek przy wiązaniu sieci rybackich oraz b. zniszczony but skórzany (co tam się nie działo przy tej studni ?) Efekty badań pozwoliły przypuszczać, że studnia mogła służyć budowniczym Katedry ponad 400 lat temu, a jej pozostałości z czasem - po wypełnieniu wylotu 4 dużymi głazami - znalazły się pod ulicą w wyniku poszerzenia traktu wiodącego do wsi Giełczyn.
Wolność
11 września 1939 roku Niemcy wkroczyli do Łomży - 29 września zastąpili ich Sowieci. Pojawiła się prasa polskojęzyczna zwana gadzinówką - pt: „Wolna Łomża” - „Organ Tymczasowego Zarządu Miasta Łomży i powiatu łomżyńskiego”. Oto nr 23, który ukazał się 9 grudnia 1939 r. z ojcowskim portretem Stalina. Zbyt mało się o tym mówi, jaką propagandową siłę stanowiła tamta forma gorliwego wychwalania budowy sowieckiego raju pod opieką jednej partii, jak fałszowano lub przemilczano niewygodne fakty. Oto fotograficzna migawka z podpisem „W miastach Białorusi Zachodniej”. Z radziecką „Prawdą” w dłoni pozuje: „była bezrobotna Łukasik - pracuje obecnie w ekspedycji białostockiego centralnego urzędu pocztowego ”. Całostronicowe przemówienie, z którego wymowny fragment: -„Każdy członek związku zawodowego powinien demaskować różnych pańskich sługusów, którzy hurtem i detalicznie sprzedawali interesy mas pracujących w byłej Polsce.” 26 października w nr 7 wstępniak „Moje zobowiązania” Maria Strzelecka delegatka do Ludowego Zebrania informuje i zapewnia: „…różni ludzie…proszą o żywność, lekarstwa, mieszkania i posady. Staram się im wszystkim pomóc…wypełnię wolę ludu - głosując za przyłączeniem Białorusi Zachodniej do wielkiej rodziny narodów Związku Sowieckiego, za nacjonalizacją banków i wielkiego przemysłu, za konfiskatą ziem obszarników i podziałem jej między małorolnych krestian, głosując za ustanowieniem na Białorusi Zachodniej władzy sowieckiej, władzy robotników, krestian i inteligencji pracującej.”…Piątnicki okręg wyborczy: przed 6 rano pierwszy wrzuca kartę do głosowania Hombierg Meier…„Teraz będziemy żyli wesoło” Okręg 261 Stacha Konwy: wchodzi pierwszy wyborca - Kożuchowicz Zelman - „Głosowałem za władzą sowiecką. Tylko towarzysz Stalin dał dam, jewrejom, prawdziwe szczęście - być ludźmi”. Wielki tłum dorosłych i dzieci okrąża patefon i chórem podchwytuje pieśni narodu sowieckiego. Organizuje się tańce. Po walcu następuje polka, potem polka-krakowiak. Wabiące dźwięki orkiestry przerywane są okrzykami „Niech żyje Armia Czerwona”. Jest więc praca dla wybranych, możliwość pozbycia się nielubianych sąsiadów - o wywózkach na Syberię prasa nie napisze. Wyobraź siebie Czytelniku z 2011 roku, że znalazłeś się w Łomży 1939 roku, w granicach Białorusi Zachodniej - to zaledwie 70 lat temu - jak zachowałbyś się w tamtej sytuacji ?
Konspiracyjny
Medal - plakieta (średnica 15 cm) projekt Wiesława Sielskiego, zrealizowany w czasach pierwszej „Solidarności” na cześć Papieża - Polaka, z dedykacją: „Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi”. Oryginalny pomysł, najbardziej znanego Artysty z Łomży (1944 – 1982) medaliera ale także malarza, grafika, rzeźbiarza, animatora życia kulturalnego i społecznego. Było oczywiste, że w tamtych czasach cenzury i zakazów próba oficjalnej realizacji zakończyłaby się niepowodzeniem. Wykonano zaledwie 5 sztuk ze specjalnego stopu metali odlanych w Mennicy Państwowej w Warszawie, a pierwszy egzemplarz Lech Wałęsa zawiózł do Rzymu i wręczył Janowi Pawłowi II w 1981 roku. Relief z wyobrażeniem drzwi gnieźnieńskich w centrum, otaczają wypunktowane rysunki oraz daty szczególnych wydarzeń z dziejów Polski: 966, 1138, 1410 ,1772, 1791, 1914, 1939, 1980. Serdeczny i trwały znak z Łomży zaistniał dzięki niewielkiej grupie ludzi dobrej woli, obdarowanych na pamiątkę tego zdarzenia historycznego fotografią medalu z imiennym podziękowaniem i autografem Lecha Wałęsy. To informacja pewna, bo piszący te słowa (autor zdjęcia) również otrzymał takie podziękowanie. Później powstało jeszcze kilka sztuk medalu dla Papieża, odlanych w mosiądzu, w zakładzie artystycznym Romana Murawskiego w Ciechanowcu... (Ten odcinek - to 100 spotkanie ze skarbami Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży.)
Baba
Kształt współczesnej baby wielkanocnej, choć uległ modyfikacjom, wciąż przypomina staropolski wzór znany od setek lat. Tym razem obejrzyjmy apetyczną dynamikę ukośnych wgłębień, wykonanych ręcznie. To raczej pamiątka po pewnej gospodyni z ul. Dwornej w Łomży, która tłukąc glinianą formę do ciasta wyrzuciła ją w miejscu, gdzie ponad 200 lat później Muzeum Północno-Mazowieckie znalazło siedzibę. Znaleziona podczas wykopalisk skorupa (ok. 30 cm - na środkowym zdjęciu widok od wewnątrz) jest na tyle czytelna, że można pokusić się o komputerową rekonstrukcję, a w przyszłości odtworzenie całej formy… A jak mogła wyglądać ówczesna łomżynianka - polska baba, które nad Narwią określa się powiedzonkiem: „krew z mlekiem”? Czy była w typie jejmość Wiśniewskiej z Łomży, której wizerunek zachował się w Instytucie Sztuki PAN w Warszawie ? Portret pani Wiśniewskiej, żony Stefana Lisa jest datowany na 1707 r. Czy dobrze odżywiona, pucołowata łomżynianka miała na stole wielkanocnym lukrowane baby podobne do wzoru przechowywanego dziś w Muzeum ? Nie była to raczej przysłowiowa Herod-Baba, skoro po opuszczeniu ziemskiego „padołu łez” została uwieczniona na pogodnym wizerunku, z różańcem w dłoniach. Portret był jedną z wielu - jak wspominał Rzeczniowski w "Dawnej i teraźniejszej Łomży"- blach żelaznych sześciokątnych z popiersiami mężczyzn i kobiet, malowanych olejno, wiszących na filarach Katedry - zapewne „pamiątek pośmiertnych szlachty okolicznej…” już tylko w cz- b. fotografii NN, sprzed II w.św.
Palmy
Dlaczego Łyse ? Właśnie w tej miejscowości na Mazowszu Kurpiowskim doc. dr Adam Chętnik, założyciel Muzeów w Łomży i Nowogrodzie postanowił organizować konkursy na najpiękniejszą palmę wielkanocną. Był rok 1969 - dwa lata po śmierci dr Chętnika, gdy udało się zorganizować pierwszy konkurs w Szkole Podstawowej we wsi Łyse. Po latach trudno sobie wyobrazić jak nieprawdopodobne przeszkody, ile upokorzeń w ówczesnych realiach systemu politycznego miała do pokonania kontynuatorka idei, żona Chętnika - Jadwiga. Tradycyjne zwyczaje od wieków w symbiozie kultury wiejskiej, dworskiej i kościelnej, mogły funkcjonować tylko szczątkowo, jako „kultura ludowa” pozbawiona kontekstu religijnego. Stąd konkurs na palmy wielkanocne mógł odbyć się tylko poza kościołem i tak układano terminy aby „konkursowe” palmy nie brały udziału w tradycyjnych obrzędach. Nagrody pieniężne z Ministerstwa Kultury i Sztuki przyczyniły się do wzbogacenia palm, ich liczby i różnorodności, ale też powodowały, że czasami konkurs gromadził na wystawie w szkole więcej palm niż w kościele - w ich naturalnym środowisku. Paradoksalnie, próby izolowania przyśpieszyły zwrot ku tradycyjnym zwyczajom. Pamiętano np. że na Kurpiach palmy pełniły jeszcze jedną rolę: po roku przechowywania palono je, a popiołem posypywano głowy wiernych w Środę Popielcową. Pracownicy Muzeum w Łomży - organizujący pierwsze konkursy, mieli poczucie działania „w ostatniej chwili”, łączenia zrywanej tradycji i ratowania jej przed całkowitym zubożeniem. W archiwum muzealnym zachowała się dokumentacja fotograficzna tych działań. Dziś do Łysych jak do Mekki ciągną na Kwietną Niedzielę tłumy - nawet dostojnicy państwowi. Na fali popularności, coraz więcej palm można zobaczyć także w Myszyńcu, Lipnikach, Zbójnej. Także zatwardziały ateista nie oprze się urokowi barwnej procesji - właśnie wokół kościoła. Żeby poznać siłę tradycji choć raz w życiu trzeba doświadczyć zapachu świeżo uwitej palmy, w połączeniu z zapachem kadzidła z bursztynem - właśnie w połyskliwej wędrówce słońca przez witraże, wśród lasu palm sięgających nieomal sklepienia świątyni.
Ryngraf
To oczywisty dla wielu Polaków obraz z dzieciństwa: nad łóżkiem na dywaniku Rodzice zawieszają mały ryngraf - pamiątkę z Częstochowy. Dla kogoś wychowanego w tym duchu, pielęgnowanie przy sobie takiego znaku jest naturalną częścią pamięci rodzinnej. Tak powinno być rozumiane kontynuowane tej łączności, poprzez znak przez następne pokolenia. Ryngraf - fenomen z czasów rycerskich, łącznik z tradycją staropolską, zakorzeniony w polskości symbol trwania, znany z wielu odmian. Przedstawiony na zdjęciu jest najnowszym nabytkiem Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży. Przywędrował w ekwipunku żołnierza Andersa, walczącego pod Monte Cassino rodaka, który powrócił ze Stanów Zjednoczonych do rodzinnej Łomży. Na bliższą prezentację przyjdzie czas, zwróćmy tymczasem uwagę na ręczną robotę - wyjątkowość tego egzemplarza z czasów II Wojny Światowej. Srebrny orzeł na pozłacanym kartuszu nosi na piersiach wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej. Ślady czasu wskazują na długą drogę powrotu do Polski.
Żale
Czy zniknie pod Łomżą kolejny zabytek - imponujący rozmachem przestrzennym? Najdłużej utrzymała się tradycyjna miejscowa nazwa „żale”. Ocalały mizerne szczątki, ale trwają dzięki temu, że w naszym kręgu kulturowym zazwyczaj otaczaliśmy szacunkiem cmentarze. W dodatku ten - sprzed ok. 2 tysięcy lat, z okresu wpływów rzymskich, co potwierdziły badania archeologiczne w latach 70. ub. wieku - jest szczególnie efektowny. Czas bić na alarm, zatrzymać degradację, póki nie za późno. W cywilizacjach europejskich takie miejsca przyciągają turystów, co stanowi pewną ochronę - nam przeszkadzają braki w wykształceniu, bieda, przemiany społeczne, co jeszcze? Tam na straży świadomości stoi klasa średnia, a nasza gdzie jest? Gdyby nie szanowano przeszłości Wielkiej Brytanii, rozebraniu uległoby słynne Stonehenge - na materiały budowlane. U nas bez konsekwencji karnych rozbiera się kurhany, które przetrwały tysiące lat. Czy zdążymy wzmocnić edukację, kontrolę, narodową świadomość z unikalnego stanu posiadania? O tych właśnie „żalach” pisał przed stu laty Adam Chętnik, alarmując na próżno (!) w prasie łomżyńskiej i ogólnopolskiej, że zmienił się stosunek ludzi do tego cmentarzyska: -„gospodarze zaczęli rozsadzać prochem kamienie i zwozić do domu na budowę piwnic. W ten sposób zniszczono kilkanaście wielkich kręgów, ułożonych z głazów polnych… Odnaleziono nawet parę garnków z popiołem, lecz nie znaleziono w nich pieniędzy więc potłuczono je na kawałki. Chętnik zdążył sporządzić rysunek ostatniego pierścienia kamieni na cmentarzysku (załączniki z archiwum Muzeum w Łomży) i zanotował: -”cała dekoracja (długa 66 m, szerokości 17 m) składa się ze 128 głazów, w tym paru kół mniejszych i jednego wielkiego koła 14 m średnicy”. Pisze dalej: -„Całe cmentarzysko wygląda bardzo ładnie i może być jakby „świątynią dumania” dla ludzi, którym pamięć na prochy przodków daje natchnienie i moc do walki o przyszłość”. Chętnik apelował o stałą umowę z gospodarzami, ogrodzenie cmentarzyska i zarządzenie poszukiwań na całym terenie ”żalów”. A.D. 2011 apel pozostaje niestety aktualny. Teoretycznie możliwe są fotografie z lotu ptaka, poszukiwanie zarysu wszystkich kręgów kamiennych i rekonstrukcja, ale jak zwykle kłopot z pieniędzmi - prędzej ktoś z milionerów mógłby zamiast wycieczki na Seszele sfinansować badania. Takie nazwisko przeszłoby do historii. Ale czy decydenci rzucą hasło: do dzieła - stwórzmy tu rezerwat archeologiczny, który przyniesie Łomży sławę i ściągnie milion turystów …Próżne żale ?
Mamut
Żwirownia w Pniewie była w 1971 r. miejscem niezwykłego zdarzenia. Ekipa Łomżyńskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego znalazła przy wybieraniu piasku, na głębokości ok. 10 m. fragment żuchwy mamuta, ważący 4 kg. Na szczęście doceniono wagę odkrycia i przekazano żuchwę do łomżyńskiego Muzeum, gdzie w zbiorach były już pojedyncze zęby wielkości 30 cm. Piszący te słowa na miejscu wykonał dokumentację fotograficzną, a potem aby uczulić kolejnych odkrywców na podobne przypadki, wykonał do publikacji w lokalnej prasie czytelny rysunek cennego znaleziska. 40 lat temu było to lepszym rozwiązaniem wobec fatalnej jakości drukowanych fotografii na gazetowym papierze. Niestety nie zgłosił się już nikt inny, więc pewnie nie dowiemy się, czy w tej miejscowości były inne części szkieletu mamuta. W Muzeum łomżyńskim pozostała tylko dokumentacja: w tym wspomniany rysunek żuchwy, fotografie zęba (zwróćmy uwagę na piękny kształt w zbliżeniu) oraz seria zdjęć „mamuciego wzgórza” - żwirowni. Z chwilą powstania Muzeum w Drozdowie - ówczesnego oddziału Muzeum w Łomży, znalezisko zostało tam przekazane wraz z innymi zbiorami przyrodniczymi m.in. Adama Chętnika. Dziś samodzielne Muzeum Przyrody powiększyło stan posiadania o kolejne wspaniałe pamiątki po mamutach: warto tam pojechać, zobaczyć pozostałości tych imponujących zwierząt - spróbować wyobrazić sobie świat, jaki istniał w tym miejscu pod koniec epoki lodowcowej.
Pasiasta
Siekierka neolityczna sprzed ok. 4 - 6 tysięcy lat, przypadkowo znaleziona pod Łomżą w trakcie prac polowych i przekazana przez właściciela ziemi do Muzeum. Długa na 12,5 cm, grubości 1,5 cm, ma niestety uszkodzony obuch - smutny przykład współczesnego testu przydatności, przypadek nierzadki w gospodarstwach gdzie rolnicy próbują używać nierozpoznanych początkowo znalezisk jako kliny, przecinaki itp. Gospodarz przyznał, że była druga siekierka - roztrzaskana całkowicie przy próbie uderzenia. Cieszmy się, że jednak pamiętał o Muzeum… Naukowcy przypuszczają, że bajeczne wzory krzemienia pasiastego są pamiątką po wymarłych organizmach morza jurajskiego sprzed ok. 150 mln lat. Taki krzemień mamy w regionie świętokrzyskim, gdzie przetrwała do naszych czasów jedyna w Polsce i Europie Środkowej ogromna neolityczna kopalnia krzemienia pasiastego. Wyroby stąd rozprowadzano w promieniu tysiąca kilometrów - świadectwo prestiżu, zamożności, zapewne nie bez znaczenia religijnego, symbolicznego. Może bardziej magiczne niż użytkowe? Jak pożądane świadczy fakt działania kopalni przez okres ok. 2 tysięcy lat. Odkryta w 1922 r. i częściowo zrekonstruowana, dziś jest rezerwatem archeologicznym w Krzemionkach Opatowskich. Ten pomnik historii i unikalne dziedzictwo narodowe ma nowe zagrożenia: nastała moda na biżuterię z krzemienia pasiastego. Trzeba pogodzić konieczność ochrony zabytku z potrzebami przemysłu jubilerskiego. Uroda krzemienia pasiastego może przewrotnie stać się nadmiernym zagrożeniem. Uroda na pewno nie pomogła siekierce krzemiennej znalezionej pod Łomżą. To zdawałoby się solidne narzędzie, a wbrew pozorom - kruche piękno.
Łuk i strzała
To nierozwiązana zagadka: wyryty na niewielkim, płaskim kamieniu, prawdopodobnie rycerski znak rodowy - rysunek łuku i strzały - znaleziony w Nowogrodzie na Wzgórzu Ziemowita, w pozostałościach średniowiecznego ratusza, dokładniej w jego piwniczce służącej za areszt. W podziemiach ratuszy takie areszty miała większość miast w średniowieczu. Można sobie wyobrazić wilgoć i półmrok. Światło docierało jedynie przez otwór w sklepieniu. Czy to możliwe, że delikwent zbyt długo przetrzymywany, np. dla okupu - nie mając innego znaku identyfikacyjnego, samodzielnie wyrył symbol tego co mogło przekonać rodzinę do ruszenia z pomocą; a jeśli stracił nadzieję na uwolnienie, to pozostawił znak rozpoznawczy swojej obecności w tym miejscu? Można przypuszczać, że w końcu stracono go na rynku - jak bywało najczęściej, gdy pilnowanie i karmienie skazańca stawało się nieopłacalne. Przed badaczem, który chciałby rozwikłać zagadkę jest poważne utrudnienie: odwrócenie kierunku ułożenia strzały wobec łuku, niespotykane w znanych herbach rycerskich - być może jednak charakterystyczna różnica naprowadzi na ślad tajemniczego skazańca ? Dla porównania na zdjęciu: tajemniczy ryt ze zbiorów Muzeum w Łomży, na tle miejsca akcji - czyli Wzgórza Ziemowita od strony Narwi nad Skansenem. Niżej rysunek tego samego miejsca wg rekonstrukcji T.R. Żurowskiego, który prowadził prace wykopaliskowe - tak mógł wygladać średniowieczny Nowogród: na pierwszym planie ratusz gotycki z XIV wieku, w głębi zamek.
Pędzący zając
Tajemniczy, maleńki rysunek zająca i litery „PHS”, a obok nr seryjny ( w tym przypadku: „187 ½”) ukazują się dociekliwym badaczom po uchyleniu blaszanego kółka na tylnej ściance zegara, we wnętrzu mechanizmu. Zapewne chodzi o grę słów, bo po niemiecku: zając to „hase”, co brzmi podobnie jak nazwisko założyciela. Skrót oznacza wytwórnię: Philipp Haas & Sohne, w St. Georgen, Schwarzwald (Niemcy) założoną w 1831 r. Prawdopodobnie manufaktura działała z przerwami, do roku 1920. Stąd wychodziły na cały świat słynne zegary z kukułkami i m.in. kominkowe, jak ten z łomżyńskiego Muzeum, z II poł. XIX w. Zwieńczona miniaturową amforą ażurowa konstrukcja o wym. 40 cm x 20 cm. dekorowana jest także po bokach - wicią akantu. Zegary kominkowe popularne od XVIII stulecia, w dużej ilości wzorów - od najczęstszych: figuralnych, po architektoniczne np. z kolumienkami - w ciągu XIX w. traciły szlachetną formę na rzecz dziwacznych kompilacji stylów z różnych epok, bo masowa produkcja wpłynęła na rodzaj i jakość wykończenia. Mimo to ich wyszukane kształty wciąż przyciągają oko i będą znajdować nabywców, chociażby jako namiastka luksusu, dostępnego dawniej tylko zamożnym warstwom społeczeństwa.
Patera
Wśród pater z kolekcji muzealnej zwraca uwagę egzemplarz z II poł. XIX w. zaopatrzony w duże, fantazyjne uchwyty zwieńczone główkami dziecięcymi. Czy zdobienia - buzie dzieci widoczne są także w płaskorzeźbie po bokach -sugerują przeznaczenie patery: raczej cukierki, słodkości niż owoce ? Wysoka na 27 cm, z głębokim talerzem o średnicy 26 cm i brzegami w formie karbowanej kryzy. Szkło białe, matowione, lecz przeźroczyste w partii kołnierza. Cztery nóżki mają kształt lwich pazurów. Ozdoba dawnych wnętrz mieszczańskich - pewnie obiekt szczególnego zainteresowania najmłodszych. Bez wątpienia z tak zdobionego naczynia wszystko bardziej smakowało.
