Wojenne losy plut. Z. Kotary c.d
Wojenne losy plut. Zygmunta Kotary c.d. Przypominam istotne fakty z pierwszej części wspomnień Zygmunta Kotary. Od czerwca 1939r służył w 1 Pułku Kawalerii Korpusu Ochrony Pogranicza rozlokowanym przy zachodniej granicy. We wrześniu pułk powstrzymywał impet niemieckiego natarcia, toczył walki osłonowe cofając się w kierunku Warszawy. Tam też trafił kapral Kotara. Ze stolicy wysłano posiłki do twierdzy w Modlinie, w tym również oddział Kotary. Po drodze dostali się do niewoli. Osadzono go w stalagu nr 1 w Prusach Wschodnich. Do obozu zgłaszali się bogaci Niemcy, posiadacze majątków ziemskich, po jeńców do pracy. Tak trafił do dużego majątku, w którym również hodowano bydło. Kotara ujawnił, że w wojsku służył jako weterynarz. Sprawdzono jego umiejętności i przydzielono mu pracę przy zwierzętach. Szybko dał się poznać jako zdolny pracownik czym zdobył sobie uznanie rządcy majątku. Jeńców pracujących tam pilnował inwalida z I wojny światowej. Strażnik do tego stopnia polubił Zygmunta, że którejś niedzieli zabrał go na polowanie. W lesie dał mu broń i objaśnił czym ma się kierować przy wyborze celu. Stało się coś niebywałego, strażnik z własnej woli, niczym nie przymuszony, uzbroił jeńca przez co sam stał się bezbronnym. Znajdowali się sami w lesie. To wymarzona okazja by pozbyć się „opiekuna”. Jednak wtedy Zygmunt Kotara jeszcze nie myślał o ucieczce. Pierwszym strzałem zabił dorodnego koziołka, zrobił nosiłki i obaj ponieśli zdobycz. Strażnik dając mu broń do ręki, okazując tyle zaufania, złamał podstawowe zasady regulaminu obozowego. Regulamin ten złamał też właściciel majątku, który polecił by mięso dano jeńcom. W majątku tym regulamin obozowy nie był przestrzegany zbyt rygorystycznie. Jeńcy pracowali ale traktowani byli po ludzku, nawet życzliwie co wynika z relacji Zygmunta Kotary. W wigilię 1939r. właściciel zaprosił jeńców do świątecznego stołu. Wszyscy otrzymali rękawice i skarpety. Posadzono ich przy oddzielnym stole i kazano śpiewać kolędy. Wigilię Bożego Narodzenia, najbardziej rodzinnego i radosnego ze wszystkich świąt, spędzamy zwykle w gronie najbliższych nam osób. Dwunastu polskich jeńców jadło świąteczne potrawy, dostali też prezenty. Czego im brakowało? Myślę, że wolności i bliskości swych rodzin. Zamiast świątecznego nastroju trawił ich smutek i tęsknota. Była to ich pierwsza wigilia w niewoli, z daleka od swych rodzin, bez wiadomości o ich losie, w obcym kraju i w tragicznym okresie dla Polski. Tu byli ciałem a myślami daleko. Śpiewali kolędy bo tak im kazano. Obok, przy sąsiednim stole, świętowała niemiecka rodzina, obcy im ludzie, szczęśliwi, radośni. Obie grupy miała łączyć wspólna świąteczna tradycja, ale czy łączyła? Jeńcy przygnębieni ze świadomością przegranej i z poczuciem bezsilności. Obok siebie radość i smutek, dostatek i bieda, ludzie wolni obok niewolników, zwycięzcy obok pokonanych. Jak silne w owym czasie było to przeżycie świadczy fakt, że Zygmunt Kotara pół wieku później wspominając o tym rozpłakał się i długo nie mógł opanować wzruszenia. Przeżywali dramat, którego reżyserem było życie. Rok później też śpiewał kolędy i też z nakazu, ale już w niewoli sowieckiej, w okolicznościach, które niczym nie przypominały świąt. W marcu 1940 r. z majątku uciekło trzech jeńców, w tym też kapral Zygmunt Kotara. Szli nocami, w dzień kryli się po lasach. Pewnej nocy natknęli się na niemieckiego żołnierza na rowerze. Żołnierz gdy dostrzegł polskie mundury szybko odjechał. Domyślili się, że powiadomi najbliższy posterunek. Skryli się w lesie i szli klucząc w ten sposób by pozostawiane w śniegu ślady zmyliły ewentualną pogoń. Przypuszczenia potwierdziły się. W ciągu dnia zauważyli zwiadowczy patrol krążący nad lasami. W drodze żywili się kartoflami podbieranymi z kopcy na polach. Piekli je w lasach w dzień by ogień był najmniej widoczny. By nie zdradził ich dym wybierali suche patyki, które paląc się prawie nie dymiły. W czasie wędrówki natrafili na piwnicę a w niej zapas kiszonej kapusty. Najpierw napełnili żołądki a gdy te były już pełne napchali w kieszenie by było na zapas. Tak dotarli do dawnej granicy z Prusami. Granica już nie istniała a stronę polską poznali po furmankach znanych im z Polski, które pojawiły się na drodze, chłopskich wozach na drewnianych kołach wzmocnionych obręczami. Odnaleźli kurpia, który przeprowadzał przez aktualną granicę między Niemcami a Sowietami. Granica przebiegała w rejonie Miastkowa w połowie drogi między Ostrołęką a Łomżą. Kurp, po długich targach, zgodził się za uzgodnioną zapłatę dowieść ich do granicy. Tą zapłatą miał być płaszcz wojskowy Kotary. Jechali furmanką. Szczęśliwie przejechali przez most w Ostrołęce pilnowany przez niemieckiego żołnierza. Kurp wskazał dalszy kierunek, zabrał płaszcz a w zamian dał Kotarze swoje wierzchnie odzienie, surdut z długimi połami po bokach a kusy z tyłu. Pożegnali go a za posiadane marki kupili trochę chleba. Początkowo ku granicy szli razem, po przekroczeniu jej rozdzielili się i każdy poszedł w swoją stronę. Kapral Kotara szedł do Łomży, do rodziny miał najbliżej. Wprawdzie w Łomży znalazł się już następnego dnia, ale z rodziną spotkał się dopiero po wojnie. Był już 2-3 km za granicą, gdy zatrzymali go Sowieci. Zamknięto go wraz z innymi w piwnicy. Rano przewieziono ich samochodem do Łomży. Pobyt w więzieniu w Łomży, następnie w łagrze na Syberii, aż do zwolnienia w 1945r. W kolejnym odcinku. Mariusz Klimpel