Gwiazdy, leluje
Bywa nadal, że „cudze chwalimy, swego nie znamy”. Czy nie jest tak z fenomenem artystycznym: wycinanką papierową? Jej pojawienie się w Polsce XIX w. „to jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk” - jak zachwycał się Jacek Olędzki w „Sztuce Kurpiów” - wcześniej: „nic równie imponującego nie było wycinane z papieru”. Na świecie oprócz polskiej znana jest jeszcze wycinanka chińska i żydowska. Olędzki nie wyklucza, że argumenty o przydatności kolorowego papieru do przystrajania izb mogły wyjść także od zapobiegliwych żydowskich handlarzy rozwożących papier „nawet do trudno dostępnych zakątków kraju”. Jednak wycinanka pojawiła się tylko w niektórych rejonach Polski, znanych z samodzielności - jak szczególnie Kurpie, gdzie nie było szerszego dostępu do usług rzemieślniczych, zwłaszcza dekoracji wnętrz. Kurpiowszczyzna wydźwignęła tę dziedzinę sztuki na szczyty mistrzostwa - najsłynniejsza wycinankarka z Puszczy Zielonej Czesław Konopka z Kadzidła prezentowała swoje prace na świecie ( od Szwajcarii po Japonię ) stając się swoistym ambasadorem kultury. Wystrój puszczańskich chałup odświeżano z okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, bo nie wypadało świętować w starych dekoracjach. Dwie najbardziej rozpowszechnione formy naklejano pod sufitem na ściany, tworząc różnobarwne ciągi rytmicznych kompozycji - na przemian.: „gwiazdy” ( inaczej „koła”) oraz „leluje” ( motyw „drzewka życia”). Zobaczmy z bliska szopkę z wnętrza dużego koła (średnica 41 cm), autorstwa Jadwigi Niedźwiedzkiej oraz leluję ( 39 x 20 cm ) Wiesławy Bogdańskiej - obie wycinanki wykonano w Kadzidle w 2008 r. Trudno uwierzyć, że tak misterne wzory są wycinane dużymi i topornymi nożycami do strzyżenia owiec… Olędzki zafascynowany zbiorowymi uzdolnieniami Kurpiów, manifestującymi się na wielu polach twórczości plastycznej - zachęcał: „widziałbym na tutejszych ziemiach większą liczbę Spółdzielni Rękodzieła i Sztuki Ludowej”… Przydałoby się więcej zatrudnionych chałupników i artystów, z pożytkiem dla sztuki ludowej i turystów. Apel zawsze aktualny !
Poczta
Jeszcze w 1928 r. Urząd Pocztowo-Telekomunikacyjny w Łomży rozwoził przesyłki… konno - jak udowadnia fotografia z pamiątkowego tableau, zachowanego w zbiorach łomżyńskiego Muzeum. Wykonana przez zakład fotograficzny „Rembrandt” zbiorowa pamiątka z portretami wszystkich pracowników, powstała z okazji dziesięciolecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Czyż to nie piękna historia ? Pomysł na atrakcje turystyczną, kolekcjonerskie emisje, pokazy w dawnych strojach… Dla wielu z nas może zdumiewające - oto mimo wynalazków technicznych, podstawą pracy poczty był posłaniec pieszy lub konny, jak blisko tysiąc lat wcześniej za króla Bolesława Chrobrego, który organizując Państwo Polskie wprowadził regularne obowiązki pocztowe, tak aby dniem i nocą otrzymywać wiadomości - z kraju i zza granicy „wszelkie sprawy i wypadki świeżo wydarzone” - jak odnotował w swojej kronice Długosz… Czas podziękować za kolejny, wspólny rok wędrówek wirtualnych po zbiorach łomżyńskiego Muzeum Północno - Mazowieckiego w Łomży: wg licznika oglądalność Skarbów wzrosła w ciągu roku o kolejne 30.ooo odsłon. W sumie prawie 100 odcinków odsłaniano ponad 74 tysiące razy, co dowodzi niesłabnącego zainteresowania przeszłością.
Opłatki
Etnograf Tadeusz Seweryn w „Polskiej Sztuce Ludowej” określił je mianem arcydzieł. Wypiekane były w szczypcach żelaznych o formie nożyc, zwanych „żelazkami”, zakończonych tabliczkami z wyrytymi przedstawieniami symbolicznymi, figuralnymi i motywami ornamentalnymi. W zbiorach Muzeum w Łomży są szczypce długości 64,5 cm do wypieku opłatków wykopane w latach 70. przy koszarach w Alei Legionów. Zakończone wymienną okrągłą tabliczką z motywem ornamentalnym o średnicy 12,5 cm.
Opłatkami jako dziełami sztuki zainteresowano się w Polsce ok. 1905 r. Powstała niewielka kolekcja, która trafiła w formie depozytu do Muzeum Etnograficznego w Krakowie, co zachęciło założyciela muzeum Seweryna Udzielę do dalszych poszukiwań i tak zbiór urósł do pokaźnej ilości ponad 500 (dziś ok. 700) okazów - dzięki czemu uratowano przed zapomnieniem m.in. najstarszy w Polsce opłatek z 1654 r. Ziemię Łomżyńską w kolekcji krakowskiej reprezentują opłatki np. z Małego Płocka, Burzyna, Wizny, Stawisk i samej Łomży z klasztoru P.P. Benedyktynek. Oto kilka przykładów - fragmenty opłatków z Wizny (szopka oraz zwierzęta z szopki) i z Burzyna (Pokłon Trzech Króli). Tadeusz Seweryn te „arcydzieła żelazorytu ludowego” określał jako osobny dział grafiki ludowej - mało znany i niedoceniany, z nader wątłą literaturą. W Polsce opłatki początkowo wyrabiano w klasztorach, ale już od XV w. - jak pisał Seweryn: „przeważnie przez ludzi świeckich w gospodarstwach plebańskich”. W XI w. żelazne szczypce do pieczenia opłatków miały zakończenia prostokątne, na których rytowano dwa koła na kształt monety - umieszczając w nich różne emblematy np. krzyż, a od XII w. baranka. Dziś nie zdajemy sobie sprawy, że opłatki do celów świeckich używane były jedynie w Polsce. Barwione opłatki dawano bydłu, szczególnie krowom, aby się dobrze doiły; używano opłatków jako środka leczniczego; obchodzono dom z opłatkiem w ręku, aby zabezpieczyć go przed piorunem itd. Słowacki w „Horsztyńskim” pisał o zwyczaju lepienia w dzieciństwie kołyski z opłatków, różnokolorowych słońc wieszanych potem na choince. Rozwój sztuki rytowniczej miał oparcie w wysokich umiejętnościach lokalnych, pokrewnych zawodach rzemieślniczych. Jak dowodzi Seweryn „także wśród kowali i ślusarzy byli ludzie z żyłką artystyczną, którzy czasem imali się rytownictwa”, jednak najczęściej mogli to być rytownicy pieczęci, autorzy wielu wizerunków ludzkich i zwierzęcych wybijanych puncą w krążku żelaza. Pochodzenie rodzime rytów ujawnić mogą jedynie żmudne prace badawcze formy i treści opłatków. Właściwa ludowi prostota jest szczególnie ceniona wśród znawców, w dodatku na opłatkach można prześledzić etapy przedstawiania szopki - od lichej stajenki po pałac i jasełek - od kościelnego do świeckiego widowiska. Ta najstarsza forma specjalnego chleba ofiarnego, zaistniała szeroko w obrzędach, zabobonach i zwyczajach np. na Kurpiach wieszano je nad stołem, pod powałą. A dziś związane z polskim życiem rodzinnym dzielenie się wigilijnym „chlebem” - opłatkiem, to także wysyłanie kawałków w listach do nieszczęsnych rodaków zmuszonych szukać chleba na obczyźnie …
Naszyjnik
Muzeum łomżyńskie regularnie dokumentuje pracę współczesnych bursztyniarzy na Kurpiach. Po zakończonym remoncie nowej siedziby jest szansa na rozbudowanie ekspozycji bursztyniarskiej „przez wiele lat jedynej stałej wystawy” -jak mówi dyr. Muzeum w Łomży, dr Jerzy Jastrzębski: więc "najbardziej kojarzonej ze zbiorami naszego muzeum”. Od lat głównie z powodu kłopotów lokalowych bursztyny z Łomży wędrowały po świecie ( Niemcy, Włochy, Szwecja), w Polsce zawędrowały w 2006 r. do Gdańska, do tamtejszego Muzeum Bursztynu i tak się spodobały, że włączono je do ekspozycji stałej, prosząc o przedłużenie terminu wypożyczenia, ponieważ jak argumentowano: -„Wycofanie ich przez Państwa z wystawy znacznie by ją zubożyło”… Nadszedł czas spokojnej pracy w Łomży - nad powiększaniem, badaniem i prezentacją tego, jak wiadomo: unikalnego zbioru regionalnego w skali Polski. Będzie czas na śledzenie kierunków rozwoju bursztynowego wzornictwa, nowych pomysłów - i przypominania o konieczności uszanowania tradycji. Nikt przytomny nie chciałby, aby na Kurpiach turysta znajdował pamiątki góralskie a wśród wzorów lokalnych zubożone naśladownictwo. Trudne jest poszukiwanie indywidualności. Łatwo wpaść w masowość, zgubną dla artystycznej wartości wyrobu. Na Kurpiach szczęśliwie kontynuowane jest wydobycie wewnętrznego piękna i pozostawienie bursztynów bez oprawy, tak jak w najstarszych wyrobach. Tu artystę inspiruje naturalna forma surowca… Na etapie poszukiwań własnych rozwiązań wzorniczych jest Tadeusz Konopka z Kadzidła, który w 1998 r. wykonał prezentowany naszyjnik - dając odważnie w miejsce tradycyjnego dużego płaskiego medalionu mniejszą zawieszkę w postaci „liścia”. Użył łącznie 92 paciorki przezroczyste, z inkluzjami roślinnymi. Okrągłe, spłaszczone, niewyrównane, o średnicy od 3 do 26 mm, wytoczył ręcznie na kołowrotku.
Listopadowe
Jest w muzealnej kolekcji banknotów wzruszający portret z serii „Wodzowie Polski”, który ozdabia 20 złotych z emisji11 listopada 1936 r. Rozpoznawalny bez opisu przez każdego wykształconego Polaka. Tę postać uwieczniło wielu artystów: m.in. Wojciech Kossak w obrazie „Emilia Plater w potyczce pod Szawlami”. To miała być pierwsza seria pieniędzy papierowych, z pięcioma portretami o wspólnej stylistyce: obok Piłsudskiego - Dąbrowski, Poniatowski, Kościuszko. Produkcję przerwała II w.ś. Wzór powstał w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych S.A. które wsławiło się współpracą z tak wybitnymi twórcami, jak Stryjeńska, Mehoffer. Ciekawy przykład z okresu przejścia ze stylistyki młodopolskiej w kierunku art deco. Portret wykonał Włodzimierz Vacek wg projektu Wacława Borowskiego, który oparł się na portrecie z wyobraźni francuskiego malarza Achille Deveria - jak pisze w Biuletynie Numizmatycznym Marcin Markowski… Każdy maturzysta mógł spodziewać się pytania o wiersz „Śmierć pułkownika” Adama Mickiewicza. Legenda wytworzona wokół tej postaci utrudnia dojście do prawdy historycznej. Domeyko opisywał ją w pamiętnikach jako „poważną, bardziej surową niż ujmującą w obejściu”, małomówną i spojrzeniem nakazującą dla siebie „należne względy i przyzwoitość”. Uważa się, że Emilia Plater zmarła przedzierając się do Polski, gdy odmówiła przekroczenia wraz z wojskim polskim granicy z Prusami, uważając to za upokorzenie. Najsławniejsza w szeregu kobiet walczących w Powstaniu Listopadowym, w oddziałach partyzanckich i w regularnym wojsku polskim, stała się symbolem miłości do Ojczyzny i wzorem odwagi kobiecej. Czy, jak sądzą niektórzy badacze - powstanie zostało sprowokowane przez Rosję ? W celu zduszenia autonomii Królestwa Polskiego ? Godny podziwu wysiłek zbrojny trwał od listopada 1930 do października 1831. Czy nieudolność przywódców, nadmiar szpiegów i korupcja były większe niż pragnienie wolności ? W rok po zwycięstwie car Mikołaj I wydał manifest, w którym podziękował poddanym za przywrócenie „porządku i spokojności publicznej” oraz uwolnienie od „przemocy buntowników”. Wg cara „Bóg wyraźnie” mu pobłogosławił w tej wojnie „wznieconej przez zdradę” a tak „przykrej dla ojcowskiego serca”. Bez wątpienia efekt propagandowy został osiągnięty, gdy car zapewniał Rosjan, że „szczątki tych band, które do końca wytrwały w swym zaślepieniu” - zostały rozbrojone na terytorium państw ościennych… Pogarda wschodniego despotyzmu dla nieugiętych przeciwników zderzyła się z etosem romantycznego patriotyzmu powstańców, nie po raz pierwszy i ostatni…
Atlant
Nazwa ma pochodzić od tytana Atlasa, który wg mitologii greckiej na swych barkach podtrzymywał sklepienie niebieskie. W architekturze starożytnej w miejsce kolumn stawiano posągi kobiet - kariatyd lub muskularnych mężczyzn - atlantów. Ten motyw dekoracyjny przeszedł do sztuki europejskiej i był popularny w wielu okresach. W XIX wieku atlanci podtrzymywali belki stropowe, okapy lub balkony w mieszczańskich kamienicach, ozdabiali także lampy naftowe w secesyjnych wnętrzach. Jaka to była rzadkość trudno osądzić bez dokładnych badań historycznych, ale w dostępnych źródłach nie pojawiają się za często. Mosiężna figura atlanta w podstawie lampy gabinetowej ze zbiorów Muzeum w Łomży jest przykładem wysokiej klasy rzemiosła artystycznego. Lampa ma wymiary 72 x 25 cm i mosiężny palnik z Francji.
Pedy
Nie raz słyszałem to słowo w dzieciństwie, ale nikt mi nie umiał wyjaśnić: skąd się ono wzięło ? Jeszcze w 1976 r. na jednym z podwórek przy ul. Kopernika w Łomży sfotografowałem pedy w użyciu (w załączeniu). Moszyński w „Kulturze ludowej Słowian” potwierdza: tej nazwy używano na Mazowszu Północnym. Nosidła były dość powszechne w całej Słowiańszczyźnie, aż po Azję z Chinami i Japonią włącznie. Na ziemiach słowiańskich znane w dwóch typach: nieckowate - pracochłonne i drążkowe - proste. Nieckowate: charakterystyczne dla północnego zachodu Europy (Niemcy, Szwecja itd.) - stamtąd zapewne jak sądzi Moszyński - przeszły do Polski oraz przez Litwę na Białoruś. Służyły do noszenia wody z rzeki lub studni, a gdzieniegdzie innych ciężarów np. koszy z bielizną. Zależnie od miejsca występowania nazywano je różnie i jest to zdumiewające bogactwo nazw. Np. u Serbów i Chorwatów: obramnica, u Bułgarów: kobilica, na Białorusi: nasiły a zwłaszcza: karomysło i ta nazwa jest popularna na Wielkorusi obok takich jak: vodonos, chłud. Na zachodnich krańcach Ukrainy spotyka się już: nosy, kulki, sajdy. Z kolei w północno-zachodniej Polsce i częściowo południowej: szońdy, na Śląsku: kluki, a w innych częściach kraju po prostu: nosidła. Ciekawy przykład nosideł wyprofilowanych do kształtu ramion, uwiecznił miedzioryt z Brauna Civitates Orbis Terrarum z 1575 r.- cykl „Widoki Gdańska” (w załączeniu). Nasi flisacy znad Narwi spławiający drewno i zboże tratwami do Gdańska pewnie takie widzieli i naśladowali w swoich gospodarstwach... Łomżyńskie muzeum przechowuje w swoich zbiorach pedy nieckowate: z wygodnym wcięciem na szyję, pracowicie wystrugane w drewnie - dowód szacunku dla ciężkiej pracy.
Sanitas
Muzea są nie tylko skarbnicą przeszłości - zabytki inspirują, pozwalają naszą przyszłość budować na doświadczeniach wczorajszych. Może ten temat zachęci kogoś z przedsiębiorców ? Intrygujące, kolorowe butelki wody mineralnej sygnowane obfitym tekstem: „Instytut wód mineralnych „Sanitas” Wł. Kozłowskiego w Łomży”- to niewykorzystana tradycja. W 1903 r.„Echa płockie i łomżyńskie” głosiły: …”otwarcie zakładu spółkowego wód mineralnych gazowych… Zakład urządzony jest wg wszelkich wymagań higieny i przepisów policyjnych, spodziewać się więc należy, że zyska sobie szybko ogólne uznanie tak w mieście, jako i okolicy. Spółkę stanowią dwaj lekarze, dwaj aptekarze i dwaj inżynierowie. Już początkowe zapotrzebowanie na wody i napoje z nowego zakładu są znaczne”…. Zanim badania historyczne wyjaśnią w pełni losy tego przedsięwzięcia, dodajmy, że siedem lat później „Wspólna praca -Tygodnik poświęcony sprawom Ziemi Łomżyńskiej" - zamieścił reklamę następującej treści: „Instytut wód mineralnych sztucznych i gazowych oraz limoniad i wód owocowych - otwarty został w Łomży pod Firmą „Sanitas”... Kontynuacja czy nowa inicjatywa ? Najważniejsze, że idea żyje, a firma „Sanitas” proponuje szeroki wachlarz ofert w tym: „Wody mineralne stołowe, sztuczne: Bilin, Giesshuber, Narzan, Selcerska, Sodowa”… Pamiętamy jak mawiali starożytni ? „In vino veritas, in Aqua sanitas” czyli: W winie prawda, w wodzie zdrowie… Dziś, po latach lat starań o „rozwój zdrowego społeczeństwa” uczeni twierdzą, że Polacy nie dbają o swoje zdrowie. Średnio wypijamy tylko ponad 40 litrów wody mineralnej rocznie. W dobie wspierania europejskich lokalnych inicjatyw, może ktoś przedsiębiorczy i odważny uświadomi sobie, że przerwana przez wojnę kariera piwa „Drozdowskiego” oparta była na rewelacyjnym smaku źródlanej wody spod Łomży. Na tym i na solidnej tradycji można oprzeć kontynuację nowego „instytutu wód mineralnych”, oby kolejnej wizytówki turystycznej miasta i Ziemi Łomżyńskiej.
Portret
W schematycznych wizerunkach na monetach pierwszych Piastów, dopatrujemy się wyobrażeń polskich władców... W okresie Gotyku - jak pisze Szwagrzyk („Portrety na monetach i banknotach polskich" Ossolineum) - mennictwo polskie nie znało wizerunku panującego, wybijając „wyłącznie imię, tytulaturę w legendzie i wyobrażenie korony”. Dopiero w dobie Odrodzenia portret powraca. W nowym stylu, w duchu antycznym. Docenia się artystów, a ci starają się, aby wiernie skopiować rysy władcy. Pierwsze prawdziwe portrety pojawiły się w czasach Zygmunta I, który władał Polską przez 42 lata i był przedstawiany na monetach w różnych etapach starości. Bywało jednak przy kolejnych władcach, że wizerunek królewski przedstawiano w jednym korzystnym portrecie przez cały okres opanowania, bywało też, że po opublikowaniu wizerunku króla w podeszłym wieku - już następne portrety królewskie retuszowano, odmładzano. Pięknym przykładem miniaturowych dzieł sztuki portretowej są wizerunki króla Zygmunta III , którego artyści rytownicy sportretowali w ogromnej ilości odmian i w różnym wieku. Oto wysokiej klasy artystycznej renesansowy portret powiększony z awersu orta gdańskiego sprzed 400 lat, egzemplarz ze skarbu monet znalezionych pod Łomżą. Zdumiewa precyzja szczegółów na zaledwie 3 cm średnicy: indywidualne cechy, modny strój zakończony koronkowym kołnierzem, order Złotego Runa z ozdobnym łańcuchem i korona wysadzana szlachetnymi kamieniami…
Kufel
W muzealnym Dziale Sztuki, w zbiorze kufli, jest ciekawy wyrób niemiecki z kamionki, z końca XIX wieku. Egzemplarz wysokości 19 cm, poj. o,5 l. ozdobiono scenką z bawarskim tańcem ludowym, którego nazwę: Schuhplattler umieszczono u podstawy kufla. Całą scenkę rodzajową udało się metodą cyfrową ze ścianki naczynia rozwinąć na fotografii - w załączeniu. Za tancerzem umieszczono drzewo, z którego pnia wyrasta ucho kufla w kształcie poskręcanych gałęzi chmielu. Jeden z biesiadników siedzi za stołem paląc długą fajkę i przygrywając na cymbałkach - wg Glogera „powszechnie używanych niegdyś w całej środkowej Europie”. Nazwa słynnego tańca - z alpejskich regionów Austrii oraz Bawarii - wywodzi się od trzaskania obcasami. Ścigano się kto głośniej uderzy butami, kto wyżej podskoczy, trzaśnie w uda. Taniec znany od XVII wieku praktykowano szczególnie zimą w górach przy wyrębie drzew, urozmaicając sobie wieczory w chatach dla rozgrzania się i rozrywki. Niektóre kroki taneczne miały naśladować tokujące głuszce… W Niemczech, gdzie szczególna celebracja spożywania złocistego napoju zaowocowała pojawieniem się różnorodnych kufli o specjalnych nazwach i bogatym zdobieniu, wyposażonych także w przykrywki - ulubioną pamiątką np. kończących służbę wojskową było zamawianie kufli zdobionych herbami regimentów i scenkami z życia… Kolekcjonerzy mają w czym wybierać.
Przepiórka
Wędrując po Mazowszu Łomżyńskim można natknąć się na relikty, zdawałoby się, wymarłych obyczajów… Był upalny dzień po żniwach - szykowałem się właśnie do sfotografowania snopków zboża, ciągnących się rzędami, niczym miniatury piramid, po horyzont. Mogłoby się zdawać, że ugięte pod własnym ciężarem złote kłosy w snopach, to odwieczny, więc niezmienny widok, tak oczywisty jak błękit nieba. Trudno było sobie wyobrazić, że jeszcze w tym pokoleniu mechanizacja odmieni charakterystyczny krajobraz i już w Polsce nie zobaczymy snopków zboża układanych w dziesiątki… Nagle ujrzałem wzruszającą konstrukcję. Nie do wiary - to co Gloger opisywał w 1900 r. w swojej Encyklopedii Staropolskiej pyszniło się żywotnością obyczaju, czynionego nie dla atrakcji turystycznej ale przez pamięć Ojców … Przypadkowy, samotny wędrowiec zobaczy starannie ułożony krzyż z kłosów - duchową łączność żniwiarzy. „Przepiórką”- jak pisał Gloger -„ zowie lud ostatnią garść zboża niezżętego w końcu pola. Kępkę taką kłosów podczas wicia wieńca dożynkowego związują żniwiarki u góry, dołem zaś oczyszczają ziemię z chwastu i na płaskim kamyku kładą pośrodku kawałek chleba. Wszystko to robią jak każe odwieczny symboliczny zwyczaj, aby zboże było tak czyste w roku przyszłym i chleb z tegorocznego wystarczył do żniw następnych, a przepiórka miała ziarno dla siebie.” W Kalendarzu Polskim Józef Szczypka odnotowuje zabawy związane z tym mazowieckim „strojeniem przepiórki”: otóż chwytano za ręce i nogi jakąś dziewczynę po raz pierwszy biorącą udział w żniwach i przeciągano po rżysku, wokół gotowej „przepiórki” - jak pisze: „symbolicznie tym zaznaczając, iż prawdziwe przepiórki – a znajdowano je nieraz w zbożu – to ptaki nietykalne.”
Młyn
Był groźną przeszkodą na Pisie, o czym boleśnie przekonał się słynny Melchior Wańkowicz, któremu właśnie ten młyn z Dobregolasu przerwał reporterski spływ Krutynią , podczas zbierania materiałów do książki „Na tropach Smętka”. Wędrówkę z córką Martą przez Prusy Wschodnie (oboje w składanym kajaku na zdjęciu z I wydania książkowego w 1936 r.) zakończył w ten nieszczęsny dzień w ciągłym deszczu i sztormowym wietrze, 10 km przed ujściem Pisy do Narwi. Pisze Wańkowicz: -„..spostrzegam młyn. Nim się mogłem zastanowić, czy nie lepiej będzie obnieść kajak, wartka woda przynosi mnie tuż (…) Słychać trzask drewnianego szkieletu, na którym rozciągnięta jest guma. Kajak całą prawą burtą przechyla się pod prąd (…) We wnętrze wbuchają tony wody (…) Czuję, że przemożny żywioł mną włada i przejmuje mnie strach o dziecko. Zamiast wypływać, szukam ślepymi rękami w wodzie. To mnie gubi. Pozostaję w wirze (…) dzieciak nie stracił ułamka sekundy (…) wyszedł z wiru łatwo (…) zaginęły lub wypowiedziały posłuszeństwo jedynie trzy przedmioty, które pochodziły z Niemiec: motorek Sachs, wieczne pióro Pelikan i aparat Rolleiflex”. Wrócili koleją , a wyprawa miała się zakończyć uroczyście na przystani klubu wodnego w Warszawie... Młyn z Dobregolasu to dziś wartościowy przykład dawnego budownictwa przemysłowego, kiedyś bardzo licznego w polskim krajobrazie. Np. wg lustracji z XVI w. aż 17 młynów pracowało w okolicach Nowogrodu, głównie tzw. pływaków...Ten młyn z ogromnym kołem podsiębiernym o średnicy 6 m i 10 skrzydłach, ulokowany został w 1967 r. w Skansenie Kurpiowskim u wylotu wąwozu, na brzegu Narwi w Nowogrodzie - unieruchomiony niczym bezsilny wieloryb wyrzucony na brzeg. Wg Jadwigi Chętnikowej powstał „z początkiem XIX w, był kilkakrotnie przebudowywany: po Powstaniu Styczniowym i po I Wojnie Światowej”. Na świetnej fotografii Zygmunta Dudo widać w jaki sposób młyn przegradzał Pisę w Dobrymlesie, jak utrudniał żeglugę… (Oryginalny negatyw w zbiorach Pracowni Fotograficznej Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży.)
Grunwald
Zanim trafił do Muzeum, 5o lat przeleżał w zbiorach prywatnych ten komplet cegiełek na Fundusz Grunwaldzki. Są one przykładem osobliwej wojny propagandowej toczonej przez władze PRL-u przeciwko Kościołowi, gdy ten przygotowywał się do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Wymyślono wówczas kontr-obchody Tysiąclecia Państwa, a swoistym wstępem do zawłaszczenia historii miała być 550 rocznica obchodów bitwy pod Grunwaldem. Postanowiono zorganizować Zlot Młodzieżowy i wznieść pomnik na polu bitwy. Przygotowania zaczęto 2 lata wcześniej, w 1958 r.: Front Jedności Narodu wyemitował cegiełki po 5,10, 20 i 100 zł na Fundusz Grunwaldzki. Na uroczystości zjechało ok. 30 tys. osób ze Związku Harcerzy, Młodzieży Socjalistycznej, Wiejskiej i Zrzeszenia Studentów, dla których przygotowano obok „służby społecznej” także „seminaria polityczne”. Po odsłonięciu pomnika z twarzami rycerzy zwróconych celowo na zachód, młodzież złożyła ślubowanie jedności w służbie narodu, socjalizmu i pokoju. Ślubowano też walkę ze wstecznictwem, ciemnotą i zacofaniem - czego symbolem oczywiście był Kościół, wg partii rządzącej. Mało znanym faktem historycznym jest ustanowienie decyzją króla Władysława Jagiełły dnia zwycięstwa 15 lipca (święto Rozesłania Apostołów) - pierwszym świętem państwowym w polskiej historii, obchodzonym niezwykle uroczyście aż do III rozbioru Rzeczpospolitej.
Płatnerz
Jest w zbiorach Muzeum cenny eksponat: „Katalog czasowej wystawy sztuk pięknych w Łomży” z 1898 roku. Oto strona ze spisem wyposażenia rycerskiego, które mieszkańcy miasta mogli obejrzeć na wystawie…. niczym przegląd rynsztunku z czasów słynnej bitwy pod Kłuszynem 4 lipca 1610 r - pod względem znaczenia dla Polski godnej przypominania jak zwycięstwo spod Grunwaldu. Żeby lepiej wyobrazić sobie co pokazano w Łomży, przypomnijmy wygląd hełmu husarskiego wg rysunku z „Encyklopedii staropolskiej” Glogera z 1900 .r Bez wątpienia dawne wyroby pracowni płatnerskich były dziełami sztuki - i pod takim pretekstem można było prezentować pamiątki patriotyczne dla „pokrzepienia serc” w czasach zaborów i cenzury rosyjskiej. Ale dlaczego dziś, już w niepodległej Polsce, nie nadano odpowiedniej rangi okrągłej rocznicy 400 lat zwycięstwa pod Kłuszynem ? Nasz honor ratują miłośnicy historii organizując inscenizację słynnej bitwy z udziałem rekonstruktorów z USA, Rosji, Czech i tylko w mediach za mało przypomina się młodym pokoleniom, że historia Polski to nie „same klęski” - jak od lat nam wmawiano. Być może trzeba założyć Muzeum poświęcone bitwie aby przywrócić Kłuszyn zbiorowej pamięci - podobnie jak z Muzeum Powstania Warszawskiego: dopóki ono nie powstało, świat znał tylko jedno Powstanie - w gettcie… Dalsze milczenie będzie dowodem zwycięstwa obcej i skutecznej propagandy w polskich w umysłach. Czy mamy się wstydzić, że pod Kłuszynem rozgromiliśmy ok. 6-krotną przewagę połączonej armii rosyjsko - szwedzkiej ? Że to umożliwiło zdobycie Moskwy ? Że za zgodą bojarów na Kremlu ukoronowano polskiego królewicza na Cara Rosji ? To raczej dowód zręczności polskiej sztuki wojennej i dyplomatycznej w tamtych czasach… Nie byłoby zwycięstwa bez płatnerzy, mistrzów rękodzieła wyrabiających wspomniane „pancerze, karaceny, szyszaki, przyłbice, kolczugi, misiurki, tarcze, całe żelazne rynsztunki na jeźdźca i konia” - jak pisze Gloger w Encyklopedii Staropolskiej i wylicza 18 miast - w tym Łomżę - gdzie były niezbędne dla wojska pracownie: „rękodzielnie, w których nieraz biegły rysownik, rzeźbiarz i złotnik brali udział w ozdabianiu zbroi rycerskich.” Jak mogła wyglądać pracownia płatnerza zobaczmy na rysunku Jana Czesława Moniuszki (1853 -1908); źródło: „Księgi Jazdy polskiej” Warszawa, 1938 r. Dzisiejszy rzemieślnik- amator z pokorą przyznaje, że odtworzenie dla kolekcjonera hełmu husarskiego to miesiąc pracy…
Rękopis
Znawcom tematu i poszukiwaczom przygód nazwisko Bohdana Guerquin (1904 -79), od razu skojarzy się z bestsellerem „Zamki w Polsce”. To imponujące źródło wiedzy o blisko 500 budowlach warownych, długi czas jedyne, wyszło spod pióra wybitnego znawcy średniowiecznej architektury, wykładowcy na AGH w Krakowie, który tuż po II wojnie światowej pełnił funkcję Kierownika Odnowienia Zamku na Wawelu. Tym cenniejszy jest jego rękopis z 1929 roku (7-kart) z autografem, który trafił 2 lata temu do zbiorów łomżyńskich; tym milszy temat: „Kościoły gotyckie na Mazowszu Łomżyńskim”, gdzie autor nie stroniąc od emocji pisze: „Piękne to były kościoły. Najpiękniejszym zaś chyba kościół farny, dziś katedralny w Łomży.” Tu podstawowym budulcem jest cegła - jak pisze: „dobrze wypalona, wymiarów większych aniżeli dzisiaj wyrabiane” która „jako materiał w poważnym stopniu wpłynęła na konstrukcję”. Nic w tym dziwnego „przecież na Mazowszu nie ma kamieniołomów, a jest pod dostatkiem dużo gliny no i piasku”. Chociaż „idealnym kościołem na owe czasy była bazylika” z oknami środkowej nawy nad dachami dwu bocznych, zaniechano takich projektów, wymagających wysokich ścian środkowych (na południu Polski z mocnych słupów kamiennych). Pisze Gurquin: „Krucha cegła nie nadawała się na to, budowa zaś takich ceglanych słupów nadmiernie zacieśniałaby wnętrze.” Dlatego też większość świątyń na północy Polski zbudowana była „systemem hallowym, to znaczy, że wszystkie 3 nawy są jednakowej prawie wysokości, światło zaś do nawy środkowej dostaje się przez nawy boczne… Cegła, jako materiał wpłynęła i na sklepienia. Gotyckie, krzyżowe sklepienie składało się z dwóch elementów: zasadnicze - żebra ciosowe (przyjmujące cały ciężar) i tzw. żagle (zapełniające przestrzeń między żebrami)…Dalszym etapem rozwoju właśnie takich sklepień są tzw. sklepienia kryształowe, często spotykane na Mazowszu… Dzięki cegle też rozwinęły się tak wspaniale szczyty kościołów mazowieckich - z umiejętnym zastosowaniem światłocienia.” W podobnym duchu spisał Guerquin uwagi o 6-u dalszych kościołach gotyckich w okolicach Łomży. Dla uzupełnienia na fotografii, ze zbiorów Muzeum przykłady XVI- wiecznych cegieł gotyckich z Łomży: kształtówki pełniące funkcje dekoracyjne - podobne można do dziś oglądać na absydzie katedry od strony ul. Giełczyńskiej.
Laski
Wykonane ozdobnie, ale do celów użytkowych: długie od 85 cm do 1 m. Laski - inaczej kije lub kociuby - na Kurpiach wchodziły także w skład ekwipunku pasterzy pilnujących koni i bydła na pastwiskach. Artystyczne wykończenia to przykłady poczucia piękna, zaradności, duchowości, co zawsze było i jest składnikiem kultury kurpiowskiej. Różnorodne, rzeźbione zakończenia lasek to przegląd nie tylko puszczańskiego środowiska, także wieloznaczne aluzje do rzeczywistości; np. jak tłumaczył znany rzeźbiarz Konstanty Chojnowski z Jankowa Młodzianowa - laska z zaciśniętą pięścią i kciukiem ułożonym na znak „figi” symbolizowała stosunek ludności do hitlerowskiego okupanta. Na laskach jest także galeria główek ludzkich, m.in. brodatych patriarchów lub szatana o dwóch twarzach. Wreszcie cała menażeria zwierząt, zwłaszcza z kręgu łowieckiego, pasterskiego i hodowlanego. Zachował się w łomżyńskim Muzeum wartościowy artystycznie zbiór, który uzupełniają oryginały rysunków założyciela placówki Adama Chętnika. W załączeniu kilka przykładów. Od góry: w/g rysunku i opisu Chętnika - wiewiórka i ptak; niżej „wąż połyka żabę” oraz „puszczyk w garści”. Na fotografiach od lewej: główka kozła z naturalnie ukształtowanej karpy jałowcowej; obok laska z główkami trzech psów - z sękatego jałowca opalanego w ognisku, XIX wiek. Dla porównania laska rzeźbiona w 1960 r.: pies w obroży, z jaszczurką - wyrzeźbione w gruszy przez Adama Kowalewskiego ze Szczepankowa…
Winchester '95
Zgłosił się do dyrektora Muzeum pewien łomżanin od wielu lat mieszkający w USA z pytaniem, czy jest nadal w zbiorach wielostrzałowy karabin amerykański. Z rozrzewnieniem wspominał, jak dzieckiem będąc widział go w gablocie, z podpisem: Winchester, w starej siedzibie Muzeum na Sadowej. Wyobraźnię rozpalały wówczas książki o Dzikim Zachodzie, do kin ciągnęły tłumy na westerny - ozdobniki szarzyzny PRL-u, a w czarno-białej TV leciała „Bonanza”, którą właśnie teraz w kolorze powtarza TVP. Kowboje wywijają tam, niczym lekką zabawką Winchesterami zwanymi „yellow boy”, z racji błyszczącej jak złoto blachy miedzianej wokół magazynku z amunicją. Ale egzemplarz łomżyński to nie ta pierwsza konstrukcja z 1866 r. ani ulepszona wersja rozsławiona filmem „Winchester’73” tylko model 1895: ostatni projekt karabinu Johna Browninga - na zamówienie carskiej armii rosyjskiej. Winchester'95 wziął udział w I Wojnie Światowej, trafił też (śladowo) do wyposażenia odrodzonego Wojska Polskiego. Jeden z nich zakończył swą wędrówkę w Starej Łomży, skąd znalazca przyniósł go do Muzeum w 1968 r. Wiele ciekawych szczegółów technicznych miłośnicy Winchestera znajdą w internetowej, z pasją prowadzonej „Wielkiej Encyklopedii Uzbrojenia 1918 – 39”.… Zagadką pozostaje, jak Winchester ’95 trafił nad Narew..
Szóstak
Szóstak koronny z wizerunkiem Króla Jana III Sobieskiego…Króla Polski, który tytułował się Wielkim Księciem Litewskim, Pruskim, Ruskim, Mazowieckim, Smoleńskim, Kijowskim, Podlaskim, Wołyńskim itd. Dobrze zachowany egzemplarz z 1680 r. o średnicy 25 mm, ze skarbu znalezionego w okolicy Łomży i podarowanego do zbiorów muzealnych. Wybity w mennicy bydgoskiej 3 lata przed wiktorią wiedeńską. Co zwykły obywatel ówczesnej Rzeczpospolitej mógł nabyć za szóstaka (czyli 6 groszy)? Wg katalogu Szwagrzyka: np. 2 koguty. Wg katalogu Kałkowskiego szóstaki i orty koronne to główne nominały monetarne Jana III. Kursowały obok trojaków, talarów i dukatów koronnych, niestety wśród dużej ilości monety obcej, spośród której "najwięcej szkody przynosiły mało wartościowe talary niderlandzkie". Jan III Sobieski zastał Kraj zalany podłą monetą ( w większości oszukańcze tymfy i miedziane boratynki). Spotkanie z handlarzami było wówczas mordęgą, gdy na co dzień nosiło się w sakiewce, jak współczuje Kałkowski: „prawdziwy zbiór numizmatyczny”, praktycznie o umownej wartości. Za 1 grosz dawano 3 szelągi. Za jedną marną boratynkę trzeba było dać aż 4 „wołoskie pieniądze” ( z fałszerskiej mennicy mołdawskiej na Bukowinie). „Cały ten śmietnik - dodaje Kałkowski - zalewa za Jana III bezwładną Rzeczpospolitą, powodując trudne do opisania zamieszanie gospodarcze”…Ile zabiegów monetarnych, starań dyplomatycznych, sojuszy aby mimo wszystko Rzeczpospolita mogła trwać w obronnym pogotowiu wojennym. Więcej: aby Król nie zważając na trudności mógł objawić swój talent dowódcy i zwyciężyć pod Wiedniem…
Turki
Gdyby nie patriotyzm polskich wsi i małych miasteczek pielęgnujących najstarsze tradycje - stracilibyśmy już dawno wiele pięknych zwyczajów. Przykładem tzw. Turki Wielkanocne. Na przedwojennych fotografiach Adama Chętnika możemy prześledzić moment formowania egzotycznej Straży i wnętrze kościoła w Nowogrodzie z wielkanocną wartą przy Grobie. Ciekawe, że zamiast pokazać rzymskich legionistów Piłata, chętniej przypominano poprzez przebierańców jedno z naszych piękniejszych zwycięstw: pokonanie Turków pod Wiedniem. Jak głosi legenda, to Polacy wracając w zdobycznych ubiorach z odsieczy wiedeńskiej wprowadzili ten zwyczaj, dołączając do Straży przy grobach wielkanocnych. Bez wątpienia jednym z ważniejszych celów tej barwnej maskarady było odwołanie się do patriotyzmu "dla pokrzepienia serc" w ponurych czasach niewoli, którą zgotowali nam zaborcy zjednoczeni po to, by wymazać Polskę z mapy Europy. Jestem pewien, że w niejednym domu polskim ( tak jak w moim rodzinnym) powtarzano ze wzruszeniem opowieść, jak to z wielkim szacunkiem sułtan turecki darzył walecznych Polaków i po rozbiorach nie zburzył budynku polskiej ambasady; zwykł też pytać podczas audiencji generalnej: - „A gdzież jest poseł z Lechistanu ?” na co niezmiennie podawano dyplomatyczną odpowiedź : -„Poseł Lechistanu nie przybył !” Czy dumna Turcja chciała taką demonstracją upokorzyć ówczesną Rosję ? Wzruszenie opowiadających wzbudzał fakt, że Turcja nigdy nie uznała rozbiorów Polski… Był to także szacunek Turcji wobec dawnego sąsiada: Rzeczpospolita graniczyła przed wiekami z Imperium Otomańskim, mieliśmy wspólną historię bardzo bogatą i długą...
Kordelas
W 1966 r. za czasów Adama Chętnika, pewien rybak z Łomży przekazał do zbiorów Muzeum kordelas myśliwski, długi na 54 cm, jak odnotowano: „wydobyty z dna Narwi przy budowie mostu k/ Piątnicy…” Efektowne zdobienia o tematyce łowieckiej wskazywałyby na paradny charakter tego egzemplarza. Wstępnie datowany na XVIII wiek. Taki rodzaj broni kłutej służył dobijaniu postrzelonej zwierzyny grubej - używanie go dowodziło męstwa i nieraz na polowaniu kończyło ostatnią szarżę dzika lub niedźwiedzia oko w oko z myśliwym. Rękojeść z poroża jelenia zdobią mosiężne żołędzie, a jelec w kształcie kopyt zwierzęcych uzupełnia tarczka w kształcie muszli, opierająca kordelas na pochwie przymocowanej do pasa… To odmiana staropolskiego korda, krótkiej białej broni. Jak twierdzi Gloger Polacy nie uznawali sztyletów, jako broni skrytobójczej a więc hańbiącej rycerza - woleli nosić proste ostrza na tyle długie, by mogły być noszone jawnie u boku, jako miecze.
Książę
Z czasów Księcia Janusza I Starszego mamy w zbiorach Muzeum w Łomży 2 efektowne zabytki z wykopalisk: guzik ze srebra i sprzączkę z brązu. Ile jeszcze kryje ziemia pod miastem? Ocaleje niewiele, jeśli ostatecznie nie przeprowadzi się planowych wykopalisk z miejsc najbardziej zagrożonych rozbudową. Dziś myśli się jedynie o turystycznym wykorzystaniu postaci Księcia w formie pomnika przed ratuszem. Dobre i to, tylko dlaczego pominięto publiczną dyskusję z fachowcami w kwestii najlepszej formuły przygotowań, kształtu i ostatecznej lokalizacji ? Profesjonalizm wymaga przeprowadzenia przy tak poważnym przedsięwzięciu ogólnopolskiego konkursu na projekt pomnika… Czy nie jest lekceważeniem mieszkańców narzucanie już gotowej wizji „rozmamłanego geodety z cyrklem” i białostockiego wykonawcy ? Kronikarz Jan Długosz pisał o Księciu: -„To był człowiek przezorny i obrotny, wyznający zasadę, że nigdy nie należy pomijać nadarzającej się okazji”. Na razie ktoś cynicznie chce wykorzystać okazję, aby nie powstał dobry pomnik księcia z Warszawy, władcy Podlasia i rycerza walczącego pod Grunwaldem, który często gościł nad Narwią o czym świadczy choćby liczba dokumentów wystawionych przez niego w Łomży. Zachowały się wizerunki Księcia zwycięskiego - wyzwalające energię i wzmacniające łomżan w odzyskiwaniu należnego miejsca, zgodnie z bogatą historią, której niektórzy nam zazdroszczą i chcą ją pomniejszyć za wszelką cenę. Jest kilka pieczęci z wizerunkiem księcia w zbroi oraz kształtem orła mazowieckiego. Wielotomowe „Dzieje Polski Ilustrowane” prof. Augusta Sokołowskiego wydane 110 lat temu, zamieściły rys. Gersona z postacią Księcia Janusza podczas nadania praw miejskich Warszawie (fragm. w załączeniu)…Nasz Książę urodził się ok. 1346 r. Władał ziemią: warszawską, nurską, liwską, łomżyńską, ciechanowską, wyszogrodzką i zakroczymską, a od 1391 r. spornym Podlasiem - dożywotnio, z nadania królewskiego. Swoją główną siedzibę z Czerska przeniósł do prężnie rozwijającej się Warszawy, gdzie postawił zamek, najstarszą część późniejszego Zamku Królewskiego. Przeprowadził gruntowne reformy gospodarcze, lokując na prawie niemieckim 24 miasta (w tym Łomżę 15 czerwca 1418 r.) Długowieczny Książę zmarł w grudniu 1429 r. a jego szczątki złożono w kościele św. Jana w Warszawie...
Styczniowe
W styczniu 1967 r. do Muzeum przyniesiono potłuczoną butelkę wypełnioną papierami. Znaleziono ją przy „rozkopywaniu fundamentów budynku b. Guberni Łomżyńskiej”. Zanim rozpadły się zbutwiałe fragmenty cienkiego, bibułkowego papieru, ówczesny fotograf Zygmunt Dudo zdążył znalezisko uwiecznić. Ze zdjęcia można odczytać tytuły prasowe Powstania Styczniowego, dla uwiarygodnienia autentyczności sygnowane odciskiem pieczęci: „Drukarnia Rządu Narodowego”: m.in. gazeta „Głos Kapłana Polskiego” (dla duchowieństwa), „Ruch” (popularyzacja „obozu czerwonych”- radykałów przygotowujących Powstanie ), broszura „Zbiór pieśni pobożnych”. Zachowały się fragmenty tych tekstów i…medalik. Opis analogicznego egzemplarza znalazł się w rewelacyjnym „Katalogu medali religijnych” dr med. T.Rewolińskiego, którego dzieło w reprincie po 100 latach znowu staje się kopalnią wiedzy o tej niedocenionej dziedzinie narodowych pamiątek. Przy napisie „Boże zbaw Polskę” jest wizerunek złamanego krzyża ale i orła z nowym krzyżem i gałązką palmową - dla wzmocnienia spragnionych wolności Polaków. Niewielka rozmiarem, potężna duchem pamiątka - owal 20 x 17 mm - dotyczy wydarzeń rewolucyjnych w Warszawie „25 -27 lut. 8 kwiet. 1861” - jak głosi napis na awersie. Wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej z Dzieciątkiem w koronach, otaczają promieniście aureole i 11 gwiazd. Pomiędzy krzyżem i gałązką palmową cierniowy wieniec… 27 lutego to data, kiedy na ulicy warszawskiej pojawiła się krew 5 poległych… Medalik roznoszony przez emisariuszy w warunkach konspiracyjnych, zapewne wzmacniał wieści: wyjaśniano, że daty dotyczą rozpędzenia przez Rosjan demonstracji patriotycznej z okazji 30 rocznicy bitwy o Olszynkę Grochowską oraz salw rosyjskich wobec manifestantów (pierwsza, tak krwawo stłumiona manifestacja i pogrzeb 5 poległych przeistoczony w ogromny wybuch solidarności)…Na szczęście takie same druki z 1863 r. są w dobrym stanie w zbiorach Biblioteki Narodowej. Jak twierdzą znawcy, pojawienie się w tak zróżnicowanej formie znacznych ilości prasy powstańczej było fenomenem - nigdzie na świecie nie zaistniało podobne zjawisko. Powstanie Styczniowe było najdłużej trwającym i najbardziej masowym ruchem niepodległościowym XIX w. Zawiodły rachuby: nie wybuchła rewolucja w Rosji, na co liczyli „czerwoni” ani wojna europejska, na którą liczył „obóz białych” (oddzielna konspiracja ziemiaństwa, arystokracji, bogatych mieszczan postulujących uwłaszczenie chłopów i odsunięcie na później Powstania)… Godne refleksji jest to, co pisano w powstańczej prasie o zgubnej orientacji prorosyjskiej: ”Jeśli nas więzi, łupi, morduje… to powiada, że dla naszego dobra to robi… Dwoma rodzajami broni walczą z nami nieprzyjaciele: siłą i zdradą… zawsze rozbrojeni zostaliśmy jego przewrotnością, łatwowiernością naszą”. Wybuch Powstania Styczniowego poprzedził okres marazmu, potem 7 lat narastania gniewu i nastrojów patriotycznych. Nadzieje obudziła śmierć Mikołaja I. Nowy car Aleksander II przybył w 1856 r. do Warszawy, entuzjastycznie witany przez społeczeństwo oczekujące reform, ale zmroził wtedy Polaków słynnym zdaniem: -„Żadnych marzeń !”...
Sopel z Haiti
Bursztyn bałtycki jest najbardziej znany, ale przecież ma liczne, jak to pięknie określiła prof. Barbara Kosmowska-Ceranowicz: „rodzeństwo, mniej lub bardziej bursztynopodobne” wśród żywic kopalnych, których jest ”ok. 60 rodzajów na całym świecie…Bardzo szczególny bursztyn występuje w południowej części wyspy Haiti, należącej dziś do Republiki Dominikańskiej” - pisze Ceranowicz w „Tajemnicach bursztynu”. „Inne są również sople bursztynowe z Haiti” bo jeśli trafi się przeźroczysty, to nawet przez gruby szereg warstw widać dokładnie zwierzęcą inkluzje w głębi - natomiast w bałtyckim, nakładające się warstwy utrudniają widoczność. Wydobywany w górach bursztyn tzw. dominikański, występuje rzadziej niż bałtycki, stąd osiąga ceny wyższe na światowych rynkach - co czyni go niedostępnym dla szerokiego kręgu nabywców. Znajdywane tam inkluzje budzą najwyższe zdumienie, jak choćby miniżabka dł. 9 mm: „ jakby dziś, a nie 25 mln. lat temu wpadła do lepkiej żywicy”... Wyspę odkrył Kolumb w 1492 r. podczas pierwszej wyprawy. Mniej znane są związki z naszą historią; to kawałek wspólnej, w sumie dobrej przeszłości: chodzi o epizod polskich Legionistów wysłanych na wyspę przez Napoleona, oraz ich potomków o polsko brzmiących nazwiskach, zaciągających się podczas II w.ś. do armii brytyjskiej, bo chcieli walczyć o wolność Polski - czy to nie chwyta za serce ? Ich potomkowie o ciemnej skórze i błękitnych oczach żyją skromnie do dziś w haitańskim interiorze i mają świadomość swego pochodzenia. Rajskie piękno wyspy, śnieżnobiałych piaszczystych plaż wśród palm kokosowych, ma drugą tragiczną stronę życia: niebywałe ubóstwo na co dzień i cykliczne kataklizmy, zmuszające do myślenia z pokorą o zabójczych prawach przyrody… W 2007 r. próbki bursztynu dominikańskiego trafiły do zbiorów naszego Muzeum dzięki Panu Januszowi Fudale, związanemu rodzinnie z Łomżą.
Herody
Na Mazowszu znano wszystkie formy ludowego kolędowania: od bardzo archaicznego zwyczaju oprowadzania osób przebranych za zwierzęta, chodzenia z „gwiazdą betlejemską” lub szopką kukiełkową, po cieszące się niezwykłą popularnością tzw. Herody. Grupowe widowiska wywodziły się od intermediów, tj. artystycznych wstawek w czasie średniowiecznych mszy świętych. W XVI w. ten sposób upowszechniania treści religijnych w kościołach został zakazany, więc został przejęty przez osoby świeckie, żaków i wędrownych aktorów. Na wsi nadano mu specyficzny, odrębny koloryt. Akcja dotyczyła okrutnego rozkazu Heroda, który skazał na rzeź niewiniątka, sądząc że w ten sposób pozbędzie się Jezusa, przyszłego Pana Świata. Śmierć ścinała za to Herodowi głowę, a Diabeł wynosił go do piekła. Gloger widział w tym „danse macabre” - naszą wersję tańca Śmierci średniowiecznej; cóż tego, że Herod „miał cały świat z gwiazdami pod swojemi nogami” i nie lękał się niczego, oprócz ”Dziecięcia, co to miało się na lichym sianie w żłobie narodzić”. Przedstawienie odtwarzane od Trzech Króli do Matki Boskiej Gromnicznej - do 2 lutego, pełne były lokalnych aktualności, np. żołnierze Heroda występowali w uniformach ułańskich, śpiewali patriotyczne pieśni itd. Zdjęcia powstały w 1968 r. gdy rozpoczynałem pracę w Muzeum w Łomży. Ówczesna kierowniczka Pani Jadwiga Chętnikowa wysłała mnie na Kurpie, abym sfotografował zespół Herodów kolędujących po chałupach wsi Lipniki, w pow. kolneńskim…To była dokumentacja naturalnego teatru wiejskiego we własnym środowisku, jeszcze nie podtrzymywanego sztucznie przez domy kultury.
Szopka
Oto prawdziwy folklor. Fotograficzny skarb z muzealnego archiwum: unikalne zdjęcie kolędników z Zaruzia pod Miastkowem, wędrujących po Łomży w 1977 r. Nie ma tu łatwizny powielania wielowieżowych „szopek krakowskich”, jest oryginalna konstrukcja wzorowana na architekturze wiejskiego kościoła z Mazowsza. Na prowincji jeszcze tkwią korzenie naszej tożsamości, a rodziny są szansą na przetrwanie dawnych obyczajów w najmniej skażonej formie. Pamiętam, że kolędnicy odśpiewali wielozwrotkową pastorałkę, w którą wpleciono lokalne akcenty, m.in. łomżyniankę z osełką masła…Prawdziwy teatrzyk wędrowny, jeden z kolędników ukryty za szopką poruszał kukiełkami. Jest tu obowiązkowy zestaw figurek - Trzej Królowie i Św. Rodzina. Wzruszająco wykonane, z tego co było pod ręką i oszczędne w formie: Dzieciątko owinięte kocykiem, Matka w wiejskiej chuście na głowie… Najsłynniejsza scena przyjścia na świat, jestem przekonany - będzie inspirować kolejne pokolenia.
Inkluzja
To miłe, że wirtualne muzeum jest coraz chętniej odwiedzane: 60 odcinków otwierano 45. 000 razy…Na dobry początek Nowego Roku 2010 weźmy pod lupę maleńki bursztyn (20 x 8 mm) znaleziony na Kurpiach rarytas, w którym jak w pułapce zastygło kilka mrówek sprzed ok. 40 mln lat… Wg R. Kulickiej uwięzione inkluzje zwierzęce to 4 szt Formicidae oraz 2 szt Cicododea. Bursztyn z formy naciekowej: przeźroczysty, żółto - miodowy z wyraźnymi granicami poszczególnych warstw żywicy. Wg maszynopisu Chętnika: „ze wsi Lipniki, pow. ostrołęcki, z r. ok.1800, od bursztyniarza miejscowego”, który obrobił go na kształt koralika ok.1860 roku. Przechowany w rodzinie Górskich, nabyty w 1919 r. przez Adama Chętnika dla Stacji Naukowo-Badawczej w Nowogrodzie, trafił w 1948 r. do Muzeum w Łomży, gdzie w 1978 r. padł łupem prymitywnych złodziei; wrzucony do plastikowego worka po nawozach sztucznych - odzyskany wraz z innymi bursztynami dzięki łomżyńskim stróżom prawa. Po oczyszczeniu zniszczonej powierzchni czeka na zwiedzających….jak dobrze pójdzie za rok, po zakończeniu remontu siedziby Muzeum. Łatwiej to oczekiwanie znieść dzięki wirtualnym spotkaniom z zabytkami.
Kawa
Przez długie lata świetne wzornictwo wytwórni platerów Romana Plewkiewicza z Warszawy królowało w mieszczańskich domach…Ten dzbanek do kawy kilka lat temu Muzeum nabyło w łomżyńskim antykwariacie. Na dnie, wokół owalnej sygnatury z nazwiskiem, oznaczono grubość posrebrzenia mosiądzu. Dziobek i ucho dzbanka wykonano z cyny. Jak odnotowała Magdalena Weber: „secesyjne wyroby Plewkiewicza…były odmienne - wykańczano je najczęściej ze stopów cynowych, wśród których dominował Britannia Metall”. Plewkiewicz - kupiec i finansista rodem z Poznania - założył swoją wytwórnię w 1886 roku. Przy ul. Wierzbowej luksusowy sklep oferował, jak głosiły reklamy: sztućce i naczynia oraz nowości ze srebra, brązu, marmuru, niklu itp. W latach rozkwitu firma zatrudniała 200 pracowników i szczyciła się wyposażeniem fabryki w „motor parowy o sile 30 koni” (wg księgi adresowej przemysłu Królestwa Polskiego na 1906 r.) Wytwórnia platerów Plewkiewicza była oficjalnym przedstawicielem na Cesarstwo Rosyjskie firmy WMF (Wurttembergische Metallwaren Fabrik), która w ciągu 20 lat istnienia, ok.1900 r stała się największym producentem i eksporterem wyrobów w stylistyce secesyjnej i działa do dziś. Natomiast firma „Plewkiewicz” po serii kryzysów, ulegając zradykalizowanej załodze ogłosiła upadłość w 1934r. i weszła w skład konkurencyjnej firmy Norblin. Pozostały w obiegu kolekcjonerskim platery - luksusowe galanterie w artystycznym wykonaniu oraz zastawy stołowe i kuchenne - zręcznie naśladujące wyroby droższe a stylistycznie podobne i odpowiadające gustom epoki…Metal i porcelana wciąż się dobrze prezentują i ładnie starzeją. Choćby jeden taki antyk na świątecznym stole dobrze świadczy o gospodarzu. Łatwiej wtedy opowiadać o kawie - czarnym złocie, ponoć ulubionym napoju króla Jana III Sobieskiego. Podobno pierwszą kawiarnię w Wiedniu założył Polak - Kulczycki, po zwycięstwie nad Turkami w 1683 r.- w oparciu o zdobyczne zapasy - następnie spopularyzował dodawanie cukru i mleka. Wielu Europejczyków uważało produkt pochodzenia arabskiego za dzieło szatana, więc potrzebne było wstawiennictwo Papieża, aby ułatwić wejście kawy do świata chrześcijańskiego. Kawa nigdy się nie znudzi i pozostanie pewną tajemnicą: znawcy twierdzą, że olbrzymie zróżnicowanie jej smaków i aromatów zawdzięczamy…grzybom.
Ligawki
Niełatwo było wydobyć czysty, przenikliwy dźwięk z ligawki…Dział etnograficzny Muzeum przechowuje 5 okazałych ligawek pochodzących z Dębnik, Kozik i Łomży. Trąby i ligawki dawniej występujące powszechnie zmienił „upadek życia pasterskiego po wsiach. Od ostatecznej zagłady ocalił ligawki zwyczaj grywania podczas adwentu. Czy na długo?”- pisał A. Chętnik. Niestrudzonemu badaczowi zawdzięczamy utrwalenie w rysunkach niebywałej różnorodności tych instrumentów muzycznych, co wobec zniszczeń wojennych stało się bezcennym dokumentem. Oto kilka jego rysunków: 1- ligawka: ”nowoczesny” wyrób z Piątnicy, zrobiona z blachy w 1930 r; 2- z deseczek, spod Śniadowa; 3- drobnej szlachty spod Zambrowa; 4- olszowa wiązana skręconą wikliną ok.1900 r; 5- sosnowa z żelaznymi obrączkami; 6- wierzbowa z Nowogrodu, okręcona smołowanym sznurkiem; 7- sklejona z dwóch wydrążonych połówek korzenia świerkowego z nad Pisy; 8- z kory olszowej zwiniętej w „trąbkę”…Już tylko na fotografiach muzealnych można obejrzeć ostatniego lutnika Bolesława Olbrysia z Dębnik, z ligawkami własnej roboty (zdjęcie z lat 60. Z. Dudo, drugie z 1975 r. B. Deptuła); a mieszkańca Mazowsza Kurpiowskiego w tradycyjnym stroju na rysunku z 1942 r. Bohdana Nowakowskiego. W „Encyklopedii staropolskiej” pisał Gloger: „przez cały adwent na Mazowszu i Podlasiu rano i wieczorem wyszedłszy przed dom na miejsce otwarte, grają na ligawkach tony proste, melodyjne, które w cichy a mroźny wieczór słychać z wiosek dalekich”. Nie był to obyczaj tylko wiejski, oto „w Krakowie podczas adwentu kapela na instrumentach dętych grywała hejnały z wieży mariackiej” - dla przypomnienia Sądu Ostatecznego, a w Zambrowie pod Łomżą podczas pasterki „cała młodzież parafialna grała na wielkich ligawkach przy kościele”…Warto zastanowić się nad żywotnością „pod gołym niebem tylko używanych, może najstarszych z narzędzi muzycznych w Polsce”...
Lutnik
Dopiero gdy odchodzą, zdajemy sobie sprawę jaki skarb tracimy. Bolesław Olbryś nie doczekał następcy... Ostatni na Kurpiach lutnik, był jednym z 8 lutników ludowych w Polsce... Jak napisał w jego biografii H. Gadomski (1985 r): „Chciałoby się, by nie był to ostatni lutnik kurpiowski, by znalazł kontynuatora swojej rzadkiej i pięknej pasji, by mógł przekazać cenną wiedzę, umiejętności i własnoręcznie wykonane narzędzia do budowy instrumentów…” Po ojcu przejął fach ciesielski i stolarski. Zdolnościami Olbrysia interesował się Adam Chętnik, który zatrudnił młodego chłopca do prac przy powstającym Muzeum Kurpiowskim. W Nowogrodzie miał okazję popracować w pracowni lutniczej prowadzonej przez ojca Adama, Wincentego, który wprowadził Olbrysia w tajniki rzemiosła i wielokrotnie namawiał, aby został lutnikiem. Pracownię założył we własnym domu, a jego specjalnością stały się ligawki, których zrobił ok. 100 dla polskich muzeów i Cepelii. Biorąc pod uwagę niewielki zarobek w tej profesji, długotrwały proces tworzenia instrumentów i konieczność szukania innych zajęć dla utrzymania rodziny - fakt wykonania w sumie 15 skrzypiec i kilku basetli jest liczbą niemałą. Sam mistrz lubił grać na skrzypkach i basetli „Marynie”, a razem z żoną Heleną całe życie związani byli z Kapelą Regionalną przy Skansenie, od początku jej założenia jeszcze przed II wojną światową. Olbrysia podczas pracy sfotografowałem w 1975 r.
Tokusei
Wyobraźmy sobie delikatność porcelany… połączenie zmysłów dotyku, smaku, powonienia i wzroku przy nieśpiesznej ceremonii picia herbaty i delektowania się cyklicznością „pojawiania się” na spodeczku malowniczego ogrodu z gejszami. Na odwrocie niespodzianka: znak fabryczny symbolizujący „wschodzące słońce” i… tu trzeba uruchomić zmysł fantazji, by obok, w odbiciu światła z okna ujrzeć na nierównym szkliwie porcelany serię fantastycznych twarzy, przywodzących na myśl maski teatru japońskiego i hełmy samurajów. W sygnaturze fabrycznej ceramiki Tokusei oznaczono nazwę wytwórni - na dwóch dolnych znakach, czytanych od prawej. Górne znaki zawierają formułkę - jeśli wierzyć źródłom angielskojęzycznym - „wykonane specjalnie w Japonii” (Nippon). Sygnatura przechodziła kilka przeobrażeń, ale do zestawu ze zbioru łomżyńskiego przypisana jest wersja występująca w latach 1900 - 30. Dzięki niezmiennej modzie na egzotykę i Łomża ma okazję zetknięcia się z bogactwem wzorów ceramicznych, potrzebą harmonii i piękna na co dzień - jednymi z ważniejszych składników kultury japońskiej. W Polsce moda na „japońszczyznę” przejawiła się najlepiej w słynnej kolekcji „Mangghi” Jasieńskiego (w specjalnym Muzeum obok Wawelu), który - może nie wszyscy wiedzą - związany jest z rodziną słynnych Zachwatowiczów a poprzez nich z łomżyńskim XIX- wiecznym fotografem Tyburcym Chodźką… Jaki ten świat mały.
Motyka
W muzealnej kolekcji neolitycznych narzędzi gospodarczych, sprzed ok. 6 - 4 tysięcy lat, znalezionych w okolicach Łomży, są motyki z poroży jelenia i łosia. Różnej wielkości i kształtu, co zależało od dostępnego wówczas surowca, a w rezultacie pełniło odpowiednie do trwałości funkcje podstawowe lub pomocnicze. Otwory na stylisko wiercono okrągłe albo - jak w tym przypadku - podłużne. Prezentowany okaz mógł służyć jako kopaczka do spulchniania ziemi pod siew, choć w razie potrzeby mógł pewnie przydać się także do obrony… Jest interesujący jeszcze z jednego powodu: posiada kilka tajemniczych, podwójnie ciętych ukośnych znaków. Skoro są tej samej głębokości i zgrupowane w jednym miejscu, wskazywałoby to na przemyślane, intencjonalne wykonanie… czyżby właściciel postanowił oznaczać ilość sezonów, w których narzędzie było sprawne ?
Jednorożec
Na północ od Łomży, w potężnej niegdyś Puszczy Kurpiowskiej w czasach królowej Bony zbudowano drewniany dwór. Dwukrotnie był niszczony przez pożar, jak ustaliły wykopaliska archeologiczne z 1979 r. Znaleziono podwaliny 3 pieców i resztki kilku pozornie zwyczajnych kafli z wizerunkami zwierząt. Właśnie te pozostałości okazały się prawdziwą rewelacją. Archeolog z Muzeum w Łomży otrzymał do badań niekompletną, nieczytelną kompozycję figuralną: musiał rozpracować ułamki niczym łamigłówkę. Część nie nadawała się do sklejenia. Najmniejszy kawałek z głową mitycznego jednorożca nie pasował do pozostałych. Poszukiwanie analogii w źródłach naukowych dało zaskakujący wynik: okazało się. że w podłomżyńskim gościnnym dworze w leśnej głuszy zachowały się kafle identyczne jak na Zamku Królewskim w Warszawie… Archeolodzy ze Stolicy znaleźli fragmenty bardziej czytelne ( w oparciu o to wykonałem rysunek całego kafla - w załączeniu). Wg M. Dąbrowskiej (w książce o piecach kaflowych w Polsce), tak wyglądały kafle gzymsowe środkowe, wyrabiane w I poł. XVII –wieku. Seria kafli przedstawiających „jednorożce adorujące drzewko życia” miała otaczać piec powtarzającym się motywem i rozdzielać w połowie wysokości jego dwie skrzynie... Jednorożec niósł swoiste przesłanie - zanim fantastyczne zwierzę przemieniło się w ikonografii chrześcijańskiej w znak czystości i mocy, pierwotnie było symbolem seksualności. Najstarszy opis jednorożca powstał w Grecji ok. 400 p.n.e. W sztuce średniowiecza na tkaninach dekoracyjnych i w miniaturach występuje motyw polowania na jednorożca, którego chroni dziewica. Przedstawiano go najczęściej jako białego jelenia z końską grzywą i długim, spiralnie skręconym rogiem na czole - siedzibie ducha… Artystyczna praca sprawnego rzemieślnika z dobrego warsztatu, mogła cieszyć oczy tych samych bywalców dworu, co Zamku Królewskiego w Warszawie.
Kopiejka
Jaką tajemnicę kryje kolejna rzadkość z wykopalisk na Wzgórzu św. Wawrzyńca w Starej Łomży? W jaki sposób dotarła tu XVII -wieczna pamiątka obecności Polaków na Kremlu? Czy z kimś miejscowym, uczestnikiem tamtych wydarzeń - pielgrzymującym do kościoła nad Narwią? Znamy niewiele kopiejek „polskiego” cara Władysława: w kilkutysięcznych skarbach zdarzają się tylko pojedyncze egzemplarze. Krótkie były rządy Polaków w Moskwie, więc „krótkie mennictwo”, jak to określił Kałkowski (1974 r.) Soczewiński (1996 r.) opisując dzieje srebrnej kopiejki, rozwiewa propagandowe przekłamania: kiedy w wyniku buntu w Moskwie Wasyl Szujski został odsunięty, władzę przejęła Rada Bojarów i wtedy ”porozumieniem z sierpnia 1610 r. na cara Rosji został nominowany 14 -letni królewicz Władysław, syn króla Zygmunta III - pod warunkiem przejścia na prawosławie i poślubienia Rosjanki. Wojska polskie wpuszczono do Moskwy”...Przy rosnącym niezadowoleniu, rządy Polaków na Kremlu utrzymała polska załoga tylko do 1612 r. Próba Unii z Rosją, podobna do tej, która spajała znakomicie Litwę z Polską, w tym przypadku okazała się kompletną mrzonką, a przecież już w 1600 r. car Borys Godunow przyjął poselstwo polskie z propozycjami unijnymi, które powtórzyli później nasi posłowie Dymitrowi Samozwańcowi - propozycje kusiły elity bojarskie, ale Moskwa uznała Unię za zbyt duże zagrożenie dla swej tożsamości. Ileż wojen można by uniknąć, gdyby wtedy nie obawiano się tak bardzo konfrontacji z wzorcami idącymi z Zachodu?... Kopiejki ukazywały się od czasów Iwana Groźnego (1535 r.) do Piotra I, który w 1718 r. przerwał żywot maleńkich monet stwierdzając dosadnie: „ czas skończyć ze starymi wszami”. Nietypowy kształt wynikał z bicia monety na odcinkach drutu srebrnego, nie mieszczących całego stempla. Łomżyński egzemplarz o wym.13, 1 mm x 10, 8 mm, waży 0,600 g. Na rewersie jeździec z włócznią (całość postaci obok na rysunku ze stempla). Napis po rosyjsku: „Car i Wielikij Kniaź Władysław Żygimontowicz Wsieja Rusi”.
Piwo
ŻĄDAJCIE WSZĘDZIE PIWA DROZDOWSKIEGO ( złote, lagrowe, marcowe, kuracyjne i porter ) - takiej treści reklamę drukowała w 1914 r. na głównej stronie „Gazeta Białostocka” poświęcona także sprawom Ziemi Grodzieńskiej, a w sercu Warszawy przetrwał I wojnę światową na 8-pietrowej kamienicy na Krakowskim Przedmieściu działający na podświadomość potężny napis dwujęzyczny „Złote Piwo Drozdowskie”, czego dowodem fotografia ( w załączeniu ) wykonana podczas defilady 11 listopada z okazji odzyskania Niepodległości. W czym tkwiła tajemnica powodzenia bursztynowego napoju spod Łomży ? W rewelacyjnym smaku źródlanej wody... W Muzeum Przyrody, w dawnym dworze Lutosławskich zachowały się zamówienia z Moskwy i Wilna ale piwo drozdowskie musiało być znane od Azji po Amerykę, skoro zdobywało liczne medale na wystawach: m.in. w Paryżu, Londynie, Wiedniu, Filadelfii. Twórca Browaru, Franciszek Lutosławski ( dziadek słynnego kompozytora Witolda ) okazał się zdolnym przedsiębiorcą i rolnikiem. Gospodarczy rozkwit mocno przyhamowały wojny 1914 i 1920 roku. Żal pisać o próbach wskrzeszenia browaru. Czekając na odważnych następców, wspomnijmy dokumenty: zamówienia z lat 20 -tych realizowane w Fabryce Beczek w Radomiu, etykiety piwne drukowane w Warszawie np. w 1898 r. lub w Zakładach Graficznych w Sosnowcu w 1925 r. itd. Jeśli nie znajdzie się Polak patriota, choćby uczący się długo na własnych błędach, który uzna że to grzech marnować taką tradycję - to doczekamy się obcego kapitału w Drozdowie. Do tego czasu możemy pomarzyć o butelce „Marcowego” z chłodnych piwnic Drozdowa, ale to jak „próżną beczkę obracać” czyli wg polskiego przysłowia - czas marnować. Śpieszmy więc nasycić oczy kształtem dawnych butelek ze zbiorów Muzeum w Łomży, oznakowanych wypukłym napisem „Własność Browaru Drozdowskiego”.
Krople
Jest w zbiorach Muzeum intrygujący bursztyn przywodzący na myśl grecki mit o Faetonie w wersji Owidiusza: ”..płyną krople krwiste //…mowę ich tłumi kora…łza z drzew płynie // i od słońca stwardniała, trwa wiecznie w bursztynie”... W legendzie pobrzmiewa echo ówczesnego stanu wiedzy, matecznik naturalnego występowania „elektronu” lokujący gdzieś na Północy antycznego świata. Tam zginął Faeton, a bursztynem stawały się łzy rozpaczających sióstr przemienionych w drzewa nad brzegami Eridanu…Zdumiewające, że do dziś nie rozwiązaną zagadką jest rodzaj „bursztynodajnego drzewa”: a dlaczego nie mogło być ich wiele ? Typowano cedr, araukarie, ostatnio modrzewnik, ale najczęściej wskazywano na tajemniczą sosnę - tyle, że np. bursztyn bałtycki zachował szczątki aż 11 gatunków sosen…Ileż procesów miało wpływ na kształt powierzchni twardniejącej żywicy ? Mogły zachować się przede wszystkim odciski struktur szczelin drzewa, gdzie formowała się większość bryłek, jak pisze Ceranowicz („Tajemnice bursztynu”). Niektórzy badacze dopatrywali się również śladów stóp drobnych ssaków, czy to całkiem niemożliwe ? Na prezentowanej fotografii tajemnicze wgłębienia wyglądające jak ślady gwałtownego deszczu… Bryłka ( 7 x 9 cm ) z kurpiowskiej Puszczy Zielonej, to nabytek z 2008 r.
Ort
W zbiorach Muzeum jest kilkanaście gromadnych znalezisk monet, zwanych skarbami, ukrytych w różnych dzbankach, woreczkach, a nawet w kaflach piecowych. Jeden z nich, przypadkowo odkryty pod Łomżą w trakcie prac porządkowych, zawierał w glinianym naczyniu skarb ponad 7oo monet z XVI-XVII w. Zajrzyjmy do niego, aby zaprezentować ort gdański Jana Kazimierza z 1664 r. - rzadkość numizmatyczną wg Katalogu Czapskiego. 20-letnie rządy tego króla to pożegnanie z dobrym pieniądzem, koniec mennictwa opartego wyłącznie na monecie złotej i z dobrego srebra. Okres potopu szwedzkiego, wojny kozackie, regres gospodarczy i brak drobnej monety wykorzystali spekulanci zalewając nasz kraj byle jaką produkcją obcą. Pusty skarbiec i niewypłacone żołdy doprowadziły do świadomego bicia podwartościowego pieniądza, z miedzi i lichego srebra.Trzech nastepnych królów nie było w stanie naprawić tej katastrofy monetarnej. Z tym nieszczęsnym okresem związana jest także zawstydzająca - bez analogii w innych krajach, specyficzna praktyka monetarna, tak zwanych donatyw bitych głównie w złocie, po prostu łapówek Rad Miejskich Gdańska i Torunia, w skład których wchodzili wszak głównie kupcy - jako darów dla króla i dworu w celu uzyskania różnych obietnic, przywilejów...co jak ze smutkiem stwierdzają historycy, utrwaliło się w zwyczaju narodowym...Orty, wprowadzone w 1609 r. w Gdańsku na wzór niemieckiego ortstalara, bito w znacznych ilościach w ciągu całego niemal okresu rządów Jana Kazimierza. Gdańsk chciał zapewnić sobie unwersalną walutę, dobrą do transakcji zagranicznych. Szybko orty przyjęły się w całej Rzeczpospolitej. Zwróćmy uwagę na portret królewski, noszący cechy stylu barokowego. Jest tu bogatsza kompozycja i znaczna ilość charakterystycznych szczegółów, bardziej niż to potrzebne na monetach. Znawcy odnotowali, że długie włosy to własna fryzura Jana Kazimierza. Na rewersie wielki herb Gdańska.
Skorupki
Skarbem mogą być zwykłe - a jakże bezcenne dla Łomży - skorupki, jak te z ulicy Rybaki. To najstarsze ślady osadnictwa odkryte na terenie miasta i przykłady sztuki zdobniczej kultury niemeńskiej, sprzed prawie 5 tys. lat ! Ocalone dzięki wstrzymaniu budowy ulicy, bo urzędnicy „zapomnieli” o tym, że ochrona zabytków ma pierwszeństwo przed wszelkimi pracami budowlanymi...Ostatnio znowu archeolog w trakcie przebudowy ul. Długiej ścigał się z koparką... Wciąż nie ma woli dostosowania i ostrego egzekwowania przepisów. Bałagan trwa w najlepsze: 20 lat po zmianie ustroju i świadomości obywatelskiej...Czasem oburzamy się na brak swobodnego zwiedzania grodzisk, ale dlaczego nie są one w rękach Państwa Polskiego, a wciąż na łasce: np. parafii (więc pewien ksiądz sadzi kartofle, jest tak na Ziemi Łomżyńskiej niestety) albo wspólnoty ze Starej Łomży, która nie zgadza się na wycięcie drzew z grodziska, więc korzenie niszczą to, czego archeolodzy jeszcze nie zbadali, itd... Dlaczego nie ma „mądrego przed szkodą”, który reaguje na zmiany cywilizacyjne, np. istną plagę aut terenowych: przydałoby się ograniczenie ich testowania do miejsc wydzielonych, z ostrymi karami za obecność na terenie chronionym. Co zrobić z łatwością nabycia niekontrolowanych tysięcy wykrywaczy metali w rękach "niedzielnych odkrywców”: czy nie lepsza uporządkowana współpraca z naukowcami, ograniczająca szarą strefę dzikich poszukiwań ? Teraz grzech zaniechania wydaje owoce: bardziej efektowne zabytki, np. neolityczne miecze czasem ujawnią gdzieś internetowe giełdy, ale co z większością rzeczy, które po wyrwaniu z naturalnego środowiska tracą walor dokumentu naukowego i stają się wyrzutem sumienia, ciekawostką lub przedmiotem bez wartości materialnej i historycznej. To jak zniszczyć unikalną księgę, a parę wyrwanych kartek przynieść do Muzeum w oczekiwaniu nagrody. Brak dzwonka alarmowego, że codziennie ktoś celowo lub dla zabawy odsłania i niszczy bezpowrotnie ślady naszej wspólnej historii. Na szczęście rośnie ilość świadomych przyjaciół, którzy miejsca przypadkowych znalezisk zabezpieczają i zgłaszają ten fakt archeologom. Dzięki nim ślady czytelne tylko dla fachowca - jak pozornie zwykłe skorupki- nie znikną bez dokumentacji ...
Klosz
Wśród nowych nabytków Muzeum w Łomży znalazł się fantazyjny klosz do lampy naftowej, wysoki na 24 cm. Datowany na okres międzywojenny. Na białym, zmatowionym szkle wytrawione rysunki: ogar i jeleń w biegu, przedzielone ornamentami z kratką regencyjną, niżej fryz roślinny. Korpus w formie spłaszczonej kuli wieńczy cylindryczny kołnierz o szerokiej, karbowanej i silnie pofalowanej krawędzi. Wyobraźmy sobie wieczór w tajemniczym kręgu światła z takiego klosza, które migocząc ożywia sceny myśliwskie, pobudza wyobraźnię lub wspomnienia. Typowy wyrób, a jednak trudny do przeoczenia. Dekoracyjność elementów konstrukcyjnych w połączeniu z funkcjonalnością tworzy największą wartość z punktu widzenia sztuki, w tym przypadku użytkowej. Życzmy sobie, aby dzisiejsza typowa produkcja była równie miła dla oka.
Św. Benedykt
Ten medalik, interesujący mimo ubytków w cienkiej blaszce z brązu, odnalazł archeolog Antoni Smoliński podczas wykopalisk w 2003 r. na Wzgórzu św. Wawrzyńca w Starej Łomży. Bardzo popularne od XVII w. medaliki św. Benedykta występowały w kilku odmianach. W tym przypadku w oryginalnym kształcie, z powtórzonym zarysem krzyża św. Benedykta. Na odwrocie półpostać pustelnika okrywana peleryną, a w całość wpisana modlitwa w formie inicjałów. Medaliki św. Benedykta były chętnie noszone przez wszystkie warstwy społeczne, ufano, że chronią przed złymi mocami a zwłaszcza wszelkimi zarazami, stąd treść wspólna z modlitwą karawaki. Medaliki św. Benedykta - patrona dobrej śmierci i zmarłych, znacznie częściej znajdowano wewnątrz kościołów, co wynika z wyższego statusu majątkowego osób tam pochowanych. Te drobne pamiątki, najczęściej pochodzące z pielgrzymek i podróży, istniejące na pograniczu różnych nauk w tym etnografii, historii sztuki, religioznawstwa, od niedawna są bardziej doceniane przez archeologów...Postać św. Benedykta jest szczególnie złączona z naszym losem: właśnie On założył w roku 529 klasztor na Monte Cassino, miejscu zroszonym krwią tak wielu naszych żołnierzy z II Wojny Światowej...Jak pamiętamy, wg modlitwy Święty chroni dobro na granicy czasów, gdy nadchodzi kres dawnego porządku, gdy zbliża się nieznane...a że świat znowu ogarnia zamęt i kłamstwo, dla wielu z nas jest ważne, by jego postać zmuszała do refleksji...
Umbo
Każdemu może przydarzyć się niespodziewane odkrycie, każdy może natknąć się np. przy kopaniu ogródka na tak dziwnie wyglądające przedmioty. To umbo - średnicy ok. 14 cm - metalowe wzmocnienie drewnianych tarcz. Znalezione pod Łomżą efektowne okazy, pochodzą z II wieku.. Pełniły nie tylko funkcję ochronną, czego dowodzi zachowany w starożytnych źródłach opis pojedynku dowódcy Rzymian Titusa Manliusa w bitwie pod Anienum (360 lat przed Chrystusem ). Z przekazu wynika, że Rzymianin podczas pojedynku uderzał swoją tarczą wojownika celtyckiego, wytrącał go z równowagi, a gdy ten osłabiony kolejnym uderzeniem tarczy odsłonił się aby utrzymać równowagę, Manlius zatopił krótki miecz w jego piersi... Ponieważ dla naszej, tak odległej przeszłości brak źródeł pisanych, poznamy ją tylko pod jednym warunkiem: gdy wydobycie przypadkowych znalezisk powierzymy konserwatorom zabytków, muzealnikom - to ich praca poszerza i uzupełnia naszą wiedzę. Ziemia jest nazywana nieznaną Księgą, z której łatwo nierozważnie wyrwać i zniszczyć kolejne kartki. To ciemna strona rozwoju tzw. cywilizacji, gdy liczy się tylko pogoń za pieniądzem a zbyt szybko ubywa wiarygodnych miejsc do naukowych badań. Chociaż przepisy mówią jasno, że ochronie zabytków należy podporządkować wszelkie prace budowlane - prawo pozostanie martwą literą bez odpowiedzialnych ludzi, świadomych łatwości zniszczenia naszego wspólnego dobra...Tu każdy przypadkowy świadek może unieśmiertelnić swoje nazwisko, wziąć udział w niezwykłej przygodzie - pod warunkiem, że zabezpieczy miejsce przypadkowego znaleziska. Bo ważny jest kontekst, który z odsłoniętej ziemi potrafi odczytać tylko fachowiec - archeolog.
Makatki
Nagle okazało się, że makatki są rzadkością - nikt tego nie zbierał w okresie ich największej popularności, trwającej do lat 60. XX wieku. Kojarzymy je zazwyczaj z formą czarnych kwadratów lub białych prostokątów płótna, z wyszywanymi scenami narracyjnymi: przekopiowanym obrazkiem i sentencją „z życia wziętą” (na zdjęciu: fragment takiej makatki z gospodynią.) Najciekawszą odmianą jest makatka panoramiczna, malowana ręcznie na szarym płótnie - to właściwie szpetny obraz olejny, ze schematycznym i kiczowatym zestawem: łabędzie na stawie, jelenie na rykowisku. Rzadkością jest temat anioła - stróża, jak ten w zbiorach Muzeum w Łomży, z 1928 roku, o wymiarach 157 x 65 cm , z błagalnym westchnieniem „Boże błogosław nasz dom”. Niechętnie przez niektórych uznawane za odmianę sztuki ludowej, w której odbijają się gusta naszych wsi i małych miasteczek a przecież to zjawisko uniwersalne i odwieczne. Kiedy czasem powstaje fala zainteresowania porażającym fenomenem kiczu, uświadamiamy sobie, że łatwizna kolorowych obrazków, Harlequinów, muzyki disco polo, seriali telewizyjnych lub kiczowatych zachowań wcale nie jest domeną ludu, podoba się także tak zwanym umownie - elitom.
Frasobliwy
Za najstarszy pierwowzór siedzącej postaci Chrystusa Frasobliwego jako odrębnego tematu, uważa się drzeworyt Albrechta Dürera, z karty tytułowej „Małej Pasji” ( 1509 - 1511 r.) Od pół tysiąca lat, jako kanon wizji Frasobliwego jest chętnie podejmowanym wyzwaniem artystycznym, z którym zmierzały się kolejne pokolenia - poprzez rysunek, malarstwo, rzeźbę... W przypadku naszych twórców ludowych uniwersalna wizja tak dalece opanowała ich wyobraźnię, że powstało specyficznie polskie rozwiązanie. Frasobliwy ludowy to fenomen spotykany niemal wyłącznie w Polsce i na Litwie, a Mazowsze Kurpiowskie wprowadziło do wizerunku tej postaci charakterystyczną odrębność: długą szatę. Wg Józefa Grabowskiego („Dawna polska rzeźba ludowa”) ogólną cechą kurpiowskiej rzeźby figuralnej jest: „dość wyrównany poziom artystyczny i techniczny świątków, wśród których nie znajduje się prawie nieudolnych”. Podstawowym celem twórcy - najczęściej anonimowego - było ukazanie stanu głębokiej refleksji, cierpienie jest tu przeczuwane. Figury Frasobliwego stały się znakiem ludzkiej wspólnoty, zachętą do poszukiwania wzruszeń - nie tylko religijnych. Świątki z pokaźnej kolekcji Muzeum w Łomży wzbogaciły niejedną wystawę ogólnopolską.
Wirtuoz
Muzeum w Łomży przechowuje fotografie Adama Chętnika, w tym szereg luźnych kartek z naklejonymi odbitkami, tym cenniejszych, iż z powodu wojennych zniszczeń nie ma negatywów. Każda została w mojej pamięci, gdyż wykonywałem do Archiwum ich niezbędne fotokopie. Najwięcej wzruszenia sprawiają emocjonalne, pisane ołówkiem komentarze Autora. Oto przykłady: 1- „Jeden z najtęższych skrzypków kurpiowskich... Łukasz Serafin zaczyna grać: najlepiej stare marsze, oberki, „zajączka”. Nowych, modnych melodii nie grał zupełnie i nawet nie lubił słuchać” 2- „Tutaj Łukasz Serafin gra „na plecach”. Smykiem pociąga od środka, w pewnej odległości od swojej sukmany” 3- „ze skrzypcami na karku przygrywa gościom...grał normalnie, bez omyłek”. Pod 4. odbitką Chętnik zanotował: „Łukasz Serafin wygrywa „na głowie”, co już było sztuką nie lada. Grywał w ten sposób tylko przy specjalnej ochocie. Grał tylko na trzeźwo, nie pił wódki w ogóle, co wśród grajków było rzadkością. Wszystkie powyższe zdjęcia Serafina wykonane zostały wprost „na gorącym uczynku” przez autora niniejszej pracy”. Dodajmy: Serafin należał do kurpiowskiej kapeli przymuzealnej w Nowogrodzie. Wiele lat był nauczycielem wiejskim. Zmarł w 1941 r. w Podgórzu, przeżywszy 67 lat. Skromną mogiłę z krzyżem wykonanym przez Konstantego Chojnowskiego i epitafium wyciętym przez Henryka Szostaka ( warte stałej opieki ! ) mamy na Cmentarzu Katolickim w Łomży.
Księżniczka
Łomża w swych dziejach może pochwalić się obecnością trzech wyjątkowych pań wysokiego rodu: Anną z królewskich Jagiellonów, kolejną Anną - siostrą ostatnich książąt mazowieckich i ...dotychczas nieznaną - najdawniejszą z nich, zapewne mieszkanką piastowskiego grodu w Starej Łomży, a pochowaną z honorami na pobliskim Wzgórzu Św. Wawrzyńca... Ok. 800 lat później - w reliktach kościoła, gdzie wcześniej stała świątynia z misji Św. Brunona - odkrył ją archeolog Antoni Smoliński. Fakt, że spoczęła w prezbiterium - miejscu zastrzeżonym dla najważniejszych i zasłużonych, najczęściej donatorów świątyni, świadczy, że i ona była znamienitą osobą. Z ponad pół tysiąca skromnych pochówków najstarszych łomżan - ten jeden jedyny wyposażony został w różnorodny zestaw przedmiotów używanych za życia, co mówi o znaczeniu, szacunku i uczuciu, jakim ją darzono. Przetrwały resztki bogato zdobionej opaski skórzanej szerokości ok. 2 cm, obrączka, naszyjnik z 295 szklanych paciorków oraz świadectwo pracowitości - wzruszający gliniany przęślik... Od razu ekipa archeologów okrzyknęła ją „księżniczką”. Zastanówmy się, czy wypada aby pozostała bezimienna ? Przypomnijmy sobie piękne staropolskie, np. wg Glogera imię Dobrochna, znane od XIII wieku... Księżniczka Dobrochna ze Starej Łomży ?...Jeśli znajdą się fundusze na odtworzenie rysów twarzy wg zachowanych szczątków, pewnego dnia z wystawy w Muzeum Północno - Mazowieckim w Łomży, może spojrzy na nas uśmiechnięta „Księżniczka Dobrochna” ? Na ilustracji próba rekonstrukcji komputerowej: opaska zwieńczona ozdobą w formie kwiatu o rozchylonych, delikatnych płatkach - z blaszki mosiężnej cienkiej jak papier.
Skansen
Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie jest nie tylko Oddziałem - także wyjątkowym skarbem -Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży, bo obie placówki łączy nierozerwalnie osoba twórcy: doc. dr Adama Chętnika, który jedno muzeum założył Nowogrodzie w 1927 r., drugie w Łomży w 1948 r. W koronie Kultury Polskiej to prawdziwe perły z Mazowsza. Tylko w okresie powojennym, wg sprzedanych biletów, liczba zwiedzających Skansen przekroczyła milion gości. Własne wydawnictwa, międzynarodowe konferencje naukowe - ugruntowana światowa renoma placówki. Wprost niemożliwe, aby mógł powstać szalony pomysł przejęcia dorobku tych muzeów. A jednak ! W pewnych kręgach politycznych, na fali kryzysu, ogłoszono chęć rozdzielenia obu placówek, kusząc lepszym finansowaniem: pod warunkiem, że Skansen stanie się oddziałem Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu - znacznie oddalonego, innego regionu kulturowego...Czyli pięść do nosa ! Będzie to powszechnie odebrane jako chęć przejęcia przez Białystok kolejnego obszaru Mazowsza jako „podlaskiej kultury”, co ośmiesza pomysłodawców i województwo podlaskie. Ta próba wykorzystania uprzywilejowanej pozycji rozdawnictwa finansowego, zbulwersowała łomżan. Natychmiast zareagowało Stowarzyszenie Muzeów na Wolnym Powietrzu w Polsce. W liście do Prezydenta Łomży alarmują, że Skansen: „Jedno z trzech najstarszych muzeów w Polsce zasługuje na godne i bardzo poważne potraktowanie. Nierozerwalnie związane z bogatą kultura kurpiowską i środowiskiem Łomży...potrzebuje dużego wsparcia w postaci współfinansowania, a nie spychania do podrzędnej roli...Skansen obok ustawowych zadań pełni także rolę integracyjną, będąc ostoją dobrze pojętej tradycji”...Tymczasem do prasy regionalnej podrzucono żenującą, gołosłowną opinię o „nieumiejętnym zarządzaniu”, obraźliwą dla zasłużonej i jeszcze niedawno - podczas Jubileuszu 80.lecia - nagradzanej ekipy Skansenu. Cóż, z Białegostoku nie widać rozwoju placówki i tłumów gości. Komuś mylą się pojęcia: może chodziło o „siermiężne urządzanie” terenu ? Ależ to celowe w dobrym Skansenie! Archaiczny, naturalny wygląd dawnej wsi chcemy zachować dla potomności i taki właśnie charakter placówki w Nowogrodzie z zachwytem pochwalają znawcy. Jest odpowiednia atmosfera: bez ścieżek asfaltowych i metalowych parkowych ławeczek, za to z drewnianymi ławeczkami pod każda chałupą, bo takie istniały na prawdziwej wsi kurpiowskiej. Można kiedyś rozważyć usamodzielnienie placówki, ale nieetyczne jest łudzenie, że w czasie kryzysu znajdą się wystarczające fundusze na oddzielną księgowość i nadbudowę administracyjną. To zły sygnał dla wyborców, uczulonych na gospodarowanie publicznymi funduszami. Można topić je w eksperymentach - ale czy nie lepiej każdą złotówkę przeznaczyć na przetrwanie trudnego okresu ? A to gwarantuje dotychczasowy, sprawdzonym model zarządzania z Łomży. Z placówki - matki. Skansen nie jest zapomnianą wyspą, a częścią Łomży - łomżyńskiego Muzeum Chętnika - nie wypada ośmieszać województwa podlaskiego przedstawianiem pomysłu niszczenia kultury mazowieckiej jako formy wsparcia. Odnotujmy ten przypadek jako przestrogę dla przyszłych pokoleń. Kultura narodowa potrzebuje atmosfery stabilności, bez politycznych zagrywek. Czekamy na wsparcie kolejnych przyjaciół, bo prawdziwy przyjaciel – to skarb.
Pągwice
Oto 4 rodzaje pągwic (guzów) i pętlica (z otworem do przewlekania guzika): fragmenty stroju z przełomu XV / XVI w. Skarb wyjątkowy pod każdym względem, bo z wykopalisk na Wzgórzu Św. Wawrzyńca w Starej Łomży. W jednym miejscu znaleziono łącznie 31 misternie plecionych jedwabnych guzów - największe o gruszkowatym kształcie dł. 3 cm. Zwykle duży guz wystarczał do zapięcia ubrania, a pozostałe pełniły funkcję dekoracyjną. Dla podkreślenia urody najmniejszych pągwic - od 7 mm długości ! - postanowiłem pokazać kilka w powiększeniu... Ze znaleziskiem wiążą się moje osobiste emocje, bo ten grób, nr 466, sam eksplorowałem. Lubię pomagać w wykopaliskach. Skoro wtedy się pojawiłem - mieszkaniec Łomży, w dodatku pracownik Muzeum - widać takie było moje przeznaczenie: rola dociekliwego świadka. Jakbym coś przeczuwał, tego dnia oprócz sprzętu fotograficznego objuczyłem się kamerą wideo. Kończył się właśnie pracowity dzień szuflowania łopatami. Ktoś zagadał: -„Nie masz dość ? - ile można: znowu szkielet...” A sęk w tym, że prawie go nie było, tylko jakby rozpadające się, zanikające fragmenty kości w ciemniejszej ziemi (nieudanej substancji konserwującej ? może powtórny pochówek ?). Wśród żółtego piasku śladem nieistniejącej już trumny była prostokątna linia ciemnej ziemi, w którą zamieniło się drewno. Pracowałem szpachelką i szerokim pędzlem... Sznur pągwic przypominał korzenie roślin wrośniętych w ziemię, dopiero w obiektywie kamery niczym przez lupę ujrzałem zapierający dech szlachetny wzór i błysk złotej nici. Kierownik wykopalisk Antoni Smoliński doprowadził później do wydatowania szczątków metodą C- 14. Uzyskał też analizę DNA, z zaskakującym wynikiem: kod genetyczny pochowanego nad Narwią mężczyzny wskazywał na rejon Szwajcarii - Niemiec...
Św. Brunon
Trafiła się Łomży okazja raz na 1ooo lat, ale zabrakło światłych decydentów aby na tym budować nasz wizerunek w świecie, ściągać pielgrzymów, rozwijać miasto. Co zabiło ducha Łomży, że nie widzi swojej szansy ? Inne miasta nie próżnują - wykorzystują jakiekolwiek związki z niezwykłą misją św. Brunona. Ale to Łomża posiada unikalne Wzgórze, gdzie ten arystokrata - zakonnik założył pierwszy Kościół na Mazowszu!... Pogranicze nie oznacza życia na uboczu, może być atutem - budzącym stałe emocje. Już na początku państwowości Piastów pojawiły się jednostki wybitne, z wizją rozwoju, z umiejętnością wykorzystania sprzyjających okoliczności. Mazowsze też trafiło w orbitę ówczesnej Europy: oto do grodu w Starej Łomży, przybył misjonarz, pisarz i dyplomata, zaufany Cesarza niemieckiego. Przy ważnych szlakach handlowych - ze Wschodem i wzdłuż Narwi - z Północą, stawia zręby kościoła, wprowadzając nas w zasięg zachodniej cywilizacji. Ten fakt oznacza wzmocnienie państwa, wyższy status międzynarodowy. Wcześniej zdążyła Polska przyjąć chrzest za pośrednictwem Czech, co postawiło nas w roli równorzędnego partnera wobec nieuniknionej ekspansji niemieckiej. Gdyby nie śmierć cesarza Ottona III, który łącznie z papieżem pokładał wielkie nadzieje w tworzeniu z Bolesławem Chrobrym unii państw chrześcijańskich, być może Cesarstwem Rzymskim na zmianę kierowaliby władcy m.in. Polski i Niemiec... Do Muzeum w Kwerfurcie, gdzie urodził sie św. Brunon, na wystawę upamiętniającą tysięczną rocznicę Jego śmierci, pojadą - ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży - przedmioty z jego czasów, prezentowane na fotografii: okucie pasa z ornamentem plecionkowym, rozpowszechnionym wśród plemion germańskich, z wykopalisk na Wzgórzu oraz bransoleta jaćwieska, z cmentarzyska z okolic Łomży. Te dwa zabytki niczym klamra spinają dzieje misji sprzed 1ooo lat.
Pomór
W zbiorach Muzeum mamy rysunek B. Nowakowskiego z lat 40. XX w. przedstawiający alegorię „czarnej śmierci” na Mazowszu Kurpiowskim. Ta artystyczna wizja wydała mi się najlepszą ilustracją do najnowszego odkrycia: oto przy szukaniu analogii do karawaki w Łomży, natrafiłem w zbiorach wydzielonych Wawelu na zdjęcie metalowego krzyżyka. Zaliczono go do najcenniejszych okazów a znaleziono podczas wykopalisk w prezbiterium kościoła św. Michała. Okazało się, że niemal identyczną miniaturową karawakę pielgrzymów wielkości 1,5 cm, mamy także w Łomży, dzięki wykopaliskom A.D. 2005 w prezbiterium Katedry. Krzyżyk znaleźli archeolodzy przy jednym ze szkieletów na wysokości szyi. Ponieważ miałem okazję uwieczniać na fotografii przebieg wyjątkowych w historii miasta odkryć, z tym większą uwagą wykonałem dokumentację zabytków po konserwacji. Powiększona fotografia ukazała w całej okazałości niezwykły kształt karawaki. W przeciwieństwie do wawelskiej w lepszym stanie, łomżyńska ma uszkodzenia, wytarcia, jakby znajdowała się w stałym użyciu - pamiętajmy, że karawaka miała chronić posiadacza przed zarazą... Rzeczniowski w „Dawnej i teraźniejszej Łomży” ( 1861 r.) opisuje jak znalazł w księgach kościelnych daty głośnych przypadków „morowej zarazy”. Dla przykładu: w 1624 r. przez 2 miesiące wymarło w całej parafii 5.021 osób, a w 1710 r. tysiąc osób. W księgach kościelnych zapisano też, że „z powodu „morowego powietrza”, w Łomży „zabobonni ludzie wydobyli z grobów kościoła i cmentarza kościelnego 3 ciała...kapłana, szlachcica i chłopca; poucinali im głowy w przekonaniu, że tym sposobem morowa zaraza koniec weźmie. Z tego powodu kościół i cmentarz, jako sprofanowane, uległy zamknięciu na 20 tygodni.” Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie bezradność i strach mieszkańców oraz ówczesne znaczenie fenomenu krzyża o niezwykłych ramionach ?
Zegar
W 1966 r. wielce zasłużona dla Ziemi Łomżyńskiej Pani Helena Czernek, wówczas Kierowniczka Biblioteki Powiatowej i Miejskiej, przekazała w darze łomżyńskiemu Muzeum niezwykły zegar. Niewiele o nim wiadomo, poza notatką, że pochodził „spod Łomży”. Średnica ośmiokątnej kamiennej tarczy: 22 cm. Jest otwór na gnomon czyli wystający pręt, który wskazuje cieniem godziny. Intryguje data: „1697” wyryta na kartuszu herbowym, który poza tym jest pusty. Czyżby planowano tu jeszcze znak właściciela, wytwórcy lub łacińską sentencję ? A bywały piękne, np. „Carpe diem” czyli „Korzystaj z dnia” lub, „Nie trwoń czasu” i „Czas ucieka, wieczność czeka”... Zegary słoneczne - horyzontalne od XVI w. były częstym elementem dekoracyjnym ogrodów i wg znawców, wiele zegarów tego typu można było spotkać właśnie na Mazowszu. W XVII wieku znaczącym ośrodkiem sztuki zegarmistrzowskiej był Toruń, do najważniejszych zaliczano też Gdańsk i Kraków. Szczegółowe badania powinny wyjaśnić jak wielką rzadkością jest łomżyński okaz. To trudne zadanie, bo niewiele takich zegarów przetrwało wojenne czasy, mało jest wydawnictw im poświęconych. Może ktoś chciałby pomóc w rozwikłaniu tajemnicy pochodzenia naszego zegara ?
Apollo
Fotografie z muzealnego Archiwum bywają czasem pamiątką nieprawdopodobnych historii. W 1961 r. ZSRR ogłosił Gagarina pierwszym człowiekiem poza Ziemią - krążył wtedy dowcip: „Tato, Ruskie w Kosmosie ! Wszystkie? Nie ! To co mi d... zawracasz”. Na czarno - białych ekranach TV śledziliśmy rywalizację o pierwszeństwo i zwycięskie dotarcie Amerykanów na Księżyc w 1969 r. skąd załoga Apollo 11 przywiozła 22 kg. skał do badań naukowych i wystaw objazdowych po świecie. Niespodziewanie jedna z nich trafiła do Łomży w 1972 r. Pod Muzeum zajechał wtedy kapitalistyczny krążownik szos - Lincoln z Ambasady Amerykańskiej, odstający od szarości socjalistycznych Syrenek. Sprawna ekipa budząc zazdrość muzealników szybko zmontowała aluminiowy stelaż. W normalnym społeczeństwie, nie zdominowanym przez SB, taka wystawa byłaby wydarzeniem: naukowym, towarzyskim, medialnym. Tu odwrotnie: alarm w bezpiece, cisza w prasie, potem gdzieś na 4 stronie gazety krótka informacja, że jest wystawa skałki księżycowej i znaczków pocztowych związanych z wyprawą Apollo. Pojawił się jednak lokalny towarzysz Henryk B. z PZPR, składając pochwalny wpis do pamiątkowego zeszytu. Uchroniło to Muzeum od nieprzyjemności na krótko, bo po zakończeniu ekspozycji zeszyt został zarekwirowany przez SB, jako „szpiegowska skrzynka kontaktowa” ! W ten sposób zapyziałe miasteczko otarło się o świat Bonda. Jamesa Bonda. Groźny dla bezpieczeństwa PRL-u zbiór autografów już nigdy nie został zwrócony do Muzeum. Z kolei Amerykanie mogli spać spokojnie: cenną skałkę z Księżyca na noc chowano pod łóżko w służbówce muzealnej - złodziej nie miałby szans w konfrontacji z krzykiem Pani Eleonory. Wystawa zaszczyciła tylko kilka miast w Polsce, do Łomży trafiła dzięki Muzeum Ziemi w Warszawie (przypomnijmy to właśnie tam Adam Chętnik założył od podstaw Dział Bursztynu.)
Tur
W 1968 r. zawiadomiono Muzeum w Łomży o wyłowieniu z Narwi w okolicach Drozdowa dziwnej czaszki. Nie mieliśmy służbowego samochodu - pojechałem rowerem po odbiór znaleziska. Przeraziłem się jego ciężarem i wielkością . Zapakowany w plecak zaczepiał o ziemię, więc do Łomży dreptałem długo. Od razu napisałem do gazety o odkryciu szczątków tura, w nadziei znalezienia prywatnych zbiorów, które można by sfotografować do celów badawczych. Prawie pół wieku poszukiwań i tylko jeden podobny okaz u leśniczego w okolicach Łomży; ale kto szuka, ten widzi: dane mi było jeszcze znaleźć róg tura podczas wyprawy kajakowej, u podnóża wysokiej na ok. 2 m. burty Narwi. Przed laty w wyniku reorganizacji muzealnictwa przeniesiono z Łomży dział przyrodniczy i geologiczny do Muzeum Przyrody w Drozdowie i od tej pory wyjątkowo imponujące rogi tura są na stałej wystawie. Tur pierwotnie występujący w Europie, Azji i na północy Afryki, najdłużej przetrwał w Polsce. Jean Dorst w książce „Zanim zginie przyroda” pisze: „Pod koniec XIII w. książę mazowiecki Bolesław zakazał polowań nań w swoich posiadłościach, a wiek później Jagiełło zaostrzył ten zakaz. W XVI w. Zygmunt III... poddał całkowitej ochronie teren jego występowania.. ” Na Mazowszu ostatni okaz padł w 1627 roku, jak się przypuszcza wskutek choroby przejętej od bydła wypasanego w pobliżu puszczy. Odizolowana, zmniejszona populacja, bez naturalnych możliwości krzyżówek genetycznych, mogła utracić możliwość adaptacji do nowych warunków. Róg ostatniego tura Europy w postaci oprawionego w pozłacane srebro rogu myśliwskiego ze skarbca Zamku Królewskiego w Warszawie zrabowali Szwedzi, którzy dziś prezentując polskie skarby na wystawach, nie kryją, że celem najazdów sąsiedzkich było uświetnienie własnych zbiorów. ( W załączeniu wyobrażenie tura: Tygodnik Ilustrowany z XIX wieku, oraz fotografia łomżyńskiego okazu w chwili odkrycia.)
Karawaka
40 lat temu sfotografowałem karawakę naprzeciwko PKS, w narożniku Alei Legionów -Sikorskiego. To przykre, że tradycja kilkusetletnia - część naszej kultury, nagle zanika w wolnej Polsce. W archiwum muzealnym zostanie dowód, że karawaka trwała dopóki była na prywatnej ziemi. Już nie trzeba zaborców, sami rodacy niszczą po cichu resztki substancji zabytkowej. Na Węgrzech widziałem w podobnej sytuacji zachowany in situ fragment dawnej zabudowy w centrum miasta: kapliczka obok 3 drewnianych, słomą krytych chat; my na wschodnich krańcach Europy musimy przeżyć etap zniszczenia oryginału i odtwarzania dla turystów - wg fotografii. W Łomży ironią losu było pojawienie się w miejscu karawaki - plastikowej palmy. Póki stały na dawnych rogatkach Łomży zdążyłem sfotografować kolejne: przed mostem w Piątnicy i przy wylocie na Starą Łomżę. Ta ostatnia ocalała do dziś. Czy ktoś pamięta tę na Skowronkach, przy wylocie do Nowogrodu? Krzyż z dwoma ramionami zasłynął zatrzymaniem pochodu zarazy morowej w Hiszpanii, w miasteczku Caravaca. Od XVI w. uznany za skuteczny, jeśli ktoś się przed takim modlił lub go nosił. Kolejność wyciętych, łacińskich inicjałów była pomocna przy odmawianiu modlitwy. Do Polski karawaka dotarła w kształcie małych krzyżyków za sprawą pielgrzymów. Pobożni stawiali dwuramienne krzyże, jak twierdzi Gloger „w czasie morowego powietrza przy wsiach i miasteczkach, aby zaraza je mijała i modlili się na książkach tak samo nazywanych”. Dla przykładu: wg Godlewskiej wielkie zarazy pustoszyły Łomżę w latach 1504 -1800 aż 16 razy... Z czasem dopisano inne plagi: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie”, bo równie straszni co klęski żywiołowe byli nieproszeni goście: najazdy wojsk, totalne zniszczenia, okupacje. Nie ugięliśmy się, istniejemy - przykładem niezłomnej wiary i naszej łączności duchowej niech pozostanie karawaka. Na zbliżeniu krzyż sprzed kaplicy na cmentarzu katolickim w Łomży.
PADŁ REKORD OGLĄDALNOŚCI:odcinek „Europa” miał prawie 800 odsłon w ciągu 2 tygodni. Dotychczas, w ciągu pół roku najczęściej odwiedzanym tematem była archeologia: prawie 700 wizyt.
Turoń
To ważne, że przeglądy zespołów kolędniczych i jasełkowych podtrzymują pamięć o naszej tożsamości. Szkoda jednak, że zapomina się o pięknym i bardzo archaicznym zwyczaju kolędowania w maskach i oprowadzania osób przebranych za zwierzęta. Obowiązkowy był niedźwiedź, bocian, wilk, koza a zwłaszcza tur zwany turoniem. Chłopak trzymający turonia, szedł okryty derką, pochylony niczym zwierzę. Jak to mogło wyglądać, pokazuje przedwojenna fotografia Chętnika, z przebierańcem – kozą, po kolędzie na Kurpiach. Jest w tym echo misteriów z czasów pierwotnych, okazywania czci potężnym siłom przyrody w maskach zwierząt. Każdej postaci przypisywano inną moc - turowi płodność, urodzaj i dobrobyt. Śpiewano wg. Kolberga: „gdzie turoń chodzi, tam żytko rodzi.” Tur wyginął całkowicie w XVII wieku stając się stworem na poły baśniowym.Tacy przebierańcy chodzili również w zapusty. W 1972 r. w Wiźnie sfotografowałem grupę wzbogaconą o Diabła, Dziada i Cygankę. Mazowiecki krajobraz jest uboższy bez tego barwnego korowodu. Może maski z turoniem na czele wrócą w formie atrakcji turystycznej ?
Europa
W 2003 r. do zbiorów Muzeum w Łomży trafiła XVI wieczna mapa, nosząca tytuł: „Sarmacka Europa”. Dla nas skarb bezcenny, skoro na obszarze Europy Środkowej uwieczniono Łomżę ( Lamzo ), jest „ Colno, Nowogorod, Raygrod”, obok Warszawy, Grodna i Wilna. Znaczenie ówczesnej Łomży podkreślił Święcki w „Opisie starożytnej Polski”: miasto liczyło wg XVI- wiecznej lustracji „540 domów podatkujących... pięknem domów murowanych, dostatkami mieszkańców, pierwsze po Warszawie miasto... a powołując się na Święcickego i Gwagnina, dodaje, że Łomża: „za czasów Jagiellońskich pomiędzy najpiękniejsze miasta w Polsce liczyć się mogła”. Mapa jest przykładem XVI wiecznej mody poszukiwania przez kraje europejskie starożytnych przodków uświetniających narody i państwa. Polacy takich znaleźli i przyjęli, że przed Słowianami w dorzeczu Wisły żyli Sarmaci, którzy mieli tu przywędrować w II wieku p.n.e. z terenów między Wołgą a Donem. Oparto się na dziełach Ptolemeusza z Aleksandrii, skąd wzięto nazwę mitycznego ludu. Legenda z czasem nabrała wielu znaczeń w odniesieniu do narodu polskiego, charakteru, szlacheckiego animuszu, stając się aż do XIX wieku symbolem kultury staropolskiej. Zapewne w XXI wieku nie zapomnimy o tej legendzie i będziemy dumni z tej mapy. Z naszym skarbem związany jest prawdopodobnie słynny kartograf Sebastian Munster, franciszkanin osiadły w Bazylei, gdzie w 1540 r. opublikował drukiem 48 drzeworytniczych map o wielkim znaczeniu dla Europy.
Zabawka
Unikalne znalezisko z okolic Kolna na Mazowszu: miniaturowy kamienny toporek długości zaledwie 4,8 cm z badań naukowych AZP ( skrót od Archeologiczne Zdjęcie Polski czyli ewidencji stanowisk z badań powierzchniowych.) Neolityczna, dziecięca zabawka sprzed kilku tysięcy lat, a może jednocześnie przedmiot kultowy? Niedokończony, jednostronny otwór ma średnicę 1 cm ( prezentowany w kilku ujęciach w różnym oświetleniu.) To półprodukt - połowa z drugiej strony pękła warstwicowo zapewne podczas obróbki. Ogromnym ułatwieniem byłoby odkrycie warsztatu kamieniarza, podczas wykopalisk archeologicznych w tym miejscu. Naukowcy dowodzą, że nasi przodkowie wcale nie byli tak prymitywni jak dotychczas sądzono. Podobni do nas, tylko w odmiennych warunkach życiowych: spróbujmy sobie wyobrazić, jaką edukacyjna zabawkę można było wykonać dziecku, w ówczesnych atmosferze stałej konieczności polowań ? Do dyspozycji narzędzia z kamienia, drewna i rogu, a z potrzeb duchowych nakazy magii myśliwskiej...
Nowe latko
Zachowany na Kurpiach archaiczny zwyczaj wypieku z Nowym Rokiem figurek z ciasta chlebowego zdumiewa postronne osoby. Miniaturki różnych zwierząt leśnych i domowych: m.in. jeleni, wilków, koni, baranów, byków (stąd nazwa:„byśki”) lub postaci pastuszków w kręgu inwentarza domowego, zwane „nowe latko”(od nowego roku), to fenomen nie mający w Polsce odpowiednika „ani jednego, równie imponującego formalnie i ideowo zjawiska sztuki rzeźbiarskiej, uprawianej przez ogół”- jak pisze Olędzki w „Sztuce Kurpiów”. Dziwny dla kogoś kto nie rozumie odrębności kulturowej wyrosłej w warunkach wolności i samowystarczalności dzięki środowisku puszczańskiemu. Czy ta formy plastyki obrzędowej, mocno osadzona w tradycji rodzinnej i religijnej , przejdzie na kolejne pokolenia ? Kiedyś lepiono wielkie ilości figurek aby darzyło się w gospodarstwie i trzymano je przez cały rok w specjalnym narożniku izby z obrazami religijnymi, gdzie „nowe latka” wirowały podwieszone na nitkach. Znawcy mogą się tu zastanawiać nad ciągłością formuły sztuki neolitu, magią gospodarczą figur z ciasta, gdzie zamysł działania magicznego znajduje odbicie w formie: ulokowaniu zwierząt w kole, symbolu zabezpieczenia, obejmującym również pasterza. Od końca XIX w. tym noworocznym dziełom sztuki nadano nową rolę - zabawek dla dzieci. Przechowujemy w zbiorach łomżyńskiego Muzeum liczne przykłady pieczywa noworocznego. To swoisty drogowskaz zachowania tradycyjnych wzorów, inspiracja dla myślących o pamiątkach turystycznych.
15 tysięcy
Do noworocznych życzeń pomyślnościdołączam podziękowanie za półroczne wspólne przyglądanie się z bliska skarbom Muzeum Północno - Mazowieckiego w Łomży. W/g licznika, 33 odcinki odwiedzano 15 tys. razy. Szczególnym zainteresowaniem obdarzono archeologię, np. toporek neolityczny: 670 wizyt, oraz zasłużonych dla Muzeum przedstawicieli rodu Chętników: każdy odcinek ponad pół tysiąca odsłon. Szkoda, że do obejrzenia na wystawach jest tylko część ogromnych zbiorów: archeologii, numizmatyki, historii, bursztynu, etnografii, sztuki i rzemiosła artystycznego... Muzealnik jest szczęściarzem, bo może dotknąć świadków historii - tysięcy eksponatów niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. Napełnianie skrzyń skarbami nie było łatwe - o tej części Mazowsza mówiono „biała plama” na mapie archeologicznej kraju. Gdy sam zaczynałem 40 lat temu przygodę z zabytkami, niewielki personel działał jeszcze w warunkach pionierskich i nie było dziwne, że archeolog zajmował się etnografią. Zanim kupiliśmy służbowy samochód bywało, że wędrowaliśmy przez Puszczę Kurpiowską pieszo, bo nie wszędzie docierały autobusy. Dziś już wirtualne możemy wędrować po Mazowszu Łomżyńskim i Kurpiowskim: może natkniemy się na zaskakujące historie wymagające cierpliwości detektywa i pasjonujące, często przypadkowe odkrycia - tym milsze, jeśli z udziałem przyjaciół Muzeum.
Lampy
Prawie 150 lamp naftowych z działu sztuki i rzemiosła artystycznego Muzeum, tworzy kolekcję jedną z większych w Polsce. Mamy przegląd stylów: od klasycyzmu poprzez eklektyzm, secesję, art deco, po modernizm. Oto przykład wyrobu firmy Hugo Schneider z Lipska. W powiększeniu pokrętło palnika z sygnaturą HS; ułatwiającą kolekcjonerom lokalizację fabryki i datowanie. Wysoka na 77 cm. lampa posiada żeliwną, ażurową podstawę i klosz w kształcie tulipana. Trzon z ciemnozielonej majoliki jest zdobiony po obu stronach typowym motywem secesyjnym: zwiewne postacie nimf w stroju niebieskim i żółtym, dekorowane winoroślą. Wyroby niemieckie obok austriackich stały się w II poł. XIX w. powszechne w Polsce. W 1899 r. powstała nawet w Warszawie Fabryka Lamp ”Brunner, Schneider, Ditmar”, zatrudniająca ok. 500 robotników. Na Pradze oprócz lamp naftowych produkowano także palniki wszelkich rodzajów, kuchenki i piecyki naftowe. Wydawało się, że tak niegdyś liczne, wręcz obowiązkowe wyposażenie każdego pałacu, dworu czy domu mieszczańskiego będą i dziś cieszyć nasze oczy - niestety ulotna kruchość szkła, porcelany czy fajansu sprawiła, że tylko nieliczne egzemplarze najcenniejszych lamp dotrwały do naszych czasów w nienaruszonym stanie.
Koronki
Zbiór koronek klockowych w naszym Muzeum, to 300 unikalnych wzorów autorstwa Leonii Górskiej, z d. Machwicz - Machczyńskiej. Tygodnik łomżyński „Wspólna praca” zamieścił w 1911 r. jej ogłoszenie: „Nauka koronek.. oraz możność nabycia deseni... za naukę 6 rubli - i bezpłatnie. Łomża, Dworna 21...” Ojciec za udział w Powstaniu Styczniowym trafił na Syberię. Ona spośród szóstki dzieci najbardziej wyróżniała się zdolnościami artystycznymi - jak opisała w jej życiorysie córka, Leonia Mejerowa. Pobierała lekcje „koronkarstwa klockowego w szkole p. Gabryel w Warszawie”. W 1883 r. poślubiła „Głównego Księgowego Urzędu Akcyz w Łomży” Henryka Górskiego, odtąd wspólnie poświęcili się działalności patriotycznej i dobroczynnej. Dwukrotnie w tygodniu chodziła do więzienia w Łomży, udzielając lekcji więźniarkom, które robiły koronki na metry, a pieniądze ze sprzedaży otrzymywały przy wyjściu na wolność. Leonia założyła w Łomży prywatną szkołę co zaowocowało nagrodą na wystawie koronek w Pradze czeskiej w 1912 r. za ogromny zestaw prac. Ponad 100 próbek wzorów przekazała do Szkoły Koronkarskiej im. Heleny Modrzejewskiej w Zakopanem... Koronka powstała w XV w. równolegle we Włoszech i Belgii. W Polsce pojawiła się dzięki królowej Bonie i rozwijała aż do XIX w, podupadając pod naporem fabrycznej produkcji. Nazwa tej najciekawszej i najtrudniejszej z technik rękodzieła artystycznego pochodzi od specjalnych szpulek zwanych klockami, z nićmi lnianymi lub bawełnianymi, które przekładane, krzyżowane i splatane tworzą misterny wzór. Zawsze w modzie, w postaci rękodzieła najcenniejsze. Od 1995 r. powróciły Konkursy Koronki Klockowej a od 2000 r. Międzynarodowy Festiwal...Czy Łomża dostrzega swoją szansę ? Może wspaniale rozwijające się Liceum im. Kossaka jako ośrodek nowego wzornictwa ? Pomysł dla bezrobotnych - oryginalne pamiątki z Łomży, magnes dla turystów ? Rozsławienie tradycyjnych wzorów łomżyńskich, kurpiowskich i dworskich ? Warsztaty artystyczne dla młodzieży w ośrodkach koronkarskich w Polsce i za granicą ?
Bilet
Kolekcjonowanie banknotów może dać wiele przyjemności a co najważniejsze budzi chęć poznania i utrwalania pamięci o ważnych zdarzeniach z historii. Oto przykład ze zbiorów łomżyńskiego Muzeum: tak wyglądały pierwsze polskie papierowe pieniądze. Pojawiły się podczas Insurekcji Kościuszkowskiej, czyli zaledwie 214 lat temu. Wprowadzając je Rada Najwyższa Narodowa ogłosiła: „nieuchronne i nagłe Rzeczpospolitej potrzeby, chęć jak najprędszego oswobodzenia Ojczyzny naszej od obcej przemocy...” Ważne były wzorce monetarne Rewolucji Francuskiej, stąd ozdobą graficzną obok Orła i Pogoni są patriotyczne symbole: czapka frygijska, uzbrojenie sankiulotów, baszty murów więziennych, łańcuchy absolutyzmu, gromy ludu i skrzydła wolności...Przy wydawaniu, odcinano bilety ręcznie. Ukazało się 7 pionowych wersji na kolorowym papierze czerpanym, w nominałach: od 5 do 1000 złotych polskich oraz 4 wersje tzw. biletów zdawkowych na kartonikach. Nakład „50.tki” wynosił 36.700 sztuk. Zamiast uchwalonych 60 milionów wyemitowano bilety skarbowe zaledwie na sumę ok. 6,5 mln. złp. Jednym ze sposobów zabezpieczania przed fałszerstwem był obłamany odcisk suchej pieczęci. Bilety przyjęto nieufnie, praktycznie w obiegu tylko na terenie Warszawy, w trakcie oblężenia przez wojska rosyjskie. Nie udało się uzyskać wsparcia militarnego z Francji, nieudany zryw powstańczy upadł zostawiając w rękach ludności te bezwartościowe pamiątki rodzinne, dziś poszukiwane jako cenne okazy numizmatyczne. Interesujące są smaczki, np. błąd w słowie ”pięćdziesiąt”.
Miecz
.
Długości 61 cm. Odkryty pod Łomżą w 1977 r. podczas orki, w zniszczonym grobie ciałopalnym z okresu wpływów rzymskich. Kształt miecza dobrze się zachował dzięki patynie ogniowej: złożony na stosie pogrzebowym - po rytualnym zgięciu, aby służył tylko wojownikowi w jego ostatniej drodze... Już wiadomo było z podobnych znalezisk w Polsce, że warstwa rdzy może kryć np. inkrustowany zarys postaci Marsa i Viktorii lub inskrypcje z nazwą wytwórcy. Uzyskałem zgodę, aby zanieść miecz do zbadania w łomżyńskim szpitalu. Ówczesny kierownik Pracowni Rentgenowskiej ś.p. dr Bolesław Czyżewski nawet się nie zdziwił. Położyliśmy na kozetce „pacjenta” sprzed ok. 2 tys. lat i w napięciu czekaliśmy, co niewidocznego ludzkim oczom pokaże fotografia rentgenowska. Odpowiedź negatywna też była cenna...Nierozwiązaną zagadką jest pochodzenie: wyrób miejscowych warsztatów czy import ? Zdobyczny a może używany przez legionistę rzymskiego, który wskutek komplikacji życiowych zamieszkał nad Narwią - pamiętajmy o szlaku bursztynowym i handlu zamiennym, po których pamiątką mogą być do dziś zachowane nazwy miejscowości, np. Tabory Rzym. Jeśli lokalny kowal pokusił się o naśladownictwo, czy wzorem był rzymski gladius - krótki miecz kłujący piechura ? To już temat na oddzielną opowieść.
Diabeł
Czy kiedykolwiek dowiemy się dlaczego w „Gadkach kurpiowskich” spisanych gwarą przez Adama Chętnika, a wydrukowanych dopiero w 1971 r. zabrakło wspaniałych rysunków Bogdana Nowakowskiego z Warszawy ? Cenzor w PRL-u niechętnie zezwalał na propagowanie treści religijnych, w dosłownym rysunku tym bardziej, a ilustracje zamówione przez Chętnika ok. 1943 r. przedstawiały np. Kurpia dźwigającego krzyż z Chrystusem, wizytę Kurpia w niebie itp. Jeśli ktoś chciał w czasach „demokracji socjalistycznej” w ogóle zaistnieć i cokolwiek wydać drukiem a miał wybór: sam tekst albo wcale - zgadzał się na ustępstwa wobec jedynej słusznej Partii kontrolującej wszystko „w imieniu kolektywu”... Spośród serii rysunków nigdy nie publikowanych, zachowanych w zbiorach muzealnych, przedstawiam: „O diable, co go chłop oszukał”. Ten ponadczasowy diabeł może się wydać znajomy z fizjonomii chorej od nadmiaru władzy. Jak sobie radzić z takim, udowadniali Kurpie nie raz, ośmieszając i przechytrzając „władcę ciemności”, obiecując np. że oddadzą mu się „na służbę”, jak w tej bajce. Ostatecznie Dobro zwyciężało, „ciort” dostawał po łbie sękatym „jełowcakiem” i zwiewał nie mogąc pojąć dlaczego stracił złote dukaty, za które sprytny Kurp: „przy chałupie swojej postawiuł ładną figurę z Jezusem, coby go od satańskiej mocy ochraniała”.
Jerzy
Talentem plastycznym wpisał się na trwałe w historię tej części Mazowsza. Kształtowało go dorastanie w malowniczym Nowogrodzie we wszechstronnie wykształconej, patriotycznej rodzinie Zofii i Adama Chętników, w czasach tworzenia Skansenu Kurpiowskiego i Muzeum w Łomży. Rocznik 1917. Jeden z czworga dzieci Chętników, z których dwoje zmarło w dzieciństwie. Z młodszą siostrą Teresą - jak wspomina Wiesława Laszczkowska - doświadczał wojennych zniszczeń domu rodzinnego w Nowogrodzie, przenosin do Piątnicy i Łomży, gdzie matka Zofia znajdywała pracę jako nauczycielka lub tłumaczka książek z języka francuskiego. Jerzy Chętnik we wrześniu 1939 r. poszedł na front. Udało mu się zbiec z niemieckiego obozu jenieckiego. W końcu 1941 r. ożenił się. Założył z Ojcem przymuzealną Pracownię Bursztyniarską, jedyną tego typu w Polsce, gdzie szlifował bursztyn na potrzeby Muzeum w Łomży. Przyjęty do Związku Polskich Artystów Plastyków; zostawił wiele obrazów olejnych, pasteli, rysunków. Odszedł w 1967 r. kilka miesięcy przed śmiercią Adama Chętnika. Ze zbiorów muzealnych: Podwórko łomżyńskie, 1966 r. oraz portret Artysty nad Narwią - fragm. fotografii Z. Dudo z 1958 r.
Szwedzi
Kto w chwilach próby chwyta za broń? Szwedzkie najazdy od 1665 r. wykazały słabość Rzeczypospolitej, ogromną skalę zdrady magnaterii, (począwszy od Hieronima Radziejowskiego - starosty łomżyńskiego) i niesłychane męstwo ludu. Wg Jasienicy: "Kurpie stawiali wówczas opór zbrojny każdemu, kto właził w ich lasy. Karol XII obrał szlak właśnie przez puszczę, na Myszyniec. Doznał paru przygód, zanim go spalił...23 stycznia ( 1708 r. ) kolumna szwedzka natknęła się na rzecz w wojnie partyzanckiej niespotykaną, na umocnioną pozycję Kurpiów pod Kopańskim Mostem. Marsz został wstrzymany, stu spieszonych dragonów poszło nocą w obchód. Dowództwo drobnego oddziałku, idącego po ciemku w nieznane, obsadzone przez świetnych strzelców...objął sam wódz naczelny - król.." Chlebowski pisze, że Kurpie, którzy przysięgli wierność Augustowi II: „ tak dzielnie stawili opór, że Karol XII cały oddział stracił i ledwie z dwoma towarzyszami...uciec zdołał”. Wg Święckiego król w drodze do Grodna, przedzierając się „ przez te lasy, wiele tam lekkiej swojej kawalerii zgubił i sam zaledwo” uszedł z życiem, tracąc „ drabanta co przy boku jego był, od Kurpików zabitego”...a jak pisze Gołębiowski: „do Szczuczyna za Łomżą, do przychylnego sobie Szczuki podkanclerzego zdołał umknąć..” Co ciekawe: konfederaci barscy wymieniali tylko Kurpiów i górali, gdy szukali wsparcia wśród ludu. Kurpie byli grupą, którą Ojczyzna wielokrotnie wzywała w potrzebie: u boku Kościuszki, przeciwko Rosjanom w obronie Leszczyńskiego, w powstaniach narodowych. Niezwyciężonych wolnych strzelców kurpiowskich w bitwie pod Kopańskim Mostem, na zlecenie Chętnika w 1943 r. uwiecznił tuszem świetny rysownik Bogdan Nowakowski z Warszawy. Nigdy nie publikowany, jak sądzę, rysunek przechowuje Muzeum w Łomży.
Przystawka
W okolicach Łomży jest kilka cmentarzysk z okresu wpływów rzymskich. Jak nieraz bywało, po spaleniu zwłok z wyposażeniem, najbliżsi składali obok prochów przystawkę - naczynko z pożywieniem na dalszą drogę w zaświaty... Muzeum przez kilka sezonów wykopaliskowych badało największe z takich cmentarzysk i tam właśnie sfotografowałem moment odsłonięcia grobu wojownika, z żelaznym grotem obok tajemniczego naczynka o wysokości 8,8 cm. Liczące prawie dwa tysiące lat kruche gliniane naczynko wciąż przesyła wieloznaczne sygnały życia. Najpierw ktoś uzdolniony plastycznie w mokrej glinie nakreślił początek wzoru: w duży kwadrat wpisał 4 mniejsze. Mógł kontynuować motyw zdobniczy, ale najwyraźniej ktoś jeszcze był przy garncarzu. Czyżby pomagała ukochana osoba, której się wiele wybacza ? Twórca zaakceptował „zepsucie” wzoru, ale widać, że kilka razy podpowiadał rysując właściwy początek. Czy te swobodne „wariacje” zawierają echo magicznych znaków solarnych ? Leroi - Gourhan pisał o sztuce pradziejowej „Nawet w dziełach zupełnie pozbawionych treści religijnej artysta jest twórcą jakiegoś przekazu (..) a stworzone formy pełnią funkcję symbolu...” Bez wątpienia powstało coś ponadczasowego, co przezwyciężyło Czas i Śmierć - wobec sztuki bezsilne.. W rozwinięciu całość wzoru i jego rysunkowy odpowiednik.
Kurpie
178 lat temu w książce „Lud polski” pisał Łukasz Gołębiowski: „ W Mazowszu...w lasach pomiędzy rzekami Bugiem, Narwią...Biebrzą...zamieszkał od wieków lud pełen męstwa i odwagi, Kurpiami zwany. Siedziby ich...przechodziły i na lewy brzeg Bugu...Myszyniec i Ostrołęka stolicą ich niejako. Bartnictwem i myśliwstwem się bawią i wszyscy niemal są doskonałymi strzelcami. Nazwisko ich od obuwia: „kurpiami” zwanego...” Dodajmy: obuwia wykonanego własnoręcznie z łyka lub skóry, materiałów pod dostatkiem nad Narwią. Adam Chętnik zgromadził świadectwa niebywałej samowystarczalności mieszkańców Puszczy Kurpiowskiej; opisując odrębność architektury, stroju, obyczajów w licznych artykułach m.in. w naukowym kwartalniku „Polska sztuka ludowa”. Wydrukowany tam portret strzelca grającego na rogu myśliwskim wykonał ok. 1947 r. Józef Deptuła, nauczyciel Liceum Pedagogicznego w Łomży - mój Ojciec. Podpatrywałem w domu rodzinnym jak piórkiem w tuszu przerysowywał, przyniesione przez Chętnika wyblakłe fotografie z lat 30 –tych: stroje, kapliczki, pejzaże, bo w ówczesnych warunkach najczytelniej w druku wychodziły rysunki. Po latach odkryłem w zbiorach Muzeum w Łomży oryginalną, przedwojenną odbitkę fotografii z tego cyklu: ten sam strój myśliwego, ta sama postać...Zanikający obraz widziany oczami Chętnika mogłem wzmocnić i przywrócić pamięci dzięki technice cyfrowej.
Mazowieckie
101 lat temu ukazało się dzieło Zygmunta Glogera: „Budownictwo drzewne i wyroby z drzewa w dawnej Polsce”, którego oryginalny egzemplarz przechowuje Muzeum Północno-Mazowieckie w Łomży. Ze wzruszeniem znajduję jak Gloger z Jeżewa pod Białymstokiem, piszący o sobie: „Podlasianin” pisze o naszej małej Ojczyźnie: Mazowsze nadnarwiańskie, precyzując, że składa się na nie Mazowsze łomżyńskie i Mazowsze kurpiowskie. Dziś jego następcy, historycy białostoccy nazywają Ziemię Łomżyńską: „Podlasiem” a decydenci organizują w Nowogrodzie: „święto Podlasia”- co ciekawe - bez sprzeciwu Łomżan i Kurpiów. Czy naszą tożsamość ocali jedynie porozumienie samych Mazowszan poprzez powołanie specjalnej organizacji pozarządowej ?...Książka Glogera ukazuje jak pięknie różniły się dawne chaty: np. Kurpiów mazowieckich - wg rysunku Wojciecha Gersona z poł. XIX w. i mazowieckiej szlachty zagrodowej z okolic Wizny na fotografii z ok. 1900 r. Gloger krzepi: opisując, z szacunkiem dla odrębności, różnorodność i jedność staropolskiej kultury.
Paciory
Srebrne wczesnośredniowieczne paciory łukowate z Góry Strękowej to arcydzieło sztuki złotniczej nie mające odpowiednika na ziemiach polskich. Szczęśliwie zachowały się 3 rodzaje ornamentów wykonanych techniką granulacji. Wymiary paciorów od 3.1 do 3,7 cm. dają pewne wyobrażenie o całości luksusowej kolii. Ozdoby zapewne pochodzą z Rusi Kijowskiej. Ich ogromną wartość artystyczną i poznawczą doceniły europejskie środowiska naukowe. Państwowe Muzeum Archeologiczne w Warszawie wykonało replikę do stałej ekspozycji. Szkoda, że takie unikaty są bardziej znane za granicą ( Niemcy, Węgry, Słowacja, Czechy ). W 1986 r. zaprezentowane zostały w Pałacu Dożów w Wenecji oraz w Palermo na Sycylii na wystawie: „I tesori dell`antica Polonia: dai Veneti ai re di Cracovia”. Z tym skarbem kojarzone jest w Europie słowo ŁOMŻA, ale miastu, mieszkańcom i turystom nie przynosi to korzyści - skarb spoczywa w magazynie - Muzeum w Łomży finansowane przez samorząd od prawie 3 lat czeka na remont.
Zausznica
29 dirhemów, 2 zausznice ( tylko jedna w całości) oraz 4 paciory - tyle trafiło do muzeum z rozproszonego skarbu, który odkryto w 1984 r. w Górze Strękowej. Znalezisko jest dowodem, że w X wieku w pobliżu Wizny funkcjonował szlak handlowy z Azji Środkowej nad Bałtyk. Unikalna zausznica z tego skarbu przechowywana w Łomży ma 13 cm długości, jest zdobiona granulacją i filigranem. Ta luksusowa ozdoba stroju kobiecego to przykład wysokiego kunsztu rzemiosła z kręgu bizantyjskiego. Uratowane zabytki Muzeum z Łomży wypożyczyło na międzynarodową wystawę „Europa środkowa około roku 1000”, która była wspólnym projektem pięciu państw. Od 2000 r. wystawę mogli podziwiać mieszkańcy Berlina, Mannheim, Budapesztu, Pragi i Bratysławy.
Dirhemy
Do zbiorów muzealnych trafiło tylko 29 srebrnych monet arabskich, ze skarbu ukrytego ponad tysiąc lat temu pod Górą Strękową k/ Wizny. Choć kilka przedziurawiono i służyły jako ozdoby, nadal mogły być środkiem płatniczym. Orientacyjnie baran wart był 4 dirhemy, koń 80, a niewolnik 100. Dirhemy przeniknęły do Europy w ogromnych ilościach, dominując na ziemiach polskich między VIII a połową X w. Przybyły nad Narew być może dzięki Skandynawom, którzy prowadzili z Arabami ożywione kontakty handlowe...W powiększeniu awers dirhema Ismaila ibn Ahmada z dynastii Samanidów z roku 897 / 8, z mennicy w Samarkandzie. Wobec zakazu przedstawiania wszelkich wizerunków, dopuszczano jedynie pismo kufickie, używane wyłącznie na pomnikach sztuki arabskiej, na monetach i do przepisywania Koranu. W polu monety wyznanie wiary „Nie ma Boga nad Allaha Jedynego, który nie ma towarzysza”; w otoku wewnętrznym nazwa mennicy i rok wybicia wg kalendarza islamskiego; w zewnętrznym cytat z Koranu. Na rewersie imię kalifa - następcy proroka Mahometa... Mennic w rozległym państwie arabskim było kilkadziesiąt, m.in. w Bagdadzie, Damaszku - miejsc znanych nam raczej z „Baśni tysiąca i jednej nocy”.
Skarb cudem ocalał, zważywszy niezwykłość miejsca: to drugie Westerplatte; cel bombardowań hitlerowskiego lotnictwa i pancernej dywizji Guderiana, gdzie swój bunkier wysadził w powietrze bohaterski kpt. Raginis.
Hinks
Firmę Hinks i Syn, założoną przed 1865 r. w Birmingham rozsławił wynalazca Joseph Hinks, który opatentował wiele usprawnień w lampach olejowych, przyjętych później na całym świecie. Wg kolekcjonerów, oryginalny palnik Hinks Duplex nr 2 - z podwójnymi płaskimi knotami, jest na polskim rynku rzadkością. Właśnie taki jest w lampie muzealnej posiadającej zbiornik porcelanowy z sygnaturą Miśni ( skrzyżowane miecze ) i słynnym niebieskim motywem zdobniczym tzw. cebulowym, malowanym podszkliwnie kobaltem. Wzorem był kwiat peonii z cebulastym zakończeniem przejęty z porcelany dalekowschodniej. Niewątpliwą ozdobą łomżyńskiej lampy są mosiężne nóżki w kształcie maszkaronów.
Aplika
Zagadkowy, XV- wieczny przedmiot z brązu wielkości 2,3 cm. Znaleziony w 1964 r. podczas wykopalisk archeologicznych T.R. Żurowskiego, w pozostałościach średniowiecznego zamku na Wzgórzu Ziemowita w Nowogrodzie.
Wypukły wizerunek jeźdźca na koniu, w hełmie, z mieczem i tarczą (ze śladami białej emalii w zagłębieniach ? ) mógł być częścią ozdobnej dekoracji np. stroju rycerza lub jego rynsztunku. Intrygujące są wypustki zakończone elementem z herbu królów francuskich, dziś zwanym „fleurs de lis” lub „lilie burbońskie” ( podobne zakończenia ma 6-kątny wisior o zbliżonym kształcie, z czerwoną emalią, w opublikowanych zbiorach British Museum ).
Kim był tajemniczy gość, który mógł zgubić tę ozdobę w nowogrodzkim zamku nad Narwią ?
Liść
Secesyjna patera o wymiarach 9 x 33,5 cm, z mosiężnej blachy platerowanej, trafiła do zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży niedawno.
Ciekawe, że secesja - fenomen w sztuce uniwersalnej, w okresie krótkiego rozwoju (ok.1990-1910 r.) odcisnęła swoje piętno we wszystkich dziedzinach życia, ale nie była ceniona. Czyżby przez fakt, że w krąg zainteresowania artystów wprowadzono projektowanie pięknych przedmiotów dla zwykłych ludzi - masowych odbiorców ? Zyskało na tym m.in. użytkowe rzemiosło, przykładem zdumiewająca inspiracja dla naszej patery na owoce: liść kapusty. Naturalistyczna głęboka forma, dzięki projektantowi - artyście ma nieco wywinięte i pofałdowane brzegi, jakby więdnące, co przydaje lekkości ale zmusza do refleksji o przemijaniu.
Półmisek
Świadectwo niezwykłych wykopalisk z 2000 r. na ulicy Rybaki w Łomży. Wskutek bezmyślności ludzkiej mogliśmy stracić je bezpowrotnie, bo „zapomniano” o przepisach ochrony zabytków. Dopiero urzędowo wstrzymane prace budowlane dały szansę badaniom ratowniczym.
Archeolodzy znaleźli m.in. narzędzia krzemienne i ceramikę neolityczną z III tysiąclecia pne: najstarsze z terenu miasta (!) oraz tajemniczą ziemiankę z paleniskiem z epoki żelaza. Jakby „na deser” prac odkryto ślady osadnicze z XVI - XVIII w. z niezwykłą kolekcją ceramiki - jak to najczęściej bywa potłuczonej i niekompletnej: talerzy, mis, garnków, kubków, kafli. Potem muzealny archeolog z „puzzli” kilku kawałków przywracał „do życia” całe naczynia na podstawie fragmentu dna i części brzegowej, brakujące fragmenty uzupełniając gipsem, jak na prezentowanym półmisku o średnicy 31 cm. Cierpliwość jednego pracownika dała szansę innym ujrzeć wielość kształtów i barw, wciąż pięknych. Bogactwo wzornictwa godne serii oryginalnych pamiątek turystycznych z nad Narwi, jeśli znajdzie się chętny wytwórca.
Pająk
Tylko niewielki procent inkluzji w bursztynie stanowią pajęczaki.
60 lat temu Adam Chętnik, założyciel Muzeum w Łomży, szukając bursztynu na Kurpiach natrafił na wyjątkowy okaz paciorka wielkości 2, 6 cm, z uwięzionym pająkiem ( Araneae). Znaleziony w Czarni Myszynieckiej i wyszlifowany do grub. 8 mm przezroczysty bursztyn uwidocznił oszałamiające szczegóły ( w załączeniu fotografia inkluzji z obu stron).
Dziś barwne i precyzyjne fotografie ułatwiają pracę badaczom, ale szkoda, że muzealne ograniczenia finansowe nie pozwalają turystom „spacerować” po świecie sprzed 40 milionów lat poprzez obrazy z mikroskopu elektronowego. Może tak niezwykłe pokazy komputerowe ułatwiłyby przełamanie stereotypu kojarzenia bursztynu tylko z Bałtykiem i mniej byłoby turystów zaskoczonych „odkryciem”, że w Łomży jest unikalna kolekcja „Złota Północy”. Znawcy wiedzą , że jest to największy zbiór regionalny w Polsce. Zapóźnienia cywilizacyjne przeszkadzają w skutecznej promocji bursztynów kurpiowskich, więc to co powinno być dumą i wizytówką regionu leży w magazynach, dostępne tylko naukowcom...
Trajan
Ponad 30 lat temu do muzeum trafiła srebrna moneta o wym. 18 x 19 mm, która zwraca uwagę znakomitym stanem zachowania i artystycznym wykonaniem. Denar wybity w Rzymie w latach 112-114 zdobi popiersie Trajana. Na rewersie krocząca postać Marsa, jednego z głównych bogów w mitologii rzymskiej, czczonego jako ojca bliźniąt - założycieli Rzymu: Romulusa i Remusa. Jest to jeden z niewielu denarów znalezionych pod Łomżą.
Turyści wiedzą, że w centrum Rzymu istnieją pozostałości Forum Trajana. To największe z 6. rzymskich forów cesarskich i najpóźniej zbudowane, w którego obrębie jest słynna Kolumna z prochami Trajana - upamiętniająca historię wojny i zwycięstwo nad Dakami.
Żył w latach 53 – 117. W ciągu 19 lat panowania zapisał się jako wybitny przywódca i administrator. Jedyny cesarz, który otrzymał oficjalny tytuł Optimus - „Najlepszy”. Zakazał prześladowania chrześcijan, doprowadził do największego zasięgu terytorialnego, prowincje otoczył opieką ( zakładał miasta, sieć dróg i akweduktów). Jeden z pięciu dobrych cesarzy, słynących z umiaru w korzystaniu z władzy – okres ich panowania nazwano złotym wiekiem rzymskiego imperium.
kielich
W 1961 r. A. Chętnik zainicjował wykopaliska na Wzgórzu Ziemowita w Nowogrodzie. Pod kierunkiem T. R. Żurowskiego, w pozostałościach zamku z czasów Kazimierza Wielkiego odkopano unikalny (jeden z kilku w Polsce), szklany kielich typu „flet”. Datowany na wiek XIV ma wys. ok. 21 cm, średnicą wylewu 3, 5 cm i szeroką stopką: 11, 5 cm. Przechowywany w zbiorach łomżyńskiego muzeum okaz ma gęsto zdobioną guzkami w kształcie kropli czaszę, którą w górnej część otacza nitka szklana.
Wysmukłe kielichy typu fletowego szczególną popularnością cieszyły się w Europie płn. w XVII- XVIII wieku, osiągając nawet 60 cm. wys. Jak mógł się prezentować w użyciu kielich podobny do łomżyńskiego prezentuje XVI wieczna rycina, znaleziona w książce o średniowiecznych szkłach niemieckich (F. Rademacher, Berlin 1933).
Pieczęć
10 lat temu zbiory historyczne Muzeum wzbogacił eksponat iście królewski dokument z 1527 r. na pergaminie opatrzony pieczęcią. Akt sporządzony za panowania Zygmunta I Starego, potwierdza prawa braci Zakrzewskich do dóbr w Ziemi Łomżyńskiej. Spisany po łacinie, wymienia: m.in. Kramarzewo, Klimasze Jabłoń, Radziłów, Zakrzewo, Zagroby „in terra Lomzen et districtu Zambrovien”.
XIX - wieczny historyk Karol Szajnocha, pieczęcie określał sercem każdego dokumentu. Odciskano je w wosku czerwonym lub zwykłym - białym. Przy łomżyńskim dokumencie jest w czerwonym wosku: przywieszona na jedwabnym sznurku pieczęć mniejsza koronna ma 4, 5 cm średnicy. Czytelne jest na niej imię władcy: SIGISMVNDI D. G. REGIS (Zygmunta z Bożej Łaski króla) oraz 4 - polowa tarcza z herbami: Korony (Orzeł) i Litwy (Pogoń), podtrzymywana z boków przez 2 postacie aniołów.
W kancelarii królewskiej używano pieczęci majestatowych oraz wielkich, średnich i małych. Sygnetową dysponował tylko monarcha. Każda pieczęć była w zachowaniu innego urzędnika – a pieczęci mniejszej- takiej jak nasza - strzegł podkanclerzy. Podczas pogrzebu każdego króla, kruszono gipsowe modele jego pieczęci.
Zofia
W 17 numerze „Szkolnej Gazetki Ściennej” (wydawnictwo ZNP, Warszawa 1937 r.) w fotoreportażu „ O Kurpiach dawniejszych…” znalazłem unikalny portret Zofii z Klukowskich z podpisem: „Pani Chętnikowa opiekuje się paroma tysiącami zdjęć cennych zabytków”. Czas przywrócić pierwszą żonę Adama Chętnika wdzięcznej pamięci: to ona swoje wiano ( z majątku Bella Kownacka, w pobliżu Grodna) przeznaczyła na zakup terenu pod Skansen w Nowogrodzie nad Narwią. Pomagała jako społeczny kustosz, także niezliczonymi wpłatami - zanim uzyskano wsparcie ( niewystarczające) za pośrednictwem m.in. Wojewody, Starosty, PTK ( Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego ). Na terenie kupionym wspólnie z mężem w 1919 r. przeżywała radość oficjalnego otwarcia w 1927 r. drugiego w dziejach Polski muzeum typu skansenowskiego czyli na wolnym powietrzu… Jak wyjaśnić nowym pokoleniom ten rodzaj patriotyzmu ? Kto byłby dziś chętny tak się poświęcić, by za pośrednictwem męża społecznika - spełniać szlachetną ale niepewną przyszłościowo fascynację muzealną ? Co czuła przeżywając gorycz podważenia wkładu Chętników i uznawania Skansenu jako dzieła wyłącznie PTK a potem w czasie II wojny światowej na wieść, że pierwsze bombardowanie Nowogrodu zniszczyło Skansen? Zmarła w 1950 r.
List
List zastawny 5%, wystawiony w 1912 r. na 500 rubli, Towarzystwa Kredytowego Miasta Łomży, nr 10 607, - „instytucji ze wszech miar użytecznej”, którą utworzył znany społecznik, mecenas Marian Śmiarowski. Pierwsze Towarzystwa oferujące długotrwały, tani kredyt jako ratunek dla posiadaczy nieruchomości miejskich obciążonych często lichwiarskimi długami, powstały w 1886 r. w Lublinie
i Kaliszu; w Łomży mimo starań uruchomione dopiero w styczniu 1899 r. Pod przewodnictwem założyciela szybko się rozwinęło i od r. 1910 uzyskało pozwolenie na działalność w innych miastach
i osadach Guberni Łomżyńskiej. Muzealny List sporządzony w 3. językach ( rosyjski, polski, niemiecki) ma pieczęć informującą, że „dołączono kupony od …1920 r do…1929 r „ Warto zwrócić uwagę na pieczęć, gdzie jeleń z herbu Łomży jest zwrócony w prawą stronę.
Ikona
Ikona napierśna, XIX - wieczna, z warsztatu staroobrzędowców, tzw. pomorców z nad rzeki Wyg w Karelii, którzy sztukę odlewniczą doprowadzili do zdumiewającej perfekcji. Łączone zawiasem 2 plakietki z brązu ( 4 x 4,5 cm), wykładane błękitną a w narożach białą emalią, przestawiają wpisane w krzyż grecki: Trójcę Starotestamentową oraz Matkę Bożą z Dzieciątkiem.
W wyniku okrutnych prześladowań ( nie chodziło o dogmaty, ale obrzędowość i liturgię), przedstawiciele tego fenomenu religijno - kulturowego ok. 1830 r. schronili się w Polsce, tworząc egzotyczny, maleńki kawałek starej Rosji. Na Mazurach do dziś przetrwał jedyny na świecie żeński klasztor starowierców.
Św. Mikołaj
Drzeworyt (wys. 15 cm) Tadeusza R. Żurowskiego, z muzealnej Galerii Sztuki Współczesnej, wg fotografii przedwojennej Adama Chętnika. Dla porównania: obecny kształt kapliczki na fotografii, którą wykonałem 40 lat temu. W 1935 r. Chętnik odnotował, że stała: „przy ul. do cmentarza (dziś odrestaurowana i przeniesiona bliżej ul. Polowej).” Dlaczego nie szanujemy małej architektury, nie umiemy jej wyeksponować? Polskie kapliczki świadczące o naszej kulturze i tożsamości narodowej znawcy nazywają „perłami krajobrazu”. Nadzieja w światłych mieszkańcach, że kiedyś przywrócą dawny blask tego skarbu i powróci figura Św. Mikołaja, dachówka zamiast blaszanego daszka, a ulica „Mikołaja Kopernika” otrzyma pierwotną nazwę „Św. Mikołaja” - związaną z kapliczką. Chyba, że ktoś się boi przesłania: zgodnie z tradycją Święty miał chronić przed „wilkami”- kiedyś Prusakami… bo „wilków w ludzkiej skórze” wciąż nie brakuje.
Talizman
Zawieszka dł. 7,7 cm, z lekko lejkowatym otworem, znaleziona nad Narwią pod Nowogrodem. Przypuszczalnie nawet mezolityczna czyli ok. 8 - 4 tys. lat pne ), z kości promieniowej młodego konia, z naturalnymi wklęsłościami, które znakomicie wykorzystał prahistoryczny artysta, umieszczając nad postacią łani (?) zaznaczonej cienką kreską, celowo fragmentaryczny przez co powiększony ryt dominującej postaci jelenia w biegu. To cos więcej niż ozdoba: talizmanom przypisuje się magiczną moc przynoszenia szczęścia posiadaczowi. Możemy się tylko domyślać: czy był własnością plemiennego szamana, myśliwego, czy młodego łowcy w trudnym dla niego okresie inicjacji ?
Święty Wawrzyniec
Niedaleko grodziska nad Narwią, w Starej Łomży, na Wzgórzu Św. Wawrzyńca gdzie tradycja umiejscawia pierwszy kościół na Mazowszu - w kapliczce ceglanej z XVIII w. przechowała się figura (wys.93 cm), być może ołtarzowa, patrona parafii. Od 60 lat znajduje się w Muzeum łomżyńskim. Brak atrybutów świętego, czytelna natomiast dalmatyka i tonsura. Najbardziej oparła się niszczącym warunkom atmosferycznym głowa o twarzy pełnej wyrazu i duchowego spokoju.
Zawieszka
Srebrna zawieszka z X - pocz. XI wieku o średn. 2, 5 cm. Znaleziona podczas wykopalisk archeologicznych na grodzisku w Starej Łomży. Wykonana techniką tłoczenia, z jednej strony zdobiona geometrycznymi wzorami ze srebrnych granul otoczonych filigranową obwódką . Ten ekskluzywny element zapewne naszyjnika, to nordycki wyrób jubilerski z Gotlandii. Pamiątka kontaktów handlowych, czy ślad bezpośredniej obecności Wikingów nad Narwią ?
Brakteat
Krzyżacki brakteat guziczkowy wykopany podczas prac archeologicznych na Wzgórzu Św. Wawrzyńca, ma średnicę 14,1 mm i waży zaledwie 0,21 g. Takie monety biło kolejnych 6. wielkich mistrzów krzyżackich w Toruniu od 1380 do 1416 roku. Czyżby do Starej Łomży brakteat trafił za pośrednictwem uczestnika bitwy pod Grunwaldem ?
Chętnik
Największym skarbem są ludzie. Dla Muzeum w Łomży - założyciel placówki, doc. dr Adam Chętnik (1885 - 1967). Twórca Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie i Działu Bursztyniarskiego Muzeum Ziemi w Warszawie; przedwojenny poseł na Sejm, krajoznawca, badacz - szczególnie pogranicza Kurpiowszczyzny i Mazur, popularyzator oddany sprawom niepodległości, oświaty i kultury. Wielość zainteresowań i bogactwo osobowości. Doskonały portret Chętnika z lat 60. - wyszukany z kolekcji negatywów Pracowni Fotograficznej Muzeum Północno - Mazowieckiego w Łomży, wykonał Zygmunt Dudo, pierwszy fotograf muzealny.
Wisior
Mikrokosmos zastygły w bursztynie można w pełni zobaczyć najlepiej dzięki fotografii. Utrudnieniem dla fotografa są jednak nie tylko maleńkie rozmiary, ale również błyszcząca powierzchnia i półmrok wnętrza, które trzeba pokonać metodą prób i błędów. Ten wisior dł. 4 cm wyszlifował z bryłki Stanisław Bziukiewicz, jeden z ostatnich bursztyniarzy na Kurpiach. Wśród wielu barw można tu dostrzec odcień błękitu. Są także fragmenty roślinne - być może mech - sprzed ok.40 milionów lat.
Dukat
Złoty dukat o śred. 21,8 mm, z 1649 r. - ze skarbu monet znalezionych pod Łomżą - przedstawia rycerza trzymającego miecz oraz symbol Zjednoczonych Prowincji północno-niderlandzkich: wiązkę strzał. Dukaty napływały do Polski w tak ogromnych ilościach za nasze zboże, że jak pisał w 1632 r, Jan Grodwanger:..."juz teraz Włoszy, Francuzowie nawet i sami Niemcy owe czerwone złote,...co je Skonfederowani Hollandowie biją, polskimi zowią"...